Wiecie co? Jestem szczęśliwa :-) Serio serio :-) Banalne? Ani trochę. Bo nie pamiętam kiedy z takim przekonaniem mogłam to powiedzieć. A przecież było ku temu wiele powodów. Np. pieniądze. Jeszcze rok temu pracowałam za dwóch i dzięki temu znacznie więcej zarabiałam. Czy uśmiechałam się częściej? Zarażałam innych radością? Wręcz przeciwnie. Byłam zapracowana i zmęczona. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Dziś mam niepełny etat i grozi mi w przyszłości realne zwolnienie. Uczniów w szkole jest coraz mniej, pieniędzy na oświatę również. Wymarzony przeze mnie niegdyś zawód zaczyna zniechęcać i dołować. Czy płaczę, lamentuję i zawodzę? Ani trochę. Radość czerpię od uczniów, bez których nic nie miałoby znaczenia. Pracuję mimo wszystko, kończę studia i myślę. Nie załamuję się, nie popadam w depresję. Analizuję i planuję.
Skąd mimo wszystko ta chęć do działania? Kurde wiem, że to zabrzmi banalnie, ale niech będzie, bo to właśnie daje mi szczęście: nie jestem sama. Nareszcie nie jestem sama. P. może nie zawsze mnie rozumie, ale i tak pomaga. Nie dyskutuje, nie rozwiązuje moich problemów, ale JEST. I tak naprawdę pomaga mi nieświadomie, bo zamiast roztrząsać znaną mi na wylot sprawę, wolę się pośmiać i poprzytulać. Poprzekomarzać, podrapać po plecach, coś wspólnie ugotować i zasnąć przytulonym "na łyżeczkę".
Jeżeli ktoś po raz kolejny powie, że pieniądze nie są najważniejsze, jako pierwsza wykrzyczę, że ma rację. Pieniądze są potrzebne, ale największego szczęścia dać nie potrafią. Tym szczęściem jest miłość i obecność drugiej osoby. Miałam pieniądze, ale wciąż cierpiałam z powodu samotności. Dziś mi ich brakuje, łatwo nie jest, ale wiecie co? Oczywiście, że wiecie..mimo to jestem szczęśliwa :-)
Wymarzone "wejście" w nowy rok :-) Dzięki niemu wierzę, że wszystko się jakoś ułoży.
wtorek, 30 grudnia 2014
poniedziałek, 29 grudnia 2014
154. marzenia, cele i życzenia
Nie chciałabym być monotematyczna i pisać po raz kolejny o P. Ale o czym lub o kim innym miałabym pisać, skoro moja codzienność jest nim przepełniona. Widzimy się coraz częściej i dłużej. Jeśli się nie widzimy, to piszemy. Przeszliśmy pierwszy mały kryzys i byliśmy razem na koncercie. Obdarowaliśmy się wzajemnie prezentami i zaplanowaliśmy wspólnie Sylwestra. Zaczęłam zadawać za dużo pytań (kobiety, niestety mają ku temu skłonności), ale na szczęście szybko z tym skończyłam. Nie trzeba pytać, by wiedzieć, czy komuś zależy. Przyzwyczaiłam się i pokochałam. Na swój skryty sposób. Kobieta elegancka to kobieta wyczekująca.
Dlatego nie będzie o P. ;-) Będzie o pracy i studiach. Jedno z drugim się wiąże, bo w związku ze studiami mam zamiar ostro zabrać się do pracy :P Muszę się obronić, więc pisanina nieunikniona. Zdać egzaminy, pozaliczać projekty, dlatego bez nauki również się nie obejdzie.
W pracy muszę zabłysnąć przy okazji awansu zawodowego i dopiąć kilka ważnych przedsięwzięć na ostatni guzik. Muszę dopieścić moją klasę organizując wycieczkę i zająć się wybranymi uczniami (ich rodzicami zresztą również). W sumie wiele powtarzalnych obowiązków. Ale i kilka nowych i arcyważnych w mojej karierze nauczyciela również.
Systematyczność i upór. To w tych kwestiach priorytety.
A co z marzeniami i innymi celami? Przyznam szczerze, że ostatnio dość poważnie myślę o zmianie pracy. Nie dobrowolnej zmianie, a przymusowej niestety. Bo o byciu nauczycielem marzyłam odkąd pamiętam, ale przy obecnym niżu demograficznym to marzenie niestety może się za kilka lat skończyć... I nie mogę na ten stan rzeczy bezczynnie czekać. Chcę się przekwalifikować, zdobyć nowe doświadczenie i pracować przede wszystkim dla siebie. To mój nowy cel- nie marzenie dla odmiany. Bo cel jest zdecydowanie bardziej namacalny.
Moja obecna praca jest pod względem finansowym kompletną klapą. Z roku na rok coraz mniej złotówek, a coraz więcej karteczek z wyliczeniami, na co mogę sobie pozwolić. Chodzę do sklepu i spoglądam skrupulatnie na ceny. Nie kupuję ciastek za 5 zł tylko za 3, bo mnie nie stać. Istny koszmar- jeszcze z okresów studiów. Nie chcę tak żyć. Nie chcę wiecznie przeliczać i się zastanawiać, czy mogę sobie na coś pozwolić. Tak na marginesie, to niestety zawsze krótkie przemyślenia, bo na większość rzeczy po prostu nie mam pieniędzy.
Nie łaknę bogactwa- to pewne. Nie ten typ. Ale też nie chcę wiecznie wszystkiego sobie odmawiać. Chcę wyjeżdżać na wczasy, zwiedzić kilka ciekawych miejsc i chodzić na zakupy bez obawy, że popadnę w długi. W mojej głowie powoli kroi się plan. Na razie nieśmiały, cichutki, ale sensowny. Wciąż poszukuję, bo poważne myślenie na ten temat odłożyłam na czas po obronie. Nie wszystko naraz. Skończę studia i zdecyduję.
I to chyba moje najważniejsze plany w związku z nadchodzącym rokiem 2015. Pracować i robić coś dla siebie. A co z rokiem poprzednim? Jakieś podsumowania, wnioski, żale? Chyba niespecjalnie. Po raz pierwszy od wielu lat zresztą. A to znaczy, że chyba wreszcie czuję się szczęśliwa... W parze jest o wiele łatwiej, dlatego wam Wszystkim w nowym roku tego właśnie życzę :-)
Dlatego nie będzie o P. ;-) Będzie o pracy i studiach. Jedno z drugim się wiąże, bo w związku ze studiami mam zamiar ostro zabrać się do pracy :P Muszę się obronić, więc pisanina nieunikniona. Zdać egzaminy, pozaliczać projekty, dlatego bez nauki również się nie obejdzie.
W pracy muszę zabłysnąć przy okazji awansu zawodowego i dopiąć kilka ważnych przedsięwzięć na ostatni guzik. Muszę dopieścić moją klasę organizując wycieczkę i zająć się wybranymi uczniami (ich rodzicami zresztą również). W sumie wiele powtarzalnych obowiązków. Ale i kilka nowych i arcyważnych w mojej karierze nauczyciela również.
Systematyczność i upór. To w tych kwestiach priorytety.
A co z marzeniami i innymi celami? Przyznam szczerze, że ostatnio dość poważnie myślę o zmianie pracy. Nie dobrowolnej zmianie, a przymusowej niestety. Bo o byciu nauczycielem marzyłam odkąd pamiętam, ale przy obecnym niżu demograficznym to marzenie niestety może się za kilka lat skończyć... I nie mogę na ten stan rzeczy bezczynnie czekać. Chcę się przekwalifikować, zdobyć nowe doświadczenie i pracować przede wszystkim dla siebie. To mój nowy cel- nie marzenie dla odmiany. Bo cel jest zdecydowanie bardziej namacalny.
Moja obecna praca jest pod względem finansowym kompletną klapą. Z roku na rok coraz mniej złotówek, a coraz więcej karteczek z wyliczeniami, na co mogę sobie pozwolić. Chodzę do sklepu i spoglądam skrupulatnie na ceny. Nie kupuję ciastek za 5 zł tylko za 3, bo mnie nie stać. Istny koszmar- jeszcze z okresów studiów. Nie chcę tak żyć. Nie chcę wiecznie przeliczać i się zastanawiać, czy mogę sobie na coś pozwolić. Tak na marginesie, to niestety zawsze krótkie przemyślenia, bo na większość rzeczy po prostu nie mam pieniędzy.
Nie łaknę bogactwa- to pewne. Nie ten typ. Ale też nie chcę wiecznie wszystkiego sobie odmawiać. Chcę wyjeżdżać na wczasy, zwiedzić kilka ciekawych miejsc i chodzić na zakupy bez obawy, że popadnę w długi. W mojej głowie powoli kroi się plan. Na razie nieśmiały, cichutki, ale sensowny. Wciąż poszukuję, bo poważne myślenie na ten temat odłożyłam na czas po obronie. Nie wszystko naraz. Skończę studia i zdecyduję.
I to chyba moje najważniejsze plany w związku z nadchodzącym rokiem 2015. Pracować i robić coś dla siebie. A co z rokiem poprzednim? Jakieś podsumowania, wnioski, żale? Chyba niespecjalnie. Po raz pierwszy od wielu lat zresztą. A to znaczy, że chyba wreszcie czuję się szczęśliwa... W parze jest o wiele łatwiej, dlatego wam Wszystkim w nowym roku tego właśnie życzę :-)
wtorek, 16 grudnia 2014
153. optymistycznie przedświątecznie
Uśmiecham się. Do siebie, do ludzi i robię to naprawdę szczerze. Nareszcie :-)
Problemy finansowe powolutku odchodzą na margines. Zdrowie się poprawia- więc tym bardziej o nich nie myślę. W tym tygodniu mam testy alergologiczne i niezmiernie mnie to cieszy, bo wyjaśnię w końcu coś, co mnie trapi od dzieciństwa.
Przeczytałam cudowną książkę. O sile optymizmu, nadziei, walce z przeciwnościami losu. O młodej dziewczynie, która nadawała sens ludziom w każdym wieku i z wieloma, bardzo bolesnymi doświadczeniami. Było kilka momentów, w których się popłakałam a to dopiero drugą książka w moim życiu (a przeczytałam ich naprawdę wiele), która była w stanie wywołać we mnie takie reakcje. Jeśli natkniecie się na książkę "Prawie jak gwiazda rocka" Matthew Quick'a (autor "Pozytywnego poradnika myślenia"), przeczytajcie ją koniecznie. Ja do niej na pewno jeszcze nie raz wrócę. Zdarzyła mi się ona w trudnym momencie mojego życia i naprawdę bardzo pomogła. Czytam teraz kolejną tego samego autora i jestem przekonana, że przyniesie ona podobne wrażenia.
Kupiłam już większość świątecznych upominków. Często udaje mi się to zrobić przed czasem, taka jestem uparta i zorganizowana ;-) Dla P. również mam prezent, a dziś wysłałam nawet kartkę świąteczną do koleżanki mieszkającej w Anglii. W erze sms-ów, facebook'a, twittera i innych komunikatorów, ten kolorowy, tradycyjny kawałek papieru sprawił mi naprawdę ogromną radość. Marzy mi się, by kiedyś móc takie kartki robić ręcznie. O wierszach w świątecznym klimacie również myślę. Taka we mnie się od jakiegoś czasu rodzi artystka ;-)
Problemy finansowe powolutku odchodzą na margines. Zdrowie się poprawia- więc tym bardziej o nich nie myślę. W tym tygodniu mam testy alergologiczne i niezmiernie mnie to cieszy, bo wyjaśnię w końcu coś, co mnie trapi od dzieciństwa.
Przeczytałam cudowną książkę. O sile optymizmu, nadziei, walce z przeciwnościami losu. O młodej dziewczynie, która nadawała sens ludziom w każdym wieku i z wieloma, bardzo bolesnymi doświadczeniami. Było kilka momentów, w których się popłakałam a to dopiero drugą książka w moim życiu (a przeczytałam ich naprawdę wiele), która była w stanie wywołać we mnie takie reakcje. Jeśli natkniecie się na książkę "Prawie jak gwiazda rocka" Matthew Quick'a (autor "Pozytywnego poradnika myślenia"), przeczytajcie ją koniecznie. Ja do niej na pewno jeszcze nie raz wrócę. Zdarzyła mi się ona w trudnym momencie mojego życia i naprawdę bardzo pomogła. Czytam teraz kolejną tego samego autora i jestem przekonana, że przyniesie ona podobne wrażenia.
Kupiłam już większość świątecznych upominków. Często udaje mi się to zrobić przed czasem, taka jestem uparta i zorganizowana ;-) Dla P. również mam prezent, a dziś wysłałam nawet kartkę świąteczną do koleżanki mieszkającej w Anglii. W erze sms-ów, facebook'a, twittera i innych komunikatorów, ten kolorowy, tradycyjny kawałek papieru sprawił mi naprawdę ogromną radość. Marzy mi się, by kiedyś móc takie kartki robić ręcznie. O wierszach w świątecznym klimacie również myślę. Taka we mnie się od jakiegoś czasu rodzi artystka ;-)
poniedziałek, 8 grudnia 2014
152. samo życie
W czasie, gdy nasza rzeczywistość jest przytłaczana wieloma problemami, każdy kolejny, nawet błahy kłopot, potrafi sprowadzić nas do łzawiącego parteru.
Ze zdrowiem na szczęście ciut lepiej. Alergia nie dokucza, plecy tymczasowo- do styczniowej wizyty u fizjoterapeuty- zaleczone. Praca dzięki temu również bardziej znośna. A i złośliwy mandat odszedł w niepamięć. Bo folię z szyb zerwałam, dowód rejestracyjny odebrałam, mandat dziś zapłaciłam i wyrzucam tę całą bolączkę daleko za siebie ! Przynajmniej tę jedną.
Trzeba iść do przodu. Mimo konieczności opłaty za studia, nieprzewidzianego kilkusetzłotowego rachunku u mechanika i mnóstwa pracy w pracy i na studiach. Każdego z nas spotykają problemy i nie sztuką jest płakać i narzekać, tylko trzymać głowę wysoko i robić wszystko, by sobie z nimi poradzić. Samo życie.
Dzięki Bogu P. wciąż jest przy mnie. Spędzamy ze sobą każdy wolny weekend i cieszymy swoją bliskością. Nie mówię mu o moich problemach, bo wydaje mi się, że jesteśmy ze sobą zbyt krótko, by się takimi sprawami dzielić. Wiem, że by mnie wspierał, ale tak jakoś...milczenie na ten temat i spędzanie czasu u Jego boku, jakbym tych kłopotów nie miała, chyba mi poprawia samopoczucie. Kupił mi na Mikołaja kapcie i słodycze i na pewno zauważył, jak wielką mi to sprawiło przyjemność :-)
Ze zdrowiem na szczęście ciut lepiej. Alergia nie dokucza, plecy tymczasowo- do styczniowej wizyty u fizjoterapeuty- zaleczone. Praca dzięki temu również bardziej znośna. A i złośliwy mandat odszedł w niepamięć. Bo folię z szyb zerwałam, dowód rejestracyjny odebrałam, mandat dziś zapłaciłam i wyrzucam tę całą bolączkę daleko za siebie ! Przynajmniej tę jedną.
Trzeba iść do przodu. Mimo konieczności opłaty za studia, nieprzewidzianego kilkusetzłotowego rachunku u mechanika i mnóstwa pracy w pracy i na studiach. Każdego z nas spotykają problemy i nie sztuką jest płakać i narzekać, tylko trzymać głowę wysoko i robić wszystko, by sobie z nimi poradzić. Samo życie.
Dzięki Bogu P. wciąż jest przy mnie. Spędzamy ze sobą każdy wolny weekend i cieszymy swoją bliskością. Nie mówię mu o moich problemach, bo wydaje mi się, że jesteśmy ze sobą zbyt krótko, by się takimi sprawami dzielić. Wiem, że by mnie wspierał, ale tak jakoś...milczenie na ten temat i spędzanie czasu u Jego boku, jakbym tych kłopotów nie miała, chyba mi poprawia samopoczucie. Kupił mi na Mikołaja kapcie i słodycze i na pewno zauważył, jak wielką mi to sprawiło przyjemność :-)
wtorek, 2 grudnia 2014
151. kiepski poniedziałek, kiepski początek grudnia
Właściwie to się już w październiku zaczęło. Od grypy. Uciążliwej i kosztownej, bo trzy-, czterotygodniowej. Po grypie cieknący katar i dziwny, drażniący kaszel. Najpierw domowe leki na przeziębienie a potem krople na alergię. No i masz Babo placek...katar i kaszel tak męcząco- duszące, że nie miałam innego wyjścia, jak tylko zgłosić się do alergologa. Ktoś powie; a co to za przymus? Przecież zdrowie jest najważniejsze! Owszem, nie zaprzeczam, jednak czy jego niedomaganie musiało mi się przytrafić w czasie niedoboru gotówki?? Pracuję w tym roku w niepełnym wymiarze godzin i mam z tego powodu naprawdę marną płacę. Nie stać mnie na dwumiesięczną (na dziś) chorobę. Nie stać, bo rachunek u alergologa dostałam niemały. Wizyta względna, ale te leki...i kolejna wizyta kontrolna jeszcze w tym tygodniu.. Dojazd + wizyty + leki = pokaźna sumka. A potem jeszcze testy alergologiczne- wiadomo, że nie darmowe.
Szczerze to sama sobie zaserwowałam powyższy problem. Bo alergikiem jestem od wielu lat- raz lekkim, raz poważniejszym. Już dawno powinnam była się tą kwestią zająć, a nie dopiero wtedy, gdy zaczęłam mieć problem z oddychaniem.
To nie koniec moich kłopotów- niestety. Po wizycie u alergologa zatrzymała mnie "gościnna" policja. Mandat za przyciemniane szyby i zabrany dowód rejestracyjny samochodu. No jeszcze tego mi brakowało...biednemu zawsze wiatr w oczy :/ A samochód już z takowymi, lekko (z naciskiem na to słowo!) przyciemnianymi szybami kupiłam. Myślę, że ich przejrzystość mieści się w granicach prawa, ale dokumentu na to nie mam. Echhh Polak mądry po szkodzie.. Jednak przynajmniej konsultacje przyjemne. Panowie chcieli się do mnie zapisać na korepetycje ;-) I pierwsze pytanie, jakie usłyszałam to: "Pani się uczy, czy pracuje?" :-D
Ciężko i smutno mi wczoraj było- mimo wszystko. Myślałam, że długie lata, podczas których musiałam przeliczać każdą złotówkę bezpowrotnie minęły. Przynajmniej miałam taką nadzieję. Dziś zliczam, przeliczam i nie kupuję bułek i batoników w szkolnym sklepiku. Bo mnie na nie nie stać.
O nerwobólu w plecach zapomniałam wspomnieć. Od kilku dni mnie męczy i wywołuje bezsenność. Ale jeden kłopot w tą, czy w tamtą...co za różnica...
Zdrowie jest najważniejsze- to święta prawda. Bo bez zdrowia nic nie można zrobić, nawet w spokoju popracować. Zatoki bolą, kaszel męczy, plecy dokuczają i nawet kilka minut nad papierami to spory wysiłek. A sprawdziany się beze mnie nie sprawdzą, praca dyplomowa na studiach nie napisze, lekcje się nie przygotują i wiele innych, ważnych sprawunków nie zorganizuje.
Nic tylko siedzieć i ryczeć. Nawet ze świadomością, że to i tak w niczym mi nie pomoże. Może ulży troszkę. Jedyna nadzieja.
Szczerze to sama sobie zaserwowałam powyższy problem. Bo alergikiem jestem od wielu lat- raz lekkim, raz poważniejszym. Już dawno powinnam była się tą kwestią zająć, a nie dopiero wtedy, gdy zaczęłam mieć problem z oddychaniem.
To nie koniec moich kłopotów- niestety. Po wizycie u alergologa zatrzymała mnie "gościnna" policja. Mandat za przyciemniane szyby i zabrany dowód rejestracyjny samochodu. No jeszcze tego mi brakowało...biednemu zawsze wiatr w oczy :/ A samochód już z takowymi, lekko (z naciskiem na to słowo!) przyciemnianymi szybami kupiłam. Myślę, że ich przejrzystość mieści się w granicach prawa, ale dokumentu na to nie mam. Echhh Polak mądry po szkodzie.. Jednak przynajmniej konsultacje przyjemne. Panowie chcieli się do mnie zapisać na korepetycje ;-) I pierwsze pytanie, jakie usłyszałam to: "Pani się uczy, czy pracuje?" :-D
Ciężko i smutno mi wczoraj było- mimo wszystko. Myślałam, że długie lata, podczas których musiałam przeliczać każdą złotówkę bezpowrotnie minęły. Przynajmniej miałam taką nadzieję. Dziś zliczam, przeliczam i nie kupuję bułek i batoników w szkolnym sklepiku. Bo mnie na nie nie stać.
O nerwobólu w plecach zapomniałam wspomnieć. Od kilku dni mnie męczy i wywołuje bezsenność. Ale jeden kłopot w tą, czy w tamtą...co za różnica...
Zdrowie jest najważniejsze- to święta prawda. Bo bez zdrowia nic nie można zrobić, nawet w spokoju popracować. Zatoki bolą, kaszel męczy, plecy dokuczają i nawet kilka minut nad papierami to spory wysiłek. A sprawdziany się beze mnie nie sprawdzą, praca dyplomowa na studiach nie napisze, lekcje się nie przygotują i wiele innych, ważnych sprawunków nie zorganizuje.
Nic tylko siedzieć i ryczeć. Nawet ze świadomością, że to i tak w niczym mi nie pomoże. Może ulży troszkę. Jedyna nadzieja.
poniedziałek, 17 listopada 2014
150. plany, dylematy i brak wiary w zmianę na lepsze
W ten weekend miałam zjazd na uczelni. Na szczęście to studia podyplomowe, więc rozpoczynając trzeci semestr, jednocześnie przygotowuję się do ich zakończenia. Od jakiegoś czasu zaczęłam się zastanawiać, co w takim razie dalej? Nie tylko po kolejnym zrealizowanym kierunku (na swoim koncie mam już dwa magisterskie), ale w ogóle w kwestii mojej zawodowej realizacji.
Jestem nauczycielką- to już wiecie. Pracuję w szkole średniej prawie siedem lat, jednak w tym roku, po raz pierwszy, na niepełnym etacie. Reforma (znaczne obcięcie godzin) i drastycznie mniejsza liczba uczniów to najważniejsze przyczyny takiego stanu rzeczy. Realnej groźby zwolnienia również.
Zaproponowałam sobie samej dwie opcje do wyboru (w każdej z nich priorytetem jest nauka). Albo wybieram się na kolejny, pedagogiczny kierunek studiów, który będąc już czwartym umocni moją pozycję w szkole (tak przypuszczam). Albo zrealizuję w końcu jedną z rzeczy, którą od dawna planuję, by w przyszłości ukierunkować się na zmianę pracy. Wybór trudny, bo dalekowzroczny, a jak wiemy, w życiu nie zawsze wszystko wychodzi tak, jak sobie to zaplanujemy.
Bycie nauczycielem było jednym z moich największych marzeń. Zrealizowałam je, jestem zadowolona, spełniona i ciężko by mi było z tego zrezygnować. Jeszcze ciężej przyjąć wymówienie, biorąc zwłaszcza pod uwagę fatalne perspektywy dla kobiet na rynku pracy. Jestem humanistką, więc gdzie znajdę zajęcie? W supermarkecie? Nawet tam nie. Zbyt wysokie kwalifikacje.
Kolejny pedagogiczny kierunek mógłby mnie zabezpieczyć. Nauczyciel z czterema kierunkami studiów to nauczyciel wszechstronny i cenny, więc może się bardzo przydać. Jednak jeśli mimo ewentualnego powyższego wyboru i tak mnie zwolnią? Będę sobie pluć w twarz za niepotrzebnie wydane pieniądze, które mogłam przeznaczyć na niezbędne przekwalifikowanie się.
Opcja druga: studia językowe, które mogłyby mi otworzyć drogę do wielu innych zawodów. I to jednoczesne poczucie, że robię coś dla siebie- nie tylko dla innych. Mogłabym się podszkolić, dawać korepetycje albo może nawet wyjechać do innego kraju z lepszymi perspektywami. Tylko, że zawód nauczyciela to ten od dawien dawna wymarzony. Stąd taki dylemat.
Podjęłam tymczasową decyzję "na przeczekanie". Ponieważ jakiekolwiek studia mogłabym zacząć dopiero w przyszłym roku, dam sobie jeszcze trochę czasu. Poczekam aż sytuacja się rozwinie i może chociaż trochę rozjaśni. Wierzę, że przyjdzie moment, kiedy będę wiedziała, co robić.
Nauczyciele w szkołach średnich nie mają teraz lekko. Władza załatwiła nas reformą i niżem demograficznym spowodowanym masową ucieczką Polaków za granicę, czy też niemożnością utrzymania w polskiej rodzinie większej liczby dzieci. I najgorsza w tym wszystkim jest ta niechęć i brak wiary w zmianę na lepsze. Dlatego nie byłam na wyborach.
Jestem nauczycielką- to już wiecie. Pracuję w szkole średniej prawie siedem lat, jednak w tym roku, po raz pierwszy, na niepełnym etacie. Reforma (znaczne obcięcie godzin) i drastycznie mniejsza liczba uczniów to najważniejsze przyczyny takiego stanu rzeczy. Realnej groźby zwolnienia również.
Zaproponowałam sobie samej dwie opcje do wyboru (w każdej z nich priorytetem jest nauka). Albo wybieram się na kolejny, pedagogiczny kierunek studiów, który będąc już czwartym umocni moją pozycję w szkole (tak przypuszczam). Albo zrealizuję w końcu jedną z rzeczy, którą od dawna planuję, by w przyszłości ukierunkować się na zmianę pracy. Wybór trudny, bo dalekowzroczny, a jak wiemy, w życiu nie zawsze wszystko wychodzi tak, jak sobie to zaplanujemy.
Bycie nauczycielem było jednym z moich największych marzeń. Zrealizowałam je, jestem zadowolona, spełniona i ciężko by mi było z tego zrezygnować. Jeszcze ciężej przyjąć wymówienie, biorąc zwłaszcza pod uwagę fatalne perspektywy dla kobiet na rynku pracy. Jestem humanistką, więc gdzie znajdę zajęcie? W supermarkecie? Nawet tam nie. Zbyt wysokie kwalifikacje.
Kolejny pedagogiczny kierunek mógłby mnie zabezpieczyć. Nauczyciel z czterema kierunkami studiów to nauczyciel wszechstronny i cenny, więc może się bardzo przydać. Jednak jeśli mimo ewentualnego powyższego wyboru i tak mnie zwolnią? Będę sobie pluć w twarz za niepotrzebnie wydane pieniądze, które mogłam przeznaczyć na niezbędne przekwalifikowanie się.
Opcja druga: studia językowe, które mogłyby mi otworzyć drogę do wielu innych zawodów. I to jednoczesne poczucie, że robię coś dla siebie- nie tylko dla innych. Mogłabym się podszkolić, dawać korepetycje albo może nawet wyjechać do innego kraju z lepszymi perspektywami. Tylko, że zawód nauczyciela to ten od dawien dawna wymarzony. Stąd taki dylemat.
Podjęłam tymczasową decyzję "na przeczekanie". Ponieważ jakiekolwiek studia mogłabym zacząć dopiero w przyszłym roku, dam sobie jeszcze trochę czasu. Poczekam aż sytuacja się rozwinie i może chociaż trochę rozjaśni. Wierzę, że przyjdzie moment, kiedy będę wiedziała, co robić.
Nauczyciele w szkołach średnich nie mają teraz lekko. Władza załatwiła nas reformą i niżem demograficznym spowodowanym masową ucieczką Polaków za granicę, czy też niemożnością utrzymania w polskiej rodzinie większej liczby dzieci. I najgorsza w tym wszystkim jest ta niechęć i brak wiary w zmianę na lepsze. Dlatego nie byłam na wyborach.
czwartek, 13 listopada 2014
149. dzik, mysz i żółw
Zauważyłam dziś w pracy dziwną rzecz. Weszłam do pokoju nauczycielskiego, usiadłam na swoim miejscu i byłam tam sama. Nie byłoby w tym nic nietypowego, gdyby nie fakt, że wokoło było sporo rozgadanych nauczycieli. Oprócz mnie oczywiście. Odwróconej zresztą tyłem do obecnych.
Cechy dzika posiadam odkąd pamiętam. Nie znam i nie przepadam za ludźmi z mojej miejscowości, grono znajomych mam wąskie, często odległe i tradycyjnie zaniedbane a moje ulubione, uszczęśliwiające mnie zajęcie to bunkier z kocyka, gorąca kawa, książka i cisza moich czterech ścian.
I mi to nie przeszkadza i wręcz przeciwnie. Bo ciszę i literaturę uwielbiam i nie ma szans bym się jej wyrzekła. Ale czy to znaczy, że mam się wyrzec w zamian ludzi?
Kiedyś byłam przewodniczącą klasy. Jeśli nie nią, to zawsze wyróżniającą się w danym gronie dziewczyną. Wygadana, kreatywna, chcąca przewodniczyć i organizować. Minęło mi, gdy znalazłam się w szkole średniej. Dlaczego? Mówiąc najprościej: przejechałam się na ludziach. Dałam z siebie wiele, a oni najzwyczajniej w świecie mnie zawiedli. Od tego właśnie czasu przyjęłam postać dzika, czy też myszki mieszkającej pod miotłą i tak mi zostało do dziś.
Wciąż jestem zniechęcona do ludzi. Nie znoszę obgadywaczy, kombinatorów i tym podobnych elementów. Ale przecież nikt nie jest ideałem, nawet ja i nikt nie musi się całkowicie obnażać ze swoich myśli, by mieć kontakt z ludźmi. Małe "cześć" lub " co słychać?" czasem wystarczą. Niby tak niewiele, ale gdy sobie wyobrazimy, że danej osoby nagle już nie spotkamy, to możemy pożałować, że zamiast użyć jednego z powyższych zwrotów, mijaliśmy ją bez słowa na korytarzu.
Lubię za to przebywać tutaj, a przecież jest Was w tej globalnej wiosce tak wiele. Komentuję, rozmawiam, doradzam i sama chętnie przyjmuję Wasze wsparcie. Dlaczego tak łatwo mi to przychodzi tutaj, a trudniej, czy nawet wcale poza internetem? Bo tu dzieli mnie od Was ekran monitora, który niczym pancerz chroni przed jakąkolwiek krzywdą. Bo żółwiem przecież też jestem.
Chyba czas przestać być dzikiem. Przynajmniej troszeczkę- już to wystarczy. Bo ludzie odchodzą, bo bez nich nie można zrealizować wielu marzeń. Bo człowiek to istota społeczna i tylko społeczeństwo może dać mu pełnię szczęścia.
P. ma wielu znajomych. Próba przemienienia go w dzika sprowadzi ryzyko uduszenia. Ja się tylko stałam dzikiem, bo tak naprawdę nim nie jestem, więc nie mam zamiaru w tej kwestii ryzykować. Zwłaszcza utraty P. Zależy mi na Nim.
Cechy dzika posiadam odkąd pamiętam. Nie znam i nie przepadam za ludźmi z mojej miejscowości, grono znajomych mam wąskie, często odległe i tradycyjnie zaniedbane a moje ulubione, uszczęśliwiające mnie zajęcie to bunkier z kocyka, gorąca kawa, książka i cisza moich czterech ścian.
I mi to nie przeszkadza i wręcz przeciwnie. Bo ciszę i literaturę uwielbiam i nie ma szans bym się jej wyrzekła. Ale czy to znaczy, że mam się wyrzec w zamian ludzi?
Kiedyś byłam przewodniczącą klasy. Jeśli nie nią, to zawsze wyróżniającą się w danym gronie dziewczyną. Wygadana, kreatywna, chcąca przewodniczyć i organizować. Minęło mi, gdy znalazłam się w szkole średniej. Dlaczego? Mówiąc najprościej: przejechałam się na ludziach. Dałam z siebie wiele, a oni najzwyczajniej w świecie mnie zawiedli. Od tego właśnie czasu przyjęłam postać dzika, czy też myszki mieszkającej pod miotłą i tak mi zostało do dziś.
Wciąż jestem zniechęcona do ludzi. Nie znoszę obgadywaczy, kombinatorów i tym podobnych elementów. Ale przecież nikt nie jest ideałem, nawet ja i nikt nie musi się całkowicie obnażać ze swoich myśli, by mieć kontakt z ludźmi. Małe "cześć" lub " co słychać?" czasem wystarczą. Niby tak niewiele, ale gdy sobie wyobrazimy, że danej osoby nagle już nie spotkamy, to możemy pożałować, że zamiast użyć jednego z powyższych zwrotów, mijaliśmy ją bez słowa na korytarzu.
Lubię za to przebywać tutaj, a przecież jest Was w tej globalnej wiosce tak wiele. Komentuję, rozmawiam, doradzam i sama chętnie przyjmuję Wasze wsparcie. Dlaczego tak łatwo mi to przychodzi tutaj, a trudniej, czy nawet wcale poza internetem? Bo tu dzieli mnie od Was ekran monitora, który niczym pancerz chroni przed jakąkolwiek krzywdą. Bo żółwiem przecież też jestem.
Chyba czas przestać być dzikiem. Przynajmniej troszeczkę- już to wystarczy. Bo ludzie odchodzą, bo bez nich nie można zrealizować wielu marzeń. Bo człowiek to istota społeczna i tylko społeczeństwo może dać mu pełnię szczęścia.
P. ma wielu znajomych. Próba przemienienia go w dzika sprowadzi ryzyko uduszenia. Ja się tylko stałam dzikiem, bo tak naprawdę nim nie jestem, więc nie mam zamiaru w tej kwestii ryzykować. Zwłaszcza utraty P. Zależy mi na Nim.
czwartek, 30 października 2014
148. wkurw i wnerw naraz, nie wiadomo co gorsze
Wkurw i wnerw mi się przytrafił. Dla odmiany. A bo w pracy mnie nie doceniają i zamiast wspierać kłody podkładają pod nogi. Z Dyrektorem włącznie, a może nawet i na samym czele.
Dziwak z Niego straszny. Wymyśla, kombinuje, stwarza problemy a potem się dziwi, że pojawiają się kłótnie i nieporozumienia. A nie było ich przedtem, więc po co miesza.
I te Jego absurdalne wizje. Kręci, dywaguje tak, że sama czasem nie wiem, o co chodzi. I nie dziękuje, nie gratuluje a mi to nawet nie przeszkadza. Bo robię to dla uczniów, dla siebie, dla własnej satysfakcji i ich zainteresowań oraz pasji. Tylko bez gratulacji powinien być co najmniej święty spokój, ewentualnie radość z powodu wspólnego sukcesu, a ja co dostaję w zamian? Pretensje i problemy w związku ze zbytnim "zaangażowaniem", które może przyćmić zadania innych. Że co do cholery??? A to, że Ci "inni" to np. odwieczna pupilka Dyrektora, która przecież za COŚ musi dostawać te coroczne nagrody.
Irytacja przeogromna, ból głowy nie do uniknięcia. Wiele godzin musiało minąć zanim sobie przetłumaczyłam, że najlepszym wyjściem z całej tej chorej sytuacji jest robić swoje i negatywy jakiejś "reszty" mieć totalnie w dupie. A Dyrektor? Pogada, pokombinuje, ja odpowiem "ahmm" i udając, że wysłuchałam wrócę do swoich zajęć. Sposób sprawdzony przez koleżankę z pracy i, o dziwo, wyjątkowo skuteczny. Bo Dyrektor to kombinator, ale i fajtłapa. Miesza, próbuje wszystkim dogodzić, by potem ostatecznie się usunąć w cień. Chociaż tyle dobrego- mimo złego.
Dziwak z Niego straszny. Wymyśla, kombinuje, stwarza problemy a potem się dziwi, że pojawiają się kłótnie i nieporozumienia. A nie było ich przedtem, więc po co miesza.
I te Jego absurdalne wizje. Kręci, dywaguje tak, że sama czasem nie wiem, o co chodzi. I nie dziękuje, nie gratuluje a mi to nawet nie przeszkadza. Bo robię to dla uczniów, dla siebie, dla własnej satysfakcji i ich zainteresowań oraz pasji. Tylko bez gratulacji powinien być co najmniej święty spokój, ewentualnie radość z powodu wspólnego sukcesu, a ja co dostaję w zamian? Pretensje i problemy w związku ze zbytnim "zaangażowaniem", które może przyćmić zadania innych. Że co do cholery??? A to, że Ci "inni" to np. odwieczna pupilka Dyrektora, która przecież za COŚ musi dostawać te coroczne nagrody.
Irytacja przeogromna, ból głowy nie do uniknięcia. Wiele godzin musiało minąć zanim sobie przetłumaczyłam, że najlepszym wyjściem z całej tej chorej sytuacji jest robić swoje i negatywy jakiejś "reszty" mieć totalnie w dupie. A Dyrektor? Pogada, pokombinuje, ja odpowiem "ahmm" i udając, że wysłuchałam wrócę do swoich zajęć. Sposób sprawdzony przez koleżankę z pracy i, o dziwo, wyjątkowo skuteczny. Bo Dyrektor to kombinator, ale i fajtłapa. Miesza, próbuje wszystkim dogodzić, by potem ostatecznie się usunąć w cień. Chociaż tyle dobrego- mimo złego.
piątek, 24 października 2014
147. motorek w dupie
Dziś po raz kolejny zabierałam się bez końca za pracę. Pracę z pracy, nie sprzątanie, układanie i przeglądanie- bo to, dla odmiany, zrobiłam wzorowo. Wszystko byleby nie zaglądać do tych okropnych obowiązkowych papierów, bo, tak jak wielu z nas, wolę zdecydowanie słowo "chcę" od słowa "muszę".
Normalnie byłabym na siebie zła za tę dzisiejszą intelektualną bezczynność. Zdrowsza, silniejsza, papierów mnóstwo, więc nie ma chwili do stracenia! Ale dziś, w ramach wyjątków różnych, mimo to jestem spokojna. Bo wiecie co? Poradzę sobie. Zbiorę się wreszcie porządnie do kupy, jak jeszcze ani razu od września i zacznę pracować jak uśmiechnięta pracoholiczka ! Wszystko będzie wzorowe, doszlifowane i co najważniejsze: nie tylko na czas, ale i przed czasem. O! Dokładnie od jutra, od samego rana :-)
I to nie są puste obietnice, bo wiem, że jest to osiągalne. Dzięki czemu a raczej komu? Dzięki koleżance ze studiów. Oj już dawno się na nią zapatruję. Zawsze wszystko ma pierwsza, mnóstwo rzeczy wie najlepiej i nieustannie tę wiedzę aktualizuje i poszerza. Jest bardzo inteligentna, ale jak zapyziała pracoholiczka i kujonka ani trochę nie wygląda i to akurat jej największa zaleta. Wręcz godna podziwu. Bo kobieta inteligentna, pracowita i do tego wyjątkowo modna i zadbana tworzy wybuchową seksualną mieszankę. Zawsze świetnie ubrana, wymalowana, z zadbanymi włosami i paznokciami. A do tego tak elokwentna i mądra. Czysty perfekcjonizm, do którego osiągnięcia sama usilnie dążę. Można? Można !
A więc jutro :-) Odnajduję swój życiowy motorek i zasuwam od rana jak mróweczka. Samozaparcie i energia do działania rozpierają mnie od środka! To będzie nareszcie dobry czas. Z przerwą na weekendowy relaks u P. ;-)
Normalnie byłabym na siebie zła za tę dzisiejszą intelektualną bezczynność. Zdrowsza, silniejsza, papierów mnóstwo, więc nie ma chwili do stracenia! Ale dziś, w ramach wyjątków różnych, mimo to jestem spokojna. Bo wiecie co? Poradzę sobie. Zbiorę się wreszcie porządnie do kupy, jak jeszcze ani razu od września i zacznę pracować jak uśmiechnięta pracoholiczka ! Wszystko będzie wzorowe, doszlifowane i co najważniejsze: nie tylko na czas, ale i przed czasem. O! Dokładnie od jutra, od samego rana :-)
I to nie są puste obietnice, bo wiem, że jest to osiągalne. Dzięki czemu a raczej komu? Dzięki koleżance ze studiów. Oj już dawno się na nią zapatruję. Zawsze wszystko ma pierwsza, mnóstwo rzeczy wie najlepiej i nieustannie tę wiedzę aktualizuje i poszerza. Jest bardzo inteligentna, ale jak zapyziała pracoholiczka i kujonka ani trochę nie wygląda i to akurat jej największa zaleta. Wręcz godna podziwu. Bo kobieta inteligentna, pracowita i do tego wyjątkowo modna i zadbana tworzy wybuchową seksualną mieszankę. Zawsze świetnie ubrana, wymalowana, z zadbanymi włosami i paznokciami. A do tego tak elokwentna i mądra. Czysty perfekcjonizm, do którego osiągnięcia sama usilnie dążę. Można? Można !
A więc jutro :-) Odnajduję swój życiowy motorek i zasuwam od rana jak mróweczka. Samozaparcie i energia do działania rozpierają mnie od środka! To będzie nareszcie dobry czas. Z przerwą na weekendowy relaks u P. ;-)
czwartek, 23 października 2014
146. miejscowa kobieta widmo
Gdy ktoś, wcześniej mi nieznajomy, dowiaduje się, że jestem z tego samego miasteczka, co on- robi wielkie oczy niedowierzając i komentując: "Niemożliwe! Przecież ja Cię tu nigdy nie widziałem/łam!". Miejscowa kobieta widmo- tak, to o mnie właśnie mowa. Bo zawsze stroniłam od tutejszych miejscowych; bo ludzi utożsamiam z miastem i dlatego, odkąd pamiętam, za nim nie przepadam.
W lokalnej gazecie pojawiły się nazwiska osób należących do poszczególnych Komisji Wyborczych (w ramach potrzeb dn. "Wielkiego 16. listopada" oczywiście). Znalazłam tam kilka znajomych twarzy, zwłaszcza moich obecnych uczniów i absolwentów, o dziwo już teraz przynależących do poszczególnych klubów partyjnych. Przynależeć niech przynależą- nie mam nic do tego, ale biorąc pod uwagę fakt, że większa część z nich to chodzące pustostany i okazy braku kultury osobistej, mój odbiór tego politycznego zaangażowania jest już zgoła co najmniej zaskakujący, W najgorszym przypadku, konkretnie jednym, gdzie chamska gówniara mieszkająca po sąsiedzku nie potrafi się nawet przywitać (dodatkowo moja swego czasu uczennica), wyjątkowo oburzające. Młodzi ludzie pchający się do polityki, w przyszłości rządzący naszymi miastami i województwami to w przypadku mojego miasteczka Ci, którzy niewiele mają wspólnego z wiedzą i poczuciem społecznej sprawiedliwości. Przytoczona chamska gówniara to z pewnością karierowiczka, chcąca się pochwalić, kogo to ona nie zna. Skąd to wiem? Bo jej rodzicie byli/są dokładnie tacy sami.
Kobieta widmo. Nie chodzę po tutejszych pubach (bo to zwykłe spelumy), nie lubię większości tutejszych ludzi (fałszywi i niekulturalni karierowicze, uzurpujący sobie prawo do zadzierania nosa z powodu licznych "wtyk") i nie uczestniczę w miejscowych imprezach kulturalnych, na których spotykają się zawsze Ci, którzy się ze "wszystkimi znają".
Nie lubię mojego miasteczka, bo nie znoszę jego mieszkańców. Nie wszystkich oczywiście, ale większość owszem. Nie integruję się z nimi, nie szukam znajomości, nie pcham się do polityki. Kompletna ignorantka, który z dnia na dzień jest tym faktem przyparta do muru. Dlaczego? Bo niedawno się dowiedziałam, że prawie każdy w mojej pracy ma jakieś "plecy". A to znajomości, a to rodzinę u władzy, pieniądze lub cenne, miejscowe "korzenie". Ja nie mam, więc może powinnam mieć? Nie znoszę takiej rzeczywistości, ale z dnia na dzień widzę coraz bardziej, że nigdzie nie da się od niej uciec. W żadnej polskiej miejscowości.
Ja na pewno nie wciągnę się w ten wir fałszywych gęb z mojego miasteczka- nie dziś, nie w przyszłości, bo do nich na pewno nigdy się nie przekonam. Ale mimo to działać chcę, bo wiem, że mam coś do zaoferowania. Sytuacja patowa? Tylko pozornie. Nie znoszę ludzi z mojej miejscowości, ale odkąd pamiętam zawsze mnie ciągnęło do społeczności w sąsiedniej. O dziwo znienawidzonej przez moich lokalnych "rodaków"- typowa polska sąsiednia przychylność ;-) Nie szkodzi. Szczerze to nawet mam to gdzieś. Nie mam możliwości na chwilę obecną poznania stamtąd większego grona ludzi i może nigdy nie będę miała. Jednak jeśli sytuacja się zmieni, to na pewno z tego skorzystam. Z poszukiwania znajomych i przyjaciół, bo kariera polityczna póki co ani trochę mi w głowie.
P. jest stamtąd i dlatego tym przyjemniej go odwiedzam ;-)
W lokalnej gazecie pojawiły się nazwiska osób należących do poszczególnych Komisji Wyborczych (w ramach potrzeb dn. "Wielkiego 16. listopada" oczywiście). Znalazłam tam kilka znajomych twarzy, zwłaszcza moich obecnych uczniów i absolwentów, o dziwo już teraz przynależących do poszczególnych klubów partyjnych. Przynależeć niech przynależą- nie mam nic do tego, ale biorąc pod uwagę fakt, że większa część z nich to chodzące pustostany i okazy braku kultury osobistej, mój odbiór tego politycznego zaangażowania jest już zgoła co najmniej zaskakujący, W najgorszym przypadku, konkretnie jednym, gdzie chamska gówniara mieszkająca po sąsiedzku nie potrafi się nawet przywitać (dodatkowo moja swego czasu uczennica), wyjątkowo oburzające. Młodzi ludzie pchający się do polityki, w przyszłości rządzący naszymi miastami i województwami to w przypadku mojego miasteczka Ci, którzy niewiele mają wspólnego z wiedzą i poczuciem społecznej sprawiedliwości. Przytoczona chamska gówniara to z pewnością karierowiczka, chcąca się pochwalić, kogo to ona nie zna. Skąd to wiem? Bo jej rodzicie byli/są dokładnie tacy sami.
Kobieta widmo. Nie chodzę po tutejszych pubach (bo to zwykłe spelumy), nie lubię większości tutejszych ludzi (fałszywi i niekulturalni karierowicze, uzurpujący sobie prawo do zadzierania nosa z powodu licznych "wtyk") i nie uczestniczę w miejscowych imprezach kulturalnych, na których spotykają się zawsze Ci, którzy się ze "wszystkimi znają".
Nie lubię mojego miasteczka, bo nie znoszę jego mieszkańców. Nie wszystkich oczywiście, ale większość owszem. Nie integruję się z nimi, nie szukam znajomości, nie pcham się do polityki. Kompletna ignorantka, który z dnia na dzień jest tym faktem przyparta do muru. Dlaczego? Bo niedawno się dowiedziałam, że prawie każdy w mojej pracy ma jakieś "plecy". A to znajomości, a to rodzinę u władzy, pieniądze lub cenne, miejscowe "korzenie". Ja nie mam, więc może powinnam mieć? Nie znoszę takiej rzeczywistości, ale z dnia na dzień widzę coraz bardziej, że nigdzie nie da się od niej uciec. W żadnej polskiej miejscowości.
Ja na pewno nie wciągnę się w ten wir fałszywych gęb z mojego miasteczka- nie dziś, nie w przyszłości, bo do nich na pewno nigdy się nie przekonam. Ale mimo to działać chcę, bo wiem, że mam coś do zaoferowania. Sytuacja patowa? Tylko pozornie. Nie znoszę ludzi z mojej miejscowości, ale odkąd pamiętam zawsze mnie ciągnęło do społeczności w sąsiedniej. O dziwo znienawidzonej przez moich lokalnych "rodaków"- typowa polska sąsiednia przychylność ;-) Nie szkodzi. Szczerze to nawet mam to gdzieś. Nie mam możliwości na chwilę obecną poznania stamtąd większego grona ludzi i może nigdy nie będę miała. Jednak jeśli sytuacja się zmieni, to na pewno z tego skorzystam. Z poszukiwania znajomych i przyjaciół, bo kariera polityczna póki co ani trochę mi w głowie.
P. jest stamtąd i dlatego tym przyjemniej go odwiedzam ;-)
środa, 22 października 2014
145. nicnierobienie
Jakoś tu smutno dziś. A nawet wczoraj, dwa dni temu i tydzień temu. Jakby wszyscy zamarli albo pochowali się w pierzyny. Może tak jak ja wegetują na zwolnieniu lekarskim?
Tylko, że ja wegetuję z nosem w internecie. Poczytać bym Was chciała, porozmawiać, ale nie mogę, bo mimo usilnych poszukiwań wszyscy się jakby... zapadliście pod ziemię. Marudzę prawda? Pewnie biegacie w pracy, modląc się o niepołamanie nóg, a po pracy co najmniej tak samo intensywnie zasuwacie w życiu. A mądralińska Baba, siedząc w domu pod kołdrą i racząc się herbatkami z cytryną urozmaica "nicnierobienie" marudzeniem. Bo przecież ileż razy sama znikała porywana przez świat i ludzi, a wtedy nikt o to nie miał pretensji.
No dobrze, to ja już przestanę. Obejrzę film, zagram w literaki, może nawet trochę popracuję. Czas w końcu jakoś zleci. A gdy już wyzdrowieję porwę aparat i wybiorę się na jesienny spacer. Już nie mogę się doczekać, bo te cudne jesienne widoki aż krzyczą o interesowność !
To do porozmawiania kochani :-)
Tylko, że ja wegetuję z nosem w internecie. Poczytać bym Was chciała, porozmawiać, ale nie mogę, bo mimo usilnych poszukiwań wszyscy się jakby... zapadliście pod ziemię. Marudzę prawda? Pewnie biegacie w pracy, modląc się o niepołamanie nóg, a po pracy co najmniej tak samo intensywnie zasuwacie w życiu. A mądralińska Baba, siedząc w domu pod kołdrą i racząc się herbatkami z cytryną urozmaica "nicnierobienie" marudzeniem. Bo przecież ileż razy sama znikała porywana przez świat i ludzi, a wtedy nikt o to nie miał pretensji.
No dobrze, to ja już przestanę. Obejrzę film, zagram w literaki, może nawet trochę popracuję. Czas w końcu jakoś zleci. A gdy już wyzdrowieję porwę aparat i wybiorę się na jesienny spacer. Już nie mogę się doczekać, bo te cudne jesienne widoki aż krzyczą o interesowność !
To do porozmawiania kochani :-)
wtorek, 21 października 2014
144. tak długo na to czekałam
Dostałam rano sms-a z określeniem "Moje Szczęście".. Przyznam szczerze, że od tamtego czasu czytałam tą wiadomość chyba już ze sto razy. W myślach powtórzyłam jeszcze raz tyle.
Moje Szczęście...jak ja strasznie długo czekałam na to, by ktoś mnie tak nazwał- ze wzajemnością. Bo mnóstwo przemiłych określeń owszem, zdarzało się, ale co z tego skoro dla mnie nie miały one tak dużego znaczenia, jak dla autora.
Zależy mu na mnie. Jest ze mną szczęśliwy. Myśli, tęskni. A ja wciąż nie mogę uwierzyć, że wreszcie i mi się to przytrafiło. Tak długo na to czekałam..
Moje Szczęście...jak ja strasznie długo czekałam na to, by ktoś mnie tak nazwał- ze wzajemnością. Bo mnóstwo przemiłych określeń owszem, zdarzało się, ale co z tego skoro dla mnie nie miały one tak dużego znaczenia, jak dla autora.
Zależy mu na mnie. Jest ze mną szczęśliwy. Myśli, tęskni. A ja wciąż nie mogę uwierzyć, że wreszcie i mi się to przytrafiło. Tak długo na to czekałam..
poniedziałek, 20 października 2014
143. muzyczny śmieć- nie inaczej
Niezbyt często wypowiadam się tutaj na tematy kulturalne, ale tym razem po prostu nie mogłam się powstrzymać.
"Gorąca krew, słowiański zew, mowa ciała"-owszem, rozumiem, to też mnie "porwało", ale to?? Mam ruszyć z prądem w celu przekraczania kolejnych granic, czy o co chodzi? Bo tym, zgodzicie się ze mną lub nie, nie wypada już się chwalić w Europie.
Ja rozumiem, w naszym kraju wódki jest pod dostatkiem, ale żeby go kojarzyć tylko i wyłącznie z tym trunkiem, to już lekka przesada. Określenia idiotyzm i płycizna pasują do powyższego utworu jeszcze bardziej.
Wódka nieobca dziewczynom, "lanie" za stajnią i apostrofa do Prezydenta w sprawie "chlania". Jeśli dwie słynne grupy muzyczne tak precyzują charakter Polaków to przykro mi, ale ja, w ramach wyjątku, jestem z Marsa. No może ewentualnie z Wenus. Bo nie pijam alkoholu prawie wcale, wódki tym bardziej. Załatwiam swoje potrzeby kulturalnie w toalecie- i to najczęściej we własnej, bo za publicznymi nie przepadam. A od "chlania" zawsze stroniłam, bo najzwyczajniej w świecie nie utożsamiam się z wieprzem. Jeśli to jest kolejny polski "hit'" to nie pozostaje mi nic innego jak się tylko wstydzić. Nie tyle za brak ambicji u co poniektórych "artystów", co przede wszystkim za osoby, które tę piosenkę uwielbiają. Ja nie znoszę. To chyba jasne.
"Gorąca krew, słowiański zew, mowa ciała"-owszem, rozumiem, to też mnie "porwało", ale to?? Mam ruszyć z prądem w celu przekraczania kolejnych granic, czy o co chodzi? Bo tym, zgodzicie się ze mną lub nie, nie wypada już się chwalić w Europie.
Ja rozumiem, w naszym kraju wódki jest pod dostatkiem, ale żeby go kojarzyć tylko i wyłącznie z tym trunkiem, to już lekka przesada. Określenia idiotyzm i płycizna pasują do powyższego utworu jeszcze bardziej.
Wódka nieobca dziewczynom, "lanie" za stajnią i apostrofa do Prezydenta w sprawie "chlania". Jeśli dwie słynne grupy muzyczne tak precyzują charakter Polaków to przykro mi, ale ja, w ramach wyjątku, jestem z Marsa. No może ewentualnie z Wenus. Bo nie pijam alkoholu prawie wcale, wódki tym bardziej. Załatwiam swoje potrzeby kulturalnie w toalecie- i to najczęściej we własnej, bo za publicznymi nie przepadam. A od "chlania" zawsze stroniłam, bo najzwyczajniej w świecie nie utożsamiam się z wieprzem. Jeśli to jest kolejny polski "hit'" to nie pozostaje mi nic innego jak się tylko wstydzić. Nie tyle za brak ambicji u co poniektórych "artystów", co przede wszystkim za osoby, które tę piosenkę uwielbiają. Ja nie znoszę. To chyba jasne.
sobota, 18 października 2014
142. niczego nie żałujmy
Dziś myślałam o przeszłości. Oczywiście wyrywkowo, bo przecież 30 lat życia nie da się streścić w kilku intensywnych chwilach. Myślałam o moich relacjach z mężczyznami. Nie tylko "byłymi", ale również potencjalnymi partnerami. Tymi, którzy mnie nie chcieli. Myślałam o moich błędach, głupim zachowaniu i nieprzemyślanych reakcjach. O tym, że mimo tylu zalet i spontaniczności mnie odrzucili. Precyzowałam wady i kompleksy. I wciąż nie mam niskiej samooceny. Dlaczego?
Bo zawsze myślimy częściej o odrzuceniu niż odrzucaniu. Zawsze myślimy o partnerach, którzy nas nie chcieli zamiast o tych, których sami odepchnęliśmy. Tych drugich było w moim przypadku znacznie więcej. Ja o wielu nie pamiętam, ale kto wie? Może dziś to oni myślą o mnie w perspektywie "tej, która mnie odepchnęła"?
Nie mogę uważać się za wybryk natury, bo ktoś kiedyś mnie nie wybrał. Nie mogę mieć niskiej samooceny, bo wtedy cały świat pękałby w szwach od zakompleksionych ludzi. Każdy z nas popełnił mnóstwo błędów, wiele razy żałował i wiele razy próbował je bezskutecznie naprawić. Kążdy z nas kiedyś myślał: "Gdybym mogła/ mógł cofnąć czas na pewno inaczej by o mnie myślał/ myślała..." Gdyby jakimś cudem czas rzeczywiście się cofnął, prędzej czy później popełniony zostałby inny błąd, który i tak w końcu by nas do tego odrzucenia doprowadził. Bo nie ma relacji i związków bez skazy. Bo sami ludzie nie są bez skazy i wzajemne dopasowanie nie przychodzi tak szybko.
Popełniamy błędy, jesteśmy ranieni, ranimy, odchodzimy, płaczemy...i uczymy się na własnych błędach, kim chcemy zostać i z kim chcemy być. Doświadczenie to nic innego, jak suma naszych błędów- powiedział kiedyś ktoś ważny.
Dlatego niczego nie żałujmy. Błędów, ran, łez i załamań. Gdyby nie one, nie bylibyśmy dziś takimi osobami, jakimi jesteśmy.
Bo zawsze myślimy częściej o odrzuceniu niż odrzucaniu. Zawsze myślimy o partnerach, którzy nas nie chcieli zamiast o tych, których sami odepchnęliśmy. Tych drugich było w moim przypadku znacznie więcej. Ja o wielu nie pamiętam, ale kto wie? Może dziś to oni myślą o mnie w perspektywie "tej, która mnie odepchnęła"?
Nie mogę uważać się za wybryk natury, bo ktoś kiedyś mnie nie wybrał. Nie mogę mieć niskiej samooceny, bo wtedy cały świat pękałby w szwach od zakompleksionych ludzi. Każdy z nas popełnił mnóstwo błędów, wiele razy żałował i wiele razy próbował je bezskutecznie naprawić. Kążdy z nas kiedyś myślał: "Gdybym mogła/ mógł cofnąć czas na pewno inaczej by o mnie myślał/ myślała..." Gdyby jakimś cudem czas rzeczywiście się cofnął, prędzej czy później popełniony zostałby inny błąd, który i tak w końcu by nas do tego odrzucenia doprowadził. Bo nie ma relacji i związków bez skazy. Bo sami ludzie nie są bez skazy i wzajemne dopasowanie nie przychodzi tak szybko.
Popełniamy błędy, jesteśmy ranieni, ranimy, odchodzimy, płaczemy...i uczymy się na własnych błędach, kim chcemy zostać i z kim chcemy być. Doświadczenie to nic innego, jak suma naszych błędów- powiedział kiedyś ktoś ważny.
Dlatego niczego nie żałujmy. Błędów, ran, łez i załamań. Gdyby nie one, nie bylibyśmy dziś takimi osobami, jakimi jesteśmy.
wtorek, 14 października 2014
141. świętuję
Święto Edukacji Narodowej. Dziś i rzeczywiście w wymiarze świątecznym, bo uczniowie, nauczyciele i pracownicy szkoły mają dzień wolny. Ja zresztą i bez tego mam, bo z racji niepełnego wymiaru godzin pracuję tylko od środy do piątku.
Z nagrodami od Dyrekcji tradycyjnie historia i się powtarza i nawet "zaostrza". Nagrody otrzymało raptem kilku nauczycieli, a wśród pracowników administracji- bez wyjątku wszyscy. W tym sekretarka, która otrzymuje zawsze i sprzątaczki, dzięki którym w szkole jest zawsze brudno. O "woźnym", który wiecznie tylko łazi po szkole, zostawia smród potu i udaje, że coś robi nie wspomnę.
Wśród nagrodzonych nauczycieli również specyficznie. Najlepsze koleżanki i pupile Dyrektora. I nieważne, że mają kosztem nauczycieli po fachu półtorej etatu, a niewiele więcej robią. Przecież i tak wiecznie im mało. Nachapią się do syta.
A co ze mną? Nagrody nie otrzymałam, ale chyba jakoś specjalnie się jej nie spodziewałam. Pracowałam w tamtym roku za dwóch i zebrałam solidne wynagrodzenie. Wczoraj najwspanialszą nagrodą były dla mnie kwiaty od moich pociech. Chyba nigdy nie dostałam tak pięknego bukietu. Wielkość adekwatna do ilości osób w klasie ;P
Zadowolenie z przeprowadzonych konkursów i uśmiechy na twarzach mojej grupy dziennikarzy również przewyższają wiele nagród pieniężnych. Jestem zadowolona i dziś świętuje. Chyba w sposób najbardziej szczery.
Z nagrodami od Dyrekcji tradycyjnie historia i się powtarza i nawet "zaostrza". Nagrody otrzymało raptem kilku nauczycieli, a wśród pracowników administracji- bez wyjątku wszyscy. W tym sekretarka, która otrzymuje zawsze i sprzątaczki, dzięki którym w szkole jest zawsze brudno. O "woźnym", który wiecznie tylko łazi po szkole, zostawia smród potu i udaje, że coś robi nie wspomnę.
Wśród nagrodzonych nauczycieli również specyficznie. Najlepsze koleżanki i pupile Dyrektora. I nieważne, że mają kosztem nauczycieli po fachu półtorej etatu, a niewiele więcej robią. Przecież i tak wiecznie im mało. Nachapią się do syta.
A co ze mną? Nagrody nie otrzymałam, ale chyba jakoś specjalnie się jej nie spodziewałam. Pracowałam w tamtym roku za dwóch i zebrałam solidne wynagrodzenie. Wczoraj najwspanialszą nagrodą były dla mnie kwiaty od moich pociech. Chyba nigdy nie dostałam tak pięknego bukietu. Wielkość adekwatna do ilości osób w klasie ;P
Zadowolenie z przeprowadzonych konkursów i uśmiechy na twarzach mojej grupy dziennikarzy również przewyższają wiele nagród pieniężnych. Jestem zadowolona i dziś świętuje. Chyba w sposób najbardziej szczery.
wtorek, 7 października 2014
140. wciąż jesteśmy
Jesień to pora roku najmniej przyjemna do przesiadywania w domu. Za oknem chłód taki sam jak w mieszkalnych kaloryferach. Za wcześnie na ogrzewanie, za zimno na bycie ciepłym. On jest prawie zawsze ciepły. Ciepłe dłonie, ciepłe stopy. Przyjemnie jest się przytulać.
Wciąż się spotykamy a ja wciąż nie dowierzam. Zdarzyło mi się być marudną, nieznośną. Zdarzyło mi się nawet już awanturować, ale mimo to wciąż się widujemy. Bystrzak złośliwiec i pyskata nauczycielka. Brak zgrzytów byłoby brakiem normalności- zwłaszcza na początku.
Tylko się dziwię czasem, że on zamiast się gniewać przytula i całuje. Nie zawsze potrafi zrozumieć, uparcie nie widzi błędu i momentami chyba nie słucha, ale jest. Mężczyzna z wadami z kobietą z wadami. Nikt nie jest idealny dlatego liczy się ogół- nie drobnostki. Wyrozumiałość, dobroć, zaradność, słowność, odpowiedzialność sprawiają, że ogół jest bardzo przyjemny i spójny. Małe złośliwości i zgrzyty to niezapadające w pamięć szczegóły.
Jest dobrze i, co najważniejsze, wciąż jest :) Boję się za mocno cieszyć, by czar nie prysł. Chyba z czasem mi minie prawda?
Dbam o urozmaicenia, nawet na nie nalegam. Oglądamy filmy, chodzimy na spacery, kibicujemy, gotujemy, słuchamy muzyki i zbieramy grzyby. I tak jakoś..wiele rzeczy się dobrze układa. Moja dłoń w jego również- od kilku dni raptem.
Chciał mnie zabrać do rodziców na obiad, Tak po prostu, znienacka. Odmówiłam, bo przewidywałam spore skrępowanie. Ale chyba i tak mnie tam w końcu weźmie. Tak myślę.
Mieszka sam a ja już kilka razy u niego nocowałam. Nigdy nie mieszkałam z mężczyzną a wydaje mi się, że kiedyś usłyszę od niego taką propozycję.
Jakie to wszystko strasznie dziwne i nieprawdopodobne. Tak długo byłam sama, nawet będąc z kimś, że czuję się teraz jak robiąca wielkie oczy mała dziewczynka. Trudno mi uwierzyć w moje prawo do szczęścia.
Wciąż się spotykamy a ja wciąż nie dowierzam. Zdarzyło mi się być marudną, nieznośną. Zdarzyło mi się nawet już awanturować, ale mimo to wciąż się widujemy. Bystrzak złośliwiec i pyskata nauczycielka. Brak zgrzytów byłoby brakiem normalności- zwłaszcza na początku.
Tylko się dziwię czasem, że on zamiast się gniewać przytula i całuje. Nie zawsze potrafi zrozumieć, uparcie nie widzi błędu i momentami chyba nie słucha, ale jest. Mężczyzna z wadami z kobietą z wadami. Nikt nie jest idealny dlatego liczy się ogół- nie drobnostki. Wyrozumiałość, dobroć, zaradność, słowność, odpowiedzialność sprawiają, że ogół jest bardzo przyjemny i spójny. Małe złośliwości i zgrzyty to niezapadające w pamięć szczegóły.
Jest dobrze i, co najważniejsze, wciąż jest :) Boję się za mocno cieszyć, by czar nie prysł. Chyba z czasem mi minie prawda?
Dbam o urozmaicenia, nawet na nie nalegam. Oglądamy filmy, chodzimy na spacery, kibicujemy, gotujemy, słuchamy muzyki i zbieramy grzyby. I tak jakoś..wiele rzeczy się dobrze układa. Moja dłoń w jego również- od kilku dni raptem.
Chciał mnie zabrać do rodziców na obiad, Tak po prostu, znienacka. Odmówiłam, bo przewidywałam spore skrępowanie. Ale chyba i tak mnie tam w końcu weźmie. Tak myślę.
Mieszka sam a ja już kilka razy u niego nocowałam. Nigdy nie mieszkałam z mężczyzną a wydaje mi się, że kiedyś usłyszę od niego taką propozycję.
Jakie to wszystko strasznie dziwne i nieprawdopodobne. Tak długo byłam sama, nawet będąc z kimś, że czuję się teraz jak robiąca wielkie oczy mała dziewczynka. Trudno mi uwierzyć w moje prawo do szczęścia.
poniedziałek, 15 września 2014
139. mimo wszystko ulga
Wciąż uśmiechnięta i wciąż myślami obok Niego. Niepoprawny błogostan ;)
Pamiętam moje najważniejsze rozmyślania w czasie singlowania. Kobieta atrakcyjna, kreatywna, z dobrą pracą- sama. Szczęście w życiu zawodowym, ale ciągły brak tego w życiu prywatnym. Dziś jest na odwrót. Dzieci w szkołach coraz mniej, po reformie jeszcze mniej godzin...niepełny etat, słaba płaca i uzasadnione obawy o jutro. Były lata tłuste, czas na chude. Czarne chmury w życiu zawodowym, ale na szczęście tęcza w prywatnym i za nią zwłaszcza dziękuję Bogu. Pełni życiowego szczęścia nie ma, ale jego obecność w chociażby jednej sferze sprawia, że nie jest najgorzej. Fakt ten przyjmuję z ulgą, bo ciężko by mi było znieść czarne chmury wszędzie.. Cierpliwie czekam i wierzę, że będzie tylko lepiej.
Pamiętam moje najważniejsze rozmyślania w czasie singlowania. Kobieta atrakcyjna, kreatywna, z dobrą pracą- sama. Szczęście w życiu zawodowym, ale ciągły brak tego w życiu prywatnym. Dziś jest na odwrót. Dzieci w szkołach coraz mniej, po reformie jeszcze mniej godzin...niepełny etat, słaba płaca i uzasadnione obawy o jutro. Były lata tłuste, czas na chude. Czarne chmury w życiu zawodowym, ale na szczęście tęcza w prywatnym i za nią zwłaszcza dziękuję Bogu. Pełni życiowego szczęścia nie ma, ale jego obecność w chociażby jednej sferze sprawia, że nie jest najgorzej. Fakt ten przyjmuję z ulgą, bo ciężko by mi było znieść czarne chmury wszędzie.. Cierpliwie czekam i wierzę, że będzie tylko lepiej.
wtorek, 9 września 2014
138. się porobiło..
Diametralne zmiany w naszym życiu zachodzą często dość niespodziewanie. Czasem z roku na rok, a czasem nawet z dnia na dzień. Niespodziewane czyli nie zawsze do przewidzenia.
Mój ostatni post jest sprzed miesiąca. Pisałam o singlach, a dziś dziwnie się czuję na samą myśl, czy może fakt, że.. chyba z kimś jestem. Takie subiektywne "chyba"z racji permanentnego niedowierzania. Na teraz.
Poznaliśmy się wirtualnie, rozmawiamy i kochamy się realnie. Mój zapach na jego pościeli i jego na moim ciele. Dotyk, wzrok, myśli, oceny, zasady i śmiech. Obiady, sałatki, filmy i spacery również. Od połowy sierpnia- tak mniej więcej. Choć początki, o dziwo, tego nie zapowiadały. W pierwszych spotkaniach i rozmowach dominowały irytacja, rozczarowanie, nuda a nawet złość. A potem, po miesiącu milczenia tak jakoś...się porobiło. Żadna stara, przechodzona miłość. Świeża lecz dojrzała jednocześnie. Między rówieśnikami. I odległa również nie. Dzieli nas zaledwie 12 km, a znamy się raptem dwa miesiące.
Dwa buntownicze, zżerane przez samotność charaktery. W swoim towarzystwie już dawno złożyliśmy broń. I dobrze nam z tym.
O zawiłościach i trudnościach w pracy opowiem następnym razem. Nacieszę się obecnym nastrojem.
Mój ostatni post jest sprzed miesiąca. Pisałam o singlach, a dziś dziwnie się czuję na samą myśl, czy może fakt, że.. chyba z kimś jestem. Takie subiektywne "chyba"z racji permanentnego niedowierzania. Na teraz.
Poznaliśmy się wirtualnie, rozmawiamy i kochamy się realnie. Mój zapach na jego pościeli i jego na moim ciele. Dotyk, wzrok, myśli, oceny, zasady i śmiech. Obiady, sałatki, filmy i spacery również. Od połowy sierpnia- tak mniej więcej. Choć początki, o dziwo, tego nie zapowiadały. W pierwszych spotkaniach i rozmowach dominowały irytacja, rozczarowanie, nuda a nawet złość. A potem, po miesiącu milczenia tak jakoś...się porobiło. Żadna stara, przechodzona miłość. Świeża lecz dojrzała jednocześnie. Między rówieśnikami. I odległa również nie. Dzieli nas zaledwie 12 km, a znamy się raptem dwa miesiące.
Dwa buntownicze, zżerane przez samotność charaktery. W swoim towarzystwie już dawno złożyliśmy broń. I dobrze nam z tym.
O zawiłościach i trudnościach w pracy opowiem następnym razem. Nacieszę się obecnym nastrojem.
niedziela, 10 sierpnia 2014
137. dla singli nie ma tu miejsca
Byłam wczoraj na wieczorze panieńsko- kawalerskim. Alkohol, zabawa itp. klimaty. Nie piłam. Od jakiegoś czasu nie tykam alkoholu. Nie lubię i nie chcę i cieszy mnie fakt, że nikt nachalnie się temu nie sprzeciwia.
Same pary. To najważniejsza rzecz jaką kątem oka zaobserwowałam. Kuzynów nie doliczam do singlowania: jeden żonaty (żona z dziećmi u rodziców) a drugi randkujący. I ja... kobieta po trzydziestce. Uśmiechnięta, niezależna- dla widzów, dla siebie przede wszystkim przeraźliwie samotna. "Misiek, podaj mi sok, kochanie nie wygłupiaj się tak, skarbie już przestań"- dookoła wyłapywane takie i tym podobne cytaty. I ja. Niczyje "kochanie", niczyje "skarbie"- tym razem bez myśli typu: to ostatni rok mojej samotności. Bo myślałam tak pięć lat temu, a póki co nic się od tego czasu nie zmieniło.
Nie myślę o straconych szansach czy przegapionych "przystankach". Martwię się tym, że nikt tak naprawdę nigdy mi nie odpowiadał. Zawsze było jakieś "ale". Zdarzały się jednostkowe przypadki, gdy byłam gotowa bez zahamowań się zakochać jednak, jak na złość, to oni wtedy mieli "ale" wobec mnie. Pech. Straszny życiowy pech albo jakieś dziwne podłoże z dzieciństwa pt. "niemoc dotrwania do większych zażyłości". Coś na pewno, ale mało istotne skąd.
Chcę pogodzić się z moją samotnością, chcę cieszyć się własnym życiem w pojedynkę, ale jak mam to zrobić, gdy wszędzie są takie przeszkody? Na wesele idą w parach, na wczasy wyjeżdżają co najmniej w parach (samotny wypad to porażka, a z innymi parami smutek i upokorzenie piątego koła u wozu...tak wiem, nie zawsze, ale mnie to niestety zbyt często dopada). Nawet mój wymarzony lot balonem jest tylko parami (!). Gdziekolwiek wychodzę wszędzie widzę liczbę 2. 1 to przekleństwo.
A może widzę, bo chcę widzieć?... Nie jestem jedyną samotną osobą na tym świecie. Moja mama, moja kuzynka i wiele innych kobiet...mężczyzn nie biorę pod uwagę, bo oni zawsze mają łatwiej. Ile ja bym dała, by choć w takiej sytuacji być facetem. Bo on singlując nawet do 50-tki może być casanovą i bożyszczem kobiet, a ja co najwyżej starą panną, desperatką i kimś nad kim trzeba się litować.
Uśmiechnięte, pewne siebie kobiety sukcesu i różnych pasji tak nie mają. Ale czy ja, małomiasteczkowa "trzydziestka" potrafię taka być? Nie wiem. Muszę spróbować, bo niestety nie mam innego wyjścia.
Ps. Co z moim ostatnim "krzykiem" o zmiany? Coś się ruszyło. Nieznacznie, ale jednak. Oby ten mały kamyczek był jednym z wielu, które w końcu wywołają lawinę.
Same pary. To najważniejsza rzecz jaką kątem oka zaobserwowałam. Kuzynów nie doliczam do singlowania: jeden żonaty (żona z dziećmi u rodziców) a drugi randkujący. I ja... kobieta po trzydziestce. Uśmiechnięta, niezależna- dla widzów, dla siebie przede wszystkim przeraźliwie samotna. "Misiek, podaj mi sok, kochanie nie wygłupiaj się tak, skarbie już przestań"- dookoła wyłapywane takie i tym podobne cytaty. I ja. Niczyje "kochanie", niczyje "skarbie"- tym razem bez myśli typu: to ostatni rok mojej samotności. Bo myślałam tak pięć lat temu, a póki co nic się od tego czasu nie zmieniło.
Nie myślę o straconych szansach czy przegapionych "przystankach". Martwię się tym, że nikt tak naprawdę nigdy mi nie odpowiadał. Zawsze było jakieś "ale". Zdarzały się jednostkowe przypadki, gdy byłam gotowa bez zahamowań się zakochać jednak, jak na złość, to oni wtedy mieli "ale" wobec mnie. Pech. Straszny życiowy pech albo jakieś dziwne podłoże z dzieciństwa pt. "niemoc dotrwania do większych zażyłości". Coś na pewno, ale mało istotne skąd.
Chcę pogodzić się z moją samotnością, chcę cieszyć się własnym życiem w pojedynkę, ale jak mam to zrobić, gdy wszędzie są takie przeszkody? Na wesele idą w parach, na wczasy wyjeżdżają co najmniej w parach (samotny wypad to porażka, a z innymi parami smutek i upokorzenie piątego koła u wozu...tak wiem, nie zawsze, ale mnie to niestety zbyt często dopada). Nawet mój wymarzony lot balonem jest tylko parami (!). Gdziekolwiek wychodzę wszędzie widzę liczbę 2. 1 to przekleństwo.
A może widzę, bo chcę widzieć?... Nie jestem jedyną samotną osobą na tym świecie. Moja mama, moja kuzynka i wiele innych kobiet...mężczyzn nie biorę pod uwagę, bo oni zawsze mają łatwiej. Ile ja bym dała, by choć w takiej sytuacji być facetem. Bo on singlując nawet do 50-tki może być casanovą i bożyszczem kobiet, a ja co najwyżej starą panną, desperatką i kimś nad kim trzeba się litować.
Uśmiechnięte, pewne siebie kobiety sukcesu i różnych pasji tak nie mają. Ale czy ja, małomiasteczkowa "trzydziestka" potrafię taka być? Nie wiem. Muszę spróbować, bo niestety nie mam innego wyjścia.
Ps. Co z moim ostatnim "krzykiem" o zmiany? Coś się ruszyło. Nieznacznie, ale jednak. Oby ten mały kamyczek był jednym z wielu, które w końcu wywołają lawinę.
sobota, 9 sierpnia 2014
136. !!!
Nie znoszę siebie za to tak bardzo ! Przychodzą momenty, kiedy mam ochotę wyrwać się z domu. Wsiąść na rower lub założyć upragnione łyżworolki i czuć na twarzy kojący powiew wiatru. Zamiast tego wciąż siedzę w domu- nad książką albo przed filmem i pozwalam by stres i przygnębienie zżerały mnie od środka. Kawałek po kawałku.
Jestem jak główna bohaterka "Blue Jasmine" Woody'ego Allena. Bez przerwy udaję. Na rowerze nie byłam ani razu w te wakacje, łyżworolek wciąż nie kupiłam, a o jeździe konnej kolejny rok tylko marzę. Chcę gotować, zwiedzać, próbować, ale wciąż tylko chcę. Najlepiej przed "widownią". A naprawdę siedzę w domu i czytam. Szum wiatru za oknem, promienie słońca na stoliku a ja wciąż tu jestem. Tak ciężko mi się wyrwać i to zmienić samej. Tak ciężko mi jest przestać udawać bez czyjegoś wsparcia.
Za to jestem wręcz na siebie wściekła ! Zaglądam bez przerwy na telefon, sprawdzam wiadomości na portalu randkowym i swój cenny czas pozwalam pożerać nerwom. A bo nie pisze, nie dzwoni, ciekawe co teraz robi i możliwe, że się już nigdy nie odezwie. To o kim mowa nawet nie ma znaczenia. Liczy się fakt, by to był ktokolwiek, bo jeśli się nagle pojawia częściej się uśmiecham, nawet promienieję, wychodzę z domu i prawie dosięgam marzeń. Nie znoszę siebie za to, że tak ciężko jest mi to zrobić samej ! Że emocjonalnie jestem uzależniona od mężczyzn. Że zjada mnie przygnębienie i tak łatwo powala na ziemię samotność. Przede mną drzwi do nowych miejsc i ludzi- każdego dnia! A ja potrafię tylko siedzieć i myśleć o kimś, kto prawie nie istnieje.
To jest desperacja. Nienawidzę tego słowa, ale tak właśnie się dzisiaj czuję. Mam 32 lata i wpadam w panikę, bo wciąż jestem sama. Jest tyle spraw, które poza tym mają sens i wiem o tym. Jednak mimo wszystko nie potrafię, a przynajmniej jest mi tak ciężko samej do nich dotrzeć. Chcę to zmienić- od tak dawna, ale... no właśnie, wciąż jakieś cholerne ALE. Przekładanie wszystkiego z dnia na dzień, kolejna wymówka, kolejne "nie dziś". Całe moje wnętrze krzyczy ze złości i przerażenia jednocześnie !!! Wściekła na samą siebie. Bo przecież tak silna, a jednocześnie tak beznadziejna. BEZNADZIEJNA- powinnam to sobie wypisać na czole.
Co mam zrobić, by przerwać wreszcie to błędne koło?? Minęła połowa wakacji, a ja nigdzie nie byłam i nic nie zrobiłam. Głupi remont mnie nie usprawiedliwia. Chce mi się ryczeć z tej bezsilności. Chcę wyjść i to wreszcie zrobię- teraz. Bo jeśli nie teraz, to Bóg mi świadkiem, że sama sobie zasłużę na wieczne samotne siedzenie w tych czterech ścianach. TERAZ !!!
Jestem jak główna bohaterka "Blue Jasmine" Woody'ego Allena. Bez przerwy udaję. Na rowerze nie byłam ani razu w te wakacje, łyżworolek wciąż nie kupiłam, a o jeździe konnej kolejny rok tylko marzę. Chcę gotować, zwiedzać, próbować, ale wciąż tylko chcę. Najlepiej przed "widownią". A naprawdę siedzę w domu i czytam. Szum wiatru za oknem, promienie słońca na stoliku a ja wciąż tu jestem. Tak ciężko mi się wyrwać i to zmienić samej. Tak ciężko mi jest przestać udawać bez czyjegoś wsparcia.
Za to jestem wręcz na siebie wściekła ! Zaglądam bez przerwy na telefon, sprawdzam wiadomości na portalu randkowym i swój cenny czas pozwalam pożerać nerwom. A bo nie pisze, nie dzwoni, ciekawe co teraz robi i możliwe, że się już nigdy nie odezwie. To o kim mowa nawet nie ma znaczenia. Liczy się fakt, by to był ktokolwiek, bo jeśli się nagle pojawia częściej się uśmiecham, nawet promienieję, wychodzę z domu i prawie dosięgam marzeń. Nie znoszę siebie za to, że tak ciężko jest mi to zrobić samej ! Że emocjonalnie jestem uzależniona od mężczyzn. Że zjada mnie przygnębienie i tak łatwo powala na ziemię samotność. Przede mną drzwi do nowych miejsc i ludzi- każdego dnia! A ja potrafię tylko siedzieć i myśleć o kimś, kto prawie nie istnieje.
To jest desperacja. Nienawidzę tego słowa, ale tak właśnie się dzisiaj czuję. Mam 32 lata i wpadam w panikę, bo wciąż jestem sama. Jest tyle spraw, które poza tym mają sens i wiem o tym. Jednak mimo wszystko nie potrafię, a przynajmniej jest mi tak ciężko samej do nich dotrzeć. Chcę to zmienić- od tak dawna, ale... no właśnie, wciąż jakieś cholerne ALE. Przekładanie wszystkiego z dnia na dzień, kolejna wymówka, kolejne "nie dziś". Całe moje wnętrze krzyczy ze złości i przerażenia jednocześnie !!! Wściekła na samą siebie. Bo przecież tak silna, a jednocześnie tak beznadziejna. BEZNADZIEJNA- powinnam to sobie wypisać na czole.
Co mam zrobić, by przerwać wreszcie to błędne koło?? Minęła połowa wakacji, a ja nigdzie nie byłam i nic nie zrobiłam. Głupi remont mnie nie usprawiedliwia. Chce mi się ryczeć z tej bezsilności. Chcę wyjść i to wreszcie zrobię- teraz. Bo jeśli nie teraz, to Bóg mi świadkiem, że sama sobie zasłużę na wieczne samotne siedzenie w tych czterech ścianach. TERAZ !!!
poniedziałek, 4 sierpnia 2014
135. po weselu i przed weselem
Wesele sympatyczne, momentami zabawne i, co najważniejsze, w towarzystwie bardzo kulturalnej osoby. Rafał to poukładany, mądry chłopak, który chciał mi wynagrodzić ostatnie, dość niefortunne wesele sprzed roku i rzeczywiście mu się to udało. No może niekoniecznie z tańcem, bo w tym niestety nie ma talentu, ale wyluzowałam w tej sprawie i podeszłam do tego trochę żartobliwie, więc ostatecznie i ta kwestia była ok.
Lubię go, naprawdę. Miałam spore obawy przed tym weekendem. Nie widzieliśmy się tyle czasu, ostatnie "spotkanie" było katastrofą. Na szczęście nie było tak źle. Niestety również nie było "rewelacyjnie", czy też jakkolwiek inaczej można określić przysłowiowe motyle w brzuchu... Lubię z nim rozmawiać, żartować. Lubiłam już smsowo. To naprawdę bystry a nawet żartobliwie- uszczypliwy facet ;-) Lubię jego towarzystwo, ale... no właśnie, co tym razem??? Jestem zła na siebie za coś, czego nawet niespecjalnie potrafię określić. Na myśl o powrocie do domu bałam się strasznie, że będzie chciał mnie pocałować, bo... nie mogłabym tej chęci odwzajemnić. Ani pocałunku ani nawet trzymania za rękę. Dlaczego? Nie mam pojęcia! Tylko jakoś tak mimo to..wciąż go lubię. Bo normalnie już bym nawet do tego nie była skłonna a ja go lubię i już. Jest dobry. W relacjach ze mną czasem ciapciowaty, ale mimo to dobry, zaradny, pracowity i mądry. Same zalety... a ja taka głupia.
Nie będę o tym myśleć, bo i tak nic nie wymyślę. Za dwa tygodnie wesele mojej kuzynki i postanowiłam go na nie zaprosić. Jest kulturalny, więc bez obaw spędzę z nim czas w gronie mojej rodziny. Gdybym miała wychodzić za mąż za jego rodzinę, tak a propos, to zrobiłabym to bez wahania- tacy są sympatyczni :-) W tańcu jest trochę kulejąco, ale co tam...obrócę to znów w żart i będzie dobrze ;-)
Lubię go, naprawdę. Miałam spore obawy przed tym weekendem. Nie widzieliśmy się tyle czasu, ostatnie "spotkanie" było katastrofą. Na szczęście nie było tak źle. Niestety również nie było "rewelacyjnie", czy też jakkolwiek inaczej można określić przysłowiowe motyle w brzuchu... Lubię z nim rozmawiać, żartować. Lubiłam już smsowo. To naprawdę bystry a nawet żartobliwie- uszczypliwy facet ;-) Lubię jego towarzystwo, ale... no właśnie, co tym razem??? Jestem zła na siebie za coś, czego nawet niespecjalnie potrafię określić. Na myśl o powrocie do domu bałam się strasznie, że będzie chciał mnie pocałować, bo... nie mogłabym tej chęci odwzajemnić. Ani pocałunku ani nawet trzymania za rękę. Dlaczego? Nie mam pojęcia! Tylko jakoś tak mimo to..wciąż go lubię. Bo normalnie już bym nawet do tego nie była skłonna a ja go lubię i już. Jest dobry. W relacjach ze mną czasem ciapciowaty, ale mimo to dobry, zaradny, pracowity i mądry. Same zalety... a ja taka głupia.
Nie będę o tym myśleć, bo i tak nic nie wymyślę. Za dwa tygodnie wesele mojej kuzynki i postanowiłam go na nie zaprosić. Jest kulturalny, więc bez obaw spędzę z nim czas w gronie mojej rodziny. Gdybym miała wychodzić za mąż za jego rodzinę, tak a propos, to zrobiłabym to bez wahania- tacy są sympatyczni :-) W tańcu jest trochę kulejąco, ale co tam...obrócę to znów w żart i będzie dobrze ;-)
piątek, 1 sierpnia 2014
134. zazdrość, której trzeba się szybko pozbyć
Było coś, co mnie niesamowicie do Norberta- buraka przyciągało. Coś, co sprawiało, że z ochotą a nawet radością jechałam w jego rodzinne strony. To nie była przemiła mama, czy siostra, które widać, że mnie bardzo polubiły, ani też świeży, podwórkowo- wiejski klimat (mieszkam w bloku, więc to dla mnie rarytas). Tą rzeczą była jego pasja. Fakt, że poza nią nie widzi świata do tego stopnia, że nie raz złośliwie określałam go jako tego, który ma motor zamiast mózgu; ale akurat nie w tym rzecz, co to jest, tylko fakt, że w ogóle jest. Jeden motocykl- szybki, niedawno nabyty drugi- crossowy; liczne zloty motocyklowe a nawet klub z niesamowitą, klimatyczną siedzibą. I Ci ludzie poznani na tzw. "balu motocyklistów", których łączy jedno, ale za to jak mocno. Norbert mógł mówić o motocyklach 24 na dobę- tak jest tym pochłonięty. I to sprawiało, że mimo wszystko w jakiś sposób mnie do siebie przyciągał; bo ma coś, co sprawia, że jego życie posiada określony cel i urok.
Oczywiście nie zmierzam do koloryzowania jego osoby, co to to nie. Jest burakiem i nim zostanie- na wieki wieków Amen. Chodzi o to, że ten cały motocyklowy klimat, którego tam zaznałam do tego stopnia mnie fascynował, że wracając do domu najzwyczajniej w świecie czułam się w nim źle. A bo nudno, śpiąco...mało znajomych i ani trochę tak barwnie jak tam. Hobby..owszem, uwielbiam czytać książki, ale mimo wszystko wciąż mi czegoś brakuje. Zazdrość- tak nazwałabym reakcję na wioskę położoną 100 km ode mnie. Oj mnóstwo myśli się teraz kłębi w mojej głowie, obym ładnie i składnie umiała je tutaj przelać.
Każdy powinien mieć jakąś pasję, hobby, a jeśli jej nie znalazł to powinien robić wszystko, by ją odszukać. To dzięki niej mamy cel, częściej się uśmiechamy, poznajemy ciekawych ludzi i sami też dowartościowujemy się faktem, że coś takiego posiadamy. Zamiast być zazdrosną o coś, co nie jest "moje" powinnam robić wszystko, by u siebie coś takiego stworzyć czy posiadać. Bo to musi być MOJA pasja, a nie CZYJAŚ, do której się "podczepiłam". Tego chcę, tego pragnę i do tego również, oprócz wyjścia do ludzi, dążę.
Marzę o tylu rzeczach jednak problem polega na ich wyborze. Niestety należę do tego typu osób, który chciałyby robić wszystko naraz. Jest tego tak wiele, że sama nie wiem od czego zacząć. A czas, jakby nie patrzeć, leci nieubłaganie i lada tydzień znów będę się żalić nad swoją beznadziejnością....bo sami znajomi owszem, pojawili się na chwilę, ale dziś znów się gdzieś zawieruszyli. I znów dobrowolnie zamknęłam się w dziupli echh..:/ Ileż to trzeba ciężkiej pracy, by po tylu latach izolacji wyrwać się z tego strasznego letargu. Wciąż się staram, ale jak widać za mało- muszę BARDZIEJ, a jeśli mam problem z wyborem to najzwyczajniej w świecie zacznę od początku ;-)
Obecnie mam mały przestój- wesela. Jedno minęło, jutro kolejne, więc to jakieś wytłumaczenie. Co za ulga, że idę z kimś, kto pyta mnie każdego wieczoru o samopoczucie i każe wietrzyć mieszkanie po świeżym malowaniu futryn...:-) Ma na imię Rafał i posiada prawie 40 medali z maratonów. Mężczyzna z pasją, który zazdrości mi ilości przeczytanych książek ;-) Poznaliśmy się prawie rok temu, ale wtedy z różnych powodów nie wyszło. Nie jestem do końca pewna, czy jest w moim typie, ale na nic się nie nastawiam. Co najwyżej na świetną zabawę ! :-)
Oczywiście nie zmierzam do koloryzowania jego osoby, co to to nie. Jest burakiem i nim zostanie- na wieki wieków Amen. Chodzi o to, że ten cały motocyklowy klimat, którego tam zaznałam do tego stopnia mnie fascynował, że wracając do domu najzwyczajniej w świecie czułam się w nim źle. A bo nudno, śpiąco...mało znajomych i ani trochę tak barwnie jak tam. Hobby..owszem, uwielbiam czytać książki, ale mimo wszystko wciąż mi czegoś brakuje. Zazdrość- tak nazwałabym reakcję na wioskę położoną 100 km ode mnie. Oj mnóstwo myśli się teraz kłębi w mojej głowie, obym ładnie i składnie umiała je tutaj przelać.
Każdy powinien mieć jakąś pasję, hobby, a jeśli jej nie znalazł to powinien robić wszystko, by ją odszukać. To dzięki niej mamy cel, częściej się uśmiechamy, poznajemy ciekawych ludzi i sami też dowartościowujemy się faktem, że coś takiego posiadamy. Zamiast być zazdrosną o coś, co nie jest "moje" powinnam robić wszystko, by u siebie coś takiego stworzyć czy posiadać. Bo to musi być MOJA pasja, a nie CZYJAŚ, do której się "podczepiłam". Tego chcę, tego pragnę i do tego również, oprócz wyjścia do ludzi, dążę.
Marzę o tylu rzeczach jednak problem polega na ich wyborze. Niestety należę do tego typu osób, który chciałyby robić wszystko naraz. Jest tego tak wiele, że sama nie wiem od czego zacząć. A czas, jakby nie patrzeć, leci nieubłaganie i lada tydzień znów będę się żalić nad swoją beznadziejnością....bo sami znajomi owszem, pojawili się na chwilę, ale dziś znów się gdzieś zawieruszyli. I znów dobrowolnie zamknęłam się w dziupli echh..:/ Ileż to trzeba ciężkiej pracy, by po tylu latach izolacji wyrwać się z tego strasznego letargu. Wciąż się staram, ale jak widać za mało- muszę BARDZIEJ, a jeśli mam problem z wyborem to najzwyczajniej w świecie zacznę od początku ;-)
Obecnie mam mały przestój- wesela. Jedno minęło, jutro kolejne, więc to jakieś wytłumaczenie. Co za ulga, że idę z kimś, kto pyta mnie każdego wieczoru o samopoczucie i każe wietrzyć mieszkanie po świeżym malowaniu futryn...:-) Ma na imię Rafał i posiada prawie 40 medali z maratonów. Mężczyzna z pasją, który zazdrości mi ilości przeczytanych książek ;-) Poznaliśmy się prawie rok temu, ale wtedy z różnych powodów nie wyszło. Nie jestem do końca pewna, czy jest w moim typie, ale na nic się nie nastawiam. Co najwyżej na świetną zabawę ! :-)
poniedziałek, 28 lipca 2014
133. koniec
I dziś już mogę powiedzieć, że było minęło. Wesele ciekawe i sympatyczne. Nie tylko z racji oprawy, ale przede wszystkim z powodu rozbawionych gości. Wytańczyłam się jak nigdy, trochę zjadłam i trochę pożartowałam. Alkoholu prawie nie tknęłam, ale to już inna historia. W sumie krótka: po prostu ostatnio za nim nie przepadam i poważnie zastanawiam się nad abstynencją.
No ale do rzeczy, bo wiadomo, że sedno sprawy to kwestia mojego weselnego partnera. Zawitałam u Norberta już w piątek. Chciał mi pokazać siedzibę swojego klubu motocyklowego i wpaść na kawę do dobrych znajomych. O dziwo rzeczywiście tak się stało. Przewiózł mnie nawet motorem, co też jest wyczynem, bo prawie rok mi to obiecywał :P
A wesele..no cóż. Krótko, zwięźle i na temat: ani trochę nie żałuję, że pojechałam, bo dzięki temu przekonałam się na sto procent jakim Norbert jest wieśniakiem. Bez obrazy oczywiście dla ludzi ze wsi, ale to jedyne określenie, które idealnie pasuje do jego osoby. W ciągu tych dwóch dni usłyszałam od niego chyba ze dwadzieścia razy "mam na to wyjeb...". To jego ulubione powiedzenie. "B: Zakładasz koszulę z długim rękawem? N: Mam na to wyjebane; B: Nie krzycz tak, bo dziecko obudzisz N: Jestem kur.. u siebie i mam na to wyjeb..." itd. itp. Jego kultura osobista jest po prostu ŻAŁOSNA. Niby rozbawiony, niby dla wszystkich sympatyczny, ale jeśli chodzi o kwestie wychowania to burak a momentami nawet cham. Przeklinanie, krzyki, niestosowne tematy w towarzystwie (hit stulecia o swojej byłej przy dziesięciu osobach, w tym oczywiście przy mnie: "Pękła nam kiedyś guma, załatwiłem od ciotki receptę na tabletkę a ta pinda jeszcze kur.. nie chciała tego zeżreć"...opadły mi po tym ręce i przeraziła myśl, jak kiedyś o mnie będzie opowiadał...)- to wszystko to tylko kilka przykładów. Boże, co za szczęście, że wreszcie zobaczyłam kim on naprawdę jest. Nie uważam siebie za nie wiadomo kogo, ale wiem na pewno, że taka elegancka, kulturalna, rozsądna dziewczyna jak ja w życiu by z takim "czymś" nie wytrzymała! A jak na drugi dzień śmierdziało wódą w całym pokoju...nie poszliśmy na poprawiny, bo mu się "nie chciało". Nigdy wcześniej na żadnym weselu nieobecność na poprawinach mi się nie zdarzyła. O jego gościnie też warto nadmienić. Na obiad dostałam kanapki i drinka, a o kawę, herbatę itp. pytał mnie bez przerwy jego szwagier, który chyba jako jedyny się tym przejmował, bo Norbert był zajęty byczeniem się przed tv.
Niedzielny finał całej tej sprawy był taki, że w końcu miał też wyjeb.. na mnie ;-) Nie przejmowałam się niczym i jechałam go po całości za każdym razem gdy cwaniakował i chciał się moim kosztem mądrować. Oj bardzo mu się to nie podobało. Jak widać z innych potrafi się śmiać, niestety sam z siebie ani trochę.
Wróciłam do domu już w niedzielę. Nie zatrzymywał mnie, bo i po co. Przecież prawie całą niedzielę spędziliśmy osobno. On przed tv, ja na podwórku w towarzystwie jego siostry i szwagra; on na podwórku, ja przed tv itp. ;P Trochę mi nie wyszedł mój zamierzony plan, po którym Norbert miał za mną szaleć, a ja miałam go tak jak on mnie swego czasu kopnąć w dupę, ale wiecie co? Mam na to wyjeb... ;-)
Tak szczerze, to miałam dziś trochę taki dziwny stan. Myślałam długo o naszej znajomości, o tym, że gdyby on był inny mogłoby być naprawdę rewelacyjnie i stwarzałam w głowie tym podobne bajki. Ponad rok znajomości, ponad rok straty czasu dla chama, który nie wiem jakim cudem tak mi zawrócił w głowie- tego mi najbardziej szkoda. I znów płakałam, bo przecież wrażliwa jestem..ale nie był to jak zawsze potok łez, tylko raptem dwie sztuki- a to dobry znak :-)
Owszem, strata czasu, nadszarpane nerwy a nawet serce, ale komu się to w życiu chociaż raz nie zdarzyło? Zdarzyło się nawet więcej: ślub czy wpadka i niestety przez to jeszcze gorsze przeżycia. Dobrze, że tego udało mi się uniknąć i dobrze, że teraz ze spokojnym sumieniem mogę zrobić krok do przodu. Chodzą mi jeszcze po głowie jakieś dziwne domysły, wymysły a nawet pomysły, ale to minie. Jestem rozsądną dziewczyną i dam sobie z tym radę. Jeśli chodzi o Norberta już nigdy więcej nie zatrzymam na nim wzroku. Sprawa raz na zawsze jest zakończona a ja z uśmiechem idę dalej :-)
W ten weekend wesele w towarzystwie najbardziej kulturalnego i opiekuńczego mężczyzny jakiego znam. Co za odmiana i ulga :P
No ale do rzeczy, bo wiadomo, że sedno sprawy to kwestia mojego weselnego partnera. Zawitałam u Norberta już w piątek. Chciał mi pokazać siedzibę swojego klubu motocyklowego i wpaść na kawę do dobrych znajomych. O dziwo rzeczywiście tak się stało. Przewiózł mnie nawet motorem, co też jest wyczynem, bo prawie rok mi to obiecywał :P
A wesele..no cóż. Krótko, zwięźle i na temat: ani trochę nie żałuję, że pojechałam, bo dzięki temu przekonałam się na sto procent jakim Norbert jest wieśniakiem. Bez obrazy oczywiście dla ludzi ze wsi, ale to jedyne określenie, które idealnie pasuje do jego osoby. W ciągu tych dwóch dni usłyszałam od niego chyba ze dwadzieścia razy "mam na to wyjeb...". To jego ulubione powiedzenie. "B: Zakładasz koszulę z długim rękawem? N: Mam na to wyjebane; B: Nie krzycz tak, bo dziecko obudzisz N: Jestem kur.. u siebie i mam na to wyjeb..." itd. itp. Jego kultura osobista jest po prostu ŻAŁOSNA. Niby rozbawiony, niby dla wszystkich sympatyczny, ale jeśli chodzi o kwestie wychowania to burak a momentami nawet cham. Przeklinanie, krzyki, niestosowne tematy w towarzystwie (hit stulecia o swojej byłej przy dziesięciu osobach, w tym oczywiście przy mnie: "Pękła nam kiedyś guma, załatwiłem od ciotki receptę na tabletkę a ta pinda jeszcze kur.. nie chciała tego zeżreć"...opadły mi po tym ręce i przeraziła myśl, jak kiedyś o mnie będzie opowiadał...)- to wszystko to tylko kilka przykładów. Boże, co za szczęście, że wreszcie zobaczyłam kim on naprawdę jest. Nie uważam siebie za nie wiadomo kogo, ale wiem na pewno, że taka elegancka, kulturalna, rozsądna dziewczyna jak ja w życiu by z takim "czymś" nie wytrzymała! A jak na drugi dzień śmierdziało wódą w całym pokoju...nie poszliśmy na poprawiny, bo mu się "nie chciało". Nigdy wcześniej na żadnym weselu nieobecność na poprawinach mi się nie zdarzyła. O jego gościnie też warto nadmienić. Na obiad dostałam kanapki i drinka, a o kawę, herbatę itp. pytał mnie bez przerwy jego szwagier, który chyba jako jedyny się tym przejmował, bo Norbert był zajęty byczeniem się przed tv.
Niedzielny finał całej tej sprawy był taki, że w końcu miał też wyjeb.. na mnie ;-) Nie przejmowałam się niczym i jechałam go po całości za każdym razem gdy cwaniakował i chciał się moim kosztem mądrować. Oj bardzo mu się to nie podobało. Jak widać z innych potrafi się śmiać, niestety sam z siebie ani trochę.
Wróciłam do domu już w niedzielę. Nie zatrzymywał mnie, bo i po co. Przecież prawie całą niedzielę spędziliśmy osobno. On przed tv, ja na podwórku w towarzystwie jego siostry i szwagra; on na podwórku, ja przed tv itp. ;P Trochę mi nie wyszedł mój zamierzony plan, po którym Norbert miał za mną szaleć, a ja miałam go tak jak on mnie swego czasu kopnąć w dupę, ale wiecie co? Mam na to wyjeb... ;-)
Tak szczerze, to miałam dziś trochę taki dziwny stan. Myślałam długo o naszej znajomości, o tym, że gdyby on był inny mogłoby być naprawdę rewelacyjnie i stwarzałam w głowie tym podobne bajki. Ponad rok znajomości, ponad rok straty czasu dla chama, który nie wiem jakim cudem tak mi zawrócił w głowie- tego mi najbardziej szkoda. I znów płakałam, bo przecież wrażliwa jestem..ale nie był to jak zawsze potok łez, tylko raptem dwie sztuki- a to dobry znak :-)
Owszem, strata czasu, nadszarpane nerwy a nawet serce, ale komu się to w życiu chociaż raz nie zdarzyło? Zdarzyło się nawet więcej: ślub czy wpadka i niestety przez to jeszcze gorsze przeżycia. Dobrze, że tego udało mi się uniknąć i dobrze, że teraz ze spokojnym sumieniem mogę zrobić krok do przodu. Chodzą mi jeszcze po głowie jakieś dziwne domysły, wymysły a nawet pomysły, ale to minie. Jestem rozsądną dziewczyną i dam sobie z tym radę. Jeśli chodzi o Norberta już nigdy więcej nie zatrzymam na nim wzroku. Sprawa raz na zawsze jest zakończona a ja z uśmiechem idę dalej :-)
W ten weekend wesele w towarzystwie najbardziej kulturalnego i opiekuńczego mężczyzny jakiego znam. Co za odmiana i ulga :P
środa, 23 lipca 2014
132. uśmiech już jest
A problem upartej blokady poszedł się jeb....tak w ramach jasności. I całe szczęście! Nie stałam się szaloną imprezowiczką mało kiedy trzeźwą, ale znów zaczęłam się uśmiechać. Może jeszcze nie w pełni tak, jak kiedyś jednak poprawa na pewno jest. Cieszy mnie to, bo to był mój najważniejszy cel :)
Co do imprez...kilka grubszych się zdarzyło. Obecnie jest cicho i spokojnie w tej sferze, bo wystarczą mi hałasy z powodu remontu :P Znajomych też na razie odłożyłam na dalszy plan, ale to tylko z powodu ciągłego nadrabiania zaległych sprawunków. Od jakiś pięciu lat zaległych- stąd wiadomo, że są naprawdę zdecydowanie pilniejsze :P
Lada dzień wesele...mam zamiar się świetnie bawić- o! :D
Co do imprez...kilka grubszych się zdarzyło. Obecnie jest cicho i spokojnie w tej sferze, bo wystarczą mi hałasy z powodu remontu :P Znajomych też na razie odłożyłam na dalszy plan, ale to tylko z powodu ciągłego nadrabiania zaległych sprawunków. Od jakiś pięciu lat zaległych- stąd wiadomo, że są naprawdę zdecydowanie pilniejsze :P
Lada dzień wesele...mam zamiar się świetnie bawić- o! :D
poniedziałek, 21 lipca 2014
131. coś nie znaczy nic
Właśnie się zorientowałam, że dziś mamy 21. lipca. Przeraziło mnie to. Minęła prawie połowa wakacji, a ja ani trochę nie czuję, że spędziłam je tak konstruktywnie jak planowałam.
Czytałam, oglądałam i jeszcze raz czytałam. To norma całoroczna. A co z resztą? Za generalne porządki w pokoju nawet się nie zabrałam, wyjazdu gdziekolwiek nie zaliczyłam; sprawy zdrowotne co najwyżej nadgryzłam (nawet dosłownie, bo za dwa dni idę do dentystki), tak długo zaniedbywanych koleżanek wciąż nie odwiedziłam i nawet łyżworolek nie kupiłam (!). A gdzie jazda konna, bieganie, rower i zwiedzanie zamków?? Ok, ponadrabiałam internetowe zakupy i ruszyłam sprawy związane z autem- tak na pocieszenie.
Z jednej strony jestem przerażona, a z drugiej...usatysfakcjonowana, bo mimo wszystko WRESZCIE zaczęłam coś robić. Zakupy, samochód, dentystka i najbardziej pracochłonna sprawa- generalny remont kuchni. To ostatnie to chyba wystarczające tłumaczenie na 21 zajętych dni. Wciąż siedzimy w bałaganie- czekamy na meble, więc to jeszcze nie koniec tej "sielanki".
Chyba ostatecznie nie jest źle. Kilka zaniedbanych spraw ruszyłam, pomagam mojej spracowanej mamie w remoncie i spędziłam intensywnie czas ze znajomymi :) Ta intensywność zakończyła się nawet rozstrojem żołądka, ale cóż- na szczęście raz to nie zawsze :P
Spokojnie, nie jest źle. Nie od razu Rzym zbudowano. Małymi kroczkami coraz więcej osiągnę.
W życiu osobistym trochę się zakręciło. Idę na trzy wesela, w tym na dwa jako osoba towarzysząca. Miła jest świadomość, że ktoś chce ze mną spędzić czas w taki sposób :) Na ostatnie wesele ja muszę pomyśleć o odpowiednim partnerze, jednak nie zrobię tego wcześniej jak dopiero po dwóch poprzedzających :P
Na drugie idę z Rafałem, z którym byłam na weselu rok temu we wrześniu. To było wesele jego brata, na którym bez przerwy musiał za czymś biegać, więc nie skończyło się ono dla nas zbyt szczęśliwie. Jego ciągła nieobecność mnie podirytowała, a dalsze kłótnie były już spowodowane przysłowiowym odbijaniem piłeczki... Niedługo po weselu przestaliśmy ze sobą rozmawiać, a w te wakacje znów nawiązaliśmy ze sobą kontakt. Bardzo lubiłam z nim rozmawiać i szkoda mi było tej zerwanej znajomości, ale dziś stwierdziliśmy zgodnie, że to było nam potrzebne. Jest teraz o wiele sympatyczniej i przyjemniej, a o tamtym weselu już nie wspominamy. 2. sierpnia idziemy na wesele jego kuzynki i wierzę, że tym razem będzie całkiem inaczej. Oby, bo to naprawdę dobry chłopak. Chyba mi zaczęło na nim zależeć...nie zapeszam jednak tylko cierpliwie wyczekuję.
Do pierwszego wesela, na które idę w ten weekend aż wstyd mi się przyznać... Idę z Norbertem. Tak, z tym Norbertem, który zamiast dziewczynę traktuje mnie tylko jako koleżankę i cały rok w związku z tym zwodził. Znajomość z nim już dawno definitywnie zerwałam i wszystkie rozdziały pozamykałam. Jeśli nie jest w stanie iść za taką dziewczyną jak ja na drugi koniec świata, to nie jest mnie wart- koniec kropka. Dlaczego więc idę z nim na wesele? Bo mu dawno temu obiecałam, bo chcę się świetnie wybawić bez żadnych intencji itp. maślanych oczu i wreszcie mu udowodnić, że nie jest mi do niczego potrzebny ! Taka terapia dla mnie samej. Wiem, że swego czasu krytykowana, ale mimo to chcę tam iść. Nie chcę się zastanawiać "co by było gdyby". Moja decyzja w jego sprawie jest ostateczna- żadnych zmian, żadnych niepokojących zwrotów akcji. Chcę tam iść, bo muszę zamknąć ten etap w moim życiu osobiście, na żywo a nie smsowo. Norbert pozostanie tylko moim znajomym i wiem, że to jedyny sposób, by mu porządnie utrzeć nosa. Gdy to zrobię...czyli się świetnie wybawię i odjadę wzruszając ramionami poświęcę czas tylko Rafałowi :) I oby nie niepotrzebnie...bo ja już naprawdę mam dość w tym roku sercowych rozczarowań...
Czytałam, oglądałam i jeszcze raz czytałam. To norma całoroczna. A co z resztą? Za generalne porządki w pokoju nawet się nie zabrałam, wyjazdu gdziekolwiek nie zaliczyłam; sprawy zdrowotne co najwyżej nadgryzłam (nawet dosłownie, bo za dwa dni idę do dentystki), tak długo zaniedbywanych koleżanek wciąż nie odwiedziłam i nawet łyżworolek nie kupiłam (!). A gdzie jazda konna, bieganie, rower i zwiedzanie zamków?? Ok, ponadrabiałam internetowe zakupy i ruszyłam sprawy związane z autem- tak na pocieszenie.
Z jednej strony jestem przerażona, a z drugiej...usatysfakcjonowana, bo mimo wszystko WRESZCIE zaczęłam coś robić. Zakupy, samochód, dentystka i najbardziej pracochłonna sprawa- generalny remont kuchni. To ostatnie to chyba wystarczające tłumaczenie na 21 zajętych dni. Wciąż siedzimy w bałaganie- czekamy na meble, więc to jeszcze nie koniec tej "sielanki".
Chyba ostatecznie nie jest źle. Kilka zaniedbanych spraw ruszyłam, pomagam mojej spracowanej mamie w remoncie i spędziłam intensywnie czas ze znajomymi :) Ta intensywność zakończyła się nawet rozstrojem żołądka, ale cóż- na szczęście raz to nie zawsze :P
Spokojnie, nie jest źle. Nie od razu Rzym zbudowano. Małymi kroczkami coraz więcej osiągnę.
W życiu osobistym trochę się zakręciło. Idę na trzy wesela, w tym na dwa jako osoba towarzysząca. Miła jest świadomość, że ktoś chce ze mną spędzić czas w taki sposób :) Na ostatnie wesele ja muszę pomyśleć o odpowiednim partnerze, jednak nie zrobię tego wcześniej jak dopiero po dwóch poprzedzających :P
Na drugie idę z Rafałem, z którym byłam na weselu rok temu we wrześniu. To było wesele jego brata, na którym bez przerwy musiał za czymś biegać, więc nie skończyło się ono dla nas zbyt szczęśliwie. Jego ciągła nieobecność mnie podirytowała, a dalsze kłótnie były już spowodowane przysłowiowym odbijaniem piłeczki... Niedługo po weselu przestaliśmy ze sobą rozmawiać, a w te wakacje znów nawiązaliśmy ze sobą kontakt. Bardzo lubiłam z nim rozmawiać i szkoda mi było tej zerwanej znajomości, ale dziś stwierdziliśmy zgodnie, że to było nam potrzebne. Jest teraz o wiele sympatyczniej i przyjemniej, a o tamtym weselu już nie wspominamy. 2. sierpnia idziemy na wesele jego kuzynki i wierzę, że tym razem będzie całkiem inaczej. Oby, bo to naprawdę dobry chłopak. Chyba mi zaczęło na nim zależeć...nie zapeszam jednak tylko cierpliwie wyczekuję.
Do pierwszego wesela, na które idę w ten weekend aż wstyd mi się przyznać... Idę z Norbertem. Tak, z tym Norbertem, który zamiast dziewczynę traktuje mnie tylko jako koleżankę i cały rok w związku z tym zwodził. Znajomość z nim już dawno definitywnie zerwałam i wszystkie rozdziały pozamykałam. Jeśli nie jest w stanie iść za taką dziewczyną jak ja na drugi koniec świata, to nie jest mnie wart- koniec kropka. Dlaczego więc idę z nim na wesele? Bo mu dawno temu obiecałam, bo chcę się świetnie wybawić bez żadnych intencji itp. maślanych oczu i wreszcie mu udowodnić, że nie jest mi do niczego potrzebny ! Taka terapia dla mnie samej. Wiem, że swego czasu krytykowana, ale mimo to chcę tam iść. Nie chcę się zastanawiać "co by było gdyby". Moja decyzja w jego sprawie jest ostateczna- żadnych zmian, żadnych niepokojących zwrotów akcji. Chcę tam iść, bo muszę zamknąć ten etap w moim życiu osobiście, na żywo a nie smsowo. Norbert pozostanie tylko moim znajomym i wiem, że to jedyny sposób, by mu porządnie utrzeć nosa. Gdy to zrobię...czyli się świetnie wybawię i odjadę wzruszając ramionami poświęcę czas tylko Rafałowi :) I oby nie niepotrzebnie...bo ja już naprawdę mam dość w tym roku sercowych rozczarowań...
niedziela, 8 czerwca 2014
130. uparta blokada
Wczoraj byłam na wypadzie w klubie. Nie piłam, bo po raz kolejny spotkał mnie zaszczyt bycia kierowcą, ale też i z tego powodu nie płakałam- z racji zaplanowanej pracowitej niedzieli.
Nie wiem jak to określić, ale.... coś jest nie tak. A może jest tak, jak należy i nie powinnam z tym walczyć? Sama już nie wiem..
Alkohol nigdy nie był dla mnie niezbędną kwestią jeśli chodzi o zabawę. Potrafiłam bez problemu "szaleć" bez niego. Jednak wczoraj.. wszyscy się bawili, wygłupiali a ja jakoś tak trzymałam się prawie cały czas na uboczu. Z sokiem przy barze lub na tarasie- nieobecna i momentami zamyślona. Nie miałam ochoty tam być i bez przerwy zerkałam na zegarek.
Spotkałam koleżankę z okresu studiów. Chyba jedną z największych imprezowiczek jakie kiedykolwiek w życiu poznałam. Nie widziałam jej tyle lat, ale wczoraj od razu wyczułam, że ma dokładnie takie samo nastawienie do "imprezy" jak ja. Zerkała, czy mam obrączkę (również singluje od dłuższego czasu), dystansowała się od otoczenia- zniechęcona, nawet trochę skwaszona i razem ze mną krytykowała tamtejsze "nachlane lachony". Starałyśmy się chociaż pośmiać z okolicznej atmosfery, nawet wyszłyśmy na chwilę na parkiet, ale to wszystko było momentami takie..sztuczne, wymuszone. Bo tak naprawdę żadna z nas nie chciała tam wczoraj być.
Dwie imprezowiczki po 6 latach, które po "chwili" zwijają się z klubu...czyżby totalna porażka? Bo wiecie za co chętnie bym ten wypad oddała? Za dobrą książkę, film, spacer i aparat w ręce; ambitną muzykę, koncert albo nawet teatr. Szalona krzykliwa Baba, swego czasu uzależniona od imprezowania gardzi dyskotekami- normalnie jakiś koniec świata...
Wczoraj spędziłam prawie cały dzień w galerii i po tym byłam strasznie zmęczona- to może być jeden ważny powód wczorajszego dystansu. Po tak długim okresie natłoku pracy wciąż mam w sobie jakąś dziwną blokadę- drugi potencjalny powód. Mam tysiące imprez za sobą i 31 lat- trzeci najważniejszy.
I teraz pytanie: czy mam z tym coś zrobić, czy może odpuścić? To nie oznaczałoby rezygnacji z innych "przyjemności", ale na pewno stwarzałoby ryzyko jeszcze większego zamknięcia się w sobie. Co najważniejsze, nie uważam, że klub to odpowiednie miejsce na poznanie kogoś, ale tamtejsza muzyka, zabawa może sprawić, że znów zacznę się uśmiechać, żartować a nawet flirtować ;) Kluby nie są niezbędne do życia, ale w tym miejscu są dla mnie drzwi do tej dawnej, tak lubianej przeze mnie Baby. Uśmiechniętej, zwariowanej czy nawet krzykliwej ;) Strasznie mi brakuje tego mojego charakterystycznego "luzu" i otwarcia na otoczenie- bo taka właśnie zawsze byłam, a dziś..przyznam z bólem- "zesztywniałam":/ To jest chyba ważny argument, by próbować dalej. Zwłaszcza, że znajomi jakoś tak nagle mnie wszędzie "wyrywają" za ręce :)
Z ulubionych przyjemności oczywiście nie zrezygnuję. W takich miejscach również mam styczność z ludźmi, ale tam też brakuje mi tej energii i uśmiechu. Ludzie nie lgną do wiecznie skwaszonych osób- co najwyżej wręcz przeciwnie. Blokada i jeszcze raz blokada, której koniecznie trzeba skopać tyłek !! Tak, wybiorę się na kolejne imprezy, koniecznie napiję (alkohol chociaż raz mi się do czegoś przyda:P ) i zacznę się znów cieszyć i uśmiechać- wszędzie i do wszystkich !
Nie wiem jak to określić, ale.... coś jest nie tak. A może jest tak, jak należy i nie powinnam z tym walczyć? Sama już nie wiem..
Alkohol nigdy nie był dla mnie niezbędną kwestią jeśli chodzi o zabawę. Potrafiłam bez problemu "szaleć" bez niego. Jednak wczoraj.. wszyscy się bawili, wygłupiali a ja jakoś tak trzymałam się prawie cały czas na uboczu. Z sokiem przy barze lub na tarasie- nieobecna i momentami zamyślona. Nie miałam ochoty tam być i bez przerwy zerkałam na zegarek.
Spotkałam koleżankę z okresu studiów. Chyba jedną z największych imprezowiczek jakie kiedykolwiek w życiu poznałam. Nie widziałam jej tyle lat, ale wczoraj od razu wyczułam, że ma dokładnie takie samo nastawienie do "imprezy" jak ja. Zerkała, czy mam obrączkę (również singluje od dłuższego czasu), dystansowała się od otoczenia- zniechęcona, nawet trochę skwaszona i razem ze mną krytykowała tamtejsze "nachlane lachony". Starałyśmy się chociaż pośmiać z okolicznej atmosfery, nawet wyszłyśmy na chwilę na parkiet, ale to wszystko było momentami takie..sztuczne, wymuszone. Bo tak naprawdę żadna z nas nie chciała tam wczoraj być.
Dwie imprezowiczki po 6 latach, które po "chwili" zwijają się z klubu...czyżby totalna porażka? Bo wiecie za co chętnie bym ten wypad oddała? Za dobrą książkę, film, spacer i aparat w ręce; ambitną muzykę, koncert albo nawet teatr. Szalona krzykliwa Baba, swego czasu uzależniona od imprezowania gardzi dyskotekami- normalnie jakiś koniec świata...
Wczoraj spędziłam prawie cały dzień w galerii i po tym byłam strasznie zmęczona- to może być jeden ważny powód wczorajszego dystansu. Po tak długim okresie natłoku pracy wciąż mam w sobie jakąś dziwną blokadę- drugi potencjalny powód. Mam tysiące imprez za sobą i 31 lat- trzeci najważniejszy.
I teraz pytanie: czy mam z tym coś zrobić, czy może odpuścić? To nie oznaczałoby rezygnacji z innych "przyjemności", ale na pewno stwarzałoby ryzyko jeszcze większego zamknięcia się w sobie. Co najważniejsze, nie uważam, że klub to odpowiednie miejsce na poznanie kogoś, ale tamtejsza muzyka, zabawa może sprawić, że znów zacznę się uśmiechać, żartować a nawet flirtować ;) Kluby nie są niezbędne do życia, ale w tym miejscu są dla mnie drzwi do tej dawnej, tak lubianej przeze mnie Baby. Uśmiechniętej, zwariowanej czy nawet krzykliwej ;) Strasznie mi brakuje tego mojego charakterystycznego "luzu" i otwarcia na otoczenie- bo taka właśnie zawsze byłam, a dziś..przyznam z bólem- "zesztywniałam":/ To jest chyba ważny argument, by próbować dalej. Zwłaszcza, że znajomi jakoś tak nagle mnie wszędzie "wyrywają" za ręce :)
Z ulubionych przyjemności oczywiście nie zrezygnuję. W takich miejscach również mam styczność z ludźmi, ale tam też brakuje mi tej energii i uśmiechu. Ludzie nie lgną do wiecznie skwaszonych osób- co najwyżej wręcz przeciwnie. Blokada i jeszcze raz blokada, której koniecznie trzeba skopać tyłek !! Tak, wybiorę się na kolejne imprezy, koniecznie napiję (alkohol chociaż raz mi się do czegoś przyda:P ) i zacznę się znów cieszyć i uśmiechać- wszędzie i do wszystkich !
środa, 4 czerwca 2014
129. dobry dzień
Dziś był dobry dzień :) Byłam silna, asertywna i wreszcie się zabrałam za pracę na studia. A to ważne, bo: ostatnio niektóre osoby w pracy zbyt dużo sobie wobec mnie pozwalają i do pracy na studia próbuję sie bezskutecznie zabrać od tygodnia.
Małe rzeczy a tak cieszą :) Małymi kroczkami do celu, by móc wreszcie wypracować tak upragnioną konsekwencję w realizacji marzeń. Czuję, że od dziś będzie naprawdę dobrze- tak jak już od bardzo dawna chciałam :)
Małe rzeczy a tak cieszą :) Małymi kroczkami do celu, by móc wreszcie wypracować tak upragnioną konsekwencję w realizacji marzeń. Czuję, że od dziś będzie naprawdę dobrze- tak jak już od bardzo dawna chciałam :)
poniedziałek, 2 czerwca 2014
128. czas zerwać z cieniami przeszłości
Mam dość Łukaszów, Marcinów, Michałów, Norbertów i nie wiadomo kogo jeszcze. Wróć! Oczywiście, że wiadomo. To wszyscy Ci, którzy w moim życiu pojawiają się jak mantra. Tylko strasznie zbrzydła mantra, która zamiast uśmiechu mdłości pozostawia.
Mam dość tych samych historii, obrzydłych scenariuszy i przewidywalnych zachowań. O płonnych nadziejach nie wspominam celowo- bo nawet tych już nie ma. Żaden z nich, regularnie się pojawiający, ale tylko już męczący nie zaoferuje mi tego, czego pragnę. Bo chcę czegoś świeżego, nowego i niepowtarzalnego. Pocałunku w windzie, letniego deszczu i zabawnego spaceru- wszystko w innym, nowym towarzystwie. I wbrew pozorom nie zamierzam palić mostów. W końcu doświadczenie to nic innego jak suma naszych błędów prawda? Po prostu ich zignoruję. Powiem cześć, nawet się uśmiechnę, ale z obojętnością i radością pójdę dalej :)
Rzucam ich wszystkich! Wszystkie cienie, duchy i zaprzeszłe męczące historie zostawiam raz na zawsze za sobą ! Chcę iść do przodu, bez nich i idę- teraz :)
Mam dość tych samych historii, obrzydłych scenariuszy i przewidywalnych zachowań. O płonnych nadziejach nie wspominam celowo- bo nawet tych już nie ma. Żaden z nich, regularnie się pojawiający, ale tylko już męczący nie zaoferuje mi tego, czego pragnę. Bo chcę czegoś świeżego, nowego i niepowtarzalnego. Pocałunku w windzie, letniego deszczu i zabawnego spaceru- wszystko w innym, nowym towarzystwie. I wbrew pozorom nie zamierzam palić mostów. W końcu doświadczenie to nic innego jak suma naszych błędów prawda? Po prostu ich zignoruję. Powiem cześć, nawet się uśmiechnę, ale z obojętnością i radością pójdę dalej :)
Rzucam ich wszystkich! Wszystkie cienie, duchy i zaprzeszłe męczące historie zostawiam raz na zawsze za sobą ! Chcę iść do przodu, bez nich i idę- teraz :)
sobota, 31 maja 2014
127. od dziś będę mężczyzną
Kobiety zawsze chcą więcej, podczas gdy mężczyźni zdecydowanie mniej. Albo przynajmniej prawie zawsze. Kiedyś usłyszałam, że facet po pierwszej randce może mieć co najwyżej ochotę na drugą, a kobieta zaraz po niej zatrzymuje się przy wystawach z sukniami ślubnymi i zaczyna się zastanawiać nad jedną z nich. Oczywiście przerysowany stereotyp, ale jak każdy z nich, ma w sobie trochę prawdy.
Od Norberta chciałam więcej. Od samego początku, chociaż przyznam z ręką na sercu, że wtedy w ogóle mu tego nie okazywałam. Przynajmniej nie tak od razu. Minęło trochę czasu i zaczęła mnie cała sytuacja niecierpliwić. No bo przecież ileż można się spotykać tylko i wyłącznie na dyskotekach?? I to jest ten moment, kiedy facet stwierdza, że kobieta na niego "naciska". Popełniłam błąd. Nie chodzi o oczekiwania, tylko po prostu o sam fakt ich okazywania. Straciłam czas na strzępienie języka. Trzeba go było od razu bez słowa zostawić. I po sprawie.
Wobec Łukasza- starej nowej miłości- również miałam oczekiwania. I to wszystko z jego winy! Bez przerwy byłam na "nie", nawet jeśli chodzi o spotkanie. To on nalegał, przekonywał, mówił "myślę, tęsknię" itd. W końcu dałam sobie zrobić śmietnik w głowie i co mi z tego przyszło?? Po raz kolejny się wygłupiłam. Zaczęłam mieć wymagania, pretensje czy nawet żale. Zaczęłam oczekiwać- po dwóch spotkaniach! I to od faceta z własnym, niepoukładanym życiem. Nic dziwnego, że się wystraszył. Idiotka!
W takich właśnie momentach nienawidzę być kobietą. Marzę o tym, by być jak facet i od dziś mam zamiar te marzenia wcielić w życie.
Bo oni całkiem inaczej podchodzą do takich rzeczy. Zawsze co najmniej zdrowo, często lekceważąco- dla kobiet niestety, ale gdyby tak odwrócić role... Mam dość myślenia o tym, co będzie jutro. Chcę cieszyć się tym, co jest dziś! I chcę myśleć najpierw o sobie- dopiero potem o kimś. Taka właśnie teraz będę- męska. Nawet typowo, bo mam zamiar czasem zapominać o mężczyznach pamiętając wpierw o sobie :) Tak dla zdrowia ;) I myślicie, że skutek będzie taki, że oni również będą mnie mieli w dupie? Oj jestem przekonana, że stanie się całkiem na odwrót. Mężczyźni, te często proste istoty, zawsze najbardziej uganiają się za kobietami, które ich lekceważą. I to jest w końcu dobry plan :)
Ps. Dla niedoinformowanych- raz na zawsze skończyłam z Norbertem. Koniec kontaktów, gdybania i czekania na gwiazdkę z nieba. Facet ani trochę na mnie nie zasługuje.
Od Norberta chciałam więcej. Od samego początku, chociaż przyznam z ręką na sercu, że wtedy w ogóle mu tego nie okazywałam. Przynajmniej nie tak od razu. Minęło trochę czasu i zaczęła mnie cała sytuacja niecierpliwić. No bo przecież ileż można się spotykać tylko i wyłącznie na dyskotekach?? I to jest ten moment, kiedy facet stwierdza, że kobieta na niego "naciska". Popełniłam błąd. Nie chodzi o oczekiwania, tylko po prostu o sam fakt ich okazywania. Straciłam czas na strzępienie języka. Trzeba go było od razu bez słowa zostawić. I po sprawie.
Wobec Łukasza- starej nowej miłości- również miałam oczekiwania. I to wszystko z jego winy! Bez przerwy byłam na "nie", nawet jeśli chodzi o spotkanie. To on nalegał, przekonywał, mówił "myślę, tęsknię" itd. W końcu dałam sobie zrobić śmietnik w głowie i co mi z tego przyszło?? Po raz kolejny się wygłupiłam. Zaczęłam mieć wymagania, pretensje czy nawet żale. Zaczęłam oczekiwać- po dwóch spotkaniach! I to od faceta z własnym, niepoukładanym życiem. Nic dziwnego, że się wystraszył. Idiotka!
W takich właśnie momentach nienawidzę być kobietą. Marzę o tym, by być jak facet i od dziś mam zamiar te marzenia wcielić w życie.
Bo oni całkiem inaczej podchodzą do takich rzeczy. Zawsze co najmniej zdrowo, często lekceważąco- dla kobiet niestety, ale gdyby tak odwrócić role... Mam dość myślenia o tym, co będzie jutro. Chcę cieszyć się tym, co jest dziś! I chcę myśleć najpierw o sobie- dopiero potem o kimś. Taka właśnie teraz będę- męska. Nawet typowo, bo mam zamiar czasem zapominać o mężczyznach pamiętając wpierw o sobie :) Tak dla zdrowia ;) I myślicie, że skutek będzie taki, że oni również będą mnie mieli w dupie? Oj jestem przekonana, że stanie się całkiem na odwrót. Mężczyźni, te często proste istoty, zawsze najbardziej uganiają się za kobietami, które ich lekceważą. I to jest w końcu dobry plan :)
Ps. Dla niedoinformowanych- raz na zawsze skończyłam z Norbertem. Koniec kontaktów, gdybania i czekania na gwiazdkę z nieba. Facet ani trochę na mnie nie zasługuje.
niedziela, 25 maja 2014
126. atak paniki
Przerażające uczucie. Człowiek budzi się w środku nocy, nie może oddychać a żołądek podchodzi do gardła. Dobrze, że byłam na tyle zmęczona, by pomimo tego zasnąć.
Spędziłam dzisiejszą noc w klubie- w gronie trochę zapomnianych koleżanek. Strasznie mi się nie chciało wychodzić z domu, ale postanowiłam się zmusić. Wieczór bez szczególnych wrażeń: głośna muzyka, dużo ludzi, bardziej i mniej normalni faceci, alkohol. Skąd więc ta panika nad ranem? Bo Aga, jedna z wczorajszych towarzyszek, która pochodzi z moich okolic i mieszka na stałe w Poznaniu, ma faceta. A jeszcze niedawno tak płakała i narzekała na swoją samotność- towarzyszka niedoli powiedziałabym. Pozostałe "koleżanki" facetów nie mają, ale..mają po 20 lat. A ja 32 i wciąż jestem sama. Pustka, przerażająca pustka.
Tak wiem, wiele przede mną, jeszcze się wszystko może zdarzyć. I nie ironizuję. Tylko..jeśli nie zmienię swojego nastawienia i postępowania to sama sobie zasłużę na dokuczliwą i permanentną samotność. Nie wiem, czy byłabym w stanie to znieść- ale to już inna historia. Najważniejszy wniosek na dziś to taki, że sama sobie jestem winna. Sama z własnej woli zamknęłam się w czterech ścianach. Nie w tym tygodniu, nie miesiąc temu, ale jakieś kilka lat temu. Mój świat i moje zabawki. Bo przecież ileż razy rezygnowałam z wyjścia do ludzi, by zaszyć się w domu i zająć czytaniem, oglądaniem, pracą- czyli tym, co zawsze było albo ważniejsze albo przyjemniejsze. Z jednej strony lubię dobrze wyglądać, ale z drugiej już od dawna jestem niechętna na spojrzenia obcych. Nawet do sklepu z tego powodu nie wychodzę, bo przecież ktoś mógłby mnie zobaczyć a na bóstwo w takich sytuacjach zrobiona nie jestem. Pokochałam swój fotel, swoje łóżko i wszystko to, co jest w obrębie kilku metrów od nich. I oczywiście często zasunięte żaluzje. Bo przecież ktoś mógłby zobaczyć, że jestem i nalegać na wyjście.
Mój dom, do którego tak szybko biegnę z pracy, zmienił się z bezpiecznej przystani w więzienie. I to tylko i wyłącznie przeze mnie. Uciekłam od ludzi. Zaszyłam się, schowałam, odwróciłam plecami. Moje zainteresowania ograniczyły się do tego, co mam pod ręką, a marzenia poza tym bardzo oddaliły. Przestałam się śmiać i zarażać energią. Wypełniła mnie gorycz i złość- na wszystko i wszystkich.
Muszę coś z tym zrobić, bo to się naprawdę źle skończy... I nawet już nie chodzi o poznanie kogoś, co po prostu o zwyczajne wyjście do ludzi. Nikt do mnie nie przyjdzie, jeśli ja się zamknę.
Dziś zrobiłam mały, ale jakże ważny dla mnie pierwszy krok. Wybrałam się na przejażdżkę rowerem. Już krótka rozmowa z napotkanym osobami dała mi iskierkę nadziei, że może być lepiej. Bo niestety, ale zrobiło się źle. Smutno, przygnębiająco, nerwowo a nawet depresyjnie. Chcę z tego wyjść i muszę.
Na teraz- codzienny rowerek a na niebawem odświeżenie relacji ze znajomymi. I oczywiście spełnianie marzeń :-)
Spędziłam dzisiejszą noc w klubie- w gronie trochę zapomnianych koleżanek. Strasznie mi się nie chciało wychodzić z domu, ale postanowiłam się zmusić. Wieczór bez szczególnych wrażeń: głośna muzyka, dużo ludzi, bardziej i mniej normalni faceci, alkohol. Skąd więc ta panika nad ranem? Bo Aga, jedna z wczorajszych towarzyszek, która pochodzi z moich okolic i mieszka na stałe w Poznaniu, ma faceta. A jeszcze niedawno tak płakała i narzekała na swoją samotność- towarzyszka niedoli powiedziałabym. Pozostałe "koleżanki" facetów nie mają, ale..mają po 20 lat. A ja 32 i wciąż jestem sama. Pustka, przerażająca pustka.
Tak wiem, wiele przede mną, jeszcze się wszystko może zdarzyć. I nie ironizuję. Tylko..jeśli nie zmienię swojego nastawienia i postępowania to sama sobie zasłużę na dokuczliwą i permanentną samotność. Nie wiem, czy byłabym w stanie to znieść- ale to już inna historia. Najważniejszy wniosek na dziś to taki, że sama sobie jestem winna. Sama z własnej woli zamknęłam się w czterech ścianach. Nie w tym tygodniu, nie miesiąc temu, ale jakieś kilka lat temu. Mój świat i moje zabawki. Bo przecież ileż razy rezygnowałam z wyjścia do ludzi, by zaszyć się w domu i zająć czytaniem, oglądaniem, pracą- czyli tym, co zawsze było albo ważniejsze albo przyjemniejsze. Z jednej strony lubię dobrze wyglądać, ale z drugiej już od dawna jestem niechętna na spojrzenia obcych. Nawet do sklepu z tego powodu nie wychodzę, bo przecież ktoś mógłby mnie zobaczyć a na bóstwo w takich sytuacjach zrobiona nie jestem. Pokochałam swój fotel, swoje łóżko i wszystko to, co jest w obrębie kilku metrów od nich. I oczywiście często zasunięte żaluzje. Bo przecież ktoś mógłby zobaczyć, że jestem i nalegać na wyjście.
Mój dom, do którego tak szybko biegnę z pracy, zmienił się z bezpiecznej przystani w więzienie. I to tylko i wyłącznie przeze mnie. Uciekłam od ludzi. Zaszyłam się, schowałam, odwróciłam plecami. Moje zainteresowania ograniczyły się do tego, co mam pod ręką, a marzenia poza tym bardzo oddaliły. Przestałam się śmiać i zarażać energią. Wypełniła mnie gorycz i złość- na wszystko i wszystkich.
Muszę coś z tym zrobić, bo to się naprawdę źle skończy... I nawet już nie chodzi o poznanie kogoś, co po prostu o zwyczajne wyjście do ludzi. Nikt do mnie nie przyjdzie, jeśli ja się zamknę.
Dziś zrobiłam mały, ale jakże ważny dla mnie pierwszy krok. Wybrałam się na przejażdżkę rowerem. Już krótka rozmowa z napotkanym osobami dała mi iskierkę nadziei, że może być lepiej. Bo niestety, ale zrobiło się źle. Smutno, przygnębiająco, nerwowo a nawet depresyjnie. Chcę z tego wyjść i muszę.
Na teraz- codzienny rowerek a na niebawem odświeżenie relacji ze znajomymi. I oczywiście spełnianie marzeń :-)
niedziela, 11 maja 2014
125. i nic poza tym nie ma znaczenia
Miałam dzisiaj piękny sen. Gdy go od razu z rana opowiadałam mamie, obie płakałyśmy.
Śniła mi się babcia. Przyszła do jednego z naszych rodzinnych domów, usiadła przy stole i zgromadziła wokół siebie wiele bliskich jej osób- żyjących.
Strasznie się ucieszyłam, gdy ją zobaczyłam.Tyle lat minęło od jej śmierci i są dni, kiedy bardzo mi jej brakuje. Byłam dzieckiem, gdy zmarła, ale do dziś kojarzy mi się z ciepłem, dobrocią i takim bezpieczeństwem.
W pokoju, w którym zaczęliśmy się przy niej gromadzić było trochę osób. Nie widziałam wszystkich, część przez mgłę, ale na pewno byłam ja, moja mama, kuzynki, chyba ciocia i kuzyn. Na pewno mieliśmy świadomość, że odwiedził nas jej duch, ale mimo wszystko zachowywaliśmy się normalnie. Rozmawialiśmy o czymś żywo, śmialiśmy się. Babcia wyglądała pięknie. Była szczęśliwa, roześmiana i jakby młodsza o kilkanaście lat.
Pamiętam, co powiedziała. "Przyszłam tutaj do was by na was poczekać. Będę tu siedzieć i czekać, bo ja was wszystkich ze sobą zabiorę. Za pół godziny"- tak mniej więcej. I wiecie jaka była moja pierwsza myśl po przebudzeniu? Że tyle moich trosk, zmartwień, nerwów, stresów i sercowych dylematów tutaj na ziemi nie mają tak naprawdę żadnego znaczenia. Są niczym przy śmierci. Babcia na mnie czeka i jeśli obiecała, że mnie ze sobą zabierze to wiem, że dotrzyma słowa. A przy tym nic tutaj- zwłaszcza materialnego się nie liczy. Bo prędzej czy później stanie się nicością. A życie zleci jak pół godziny, a nawet jak sekunda.
Śniła mi się babcia. Przyszła do jednego z naszych rodzinnych domów, usiadła przy stole i zgromadziła wokół siebie wiele bliskich jej osób- żyjących.
Strasznie się ucieszyłam, gdy ją zobaczyłam.Tyle lat minęło od jej śmierci i są dni, kiedy bardzo mi jej brakuje. Byłam dzieckiem, gdy zmarła, ale do dziś kojarzy mi się z ciepłem, dobrocią i takim bezpieczeństwem.
W pokoju, w którym zaczęliśmy się przy niej gromadzić było trochę osób. Nie widziałam wszystkich, część przez mgłę, ale na pewno byłam ja, moja mama, kuzynki, chyba ciocia i kuzyn. Na pewno mieliśmy świadomość, że odwiedził nas jej duch, ale mimo wszystko zachowywaliśmy się normalnie. Rozmawialiśmy o czymś żywo, śmialiśmy się. Babcia wyglądała pięknie. Była szczęśliwa, roześmiana i jakby młodsza o kilkanaście lat.
Pamiętam, co powiedziała. "Przyszłam tutaj do was by na was poczekać. Będę tu siedzieć i czekać, bo ja was wszystkich ze sobą zabiorę. Za pół godziny"- tak mniej więcej. I wiecie jaka była moja pierwsza myśl po przebudzeniu? Że tyle moich trosk, zmartwień, nerwów, stresów i sercowych dylematów tutaj na ziemi nie mają tak naprawdę żadnego znaczenia. Są niczym przy śmierci. Babcia na mnie czeka i jeśli obiecała, że mnie ze sobą zabierze to wiem, że dotrzyma słowa. A przy tym nic tutaj- zwłaszcza materialnego się nie liczy. Bo prędzej czy później stanie się nicością. A życie zleci jak pół godziny, a nawet jak sekunda.
sobota, 10 maja 2014
124. dobry plan
Norbert Norbert i Norbert...aż do usrania. Zakończyłam znajomość ciętą ripostą, wyrzuciłam wszystkie sentymenty do śmieci i zaczęłam się organizować z randkami- kilkoma ! I co mi to dało?? Zamiast zmądrzeć czuję się jak kompletna debilka...
Jakiś czas temu ze sobą rozmawialiśmy, już po całej emocjonalnej akcji odzyskiwania mojej własności. Luźno, spokojnie, dla mnie nawet obco- o tym, że przecież znajomymi możemy być. Definicja znajomych według mnie: formalność na facebooku i "cześć" gdybym nie daj Boże go jeszcze spotkała na swej drodze. Pewnie, że nawet na to nie zasłużył, ale ja potrafię się unieść ponad urazy, złości i ludzką głupotę- tak się zachowują eleganckie kobiety :)
No więc ok, bądźmy "znajomymi", pogadamy następnym razem za kilka lat :P Taaa...wczoraj się odezwał. Co u mnie słychać itp. pierdoły. On oczywiście pił browara i leżał przed tv- cały "intrygujący" i kreatywny Norbert. Wczoraj napisał a dziś, jakby tego było mało, zadzwonił (!). Warto zaznaczyć, że wcześniej nigdy mu się wobec mnie taki "szczodry gest" nie przydarzył.... A bo jest w Łodzi, to może ja na studiach też i wyskoczymy na kawę. Na szczęście ten weekend spędzam w domu, więc na tym się powinna zakończyć rozmowa prawda? A gdzie tam..przecież to by było zdecydowanie za mało..on przyjechał z kumplami, trochę piją, jutro jedzie zobaczyć motocykl, do którego się przymierza a wczoraj, tak leżąc i rozmyślając stwierdził, że chciałby iść ze mną w lipcu na wesele.
Wow, pomyślałam sobie, zaprasza mnie na wesele. Nie- wróć! W ogóle nie pomyślałam, bo się zgodziłam (!). "Bo przecież pójście z kolegą to nic złego"- stwierdził a ja mu przytaknęłam. Głupia głupia głupia- pierwsza myśl, zaraz po tym jak zaczęłam myśleć... On znowu chce mnie wykorzystać! Był jeden bal, drugi, kolejny i wtedy było dobrze. Imprezy się pokończyły to i znajomość również. Bo i po co? Do niczego innego w jego oczach się przecież nie nadaję... Zdarza się kolejna impreza, więc czas sobie o mnie przypomnieć..
Ale mam teraz bałagan w głowie. Sama jestem na siebie zła.. ale spokojnie, wszystko ogarnę. Taki mam zamiar. Pójdę z nim na wesele, mimo iż kompletnie na to nie zasłużył. I mam nadzieję, że to wesele, na którym będzie połowa jego rodziny :) Wystroję się, uczeszę, nawet zabłyszczę ! i sprawię, że wszyscy mnie tam pokochają :) Jego mama z siostrą już mają do mnie taki stosunek, więc jest to możliwe ;) A z nim..spędzę czas jak z kolegą. Tylko i wyłącznie :) Zero gestów, pocałunków i noc na osobnych łóżkach. Bo przecież jesteśmy tylko "znajomymi"- na każdym kroku będę mu dawała to odczuć. A po co? Po to, by w końcu stwierdził, że był głupi. Stwierdzenie ważne, ale tamte sprawy już absolutnie nie do ruszenia. Chcę tylko, by sobie uświadomił z kogo zrezygnował i z tym żył. A jeśli jego rodzina dodatkowo to samo potwierdzi...mój cel zostanie osiągnięty.
Taki mam sprytny zamiar :) Mam sporo czasu, więc psychicznie to sobie jak należy poukładam i w szczegółach zaplanuję. Jeśli choć trochę będę czuć, że nie podołam- zrezygnuję z tego wesela. Tu nie ma miejsca na błędy.
I co najważniejsze- muszę wreszcie się od niego uwolnić! Muszę przestać mieć choć minimalną nadzieję. Bo wystarczył jeden telefon, by zakiełkowała.. Koniec z tym ! Norbert to nic nie warty patafian i swoim "kwitnącym", uśmiechniętym i jednocześnie zimnym, koleżeńskim podejściem załatwię go tak jak na to zasługuje!!
Ps. Plan dobry, więc dlaczego teraz siedzę z rękami na głowie i czuję się jak idiotka?? Omotał mnie ten facet, ale ja będę sprytniejsza i mu pokażę, kto tu jest górą. Stawiając kropkę nad i- o!
Jakiś czas temu ze sobą rozmawialiśmy, już po całej emocjonalnej akcji odzyskiwania mojej własności. Luźno, spokojnie, dla mnie nawet obco- o tym, że przecież znajomymi możemy być. Definicja znajomych według mnie: formalność na facebooku i "cześć" gdybym nie daj Boże go jeszcze spotkała na swej drodze. Pewnie, że nawet na to nie zasłużył, ale ja potrafię się unieść ponad urazy, złości i ludzką głupotę- tak się zachowują eleganckie kobiety :)
No więc ok, bądźmy "znajomymi", pogadamy następnym razem za kilka lat :P Taaa...wczoraj się odezwał. Co u mnie słychać itp. pierdoły. On oczywiście pił browara i leżał przed tv- cały "intrygujący" i kreatywny Norbert. Wczoraj napisał a dziś, jakby tego było mało, zadzwonił (!). Warto zaznaczyć, że wcześniej nigdy mu się wobec mnie taki "szczodry gest" nie przydarzył.... A bo jest w Łodzi, to może ja na studiach też i wyskoczymy na kawę. Na szczęście ten weekend spędzam w domu, więc na tym się powinna zakończyć rozmowa prawda? A gdzie tam..przecież to by było zdecydowanie za mało..on przyjechał z kumplami, trochę piją, jutro jedzie zobaczyć motocykl, do którego się przymierza a wczoraj, tak leżąc i rozmyślając stwierdził, że chciałby iść ze mną w lipcu na wesele.
Wow, pomyślałam sobie, zaprasza mnie na wesele. Nie- wróć! W ogóle nie pomyślałam, bo się zgodziłam (!). "Bo przecież pójście z kolegą to nic złego"- stwierdził a ja mu przytaknęłam. Głupia głupia głupia- pierwsza myśl, zaraz po tym jak zaczęłam myśleć... On znowu chce mnie wykorzystać! Był jeden bal, drugi, kolejny i wtedy było dobrze. Imprezy się pokończyły to i znajomość również. Bo i po co? Do niczego innego w jego oczach się przecież nie nadaję... Zdarza się kolejna impreza, więc czas sobie o mnie przypomnieć..
Ale mam teraz bałagan w głowie. Sama jestem na siebie zła.. ale spokojnie, wszystko ogarnę. Taki mam zamiar. Pójdę z nim na wesele, mimo iż kompletnie na to nie zasłużył. I mam nadzieję, że to wesele, na którym będzie połowa jego rodziny :) Wystroję się, uczeszę, nawet zabłyszczę ! i sprawię, że wszyscy mnie tam pokochają :) Jego mama z siostrą już mają do mnie taki stosunek, więc jest to możliwe ;) A z nim..spędzę czas jak z kolegą. Tylko i wyłącznie :) Zero gestów, pocałunków i noc na osobnych łóżkach. Bo przecież jesteśmy tylko "znajomymi"- na każdym kroku będę mu dawała to odczuć. A po co? Po to, by w końcu stwierdził, że był głupi. Stwierdzenie ważne, ale tamte sprawy już absolutnie nie do ruszenia. Chcę tylko, by sobie uświadomił z kogo zrezygnował i z tym żył. A jeśli jego rodzina dodatkowo to samo potwierdzi...mój cel zostanie osiągnięty.
Taki mam sprytny zamiar :) Mam sporo czasu, więc psychicznie to sobie jak należy poukładam i w szczegółach zaplanuję. Jeśli choć trochę będę czuć, że nie podołam- zrezygnuję z tego wesela. Tu nie ma miejsca na błędy.
I co najważniejsze- muszę wreszcie się od niego uwolnić! Muszę przestać mieć choć minimalną nadzieję. Bo wystarczył jeden telefon, by zakiełkowała.. Koniec z tym ! Norbert to nic nie warty patafian i swoim "kwitnącym", uśmiechniętym i jednocześnie zimnym, koleżeńskim podejściem załatwię go tak jak na to zasługuje!!
Ps. Plan dobry, więc dlaczego teraz siedzę z rękami na głowie i czuję się jak idiotka?? Omotał mnie ten facet, ale ja będę sprytniejsza i mu pokażę, kto tu jest górą. Stawiając kropkę nad i- o!
środa, 7 maja 2014
123. wojna damsko- męska
Kobieta niechciana przez faceta, nawet najmniej ją interesującego, to kobieta zła! Tak, to o mnie teraz mowa. A kto, gdzie i kiedy? Łukasz. Nosz kurde małpa wstrętna, zaprzeszła i niewarta zachodu mnie olewa. Oj to dla mnie nie lada wyczyn, by powstrzymać się od zaczepki... Przed i po spotkaniu pałał do mnie miłością, tęsknotami i nie wiadomo jeszcze jakimi farmazonami, a po moim rzadkim odzewie, zamiast się intensywniej starać, milczy. Widzę, że z wiekiem przybyło mu sprytu. To próba sił- jest pewien, że ja nie wytrzymam. Nie chce za mną biegać jak jeszcze kilka tygodni temu, bo chce, by było na odwrót. W końcu tyle się namęczył i naczekał na spotkanie...
Za chiny ludowe nie dam się owinąć wokół palca i się nie odezwę! Sam w końcu nie wytrzyma ;)
Ps. Coraz bardziej nie znoszę ładnych, szczęśliwych par- zwłaszcza tych młodszych ode mnie. Cieszę się, gdy zrywają...a to oznacza, że nie jest dobrze. Dobra randka pilnie potrzebna :P
Za chiny ludowe nie dam się owinąć wokół palca i się nie odezwę! Sam w końcu nie wytrzyma ;)
Ps. Coraz bardziej nie znoszę ładnych, szczęśliwych par- zwłaszcza tych młodszych ode mnie. Cieszę się, gdy zrywają...a to oznacza, że nie jest dobrze. Dobra randka pilnie potrzebna :P
wtorek, 6 maja 2014
122. święty spokój- czy aby na pewno pożądany?
Jest po 16 a telefon wciąż milczy... czuję się z leksza nieswojo...bo ileż można się cieszyć ze świętego spokoju?? ;)
Pokusiłam się o mały eksperyment. Który pierwszy się odezwie, nad tym intensywniej się zastanowię. Eksperyment, który chyba nie wypali :P Bo się uzależniłam od tych rozmów i rozmóweczek i chyba ciężko mi będzie się powstrzymać od jakiejś zaczepki...no co? Wiosna jest :)
I matury też. Dziś poszła matma- pocieszałam płaczącą ulubienicę :/
Mini news od Norberta. Łaskawie mi oznajmił, że nie wyszło ze względu na odległość. No tak, te 100 km dla osób pracujących, zmotoryzowanych i niezależnych to straszna przeszkoda... Jednak po kilku zdaniach rozmowy stwierdził, że chętnie "dałby mi klapsa". Związek nie, ale erotyczne zabawy owszem- do tego byłam. Patałach i patafian, który nie zasługuje nawet na mały palec u mojej nogi. Potrzebna była ta głupota z jego strony, bo dzięki niej wiem na pewno, że miałam do czynienia ze zwykłym idiotą :)
Piszę tu i piszę, a telefon wciąż milczy...potopili się wszyscy, czy o co chodzi?? ;P
Pokusiłam się o mały eksperyment. Który pierwszy się odezwie, nad tym intensywniej się zastanowię. Eksperyment, który chyba nie wypali :P Bo się uzależniłam od tych rozmów i rozmóweczek i chyba ciężko mi będzie się powstrzymać od jakiejś zaczepki...no co? Wiosna jest :)
I matury też. Dziś poszła matma- pocieszałam płaczącą ulubienicę :/
Mini news od Norberta. Łaskawie mi oznajmił, że nie wyszło ze względu na odległość. No tak, te 100 km dla osób pracujących, zmotoryzowanych i niezależnych to straszna przeszkoda... Jednak po kilku zdaniach rozmowy stwierdził, że chętnie "dałby mi klapsa". Związek nie, ale erotyczne zabawy owszem- do tego byłam. Patałach i patafian, który nie zasługuje nawet na mały palec u mojej nogi. Potrzebna była ta głupota z jego strony, bo dzięki niej wiem na pewno, że miałam do czynienia ze zwykłym idiotą :)
Piszę tu i piszę, a telefon wciąż milczy...potopili się wszyscy, czy o co chodzi?? ;P
poniedziałek, 5 maja 2014
121. gorąca linia
Najwcześniej jest sms lub telefon od Pawła. Miły, sympatyczny chłopak z portalu randkowego, ale niestety z leksza nierozgarnięty i chyba niespecjalnie zaradny...bo czy może być zaradnym facet, który nie jeździ samochodem, bo nie ma pieniędzy na przegląd??Ok, poznaje go jeszcze, więc póki co go nie skreśliłam.
Szymon jest również "wirtualny" i możliwe, że taki pozostanie. Za młody- to raz i zdecydowanie zadzierający nosa. Ile to on nie miał lasek i jaki to on nie jest przystojny... pisze raz na kilka dni, bo nie może przeżyć, że ktoś mógłby się nim nie interesować a ja od czasu do czasu odpisuję. Jest zabawny, ma gadane i może kiedyś się z nim zobaczę- ale tylko jako z kolejnym kumplem.
Damian. Nie nowa historia, ale też nie nadzwyczajnie ciekawa. Kiedyś coś próbował, okazał się nieudolnym obiecywaczem a dziś chyba znów startuje :P Od czasu do czasu pisze, dzwoni a ja lubię komplementy, więc też jest. Bardziej dla rozrywki niż zobowiązań.
Marcin. Zabawna historia :) Już ponad rok próbuje się ze mną umówić na kawę i najprawdopodobniej wreszcie w ten weekend mu się uda ;) Poznał mnie, gdy byłam kupić z kuzynem auto i od tej pory tak na mnie uparł, że trwa przy tym do dziś. Czemu ja się opieram? Bo nigdy w życiu żaden facet nie startował do mnie na myjce samochodowej stwierdzając po paru sekundach, że nie chce innej dziewczyny :O Nie, nie jest desperatem. To zaradny, pracowity i sprytny życiowo facet, który tyra, bo marzy o domu i rodzinie. Tylko jakiś taki głośny i pewny siebie jest momentami...o wyzywaniu mnie, gdy chcę być tylko jego znajomą nie wspomnę :P Tekst "ze mną będziesz miała wszystko, bo tak o Ciebie zadbam" bardziej mnie przeraża niż przyciąga, ale pójdę z tym bałwanem na kawę :) Tyle czasu mi marudzi, awanturuje się i mówi, że jestem jedyna w swoim rodzaju, że niech już będzie. Jest zabawny a kawa raz to nie zawsze ;P
Łukasz. Stara nowa miłość mogłabym powiedzieć. Jaka to jest strasznie dawna, skomplikowana i długa historia...streszczenie jej to nie lada wyczyn. Łukasz to druga wielka miłość zaraz po tej pierwszej, wieloletniej. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia i szybko zapomniałam o swoim chłopaku. Nie przez niego rozwalił się mój pierwszy poważny związek. Wtedy już dawno mnóstwo rzeczy się psuło, ale dzięki Łukaszowi pojawił się wreszcie słuszny impuls by powiedzieć "dość". Tak jak ta decyzja była dobra, tak związek z Łukaszem już niestety kiepski. Zostawił mnie po miesiącu dla innej, a potem wielokrotnie wracał. Ja też zresztą nie byłam mu dłużna. Kłótnie, namiętności, nawet seks bez zobowiązań- oj wiele się wtedy działo. Byłam od niego uzależniona, on ode mnie już chyba nie aż tak bardzo. Gd skończyłam studia, wróciłam do domu i nasz kontakt się urwał. Były o dziwo kolejne powroty, ale pewnego dnia zdecydowałam się na ostateczne przerwanie naszych chorych relacji i w moim życiu zapanował wreszcie błogi spokój. Wyłączając oczywiście kolejne nieudane związki.. :P Minęło wiele lat..6 czy nawet 7. Łukasz poznał dziewczynę, zamieszkał z nią i dorobił się dziecka. W sierpniu zeszłego roku, po wielokrotnym przyprawianiu mu przez partnerkę rogów, wyprowadził się od niej. Dostał to, co swego czasu serwował innym. Bo był zajebistym casanovą i ch*jem- tak konkretnie.
A dziś? Dziś od wielu tygodni się ze mną kontaktuje i nawet jesteśmy po pierwszym spotkaniu. Nie byłam zbyt chętna, zwłaszcza po jego wylewnym okazywaniu uczuć wobec dziewczyny, która rzekomo jako jedyna w jego życiu była wartościową. Te czasy już minęły. Wydoroślałam, zmądrzałam i się zmieniłam. Nie jestem już tą głupiutką dziewczynką, która nie widziała poza nim świata. Śmiać mi się chce, gdy sobie to wszystko wspominam- taki jest obecnie mój stosunek do tej sprawy. No ale nalegał- dość długo i jakoś tak..zrobiło mi się go szkoda, więc ok, za kawę nie idzie się do więzienia.
Była kolacja, kawa, szejk i nawet pocałunek, po którym nie mogłam się go pozbyć...:P No bo chciałam sprawdzić czy coś jeszcze czuję i wiecie co? Nic. Naprawdę nic. On już dawno stał się dla mnie wyjątkowo zbędny... Chociaż nie, poczułam jedną rzecz- jego stosunek do mnie. Pisał wcześniej, że tęskni, że marzy o kolejnej szansie, bo chce naprawić swoje życiowe błędy, ale nie sądziłam, że aż tak go wzięło... Bo wzięło i to na serio. A co najdziwniejsze- kurde on naprawdę jest jakiś inny...
Po spotkaniu ulżyło mi, że mam już ten cyrk z głowy, a dziś..irytuje mnie fakt, że tak rzadko się do mnie odzywa (!). Muszę szybko się z kimś umówić, by nie robić sobie w tej sprawie bałaganu w głowie, bo naprawdę nie warto. Partnera na wesela potrzebuję- to mi teraz spędza sen z powiek !
Tak się rozgadałam, że zapomniałam o znaczącym tytule posta :P Telefon wrze i dzwoni co parę minut a ja ledwo nadążam za odpisywaniem i rozmowami. Nie wiedziałam, że poszukiwanie męża może być aż tak wyczerpujące.. W cudzysłowie oczywiście ;) I wiecie co w tym wszystkim jest najbardziej tragiczne?? Że jak bym miała dziś wybrać z powyższych kandydatów to wszyscy lądują w koszu- ot czeka mnie pewne staropanieństwo...:/
Ps. Gratuluję wszystkim, którzy dotrwali do końca ;))
Szymon jest również "wirtualny" i możliwe, że taki pozostanie. Za młody- to raz i zdecydowanie zadzierający nosa. Ile to on nie miał lasek i jaki to on nie jest przystojny... pisze raz na kilka dni, bo nie może przeżyć, że ktoś mógłby się nim nie interesować a ja od czasu do czasu odpisuję. Jest zabawny, ma gadane i może kiedyś się z nim zobaczę- ale tylko jako z kolejnym kumplem.
Damian. Nie nowa historia, ale też nie nadzwyczajnie ciekawa. Kiedyś coś próbował, okazał się nieudolnym obiecywaczem a dziś chyba znów startuje :P Od czasu do czasu pisze, dzwoni a ja lubię komplementy, więc też jest. Bardziej dla rozrywki niż zobowiązań.
Marcin. Zabawna historia :) Już ponad rok próbuje się ze mną umówić na kawę i najprawdopodobniej wreszcie w ten weekend mu się uda ;) Poznał mnie, gdy byłam kupić z kuzynem auto i od tej pory tak na mnie uparł, że trwa przy tym do dziś. Czemu ja się opieram? Bo nigdy w życiu żaden facet nie startował do mnie na myjce samochodowej stwierdzając po paru sekundach, że nie chce innej dziewczyny :O Nie, nie jest desperatem. To zaradny, pracowity i sprytny życiowo facet, który tyra, bo marzy o domu i rodzinie. Tylko jakiś taki głośny i pewny siebie jest momentami...o wyzywaniu mnie, gdy chcę być tylko jego znajomą nie wspomnę :P Tekst "ze mną będziesz miała wszystko, bo tak o Ciebie zadbam" bardziej mnie przeraża niż przyciąga, ale pójdę z tym bałwanem na kawę :) Tyle czasu mi marudzi, awanturuje się i mówi, że jestem jedyna w swoim rodzaju, że niech już będzie. Jest zabawny a kawa raz to nie zawsze ;P
Łukasz. Stara nowa miłość mogłabym powiedzieć. Jaka to jest strasznie dawna, skomplikowana i długa historia...streszczenie jej to nie lada wyczyn. Łukasz to druga wielka miłość zaraz po tej pierwszej, wieloletniej. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia i szybko zapomniałam o swoim chłopaku. Nie przez niego rozwalił się mój pierwszy poważny związek. Wtedy już dawno mnóstwo rzeczy się psuło, ale dzięki Łukaszowi pojawił się wreszcie słuszny impuls by powiedzieć "dość". Tak jak ta decyzja była dobra, tak związek z Łukaszem już niestety kiepski. Zostawił mnie po miesiącu dla innej, a potem wielokrotnie wracał. Ja też zresztą nie byłam mu dłużna. Kłótnie, namiętności, nawet seks bez zobowiązań- oj wiele się wtedy działo. Byłam od niego uzależniona, on ode mnie już chyba nie aż tak bardzo. Gd skończyłam studia, wróciłam do domu i nasz kontakt się urwał. Były o dziwo kolejne powroty, ale pewnego dnia zdecydowałam się na ostateczne przerwanie naszych chorych relacji i w moim życiu zapanował wreszcie błogi spokój. Wyłączając oczywiście kolejne nieudane związki.. :P Minęło wiele lat..6 czy nawet 7. Łukasz poznał dziewczynę, zamieszkał z nią i dorobił się dziecka. W sierpniu zeszłego roku, po wielokrotnym przyprawianiu mu przez partnerkę rogów, wyprowadził się od niej. Dostał to, co swego czasu serwował innym. Bo był zajebistym casanovą i ch*jem- tak konkretnie.
A dziś? Dziś od wielu tygodni się ze mną kontaktuje i nawet jesteśmy po pierwszym spotkaniu. Nie byłam zbyt chętna, zwłaszcza po jego wylewnym okazywaniu uczuć wobec dziewczyny, która rzekomo jako jedyna w jego życiu była wartościową. Te czasy już minęły. Wydoroślałam, zmądrzałam i się zmieniłam. Nie jestem już tą głupiutką dziewczynką, która nie widziała poza nim świata. Śmiać mi się chce, gdy sobie to wszystko wspominam- taki jest obecnie mój stosunek do tej sprawy. No ale nalegał- dość długo i jakoś tak..zrobiło mi się go szkoda, więc ok, za kawę nie idzie się do więzienia.
Była kolacja, kawa, szejk i nawet pocałunek, po którym nie mogłam się go pozbyć...:P No bo chciałam sprawdzić czy coś jeszcze czuję i wiecie co? Nic. Naprawdę nic. On już dawno stał się dla mnie wyjątkowo zbędny... Chociaż nie, poczułam jedną rzecz- jego stosunek do mnie. Pisał wcześniej, że tęskni, że marzy o kolejnej szansie, bo chce naprawić swoje życiowe błędy, ale nie sądziłam, że aż tak go wzięło... Bo wzięło i to na serio. A co najdziwniejsze- kurde on naprawdę jest jakiś inny...
Po spotkaniu ulżyło mi, że mam już ten cyrk z głowy, a dziś..irytuje mnie fakt, że tak rzadko się do mnie odzywa (!). Muszę szybko się z kimś umówić, by nie robić sobie w tej sprawie bałaganu w głowie, bo naprawdę nie warto. Partnera na wesela potrzebuję- to mi teraz spędza sen z powiek !
Tak się rozgadałam, że zapomniałam o znaczącym tytule posta :P Telefon wrze i dzwoni co parę minut a ja ledwo nadążam za odpisywaniem i rozmowami. Nie wiedziałam, że poszukiwanie męża może być aż tak wyczerpujące.. W cudzysłowie oczywiście ;) I wiecie co w tym wszystkim jest najbardziej tragiczne?? Że jak bym miała dziś wybrać z powyższych kandydatów to wszyscy lądują w koszu- ot czeka mnie pewne staropanieństwo...:/
Ps. Gratuluję wszystkim, którzy dotrwali do końca ;))
piątek, 2 maja 2014
120. tu i teraz
Nareszcie jestem- tu i teraz. Klasy maturalne odeszły, weekend majowy trwa. Przede mną egzaminy na studiach i praktyki. Ale nie będę pisać, że tylko to mi zostało i może jeszcze tamto i wreszcie odzyskam życie. Nie! Już teraz je mam i mam zamiar brać z niego pełnymi garściami.
Obowiązków przede mną jest jeszcze wiele, ale kto ich nie ma? Jeżeli teraz, w tym momencie nie wrócę do dawnej, energicznej, wesołej i bawiącej się Baby to nigdy to nie nastąpi. Bo nigdy nie zdarzy się tak, że wszystko zrobię. Wniosek nie smutny-a prawdziwy, życiowy. I mam zamiar stawić mu śmiało czoła :)
Ps. Z Norbertem zakończyłam definitywnie znajomość. Zanim to nastąpiło, musiałam "powalczyć" o swoją własność, ale na szczęście to już przeszłość. Zero sentymentów w tej sprawie. Ani trochę na nie nie zasłużył. I nie ma mowy o wchodzeniu po raz kolejny w to gówno! Zbyt wiele razy dobrowolnie w nie wdepnęłam i koniec z tym. Nie tylko dlatego, że zawalił. To nie facet dla mnie- na dłuższą metę. Bo może być nim osoba, która w Dzień Kobiet ogranicza się do smsa: "Wszystkiego najlepszego z okazji Twojego święta".. i tyle? No nie bardzo.. Faceci, którzy są obecnie na "moim" horyzoncie mogą się pochwalić zdecydowanie lepszymi umiejętnościami dbania o kobietę ;)
Obowiązków przede mną jest jeszcze wiele, ale kto ich nie ma? Jeżeli teraz, w tym momencie nie wrócę do dawnej, energicznej, wesołej i bawiącej się Baby to nigdy to nie nastąpi. Bo nigdy nie zdarzy się tak, że wszystko zrobię. Wniosek nie smutny-a prawdziwy, życiowy. I mam zamiar stawić mu śmiało czoła :)
Ps. Z Norbertem zakończyłam definitywnie znajomość. Zanim to nastąpiło, musiałam "powalczyć" o swoją własność, ale na szczęście to już przeszłość. Zero sentymentów w tej sprawie. Ani trochę na nie nie zasłużył. I nie ma mowy o wchodzeniu po raz kolejny w to gówno! Zbyt wiele razy dobrowolnie w nie wdepnęłam i koniec z tym. Nie tylko dlatego, że zawalił. To nie facet dla mnie- na dłuższą metę. Bo może być nim osoba, która w Dzień Kobiet ogranicza się do smsa: "Wszystkiego najlepszego z okazji Twojego święta".. i tyle? No nie bardzo.. Faceci, którzy są obecnie na "moim" horyzoncie mogą się pochwalić zdecydowanie lepszymi umiejętnościami dbania o kobietę ;)
niedziela, 16 marca 2014
119. 4 tygodnie
Cztery tygodnie i zacznę żyć tak jak już dawno powinnam.
Norbert wciąż milczy i możliwe, że tak już zostanie. Nigdy nikogo nie zmuszałam do bycia ze mną, wystarczyło powiedzieć: wiesz, nie gniewaj się, ale nic z tego nie będzie. Byłoby mi przykro, wiadomo, ale nie byłabym zła. Życie. Ktoś chce, a ktoś wręcz przeciwnie. Ale nie mówienie nic z racji obaw przed szczerością, nawet smsową- bo o "twarzą w twarz" nie wspomnę, to cecha patałachów. Patałachów i tchórzy, którzy nie mają jaj by mówić ludziom prosto z mostu co i jak.
Nie wiem co się stało i nie obchodzi mnie to. Wczoraj miałam etap załamania, rozgoryczenia a dziś chodzę uśmiechnięta od ucha do ucha z nadzieją na lepszy dzień :) Nie, nie mam schizofremii. Wszystko to kwestia rozumu i świadomości własnej wartości. Nigdy nie zdecyduję się na to, by żebrać u kogoś o uczucia. Do Norberta wystarczająco wiele razy wyciągałam rękę, zdecydowanie zbyt często ignorowałam jego zachowanie i ustępowałam. Dość tej dobroci dla zwierząt. Jestem silną, wartościową kobietą, a Ci którzy tego nie widzą i nie doceniają są ślepymi głupcami. "Bujaj się chłopcze, Twoja strata"- tyle mam mu do powiedzenia. I nie widzę tylko czubka własnego nosa. Po prostu wiem, że na mnie nie zasłużył i coś, co mogło być naprawdę wyjątkowe kompletnie spieprzył.
Nigdy więcej nie będę się uganiać za facetami. A obecnie mój eks jeszcze nie raz pożałuje co i kogo stracił. Nie, nie będę się mścić, jestem na to zbyt mądra; po prostu będę szczęśliwa- to najbardziej dobija.
Może tak właśnie miało się stać? Może miałam teraz zostać sama by wreszcie móc siebie odnaleźć? Bo zgubiłam się gdzieś- kilka lat temu. Zawieruszyłam między książkami, sprawdzianami i permanentnym zmęczeniem. Po drodze straciłam nie tylko siebie- uśmiechniętą, towarzyską, momentami nawet hałaśliwą- ale również wiele miejsc i znajomych. Koniec z tym! Chcę znów być taka jak kiedyś. Chcę spojrzeć w lustro i zobaczyć szczęście a nie podkrążone, załzawione oczy.
4 tygodnie :) Za ten czas jest zakończenie klas maturalnych. Odejdzie mi prawie połowa godzin i wreszcie odzyskam swoje życie! Odzyskam obecne i wrócę do dawnego- to moje najważniejsze postanowienie :)
Norbert wciąż milczy i możliwe, że tak już zostanie. Nigdy nikogo nie zmuszałam do bycia ze mną, wystarczyło powiedzieć: wiesz, nie gniewaj się, ale nic z tego nie będzie. Byłoby mi przykro, wiadomo, ale nie byłabym zła. Życie. Ktoś chce, a ktoś wręcz przeciwnie. Ale nie mówienie nic z racji obaw przed szczerością, nawet smsową- bo o "twarzą w twarz" nie wspomnę, to cecha patałachów. Patałachów i tchórzy, którzy nie mają jaj by mówić ludziom prosto z mostu co i jak.
Nie wiem co się stało i nie obchodzi mnie to. Wczoraj miałam etap załamania, rozgoryczenia a dziś chodzę uśmiechnięta od ucha do ucha z nadzieją na lepszy dzień :) Nie, nie mam schizofremii. Wszystko to kwestia rozumu i świadomości własnej wartości. Nigdy nie zdecyduję się na to, by żebrać u kogoś o uczucia. Do Norberta wystarczająco wiele razy wyciągałam rękę, zdecydowanie zbyt często ignorowałam jego zachowanie i ustępowałam. Dość tej dobroci dla zwierząt. Jestem silną, wartościową kobietą, a Ci którzy tego nie widzą i nie doceniają są ślepymi głupcami. "Bujaj się chłopcze, Twoja strata"- tyle mam mu do powiedzenia. I nie widzę tylko czubka własnego nosa. Po prostu wiem, że na mnie nie zasłużył i coś, co mogło być naprawdę wyjątkowe kompletnie spieprzył.
Nigdy więcej nie będę się uganiać za facetami. A obecnie mój eks jeszcze nie raz pożałuje co i kogo stracił. Nie, nie będę się mścić, jestem na to zbyt mądra; po prostu będę szczęśliwa- to najbardziej dobija.
Może tak właśnie miało się stać? Może miałam teraz zostać sama by wreszcie móc siebie odnaleźć? Bo zgubiłam się gdzieś- kilka lat temu. Zawieruszyłam między książkami, sprawdzianami i permanentnym zmęczeniem. Po drodze straciłam nie tylko siebie- uśmiechniętą, towarzyską, momentami nawet hałaśliwą- ale również wiele miejsc i znajomych. Koniec z tym! Chcę znów być taka jak kiedyś. Chcę spojrzeć w lustro i zobaczyć szczęście a nie podkrążone, załzawione oczy.
4 tygodnie :) Za ten czas jest zakończenie klas maturalnych. Odejdzie mi prawie połowa godzin i wreszcie odzyskam swoje życie! Odzyskam obecne i wrócę do dawnego- to moje najważniejsze postanowienie :)
sobota, 15 marca 2014
118. smutek, zazdrość, samotność i wiele innych negatywnych uczuć
Mam bardzo dobrą koleżankę, jeszcze z czasów studiów. Miła, grzeczna i kompletnie nieimprezowa- dlatego tak ją zawsze lubiłam. Bo była kimś innym niż wszyscy pozostali. Już kiedyś chyba nawet o niej pisałam.
Wiele lat się nie widziałyśmy, bo mimo intensywnego planowania spotkania jakoś tak nam ostatecznie nie wychodziło. Teraz miało "wyjść", bo studiuję w mieście, w którym ona mieszka. Już nawet pojawiła się konkretna data, a ja zaczynałam się cieszyć, że wreszcie się zobaczymy. Do wczoraj. Dostałam od K. wiadomość o jej niesamowitym szczęściu: jest w ciąży. O stałym partnerze, z którym mieszka już dawno wiedziałam i cieszyłam się razem z nią. K. to wspaniała, dobra dziewczyna i zasługuje na szczęście. Zasługuje też na macierzyństwo tylko, że ta wiadomość...niestety mnie zdołowała zamiast wywoływać radość.
Chcę być matką. Chcę założyć rodzinę. I nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu mam 31 lat, gdyby nie fakt, że nigdy wcześniej tego nie pragnęłam. Momentami zaczęłam nawet myśleć i mówić, że widocznie tego nie chcę. Bywa. Ale dziś... od jakiegoś czasu coraz intensywniej odczuwam taką potrzebę. Od kilku miesięcy- mówiąc dokładniej. Coś się stało, coś "zaskoczyło" i po prostu chcę.
Gdy K. chwaliła się, że jest z kimś szczęśliwa cieszyłam się razem z nią, bo wtedy też powoli zaczynało mi się układać.. dziś ona ma pod sercem dziecko, a ja już chyba nawet nie mam Norberta. Co się stało? Sama do końca nie wiem. Po prostu mnie unieszczęśliwia. Pisze kiedy chce, przyjeżdża kiedy chce a ja już coraz bardziej mam tego dość. Dawałam mu kilka razy do zrozumienia, że o kobietę się dba, a nie tylko ją ma. Jednak jak widać on wciąż tego nie rozumie.
Dziwi mnie to strasznie, bo przecież dostałam od niego tyle gestów, słów i wiele podtekstów, którymi na swój męski sposób pokazywał, że bardzo mu na mnie zależy. Nigdy nie chciałam, żeby wisiał przez to na telefonie, bo takiego słodzenia nie znoszę, ale nie odzywać się do mnie od poniedziałku?? To już zdecydowanie przesada.
Norbert to niezależny, samodzielny facet z pasjami, co sprawia, że doskonale się rozumiemy, bo ja mam podobnie. Zawsze to akceptowałam, nie wymagałam nigdy wyłączności 24h na dobę tylko, że... są pewne granice. Ostatnio dużo pracuje, wiem o tym i to rozumiem, ale na dłuższą metę to nie tłumaczy faktu, że się w ogóle nie odzywa. Smsa pisze się w 10 sekund, nie mogę się pogodzić z tym, że nawet tego nie ma ! Robi co chce, pisze kiedy chce...o romantyzmie, pamięci, niespodziankach nie wspomnę, bo on po prostu tego nie potrafi.
W zeszłym tygodniu był Dzień Kobiet. Spędziłam go na studiach, dlatego się nie widzieliśmy. Dostałam krótkiego smsa, ale ok, przecież takie rzeczy można nadrobić. Można zrobić niespodziankę przyjeżdżając w tygodniu z różą, można zaplanować kolejny weekend jako ten "wyjątkowy", nadrabiający moje święto.. można wiele, wystarczy chcieć, pomyśleć i mieć tą iskierkę do takich rzeczy. Norbert tego nie ma. On po prostu nie potrafi się tak zachować. W poniedziałek dostałam ostatniego smsa i tyle. Na posty i rozmowy ze znajomymi na fb ma czas, dla mnie nie.
I co będzie dalej? Łatwo to przewidzieć, bo to nie pierwsza taka sytuacja. Odezwie się jak gdyby nigdy nic i zapyta co słychać. Oczywiście po weekendzie, żebym czasem nie wpadła na pomysł jego przyjazdu do mnie. Ja go opieprzę, on zażartuje, przeprosi i za jakiś czas wytnie mi dokładnie taki sam numer. Tak to właśnie wszystko u niego wygląda. Zależy mu na mnie, wiem o tym, ale Norbert kompletnie nie ma pojęcia, jak o to uczucie dbać i je rozwijać.
Jestem przy nim nieszczęśliwa, ale będąc sama czuję się jeszcze gorzej. Zwłaszcza, że naprawdę wierzyłam, że wreszcie wszystko się ułoży... Spędziliśmy tyle cudownych chwil, więc nie dało się myśleć inaczej.
Czuję się fatalnie. Sobotę zaczęłam kawą i piwem. Przez te permanentne doły w końcu się stoczę.
Co do koleżanki K., po dłuższym wywodzie o Norbercie chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego zasmuciła mnie swoją nowiną. Bo ona ma faceta, niebawem dziecko,a ja znów nie mam nic. Stąd ten worek negatywnych uczuć. Na dodatek w weekend- bosko.
Wiele lat się nie widziałyśmy, bo mimo intensywnego planowania spotkania jakoś tak nam ostatecznie nie wychodziło. Teraz miało "wyjść", bo studiuję w mieście, w którym ona mieszka. Już nawet pojawiła się konkretna data, a ja zaczynałam się cieszyć, że wreszcie się zobaczymy. Do wczoraj. Dostałam od K. wiadomość o jej niesamowitym szczęściu: jest w ciąży. O stałym partnerze, z którym mieszka już dawno wiedziałam i cieszyłam się razem z nią. K. to wspaniała, dobra dziewczyna i zasługuje na szczęście. Zasługuje też na macierzyństwo tylko, że ta wiadomość...niestety mnie zdołowała zamiast wywoływać radość.
Chcę być matką. Chcę założyć rodzinę. I nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu mam 31 lat, gdyby nie fakt, że nigdy wcześniej tego nie pragnęłam. Momentami zaczęłam nawet myśleć i mówić, że widocznie tego nie chcę. Bywa. Ale dziś... od jakiegoś czasu coraz intensywniej odczuwam taką potrzebę. Od kilku miesięcy- mówiąc dokładniej. Coś się stało, coś "zaskoczyło" i po prostu chcę.
Gdy K. chwaliła się, że jest z kimś szczęśliwa cieszyłam się razem z nią, bo wtedy też powoli zaczynało mi się układać.. dziś ona ma pod sercem dziecko, a ja już chyba nawet nie mam Norberta. Co się stało? Sama do końca nie wiem. Po prostu mnie unieszczęśliwia. Pisze kiedy chce, przyjeżdża kiedy chce a ja już coraz bardziej mam tego dość. Dawałam mu kilka razy do zrozumienia, że o kobietę się dba, a nie tylko ją ma. Jednak jak widać on wciąż tego nie rozumie.
Dziwi mnie to strasznie, bo przecież dostałam od niego tyle gestów, słów i wiele podtekstów, którymi na swój męski sposób pokazywał, że bardzo mu na mnie zależy. Nigdy nie chciałam, żeby wisiał przez to na telefonie, bo takiego słodzenia nie znoszę, ale nie odzywać się do mnie od poniedziałku?? To już zdecydowanie przesada.
Norbert to niezależny, samodzielny facet z pasjami, co sprawia, że doskonale się rozumiemy, bo ja mam podobnie. Zawsze to akceptowałam, nie wymagałam nigdy wyłączności 24h na dobę tylko, że... są pewne granice. Ostatnio dużo pracuje, wiem o tym i to rozumiem, ale na dłuższą metę to nie tłumaczy faktu, że się w ogóle nie odzywa. Smsa pisze się w 10 sekund, nie mogę się pogodzić z tym, że nawet tego nie ma ! Robi co chce, pisze kiedy chce...o romantyzmie, pamięci, niespodziankach nie wspomnę, bo on po prostu tego nie potrafi.
W zeszłym tygodniu był Dzień Kobiet. Spędziłam go na studiach, dlatego się nie widzieliśmy. Dostałam krótkiego smsa, ale ok, przecież takie rzeczy można nadrobić. Można zrobić niespodziankę przyjeżdżając w tygodniu z różą, można zaplanować kolejny weekend jako ten "wyjątkowy", nadrabiający moje święto.. można wiele, wystarczy chcieć, pomyśleć i mieć tą iskierkę do takich rzeczy. Norbert tego nie ma. On po prostu nie potrafi się tak zachować. W poniedziałek dostałam ostatniego smsa i tyle. Na posty i rozmowy ze znajomymi na fb ma czas, dla mnie nie.
I co będzie dalej? Łatwo to przewidzieć, bo to nie pierwsza taka sytuacja. Odezwie się jak gdyby nigdy nic i zapyta co słychać. Oczywiście po weekendzie, żebym czasem nie wpadła na pomysł jego przyjazdu do mnie. Ja go opieprzę, on zażartuje, przeprosi i za jakiś czas wytnie mi dokładnie taki sam numer. Tak to właśnie wszystko u niego wygląda. Zależy mu na mnie, wiem o tym, ale Norbert kompletnie nie ma pojęcia, jak o to uczucie dbać i je rozwijać.
Jestem przy nim nieszczęśliwa, ale będąc sama czuję się jeszcze gorzej. Zwłaszcza, że naprawdę wierzyłam, że wreszcie wszystko się ułoży... Spędziliśmy tyle cudownych chwil, więc nie dało się myśleć inaczej.
Czuję się fatalnie. Sobotę zaczęłam kawą i piwem. Przez te permanentne doły w końcu się stoczę.
Co do koleżanki K., po dłuższym wywodzie o Norbercie chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego zasmuciła mnie swoją nowiną. Bo ona ma faceta, niebawem dziecko,a ja znów nie mam nic. Stąd ten worek negatywnych uczuć. Na dodatek w weekend- bosko.
poniedziałek, 10 marca 2014
117. mężczyzna- istota płochliwa
Mam znajomą z pracy, która w sprawach prywatnych, konkretnie damsko- męskich, pyta mnie często o radę. Nie tylko ona zresztą, bo z racji sprawdzania się moich rad i zaleceń (z powodu "niestety" bogatego w tych kwestiach doświadczenia) dla wielu nierzadko pełnię funkcję doradcy i psychologa jednocześnie. Ale do rzeczy. Zapytała, czy ma się przejmować, że nowo poznany facet nie pisze do niej codziennie. Według mnie oczywiście, że nie. Przecież to początek znajomości, dopiero się poznają, a w tle tego wszystkiego każdy ma na głowie swoje sprawy i swoje życie póki co wzajemnie przez nich nieznane. Powinna być cierpliwa, wyrozumiała i na pewno na chwilę obecną wyluzowana.
W trakcie mojej odpowiedzi dosiadła się do nas inna znajoma, która stwierdziła, że absolutnie nie mam racji, bo "faceta trzeba od razu wychowywać!". Według niej jeśli z grubej rury nie powie się co i jak, to potem już nic się z tym nie zrobi. No cóż.. przemyślałam sprawę ponownie (szczerze to raptem w dwie sekundy, bo i po co więcej?) i wciąż trzymam się własnego zdania. Nie wyobrażam sobie robienia awantury bogu ducha winnemu mężczyźnie o to, że nie pisze codziennie. W najlepszym przypadku ucieknie gdzie pieprz rośnie i wtedy co najwyżej można zacząć wychowywać psa. Mężczyźni nie znoszą awanturniczych i rozhisteryzowanych kobiet. O wymaganiach i nakazach na początku znajomości nie wspomnę. Nie trzeba zabiegać o "uwiązanie" mężczyzny przy sobie, bo to z czasem samo przychodzi i co najważniejsze, jest on wtedy tego kompletnie nieświadom ;) Bądźmy cierpliwe, uśmiechnięte, zachowujmy się jak gdyby nigdy nic po kilku dniach braku odzewu a w nagrodę na pewno przyjdzie w końcu wiadomość o treści: "A co taka cisza po drugiej stronie? " ;)
Oczywiście to nie znaczy, że mamy wszystkiemu pobłażać. Ale spokojnie, na to przyjdzie czas. Początek znajomości to wyjątkowo delikatny moment i "poważne, wymagające" rozmowy absolutnie nie wchodzą w grę. No chyba, że facet jest kompletnie niepoważny, to wtedy bez rozmowy go zostawcie ;)
Mój "delikatny" etap z Norbertem trochę się przedłuża- taka dygresja przy okazji. Należy do tych wyjątkowo płochliwych, to raz, a druga sprawa: oboje sporo pracujemy i nie widujemy się zbyt często, by móc szybciej naszą znajomość rozwijać. Mimo to mogę dziś stwierdzić, że moja cierpliwość się opłaciła. Już dawno odzywa się znacznie częściej i martwi, gdy za długo nie odpisuję :) I to jest dowód na to, że czasem w tych sprawach trochę racji mam ;)
W trakcie mojej odpowiedzi dosiadła się do nas inna znajoma, która stwierdziła, że absolutnie nie mam racji, bo "faceta trzeba od razu wychowywać!". Według niej jeśli z grubej rury nie powie się co i jak, to potem już nic się z tym nie zrobi. No cóż.. przemyślałam sprawę ponownie (szczerze to raptem w dwie sekundy, bo i po co więcej?) i wciąż trzymam się własnego zdania. Nie wyobrażam sobie robienia awantury bogu ducha winnemu mężczyźnie o to, że nie pisze codziennie. W najlepszym przypadku ucieknie gdzie pieprz rośnie i wtedy co najwyżej można zacząć wychowywać psa. Mężczyźni nie znoszą awanturniczych i rozhisteryzowanych kobiet. O wymaganiach i nakazach na początku znajomości nie wspomnę. Nie trzeba zabiegać o "uwiązanie" mężczyzny przy sobie, bo to z czasem samo przychodzi i co najważniejsze, jest on wtedy tego kompletnie nieświadom ;) Bądźmy cierpliwe, uśmiechnięte, zachowujmy się jak gdyby nigdy nic po kilku dniach braku odzewu a w nagrodę na pewno przyjdzie w końcu wiadomość o treści: "A co taka cisza po drugiej stronie? " ;)
Oczywiście to nie znaczy, że mamy wszystkiemu pobłażać. Ale spokojnie, na to przyjdzie czas. Początek znajomości to wyjątkowo delikatny moment i "poważne, wymagające" rozmowy absolutnie nie wchodzą w grę. No chyba, że facet jest kompletnie niepoważny, to wtedy bez rozmowy go zostawcie ;)
Mój "delikatny" etap z Norbertem trochę się przedłuża- taka dygresja przy okazji. Należy do tych wyjątkowo płochliwych, to raz, a druga sprawa: oboje sporo pracujemy i nie widujemy się zbyt często, by móc szybciej naszą znajomość rozwijać. Mimo to mogę dziś stwierdzić, że moja cierpliwość się opłaciła. Już dawno odzywa się znacznie częściej i martwi, gdy za długo nie odpisuję :) I to jest dowód na to, że czasem w tych sprawach trochę racji mam ;)
piątek, 7 marca 2014
116. zapowiada się męczący weekend
A tak było miło, a tak przyjemnie podczas przerwy międzysemestralnej na studiach... Jutro pierwszy zjazd w drugim semestrze i nie pamiętam kiedy tak bardzo mi się nie chciało tam jechać jak teraz :P No cóż, jak mus to mus, szkoda tylko, że weekend z Dniem Kobiet w tle stracony..
Nadrobię w przyszły :) Oczywiście jakieś babskie zakupy są na pierwszym planie, bo spotkanie z Norbertem to póki co tylko tło, w końcu na dziś sama nie wiem jak to będzie. Nie żeby było źle, bo chyba jest ok, tylko do przyszłego weekendu jeszcze daleka droga.
Czy jesteśmy razem? Hmm kurde chyba tak...jakoś tak oficjalnych deklaracji nie było, ale wspólny Sylwester i kolejne dwa bale, z poznaniem jego niemalże całej rodziny przy okazji to już coś. Tym razem nie myślę za dużo, nie definiuję, nie zadaję pseudoegzystencjalnych pytań tylko po prostu cieszę się tym co jest i wierzcie mi... w taki sposób żyje mi się o wiele łatwiej :) Liczy się dziś, teraz, bo do jutra jest daleka droga. Poza tym solidna więź między ludźmi nie tworzy się przez gdybanie tylko przez czas :)
Weekend będzie dla mnie długi i męczący, ale może jakaś sympatyczna piosenka mi go choć trochę umili :) Ostatnio słucham jej bez przerwy:
Ps. Życzenia szczęścia i uśmiechu dla wszystkich kobietek z okazji naszego święta! :)
Nadrobię w przyszły :) Oczywiście jakieś babskie zakupy są na pierwszym planie, bo spotkanie z Norbertem to póki co tylko tło, w końcu na dziś sama nie wiem jak to będzie. Nie żeby było źle, bo chyba jest ok, tylko do przyszłego weekendu jeszcze daleka droga.
Czy jesteśmy razem? Hmm kurde chyba tak...jakoś tak oficjalnych deklaracji nie było, ale wspólny Sylwester i kolejne dwa bale, z poznaniem jego niemalże całej rodziny przy okazji to już coś. Tym razem nie myślę za dużo, nie definiuję, nie zadaję pseudoegzystencjalnych pytań tylko po prostu cieszę się tym co jest i wierzcie mi... w taki sposób żyje mi się o wiele łatwiej :) Liczy się dziś, teraz, bo do jutra jest daleka droga. Poza tym solidna więź między ludźmi nie tworzy się przez gdybanie tylko przez czas :)
Weekend będzie dla mnie długi i męczący, ale może jakaś sympatyczna piosenka mi go choć trochę umili :) Ostatnio słucham jej bez przerwy:
Ps. Życzenia szczęścia i uśmiechu dla wszystkich kobietek z okazji naszego święta! :)
środa, 5 marca 2014
115. mantra
Ja wiedziałam, że łatwo nie będzie, a nawet wręcz przeciwnie; że będzie ciężko, pracowicie, często bezsennie i bezsilnie. Ale jest już marzec i myślałam, że ten miesiąc będzie etapem, gdy znajdę w swojej codzienności czas na coś więcej niż tylko pracę..
Każdego dnia, tygodnia, coraz częściej powtarzam sobie: jeszcze tylko dziś, może jeszcze jutro, a już za tydzień to już na sto procent będzie koniec.. Nie będzie stosu książek, sprawdzianów, obowiązkowych sprawunków na wczoraj. Będzie najpierw spokojna kąpiel, manicure, może fryzjer a dopiero potem to co "muszę". Mam wrażenie, że to wszystko jest już na wyciągniecie ręki, ale niestety im jestem bliżej, tym znów coraz bardziej się znienacka oddalam.
Echhh..męczy mnie już bardzo te półtorej etatu..bo co z tego, że pieniążki lepsze skoro czasu na umycie głowy nie mam.. Chcę odzyskać swoje życie prywatne i mieć to wreszcie za sobą! Powtarzam to jak mantrę i codziennie zerkam do kalendarza niecierpliwie odliczając dni do odejścia klas maturalnych..
Każdego dnia, tygodnia, coraz częściej powtarzam sobie: jeszcze tylko dziś, może jeszcze jutro, a już za tydzień to już na sto procent będzie koniec.. Nie będzie stosu książek, sprawdzianów, obowiązkowych sprawunków na wczoraj. Będzie najpierw spokojna kąpiel, manicure, może fryzjer a dopiero potem to co "muszę". Mam wrażenie, że to wszystko jest już na wyciągniecie ręki, ale niestety im jestem bliżej, tym znów coraz bardziej się znienacka oddalam.
Echhh..męczy mnie już bardzo te półtorej etatu..bo co z tego, że pieniążki lepsze skoro czasu na umycie głowy nie mam.. Chcę odzyskać swoje życie prywatne i mieć to wreszcie za sobą! Powtarzam to jak mantrę i codziennie zerkam do kalendarza niecierpliwie odliczając dni do odejścia klas maturalnych..
piątek, 28 lutego 2014
114. strasznie naiwni i nierozumni są Ci niektórzy mężczyźni
Odezwał się jak gdyby nigdy nic. I nie ze zwyczajnym zapytaniem, co u mnie słychać, ale z nagłymi wylewnymi wyrazami tęsknoty i dawnych uczuć. Uczuć, których nie ruszaliśmy od dobrych sześciu lat. Oczywiście od razu, jak to ja, wyczułam drugie dno tego nagłego odzewu. Przewertowałam jego profil i zauważyłam, że brakuje kilku zdjęć... z jego dziewczyną i jednocześnie matką jego córki. Zapytałam i miałam rację- przyprawiła mu rogi, podobno nie po raz pierwszy i się od niej wyprowadził.
Oj strasznie naiwni i nierozumni są Ci niektórzy mężczyźni. Po tylu latach, podczas których miał mnie głęboko w dupie, odzywa się jak gdyby nigdy nic i oczekuje, że rzucę mu się na szyję. Nawet więcej: jest zszokowany i zdziwiony moją suchą i pozbawioną wrażliwości reakcją. Owszem, kiedyś byłam w nim przeraźliwie zakochana, ale dziś, porównując mój tamtejszy rozum z obecnym, mogę śmiało mówić o bezgranicznej przepaści. Przecież ja wtedy miałam, jeśli chodzi o sprawy prywatne, intelekt dziecka. Skrzywdzona, porzucona przez pierwszą miłość, z którą spędziłam prawie cztery lata, bardzo szybko i bez oporów schroniłam się przy chłopaku, który tak naprawdę nie był mnie wart. Miał gadane, świetny wygląd i z łatwością zawrócił mi w głowie. A potem okazał się ostatnim fiutem, który mnie zdradził i porzucił jak kolejną zabawkę.
Dlaczego jednak ta historia jest mimo wszystko specyficzna i pamiętliwa? Bo to nie był koniec naszej znajomości. Potem się trochę ocknęłam, stałam silniejsza, ale ewidentna słabość do Łukasza nie minęła. Pamiętam nawet, że robiłam wszystko by móc mu zaimponować i by zauważył, jak wartościową osobę zostawił. Ludzie wartościowi nie muszą innym tego udowadniać- tak na marginesie. Na pewno kojarzycie to uczucie: rozum mówi nie, a serce i nogi rozpływają się pod jednym spojrzeniem tej drugiej osoby; i całą mądrą filozofię szlag trafia :P Tak było właśnie z nami, a raczej z nim.
Schodziliśmy się, kłóciliśmy i rozstawaliśmy. Byliśmy nawet jakiś czas tylko "przyjaciółmi" (czyt. kochankami bez zobowiązań). Tzn. oficjalnie byliśmy, bo ja w duchu wciąż miałam nadzieję, że Łukasz jakimś cudem stwierdzi, że jestem miłością jego życia. Oczywiście tak się nie stało i coraz częściej starałam się zerwać tą chora znajomość.
Doszło do tego wreszcie, gdy opuściłam moje studenckie miasto i wróciłam na stare śmieci. Odległość pomogła mi w zwalczeniu tego dziwnego "uzależnienia", a kropkę nad i postawił nowy związek Łukasza i oczekiwanie na dziecko.
Czy tamte uczucia chociaż w małym procencie mają szansę odżyć? Nie ma takiej możliwości. I nawet nie muszę się specjalnie starać, by tak się nie stało, po prostu one już nie istnieją. Moje dawne "ja" nie istnieje. Po skończeniu studiów pojawiło się mnóstwo nowych znajomości, nawet związków i to bezcenne doświadczenie sprawiło, że w życiu osobistym zrobiłam milowy krok naprzód. Zmądrzałam- po prostu, a znajomość z Łukaszem stała się co najwyżej zabawną, młodzieńczą mrzonką.
Mrzonką z niedosytem- a jednak. Bo on wtedy był ode mnie lepszy. Modnie ubrany, wyczesany, pracujący, finansowo niezależny i z wielkim powodzeniem u kobiet. A ja..cicha myszka, skromnie i biednie wyglądająca, z koniecznością utrzymania się na studiach itp. problemami. Często czułam się przy nim gorsza, bez przerwy starałam się go dogonić i to ostatecznie zadziałało na jego niekorzyść- bo ileż można akceptować fakt bycia czyimś cieniem?
Dziś sytuacja może się odwrócić... Łukasz strasznie się postarzał, wyłysiał i jakoś tak zbrzydł :P A ja..nie mówię, że jestem boginią piękności, ale mam pracę, jestem finansowo niezależna i mogę sobie pozwolić na regularne zakupy i spełnianie marzeń. Z dziewczynki stałam się kobietą- tak w skrócie mogę scharakteryzować tę różnicę. I wreszcie mogę być lepsza...to był ten niedosyt i to mnie napędza, by mimo wszystko się z nim spotkać.
Oczywiście jako znajomi- cały czas mu to uświadamiam. On mimo to wkręca sobie jakieś różne dawne bajki i żyje "cudownymi" wspomnieniami podkreślając, że jego największą życiową głupotą była rezygnacja ze mnie, ale to po mnie spływa. Pojadę do studenckiego miasta, spędzę z nim trochę czasu i sprawię, że całym sobą będzie żałował, kim kiedyś tak pomiatał. I co najważniejsze- ani przez chwilę nie stanę się dla niego nikim więcej jak tylko uśmiechniętą znajomą :) I to nareszcie będzie właściwa kropka nad i :) Dla mnie, bo dla niego pewnie gorzki policzek..
Oj strasznie naiwni i nierozumni są Ci niektórzy mężczyźni. Po tylu latach, podczas których miał mnie głęboko w dupie, odzywa się jak gdyby nigdy nic i oczekuje, że rzucę mu się na szyję. Nawet więcej: jest zszokowany i zdziwiony moją suchą i pozbawioną wrażliwości reakcją. Owszem, kiedyś byłam w nim przeraźliwie zakochana, ale dziś, porównując mój tamtejszy rozum z obecnym, mogę śmiało mówić o bezgranicznej przepaści. Przecież ja wtedy miałam, jeśli chodzi o sprawy prywatne, intelekt dziecka. Skrzywdzona, porzucona przez pierwszą miłość, z którą spędziłam prawie cztery lata, bardzo szybko i bez oporów schroniłam się przy chłopaku, który tak naprawdę nie był mnie wart. Miał gadane, świetny wygląd i z łatwością zawrócił mi w głowie. A potem okazał się ostatnim fiutem, który mnie zdradził i porzucił jak kolejną zabawkę.
Dlaczego jednak ta historia jest mimo wszystko specyficzna i pamiętliwa? Bo to nie był koniec naszej znajomości. Potem się trochę ocknęłam, stałam silniejsza, ale ewidentna słabość do Łukasza nie minęła. Pamiętam nawet, że robiłam wszystko by móc mu zaimponować i by zauważył, jak wartościową osobę zostawił. Ludzie wartościowi nie muszą innym tego udowadniać- tak na marginesie. Na pewno kojarzycie to uczucie: rozum mówi nie, a serce i nogi rozpływają się pod jednym spojrzeniem tej drugiej osoby; i całą mądrą filozofię szlag trafia :P Tak było właśnie z nami, a raczej z nim.
Schodziliśmy się, kłóciliśmy i rozstawaliśmy. Byliśmy nawet jakiś czas tylko "przyjaciółmi" (czyt. kochankami bez zobowiązań). Tzn. oficjalnie byliśmy, bo ja w duchu wciąż miałam nadzieję, że Łukasz jakimś cudem stwierdzi, że jestem miłością jego życia. Oczywiście tak się nie stało i coraz częściej starałam się zerwać tą chora znajomość.
Doszło do tego wreszcie, gdy opuściłam moje studenckie miasto i wróciłam na stare śmieci. Odległość pomogła mi w zwalczeniu tego dziwnego "uzależnienia", a kropkę nad i postawił nowy związek Łukasza i oczekiwanie na dziecko.
Czy tamte uczucia chociaż w małym procencie mają szansę odżyć? Nie ma takiej możliwości. I nawet nie muszę się specjalnie starać, by tak się nie stało, po prostu one już nie istnieją. Moje dawne "ja" nie istnieje. Po skończeniu studiów pojawiło się mnóstwo nowych znajomości, nawet związków i to bezcenne doświadczenie sprawiło, że w życiu osobistym zrobiłam milowy krok naprzód. Zmądrzałam- po prostu, a znajomość z Łukaszem stała się co najwyżej zabawną, młodzieńczą mrzonką.
Mrzonką z niedosytem- a jednak. Bo on wtedy był ode mnie lepszy. Modnie ubrany, wyczesany, pracujący, finansowo niezależny i z wielkim powodzeniem u kobiet. A ja..cicha myszka, skromnie i biednie wyglądająca, z koniecznością utrzymania się na studiach itp. problemami. Często czułam się przy nim gorsza, bez przerwy starałam się go dogonić i to ostatecznie zadziałało na jego niekorzyść- bo ileż można akceptować fakt bycia czyimś cieniem?
Dziś sytuacja może się odwrócić... Łukasz strasznie się postarzał, wyłysiał i jakoś tak zbrzydł :P A ja..nie mówię, że jestem boginią piękności, ale mam pracę, jestem finansowo niezależna i mogę sobie pozwolić na regularne zakupy i spełnianie marzeń. Z dziewczynki stałam się kobietą- tak w skrócie mogę scharakteryzować tę różnicę. I wreszcie mogę być lepsza...to był ten niedosyt i to mnie napędza, by mimo wszystko się z nim spotkać.
Oczywiście jako znajomi- cały czas mu to uświadamiam. On mimo to wkręca sobie jakieś różne dawne bajki i żyje "cudownymi" wspomnieniami podkreślając, że jego największą życiową głupotą była rezygnacja ze mnie, ale to po mnie spływa. Pojadę do studenckiego miasta, spędzę z nim trochę czasu i sprawię, że całym sobą będzie żałował, kim kiedyś tak pomiatał. I co najważniejsze- ani przez chwilę nie stanę się dla niego nikim więcej jak tylko uśmiechniętą znajomą :) I to nareszcie będzie właściwa kropka nad i :) Dla mnie, bo dla niego pewnie gorzki policzek..
piątek, 31 stycznia 2014
113. recenzja z tego żadna, ale cytat za to bezcenny
"Mężczyzn można zmieniać jak rękawiczki. Ale mężczyzny zmienić nie można. Z drania nie zrobisz anioła, z mięczaka twardziela, a z faceta typu macho- pantoflarza. Mężczyzna jest jaki jest i nie ma co przy nim majstrować. Im szybciej kobieta to zrozumie, tym lepiej dla niej."
Maria Czubaszek
Skończyłam właśnie czytać słynne wywiady Artura Andrusa z Marią Czubaszek ("Każdy szczyt ma swój Czubaszek") i nie mogłam się powstrzymać, by nie przytoczyć chociażby małego fragmentu z tej książki. Powyższy jest wg mnie najlepszym, o dziwo blogowym, bo chyba nie każdy wie, że Pani Maria prowadzi bloga. Bloga, na którym osobiście swoich tekstów umieszczać nie potrafi, ale to już inna bajka ;) Dawno nie przeczytałam tak zabawnego i inspirującego wywiadu. Maria Czubaszek jest dziwaczna, ale i wyjątkowa zarazem, bo swoim nietypowym sposobem bycia i podejściem do otaczającego świata potrafi mimo wszystko wzbudzić sympatię. Jej polityczną ignorancję chyba polubiłam najbardziej- bo dzięki temu wiem, że nie tylko ja tak mam. Nie przechodźcie obok tej pozycji obojętnie, bo szkoda żyć w takiej nieświadomości ;)
A jeśli ktoś nie lubi czytać książek lub najzwyczajniej w świecie nie ma na to czasu, może zajrzeć do krótszej wersji- czyli bloga. Adres umieściłam na mojej tutejszej osobistej liście blogów i na pewno regularnie będę tam zaglądać.
O obecnych, wspominanych już przeze mnie, problemach polskich uczelni jednak nie napiszę, ale tylko dlatego, że znalazłam skecz, który idealnie całą sprawę oddaje. Na wydziale uniwersytetu, na który obecnie uczęszczam, z braku studentów już zrezygnowano ze studiów wieczorowych i zaocznych. Mojej podyplomówki też na pewno w przyszłym roku już nie będzie (jest nas tylko 11 !) i aż strach pomyśleć, co się może stać z poziomem nauczania przy takim stanie rzeczy... zobaczcie zresztą sami:
http://www.youtube.com/watch?v=rr2BSM-a4vg
Maria Czubaszek
Skończyłam właśnie czytać słynne wywiady Artura Andrusa z Marią Czubaszek ("Każdy szczyt ma swój Czubaszek") i nie mogłam się powstrzymać, by nie przytoczyć chociażby małego fragmentu z tej książki. Powyższy jest wg mnie najlepszym, o dziwo blogowym, bo chyba nie każdy wie, że Pani Maria prowadzi bloga. Bloga, na którym osobiście swoich tekstów umieszczać nie potrafi, ale to już inna bajka ;) Dawno nie przeczytałam tak zabawnego i inspirującego wywiadu. Maria Czubaszek jest dziwaczna, ale i wyjątkowa zarazem, bo swoim nietypowym sposobem bycia i podejściem do otaczającego świata potrafi mimo wszystko wzbudzić sympatię. Jej polityczną ignorancję chyba polubiłam najbardziej- bo dzięki temu wiem, że nie tylko ja tak mam. Nie przechodźcie obok tej pozycji obojętnie, bo szkoda żyć w takiej nieświadomości ;)
A jeśli ktoś nie lubi czytać książek lub najzwyczajniej w świecie nie ma na to czasu, może zajrzeć do krótszej wersji- czyli bloga. Adres umieściłam na mojej tutejszej osobistej liście blogów i na pewno regularnie będę tam zaglądać.
O obecnych, wspominanych już przeze mnie, problemach polskich uczelni jednak nie napiszę, ale tylko dlatego, że znalazłam skecz, który idealnie całą sprawę oddaje. Na wydziale uniwersytetu, na który obecnie uczęszczam, z braku studentów już zrezygnowano ze studiów wieczorowych i zaocznych. Mojej podyplomówki też na pewno w przyszłym roku już nie będzie (jest nas tylko 11 !) i aż strach pomyśleć, co się może stać z poziomem nauczania przy takim stanie rzeczy... zobaczcie zresztą sami:
http://www.youtube.com/watch?v=rr2BSM-a4vg
Subskrybuj:
Posty (Atom)