środa, 22 lipca 2015

171. od dziś jestem SuperWoman !

     Poczytałam, posegregowałam materiały z pracy, wysprzątałam klatkę pupila, zafarbowałam i przystrzygłam włosy mamie, wypucowałam samochód i garaż, przycupnęłam obok dawno niewidzianego kuzyna i na koniec dnia- z wielkim uśmiechem satysfakcji na twarzy, wzięłam kąpiel :-) Prozaiczne, nudne, nieważne? Dla mnie wręcz przeciwnie. Te kilka błahych zajęć sprawiły, że znów zaczęłam oddychać pełną piersią. Znów poczułam tę niesamowitą energię (!), która jest w stanie przenosić góry- zwłaszcza w moim życiu.
     I nieważne, że jeszcze mnóstwo błahych i ważniejszych spraw przede mną, ważne, że nareszcie zrobiłam kroczek do przodu. Bez marudzenia, przeciągania i nicnierobienia tylko z zakasanymi rękawami i chęcią do zmiany na lepsze.
     Jak można się zmienić biegając ze ścierką? Można z tą samą energią i satysfakcją działać, realizować i skracać dystans do spełnienia upragnionych marzeń. Jutro kolejne sprawunki i zakupy- nareszcie ! :-))
Dziś naprawdę czuję się jak SuperWoman !

piątek, 17 lipca 2015

170. zmieniłam się

     Zajęło mi to prawie dwa miesiące. Mam na myśli oczywiście samego bloga, bo zmiany poza nim na pewno potrwają trochę dłużej.
     Błahe zmiany, ale potrzebne. Wizualne. Tutaj- jak widzicie. Dlaczego aż ze zmianą adresu? Dwa ważne powody. 1.Gdy zakładałam bloga, marzyłam o takim właśnie- obecnym już adresie, ale niestety był zajęty. Niedawno się zwolnił- a przynajmniej niedawno to odkryłam. 2.Możliwe, że niepożądana osoba trafiła przez przypadek na moje bardzo osobiste tutejsze wywody..i tak suma sumarum ostatecznie zmienił się również adres.
     Tęskniłam za Wami :-) Chociaż jak wiecie regularnie Was odwiedzałam. Myślałam nawet o usunięciu bloga- do czego się teraz ze wstydem przyznaję. Co mnie powstrzymało? Chyba żal i smutek z powodu utraconych myśli i oczywiście wirtualnych przyjaciół. Tak naprawdę jedynych, bo poza internetem nigdy nie byłam skłonna do tak dogłębnych zwierzeń.
     Zmieniam się również wizualnie poza blogiem- tak jak od zawsze o tym marzyłam. I wcale nie chodzi o jakieś gadżeciarskie snobistyczne "ochy i achy". Chcę mieć swój własny styl, który odróżni mnie od zagonionego i ubranego "nijako" tłumu. Wiecznie chodzę w tych samych, szarych, powyciąganych ciuchach i od dawna dążę do tego, by to zmienić. Mam dość wiecznego czesania się w ulizany kucyk, noszenia trzech bluzek na krzyż i zniszczonego sportowego obuwia. Mam dość spuszczania głowy podczas mijania dobrze ubranych i pięknie się uśmiechających rówieśniczek. Jestem szczupłą, niebrzydką dziewczyną i nie znoszę swojego wyglądu szarej sponiewieranej myszy.
      Problem z robieniem zakupów i konsekwencją w dokonywaniu jakichkolwiek zmian mam odkąd pamiętam. I cieszę się, że wreszcie, małymi kroczkami ruszyłam w tej kwestii do przodu.. Zaczęłam od niezbędnych kosmetyków i obuwia. Wakacje u nauczyciela to idealny czas na ogarnięcie pozostałych tematów, dlatego trzymajcie mocno kciuki ! Żebym was już przestała do obrzydzenia zadręczać tym tematem ;-)
       Naprawdę cieszę się, że znów jestem z Wami. Od teraz znacznie częściej :-)

poniedziałek, 11 maja 2015

169. zmiany- tym razem tutaj

     Potrzebuję zmian. Tym razem tutaj. Bo poza blogiem powoli stają się one rzeczywistością. Małymi kroczkami, ale do przodu- i to jest najważniejsze. Natomiast tutaj.. nie chodzi mi o jakieś zmiany drastyczne, kolosalne. Bardziej nazwałabym to "odświeżeniem". Dokładnie tak :-) Potrzebuję odświeżyć mojego bloga. I to, wbrew pozorom, niekoniecznie z wyglądu. Chodzi o nazwę i w związku z tym również adres. O wszystkim wszystkich zainteresowanych oczywiście w odpowiednim czasie poinformuję :-)

czwartek, 7 maja 2015

168. świadomie i odpowiedzialnie

     Za mną pokaźny worek przeżyć. Ale po kolei. Lub może od razu z grubej rury. Poważnie spóźniła mi się miesiączka, a to znaczy, że przez co najmniej tydzień byłam pewna, że jestem w ciąży. I Bóg jeden wie, co wtedy przeżywałam...
     Na pewno to była solidna próba i szkoła życia dla nas obojga. Potrzebna, bo dzięki niej nie miałabym nic przeciwko, by "położyć się w grobie obok P."- jak to zresztą sam ładnie ujął. Mój Luby zachował się naprawdę wspaniale. Był zaskoczony prawdopodobieństwem pojawienia się dziecka, ale podszedł do tego wyjątkowo odpowiedzialnie. Cały czas pytał o moje zdrowie, mówił bym się nie przemęczała, nie martwiła. Obiecał, że się nami zaopiekuje i co wręcz dla mnie zaskakujące- uznał za oczywiste, na wypadek ciąży, konieczność uroczystych zaręczyn i ślubu...
     Pamiętam, gdy na początku naszej znajomości mówił, że nie potrzebuje żadnego ślubu, może ewentualnie cywilny. Wynikało to, jak się potem domyśliłam, z jego traumatycznych przeżyć z byłą dziewczyną. Byli ze sobą 5 lat, mieszkali razem dwa, zaręczyli się, zaklepali salę, księdza, a ona...powiedziała mu, że go nie kocha i go zostawiła- prawdopodobnie dla innego. P. pracował wtedy długo w Niemczech, rzadko bywał w Polsce i chyba w tym upatrywał winę. Mój punkt widzenia w tej sprawie jest całkowicie odmienny. Gdyby go naprawdę ceniła i kochała, to by się nie zachowała jak ostatnia szmata. Dziś jego eks jest w szóstym miesiącu ciąży z chłopakiem młodszym od niej (jest moją rówieśniczką) o 10 lat..taka ciekawostka. P. jest wspaniałym, opiekuńczym mężczyzną i widocznie nie była go warta. I całe szczęście dla mnie ;-) P. oczywiście to wszystko strasznie przeżył i się zraził, a dziś...powiedział, że mnie kocha i nie widzi problemu w tym, byśmy sformalizowali nasz związek :-) Wiem, jesteśmy ze sobą niecały rok, ale oboje mamy po 33 lata...i na pewno, jeśli się wszystko ułoży, nie będziemy z tym czekać w nieskończoność. Na chwilę obecną najważniejszy jest fakt, że przeszłość P. nie odbije się na mnie- to pierwsza korzystna informacja w związku z tym, co w ostatnich dniach przeszłam.
     Piszę w liczbie pojedynczej, bo nie pamiętam kiedy przeżywałam tak ogromny stres, jak w związku z obawami, że mogę być w ciąży. Próbowałam się z tym oswoić, tłumacząc sobie, że mam swoje lata, odpowiedniego partnera; że los za nas zdecydował i w sumie to już najwyższy czas, ale nie potrafiłam. Byłam strasznie spanikowana. Miałam w głowie mnóstwo pytań i przede wszystkim zawodów. A bo to nieodpowiedni czas w pracy, ważne plany wakacyjne, a bo chciałam mieć super figurkę i wygląd na lato, a bo chcę kupić rower i łyżworolki..i przede wszystkim: nigdy nie chciałam brać ślubu "z brzuchem". Po tym, co teraz piszę czuję się jak egoistka, ale nic na to nie poradzę, że tak właśnie wtedy myślałam. Gdybym rzeczywiście była w ciąży- na pewno bym urodziła i kochała to dziecko ze wszystkich sił. Ale nie mogę też nie ukrywać faktu, że prawdopodobieństwo ciąży w pierwszej kolejności mnie po prostu przerażało.
     Jeszcze niedawno myślałam o tym, że nie chciałabym planować dziecka, bo najlepszą opcją dla mnie byłaby "wpadka". Głównie dlatego, że jak człowiek za dużo planuje, to niewiele z tego wychodzi. Dziś mam odmienne zdanie na ten temat. Chcę zaplanować ślub, a potem dziecko. Chcę by wszystko było "po kolei". Nie w panice, pośpiechu i stresie w związku z koniecznością ogarnięcia mnóstwa spraw- bo to by tylko zaszkodziło dziecku i mnie. P. w zupełności się ze mną zgodził. Widział przecież doskonale ile mnie ta cała sytuacja kosztowała..
     Kiedyś nie chciałam mieć w ogóle dzieci. Byłam świadoma, że mój egoizm by mi na to nie pozwolił. Dziś wiem, że taka opinia była najprawdopodobniej powiązana z brakiem odpowiedniego partnera. Bo teraz chyba chcę..pewna nigdy nie będę, bo się najzwyczajniej w świecie boję- odpowiedzialności, życiowego przywiązania itp. Ale obecnie mam dla odmiany odpowiednie wsparcie i myślę, że to na pewno przeważy na korzyść starania się o potomstwo. Świadomego i odpowiedzialnego starania się.

wtorek, 28 kwietnia 2015

167. again

     Rozleniwienie i zniechęcenie prześladuje mnie permanentnie. Tym razem nie tylko psychicznie, ale również fizycznie. W ciągu ostatniego tygodnia nie miałam siły nawet ręki podnieść, a co dopiero zrobić coś bardziej konkretnego. W sprawach zawodowych ledwo ogarnęłam obowiązkowe i już lekko przeterminowane sprawy. W domu co najwyżej pospałam... i książkę przeczytałam, bo do tego akurat zawsze mam siłę.
     Zaczęłam od przyczyn takiego stanu. W pracy lenia mam tak naprawdę już od września. Są momenty "zapędu", ale to co najwyżej wyjątki- nie codzienność. Gdy w poprzednim roku szkolnym pracowałam za dwóch, studiowałam i ogarniałam klasę maturalną byłam w stanie zrobić pięć razy więcej niż dziś. I to chyba właśnie dlatego. Bo teraz nie mam nawet etatu, pracuję trzy dni w tygodniu i pewnie z racji niedoboru zawodowych zajęć najzwyczajniej w świecie brakuje mi zapału. Jak człowiek dużo pracuje, to chodzi jak "nakręcony"-taki z tego wniosek.
     Druga przyczyna- za dużo chcę zrobić naraz. Bo taki niestety mam strasznie pokręcony i kreatywny charakter, że mnóstwem rzeczy się interesuję i co najmniej tyloma chcę się zająć. W pracy nie mam z tym większego problemu, ale poza nią...ogromny. Chcę się zająć modą, paznokciami, fryzurami, książkami, zdjęciami, puzzlami, blogami, zwierzętami, szachami i nie wiadomo czym jeszcze. Nawet P. ostatnio z oburzeniem stwierdził, że marzę o tylu rzeczach naraz i chcę tyle rzeczy naraz ogarnąć, że w końcu i dla niego zabraknie mi czasu.
     Skłonię się w tej kwestii do ograniczeń. Jednak niewielkich, bo wciąż uważam, że moim największym problemem jest zwyczajne lenistwo. Gdybym chodziła "nakręcona" to we wszelkich dziedzinach byłabym w stanie osiągnąć sukces. A tak...jestem ulizana, zaniedbana i wiecznie śpiąca. I nawet z niezbędnymi ciuchowymi zakupami mam problem :/ Mój "kochany" kreatywny charakter sprawia, że nawet zegarka sobie nie potrafię kupić. Jest bowiem taki ich wybór, że z racji mojego niezdecydowania wciąż noszę stary z wytartym paskiem niczym "gołodupiec" :/
     To niestety nie mój pierwszy post o tej tematyce. Wielokrotnie sobie obiecywałam, że wreszcie z takim stanem rzeczy skończę i...jakiś czas było lepiej, a potem znów robiło się tak samo. Czy to mnie dobija i zniechęca?? Nie, nie i jeszcze raz nie !!! Jestem uparta i dzięki temu mam szansę, by wreszcie osiągnąć sukces. I nieważne, że tyle razy obiecywałam i bez sukcesu próbowałam. To wcale nie znaczy, że nie mam szans tego zmienić. Bo przecież czy wszystkim udaje się za pierwszym razem?
     Chcę znowu spróbować i nie skończę, dopóki wreszcie nie osiągnę sukcesu. Kto nie walczy, nigdy nie będzie zwycięzcą! Kolejna zawodowo-stylowa próba od jutra :-)) A nawet od dziś-ogarniam przecież zaległości na blogu ;-)

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

166. co u nas

     Nie jest źle, ale idealnie również nie. Czyli ostatecznie tak, jak przypadło na standardowy damsko- męski związek.
     P. to wyjątkowo uparta i dość apodyktyczna bestia. Przynajmniej w pierwszym odruchu. Potem jednak wystraszona tego, że mogę odejść i przytulająca na noc ze słowem "przepraszam..". Oj ciężko wychować takiego faceta, ale na pewno nie jest to niemożliwe ;-) Dlaczego mimo tak zadziornego charakteru z Nim jestem? Bo przykrywa mnie, gdy po obiedzie zasypiam, całuje ukradkiem przed wyjściem do pracy, nosi ciężary, sprząta mój samochód, pyta jak mi minął dzień i mówi, że jest mu ze mną dobrze. P. ma "charakterek", ale przy takich zaletach jak szczerość, opiekuńczość i oddanie to nieznaczna wada. "Ciepłych kluch" nigdy nie chciałam, ale też nikt nie powiedział, że z twardzielem będzie łatwo :-P
     Jesteśmy ze sobą ponad osiem miesięcy. Szybko zleciało.. :-)
Powyższy obrazek traktuję oczywiście tylko i wyłącznie z przymrużeniem oka ;-)

wtorek, 21 kwietnia 2015

165. dla siebie, dla nas- nie dla kogoś (!)

     Czy jestem apodyktyczna?
     Dużo mówię, mając jednocześnie problemy z dopuszczeniem do głosu rozmówcy. Jeśli w końcu staram się słuchać (przypominając sobie od czasu do czasu o moim uciążliwym gadulstwie), to znowuż często przerywam. I już niejednego rozmówcę tym podirytowałam. Dużo również robię. Wielokrotnie usłyszałam, że gdyby nie ja, to w tej szkole nic by się nie działo. Ok, to może być zaleta, ale taka, która jednocześnie powoduje wadę- uważam nazbyt często, że wszystko wiem najlepiej i że wszystko najlepiej potrafię zrobić.
     Chociaż z tego ostatniego trochę się wyleczyłam. Nie wyrabiałam się z obowiązkami i chcąc nie chcąc musiałam w końcu zawierzyć młodzieży przekazując im większą część realizowanego przedsięwzięcia. Jeżeli grupa coś działa pracą trzeba się dzielić, a ze swojej strony co najwyżej koordynować. Sama wszystkiego nie mogę robić- tego się nauczyłam.
     W czym więc pojawił się problem? Zaangażowałam się w realizację pomysłu/ projektu, w który włączyliśmy również uczniów z sąsiedniej szkoły podstawowej oraz pracowników biblioteki. Gdybym wiedziała, że ostatecznie całe przedsięwzięcie zmieni się w takie, podczas którego ja mam się komuś podporządkować chyba bym się nie zgodziła. Bo kurde nie potrafię, a przynajmniej na chwilę obecną się męczę.
     Wiele moich pomysłów jest negowanych a moja rola coraz częściej jest spychana na drugi plan. Ja lubię działać, robić, rozmawiać, nawiązywać kontakty (zwłaszcza ostatnio), promować młodzież z mojej szkoły i ciężko mi się odnaleźć na miejscu kogoś "podporządkowanego" i wyczekującego na decydujący ruch innych osób. Oliwy do ognia dolewa postawa Pani z biblioteki, które nie wiem jakim trafem przejęła kierownictwo. Pani K. jest tak samo apodyktyczna, jak ja- chociaż w zdecydowanie delikatniejszy sposób i dodatkowo o jedną dekadę starsza...dlatego nasze pomysły ostatecznie często się rozmijają.
     Zapędy na "Zosię Samosię" mam. Lubię kierować i zbierać podziękowania także fundament problemu znajduje się również u mnie. Ale z drugiej strony nie mogę się zgodzić na bagatelizowanie roli młodzieży z naszej szkoły i pomijanie promocji naszej placówki tylko dlatego, że Pani K. ma dalekosiężną wizję swojego projektu. Projektu, w którym wiele działając możemy ostatecznie "zginąć".
     Miało być o patronie naszej szkoły, o naszej szkole, o szkole zaprzyjaźnionej a jest ostatecznie o książkach, o których się rozwodzi Pani z biblioteki. Jestem książkoholiczką i sama namawiam wszystkich do czytania. Ale w tej akcji mojej młodzieży jest naprawdę niewiele dlatego...włączę się na zasadzie minimum, a skupię bardziej na pomysłach własnych i własnej grupy.
      I tym oto sposobem w trakcie pisania znalazłam rozwiązanie problemu. Przynajmniej tymczasowe. Bo najchętniej całkowicie bym się wycofała, ale nie mogę. Sprawa zaszła za daleko i byłoby naprawdę dużym nietaktem gdybym odmówiła. Chociaż mnie korci, oj korci mnie...bo mieliśmy zrobić coś dla siebie, a nie pracować dla kogoś. A tak to właśnie na chwilę obecną wygląda. Jak to mimo wszystko połączyć? Myślę i myślę i myślę...
     Ps. Dla zmartwionych i wyczekujących: jak widzicie jestem. Nic się niepokojącego nie stało, ot dłuższy czas milczenia. Uzupełniając: wciąż jesteśMY- ja i P. :-) Ale o Nas będzie razem następnym :-)

piątek, 13 lutego 2015

164. święto tynkarzy

     Jutro święto tynkarzy- tak słyszałam ;P Z P. Walentynek jako tako nie obchodzimy. Komercha, interes dla sklepów, przesyt badziewiem itp. głupoty. Ale z drugiej strony to zawsze powód, by z tym walczyć i praktykować przytulanie itp. okazywanie miłości przez cały rok !
     Czekoladki i kartka to będzie dobry, minimalistyczny gest. O ważniejszym pomyślimy za kilka dni, kiedy to mija dokładnie pół roku odkąd jesteśmy razem.. :-)

poniedziałek, 9 lutego 2015

163. piszę

     
     Miło siedzieć w przytulnym mieszkaniu, gdy za oknem tyle śniegu i mrozu jednocześnie. Wciąż pomieszkuję u P. Nie "bywam", "zaglądam" czy "odwiedzam", bo moich rzeczy na dłużej jest tu coraz więcej. Jestem u Niego prawie tydzień i mimo uciążliwych momentów "docierania się", wciąż jesteśmy tu razem.
     Pracę dyplomową miałam pisać. Nie udało mi się nawet jednego zdania. I nie będę się tym stresować, chociaż dziś już na pewno coś z tym fantem zrobię. Zaczął się drugi tydzień ferii i nie mogę sobie pozwolić na odwlekanie tak ważnej sprawy bez końca. A więc piszę. Robię kawę, siadam i piszę.
    Ps. Widok za oknem średni. Ale gdyby nie śnieg byłby jeszcze gorszy..tak jest zdecydowanie przyjemniej :-)

czwartek, 5 lutego 2015

162. dobrze mi jest

     Miało być energicznie, z maksymalną dyscypliną i chęciami do działania. Posprzątałam, zrobiłam zakupy, poplanowałam a praca dyplomowa wciąż leży odłogiem... Chciałam się pocieszyć "niepisaniną" innych osób z seminarium, ale niestety nikt, poza mną, nie może się pochwalić tak marnymi efektami. I wiecie, co w tym wszystkim jest najbardziej niepokojące? Fakt, że jakoś specjalnie się tym nie przejmuję.
     Bo dobrze mi jest. Ogarnęłam mieszkanie P., zrobiłam zakupy i czekam aż mój luby wróci z pracy, by móc zaserwować pyszny obiad. Z pisaniem pracy dyplomowej wciąż nie wyszło, nawet książki o dziwo nie ruszyłam. Ale jestem tu dopiero pierwszy dzień, a same ferie trwają dopiero pierwszy tydzień.
     Od małego poślizgu jeszcze nikt nie umarł. Egzaminy zdałam na piątki, wszystkie zaliczenia zebrałam, więc obecny stan rozleniwienia nie jest taką tragedią. Odpocząć musiałam, a że pracę wyślę kilka dni później niż zamierzałam, to już nie takie straszne zmartwienie.
    Zaniedbałam z leksza kilka obowiązków z powodu spędzania czasu z P. Tak ostatnio zauważyłam.. Ale jak to powiedziała moja dobra znajoma: "W życiu nie zakochujesz się co tydzień", więc nie róbmy tragedii ;-)
    Siądę, napiszę i odbiorę ten dyplom. Jutro będzie na to dobry dzień :-)

wtorek, 3 lutego 2015

161. przyszłość spotyka się z przeszłością

     Miałam wtedy 18 lat. Praktycznie w każdy weekend byłam na jakiejś dyskotece. Prawie zawsze na tej samej, ale sporadycznie odwiedzałam również inne. Jedną z tych "innych" była dyskoteka przy miejscowości, w której mieszka P. Tam poznałam chłopaka, który się we mnie zakochał- niestety bez wzajemności i bezskutecznie cierpliwie czekał aż zmienię zdanie. Byłam z nim nawet na studniówce, a wiele lat po naszej znajomości ( z hukiem zakończonej, jak można się było spodziewać), ogromna maskota z rogami (prawdopodobnie renifer) bez przerwy mi o nim przypominała.
   Było minęło. 14 lat temu, więc naprawdę zamierzchłe czasy.
   Chłopak był wysoki, postawny i nawet przyjemny z aparycji. Więc jakież było moje zdziwienie, gdy spacerując 2 miesiące temu po miejscowości P. natknęłam się na tą moją dawną "znajomość" i to niestety w osobie otyłego, niechlujnego faceta. Nie poznał mnie, a ja jego ledwo. Nie spodziewałam się, że z zadbanego i pachnącego mężczyzny zmieni się w takiego wieprzka..:/ Przynajmniej żonę ma ładną- tak myślę. Szła za nim z dwójką dzieci.
   To nie koniec historii, bo spotkanie przyszłości z przeszłością nastąpiło tak naprawdę w tamtym tygodniu. P. miał kolizję. Uderzył w zderzak faceta, który był kompletnie nieskory do porozumienia i trzeba było wzywać policję. Gdy przy rozmowie telefonicznej wspomniałam kuzynce o napotkanej niedawno starej znajomości, P. skojarzył, że tak właśnie nazywał się właściciel uszkodzonego przez niego samochodu. Rozdziawiłam buzię ze zdziwienia... Przecież miejscowość P. liczy prawie 15 tysięcy mieszkańców! Jak to możliwe, że uderzył akurat w ten samochód?? Samochód jedynego faceta, z którym się z tej miejscowości 14 lat temu spotykałam.. Jeśli to zbieg okoliczności, to jest naprawdę wyjątkowo nieprawdopodobny. Myśląc o tym wciąż nie dowierzam..
     Oczywiście wyjaśniłam P. kim jest "nieznośny" facet. Nic szczególnego, jednak P. przyjął to chyba równie nieprawdopodobnie jak ja ;-) Dzięki temu i tym podobnym historiom uważam, że nasze losy niejednokrotnie zataczają kręgi.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

160. moment

P. : "Nasze spotykanie się dla samego spotykania się chyba nie będzie trwało bez końca?"
Baba: "Nie chcę planować do przodu. Przyjdzie moment, kiedy to się zmieni".

sobota, 17 stycznia 2015

159. szacunek i respekt trzeba sobie czasem wywalczyć

     Mała, szczupła i wiecznie skrzywiona. Urodna- owszem, ale nie piękna, czy też perfekcyjna. Bez makijażu, czasem z tłustymi włosami. Często w nieskomponowanym stroju i z durnymi torebkami. Drugi podbródek i wystający brzuch również charakterystyczne. Mimo to w jakiś sposób przyciągająca uwagę- jak to już z ładnymi kobietami bywa.
    Powód, dla którego strasznie zadziera nosa? Mąż prokurator i samochód prosto z salonu. Nieważne, że przed ślubem używał sobie na boku bez opamiętania; kasa jest i to daje jej poczucie władzy i prawo do ignorancji wedle wyboru. A Wice oczywiście ją uwielbia (bogatej nie śmiałaby odmówić!)- dodam dla pikanterii.
    Że plotkara i hipokrytka z niej straszna- wiedziałam od początku. Z tego powodu, odkąd pamiętam, trzymam się na boku i do wianuszka pochlebców nie należę. Prawie z nią nie rozmawiam nie dlatego, że nie znoszę- po prostu nie potrzebuję.
    A ona? No cóż...jakież było moje zdziwienie, gdy w tamtym roku się dowiedziałam, że mnie nienawidzi. Nie, że nie lubi, czy też krytykuje- naprawdę NIENAWIDZI. I co więcej: wyśmiewała i przytykała na swoich lekcjach przed moją (już byłą) klasą ! Wyobrażacie sobie?? Powiedzieli mi dopiero po ukończeniu szkoły, bo wcześniej nie mieli śmiałości.
    Jeszcze do niedawna zastanawiałam się nad powodami. Nigdy jej nie obraziłam, w niczym nie ubliżyłam. Zawsze byłam kulturalna i w razie konieczności pomocna. Ale też małomówna i skąpa w pochlebstwa- i może w tym tkwi cały problem. Kiedyś na studniówce jej mąż strasznie mi się przyglądał, pożerając ostentacyjnie wzrokiem. Czyżby to też zaważyło?Atrakcyjna, samotna kobieta- kolejne dwa powody, by mnie nienawidzić :P
    Całą sprawę ostatecznie postanowiłam zignorować. Mądrzejsi czasem tak mają- dla własnego zdrowia. Sytuacja się jednak zmieniła, kilka dni temu zresztą. Potrzebowałam czegoś od grona pedagogicznego. Wszyscy grzecznie mą prośbę spełnili, a ona..no cóż. Zachowała się, jak to na idiotkę przystało: skrzywiła gębę i odwróciła plecami. I tym sposobem przekroczyła niebezpieczną granicę. Moja dobroć w jej kwestii została bezpowrotnie wyczerpana.
    Nie będę hałasować i gestykulować. Zignoruję jeszcze bardziej, ale dla odmiany tak, by to solidnie odczuła. Patrzenie z góry, niesłuchanie, przewracanie oczami i ziewanie- drobna, kobieca broń, która wbrew pozorom jest bardzo skuteczna. Złośliwi ludzie potrzebują emocji i poklasku, więc tego typu zachowanie to dla nich największa kara. A na podtekst w kwestii krytyki mojej osoby  przed uczniami (delikatnie powiedziane) , również znajdę odpowiedni moment. Jeszcze tą *piz... przycisnę do podłogi- niech sobie nie wyobraża!
*Rzucam w jej stronę gorsze określenia (oczywiście w samotności), dlatego przed chociaż jednym tutaj nie mogłam się powstrzymać.
   Kolejna, honorowa noworoczna sprawa. Jeśli sobie pozwolę na takie podejście i traktowanie to nikt mnie nie będzie szanował. Czas najwyższy się postawić i dać do zrozumienia, że mają się ze mną liczyć (!!!).

środa, 14 stycznia 2015

158. definicja współczesnego człowieka

     Tabula rasa znajomych mniejszych i większych. To mamy w głowie w chwili narodzin. Potem pojawiają się koleżanki i koledzy z lat dziecinnych, pierwsze przyjaźnie, miłości i znajomi ze studiów. Chodzimy wśród ludzi i zostawiamy ślady. Nie do starcia niestety.
      Bo czy da się zapomnieć i wymazać z naszego życia to, czego nie chcemy pamiętać? Ludzi, kłótnie, błędy, nerwy i złośliwości plączące się często po sąsiednich ulicach.. Niestety one, mimo potężnych chęci, nie przestają istnieć. Może są ignorowane, trochę zapomniane lub "dla świętego spokoju" zażegnane, ale mimo to wciąż są. Boleśnie bez końca.
     Popełniłam w życiu wiele błędów. Byłam  złośliwa, kłamliwa a nawet fałszywa. Rzadko, jednak zdarzyło mi się. Było mnóstwo przyczyn i innych zawiłych nastrojów, ale to akurat w tym wszystkim ma najmniejsze znaczenie. Dziś z jednej strony żałuję, ale z drugiej wiem, że dzięki tym potknięciom, wyrzutom sumienia i nauczkom jestem dziś taka, jaką siebie w pełni akceptuję. Dojrzałam. Do szczęścia, do szczerości, konsekwencji i upartości w dążeniu do celu. Dojrzałam do tego, by nie musieć myśleć o sobie kosztem innych.
     Błędy z przeszłości niestety mimo to nie zniknęły. Mijam je bez słowa na ulicy i już nawet nie głowię się nad tym, jak je zniwelować.  Bo czasem się po prostu nie da. Trzeba z nimi żyć i jednocześnie z samym sobą. Z błędami, nerwami i pustkami po kilku osobach. Definicja współczesnego człowieka.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

157. c.d.

     Byłam dziś w pracy. Nie na lekcjach na szczęście, ale na dodatkowych zajęciach. Czekałam na młodzież w pokoju nauczycielskim. Wchodzi Mała Groźna Wice. Zapytałam ją o coś- trwożliwym, niepewnym głosem, niczym mysz spod miotły, a ona szybko, pewnie i protekcjonalnie odpowiedziała wychodząc. I co wtedy sobie pomyślałam? Że czas na uzupełnienie noworocznych postanowień. Koniec ze strachem, niepewnością i podkulonym ogonem w pracy. Nie tylko przed Wice (chociaż przed nią zdarza się to najczęściej). Pracuję prawie 7 lat w tym zawodzie i jak na tak krótki staż, naprawdę wiele osiągnęłam. Gdyby nie ja i moja aktywna grupa uczniów, umarlibyśmy dawno w tej szkole z nudów. Dlatego głowa do góry kobieto sukcesu ! Masz chodzić do pracy wyprostowana, uśmiechnięta, pewna siebie i zdecydowana. Przecież doskonale wiesz, czego chcesz, więc tak też się zachowuj ! A na protekcjonalne zwroty odpowiadaj wciąż z niezachwianą pewnością siebie i szerokim uśmiechem- takim, jakim Cię sam Pan Bóg obdarzył :-)
     To nie koniec "uzupełnień" w poprzednim poście. Skoro mam odtąd stąpać poza domem pewniejszym krokiem to i ziarnko przebojowości by się przydało ;-) Zwłaszcza przy P. Jestem wartościową kobietą i tak też mam postrzegać samą siebie. O!
    I po trzecie (jak szaleć, to maksymalnie!), koniec z oblepianiem mojego faceta. Nie rozumiecie? Już tłumaczę. Jako osoba wrażliwa i łaknąca bliskości czasem się zapominam (zapędzam?) i zachowuję się w stosunku do P. jak pijawka. No może troszkę przesadzam z tym określeniem, ale uwieszanie się mojemu facetowi na szyi (w sytuacji, gdy on nie jest specjalnie wylewny...) samej sobie mi się nie podoba. Nie dążę do oschłego związku, ale też nie chcę, by czułość i ciepło pochodziły tylko ode mnie. Gdy się pohamowałam, P. sam się w końcu przytulił, a gdy ja to robię zbyt często, on się odwraca plecami. Co za dużo to niezdrowo ! Trzeba się cenić, szanować i nie zachowywać jak osierocone dziecko :P Mam za sobą wiele zawodów miłosnych i to pewnie jakiś objaw strachu przed odrzuceniem, dlatego tym bardziej muszę z tym skończyć. Jestem warta miłości i nie mam zamiaru się więcej bać, że jest inaczej :-)
     Pojutrze wyruszam do pracy. Zdecydowana, przebojowa i świadoma swojej wartości :-)
   

sobota, 3 stycznia 2015

156. plan działania

     Czas na noworoczne postanowienia. Po raz pierwszy w życiu o dziwo, bo dotychczas tego typu deklaracje bagatelizowałam. Głównie dlatego, że kojarzyły mi się z kobiecymi, wiecznie niezrealizowanymi chęciami zrzucenia zbędnych lub wyimaginowanych kilogramów. Moje"deklaracje" będą inne. Bo przede wszystkim realistyczne i osiągalne. Plan działania na rok 2015- tak brzmi o wiele lepiej. Rzeczy, które chcę zmienić lub osiągnąć. Ich zebranie i uporządkowanie pomoże mi rozpocząć ich realizację i na pewno zmobilizuje. Zapiszę je sobie skrupulatnie na marginesie bloga i rozliczę się z nich za rok. Zobaczymy jaka ze mnie konsekwentna Baba ;-)
     Wstęp taki, jakbym tych postanowień miała co najmniej setkę, a będzie zaledwie kilka. Równie ważne jak setka- to mam na swoje usprawiedliwienie. Czas więc najwyższy zacząć :-) Kolejność począwszy od najważniejszych:   
     1. Przywiązanie większego znaczenia do wyglądu. Koniec z wymówkami typu: "jestem zmęczona", "następnym razem się wystroję", "do pracy mi się nie chce". Odkąd pamiętam zapatruję się na eleganckie, pracujące kobiety. Nie wyglądam źle, ale wciąż nie tak, jak mi się marzy. Kupuję ładne rzeczy, a w nich nie chodzę, bo zakładam to, w czym jest mi wygodnie i czego nie trzeba prasować :P Zamiast poświęcić czas wieczorem na przemyślany i kreatywny ubiór do pracy, wymawiam się brakiem czasu. Podsumowując: koniec z tym ! Czas wreszcie stać się elegancką kobietą, a nie bez przerwy zerkać z zazdrością na te, które mnie mijają.
     2.Skoro mam odtąd stąpać poza domem pewniejszym krokiem to i ziarnko przebojowości by się przydało ;-) Zwłaszcza przy P. Jestem wartościową kobietą i tak też mam postrzegać samą siebie. O!
     3.Koniec ze strachem, niepewnością i podkulonym ogonem w pracy. Nie tylko przed Wice (chociaż przed nią zdarza się to najczęściej). Pracuję prawie 7 lat w tym zawodzie i jak na tak krótki staż, naprawdę wiele osiągnęłam. Gdyby nie ja i moja aktywna grupa uczniów, umarlibyśmy dawno w tej szkole z nudów. Dlatego głowa do góry kobieto sukcesu ! Masz chodzić do pracy wyprostowana, uśmiechnięta, pewna siebie i zdecydowana. Przecież doskonale wiesz, czego chcesz, więc tak też się zachowuj ! A na protekcjonalne zwroty odpowiadaj wciąż z niezachwianą pewnością siebie i szerokim uśmiechem- takim, jakim Cię sam Pan Bóg obdarzył :-)
    4. Praca nad własnym poczuciem wartości. Jestem z kimś, ale to o dziwo zamiast mnie dowartościowywać, zachwiało troszkę moją pewność siebie. Boję się, że nie wystarczam P., że jest dla mnie zbyt przystojny i wolałby mieć przy sobie seksowniejszą kobietę. Jestem bystrą, rozsądną osobą i nie mogę tak myśleć. Zasłużyłam na miłość i jestem jej warta.
    5. Koniec z oblepianiem mojego faceta. Nie rozumiecie? Już tłumaczę. Jako osoba wrażliwa i łaknąca bliskości czasem się zapominam (zapędzam?) i zachowuję się w stosunku do P. jak pijawka. No może troszkę przesadzam z tym określeniem, ale uwieszanie się mojemu facetowi na szyi (w sytuacji, gdy on nie jest specjalnie wylewny...) samej sobie mi się nie podoba. Nie dążę do oschłego związku, ale też nie chcę, by czułość i ciepło pochodziły tylko ode mnie. Gdy się pohamowałam, P. sam się w końcu przytulił, a gdy ja to robię zbyt często, on się odwraca plecami. Co za dużo to niezdrowo ! Trzeba się cenić, szanować i nie zachowywać jak osierocone dziecko :P Mam za sobą wiele zawodów miłosnych i to pewnie jakiś objaw strachu przed odrzuceniem, dlatego tym bardziej muszę z tym skończyć. Jestem warta miłości i nie mam zamiaru się więcej bać, że jest inaczej :-)
     6. Nauka języka angielskiego. A konkretniej jej kontynuacja. Po wielu latach przerwy, ale to akurat nie ma większego znaczenia. Angielski zawsze lubiłam i chciałabym wreszcie mieć na niego jakiś "papierek". Lepiej późno niż wcale. 
     7. Zdobycie koniecznego doświadczenia kulinarnego. Utrudnionego dotychczas przez moją mamę ("nie wchodź! nie ruszaj! źle robisz!"). Autorskie obiady raz w tygodniu to dobry początek.
     8. Chciałabym przeczytać ok. 50 książek w tym roku (albo więcej) . W poprzednim udało mi się tylko 20.
     9. Nawiązanie kontaktu z koleżankami, którym obiecuję "kawę" od kilku lat.. Czas wreszcie wyjść ze skorupy pt. "Praca".
   10. Chciałabym zrzucić 7 kilogramów (a jednak!). Z otyłością problemów nie mam, ale wyznaczona waga pozwoli skuteczniej zachować jędrność ciała.
   11. Uczęszczanie na aerobik co najmniej raz w tygodniu.
   12. Regularne przejażdżki rowerem (począwszy od wiosny).
   13. Częstsze odwiedzanie bloga. Realizację tego postanowienia rozpoczęłam już kilka tygodni temu :-)
     A na koniec koniecznie....
     I to by było na tyle :-) Kilka (nawet kilkanaście;) ) konkretnych postanowień, z których na pewno się rozliczę pod koniec roku. Trzymajcie za mnie kciuki ! :-)