czwartek, 27 września 2012

52. znowu żyję

      Praca, praca i jeszcze raz praca- jednak w tygodniu. W weekendy zabawa w gronie znajomych, zakupy i wizyty u kosmetyczki. Mało brakowało a bym zapomniała jakie to cudowne uczucie móc spędzać czas ze wspaniałymi ludźmi :) A w tygodniu i w weekendy łącznie.. komplementy od mężczyzn i nie tylko. Znowu żyję  i niczego nie rozpamiętuję- serio serio :)

niedziela, 23 września 2012

51. jestem sama

     Czekałam aż do dziś. Wszystkie odczucia, które opisałam wczęśniej były maksymalnie szczere, ale ponieważ również do bezsensownych i niemądrych myśli potrafię się przyznać, nie mogę o tym nie napisać. Tak się zarzekał, że nawet jeśli nie będę odbierała jego telefonów, w sobotę po zdjęciu gipsu na pewno się zobaczymy, a dziś... dziś jest właśnie ta sobota i spędzam ją samotnie w czterech ścianach. Głucha cisza... oprócz dźwięku opróżnianego kosza w komputerze... Wczoraj wieczorem usunęłam wszystkie nasze wspólne i jego zdjęcia. Ostatnie wizualne dowody naszej znajomości przed chwilą definitywnie zniszczyłam i obym na żywo nie musiała sobie nigdy o nich przypominać. 
      To naprawdę koniec. Przestał dla mnie istnieć.
     Jestem sama i sama idę na wesele. Głowa do góry, pierś do przodu i żadnych przyklejanych uśmiechów przy boku "kogokolwiek". Z tą decyzją naprawdę dobrze się czuję.
     I jeszcze jedno: chcę, by kiedyś tego pożałował; by pomyślał, że rezygnując z tego wszystkiego okazał się najgłupszym facetem na świecie. Tego pragnę i to jednocześnie wymazuję z pamięci.

środa, 19 września 2012

50. huśtawka nastrojów

     Weekend chciałam spędzić poza domem i tak się rzeczywiście stało. Wybrałam się ze znajomymi do niedawno otwartego klubu i mimo iż byłam kierowcą, absolutnie tego wypadu nie  żałuję. Mnóstwo kolorowych świateł, dobrej muzyki i uśmiechniętych twarzy. Boże jak ja dawno nie tańczyłam rock'n'rolla...wróciłam do domu przed szóstą rano z obolałymi stopami, ale za to maksymalnie wypoczęta psychicznie. Czy warto rozdrabniać się nad incydentem gorących pocałunków ze znajomym, który, jak się potem okazało, ma dziewczynę? Chyba nie.. Ani przez chwilę nie wiązałam z nim żadnych planów i vice versa, a pocałować mu się po prostu pozwoliłam i już. Nie żałuję, bo nie mam zamiaru sobie w takich sprawach żałować! A jego życie prywatne i tak mnie mało obchodzi; pewnie dlatego, że nigdy nie chciałabym być na miejscu tej dziewczyny :P
     Niedziela również należała do udanych- zwłaszcza pozornie. Odkryłam, że bycie kierowcą to spoźnione, ale za to cenne plusy: nie suszy mnie na drugi dzień, nie boli głowa, nie czuję się jak zwłoki a i chęć do życia i np. zakupów we Wrocławiu wzorowa ;) Szału w sklepach na chwilę obecną nie ma, ale na szczęście z pustymi rękoma nie wróciłam. Czy dobre samopoczucie wciąż mi dopisywało? Tu akurat tym razem zmiennie.. Miało być przyjemnie a skończyło się zapatrywaniem na szczęśliwe, uśmiechnięte i przytulające się pary; przypadkowym podsłuchiwaniem ich wyrażających miłość i szacunek rozmów, czy nawet obserwowaniem ślicznych niewinnych dzieci.. W takich momentach czułam się jakbym miała wagę co najmniej stu kombajnów- tak mi było ciężko.. I nawet widok i empatia tycząca się osób na wózku "pomogła" tylko troszeczkę, bo przecież jakim cudem można się na dłuższą metę podpierać czyimś nieszczęściem??
     Poniedziałek zaczął się rewelacyjnie. Miałam energię, pomysły i chęć do pracy. Rozładowany telefon uważałam za zrządzenie losu, bo nie chciałam chociażby odruchowo na niego zerkać w dzień ściągnięcia gipsu przez Włóczykija. Samopoczucie dobre z rana było, ale się skończyło wieczorem przy milczącym telefonie.. Tak strasznie się zarzekał, że chce ze mną być, że mnie nie puści, że zaraz po ściągnięciu gipsu się odezwie, a tu już drugi dzień po tym fakcie kompletna cisza.. O milczeniu cały poprzedni tydzień już nawet nie wspominam, bo tylko głupi się nie domyśli.
     Nie, nie żałuję swojej decyzji, ale to wcale nie znaczy, że nie jest mi ciężko. Tak strasznie obiecywał i co z tego mam? I dziwić się potem, że im jestem starsza, tym mam większy problem z zaufaniem komukolwiek.. Chciałam chociaż przez chwilę poczuć, że te cztery miesiące co najmniej minimalnie były coś warte. A oprócz tego miałam nadzieję, że jakimś cudem uda się rozwiązać mój obecny problem..
     Cholerne wesele i inaczej tego nie potrafię nazwać. Za trzy tygodnie mój najbliższy kuzyn się żeni i nie ma opcji, bym w jakikolwiek sposób się z tej uroczystości wywinęła. Mam pecha, to fakt; i do mężczyzn i do tego typu imprez, bo zawsze, odkąd pamiętam mało kiedy byłam sama oprócz...właśnie takich sytuacji :/ Jakby to się nie mogło stać parę tygodni później.. Miałam nadzieję, że zadzwoni, by potem móc chociażby jako znajomego go na to wesele zaprosić. Przykleiłabym śliczny aktorski uśmiech, weselny weekend szybko by zleciał i byłoby po sprawie.
     Nie, nie mogę zaprosić nikogo innego, bo to impreza prawie 200 kilometrów ode mnie z noclegami i z tego powodu na pewno nie wezmę na nią osoby, którą znam tylko pobieżnie.  Poza tym nie znoszę "rodzinnego" przyklejania do mnie kompletnie mi obojętnych facetów, więc najprawdopodobniej pójdę sama. I nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że zdjęcia na ślubie będzie robił mój "eks", który prawie mi wyznał miłość, ja go w ramach "wdzięczności" dwa razy rzuciłam, a teraz cieszy się szczęśliwym związkiem z ładną dziewczyną. Miałaby pirania okazję na ucztowanie. Fuck.
     A tak żeby było śmiesznie, Włóczykij ma tydzień wcześniej wesele swojego brata. Gdyby się odezwał, mogłaby to wtedy być swego rodzaju dyplomatyczna "wymiana", ale telefon wciąż milczy.. i oczywiście nie ma możliwości, bym to ja w jakikolwiek sposób próbowała się kontaktować. Zastanawia mnie jednak z kim, jeśli nie ze mną, pójdzie? Sam? Coraz częściej dochodzą do mnie myśli, że gdzieś tu na tej scenie jest ktoś trzeci... Nawet gdyby, to do jasnej cholery powinnam mieć to głęboko w dupie! Poćwiczę to parę razy przed lustrem i więcej na takie głupie dywagacje traciła czasu nie będę.
     Pieprzone, złośliwe, pechowe życie. Dziś mam takie samopoczucie, więc jutro będzie pewnie całkiem odmienne. Prawdziwa huśtawka nastrojów to ostatnio moja smutna codzienność.

piątek, 14 września 2012

49. ironia losu

     Było dobrze i zapowiadało się, że będzie tylko lepiej. W niedzielę tydzień temu, rozmawiając wieczorem przesłaliśmy wzajemne buziaki, życzyliśmy miłego poniedziałku i w kwiecistym, przyjemnym nastroju pożegnaliśmy się słowami: "do usłyszenia".
     Ciszą w poniedziałek się nie zdziwiłam, bo przecież kto powiedział, że musimy codziennie ze sobą rozmawiać? Ciszę we wtorek zauważyłam, a w środę z jej powodu spanikowałam. Zaczęłam się bać, że coś się stało. Pisałam sms-y, dzwoniłam.. bez odzewu. Bóg jeden wie, jakie myśli krążyły wtedy po mojej głowie; a może ktoś umarł w rodzinie, a może wypadek... wiedziałam, że zdarza mu się z tym gipsem jeździć samochodem, więc naprawdę wszystkiego się spodziewałam.
     Odrzucanie moich połączeń w czwartek sprawiło, że po raz pierwszy, zwijając się z bólu na dywanie gorzko zapłakałam. Dochodziły do mnie jeszcze skrawki myśli o ukradzionym telefonie, ale już coraz rzadziej przebijały się przez racjonalne i przykre przypuszczenia o celowym działaniu z jego strony... Nie chciałam wierzyć, że mógłby być wobec mnie tak okrutny, ale po tylu dniach milczenia musiałam to wreszcie wziąć pod uwagę. Zebrałam się w sobie i zagroziłam, że jeśli to milczenie się nie skończy to do niego przyjadę i osobiście zapytam, co się stało. I nie przejmowałam się odległością 100 km, czy też faktem bycia tam zaledwie jeden raz; byłam wystarczająco zmotywowana, żeby nie zwracać uwagi na te przeszkody. Dostałam odpowiedź: "cześć, zadzwonię za godzinkę". Czekałam "godzinkę", kolejny wieczór i kolejny dzień. Ponowiłam groźbę przyjazdu i wreszcie odebrał telefon.
     Nasza rozmowa trwała kilka godzin. Ja uparcie pytałam o to, co się stało, a on chciał wiedzieć jak w pracy, co porabiałam itp. bzdury. Za każdym razem zmieniał temat. Do celowego milczenia przyznał się od razu, ale dopiero potem wyjawił powód. Najpierw było coś o chęci odpoczynku, pobycia w samotności (cały dzień siedzi sam z tym cholernym gipsem i nagle mu tego zabrakło??), a potem padło wreszcie to konkretne, pamiętliwe dla mnie zdanie: "zależy mi na Tobie, ale... jest jakaś luka".
     Byłam w szoku. Facet, który wiele razy mnie zatrzymywał, gdy irytowałam się jego zachowaniem; facet, który na moje wahania i słowa o rozstaniu reagował mówiąc: "ja Ci na to nie pozwolę, nie mów tak brzydko"; ten sam facet mówi mi teraz, że jest jakaś luka???! Szybko po tym stwierdzeniu nakazał mi niczym się nie przejmować. Twierdził uparcie, że to wszystko przez tę nogę i siedzenie w czterech ścianach, że na pewno to minie i póki co najlepszym wyjściem będzie całą tę sytuację przeczekać aż do zdjęcia gipsu. A ja.. no cóż.. Nic tak kiepsko nie wpływa na moje samopoczucie jak niepewność. Nie muszę otrzymywać dobrych wiadomości, mogą być one złe, ale najważniejsze, żeby były jakieś, bo ich brak sprawia, że wariuję... To główny powód, dla którego nigdy nie godzę się na jakiekolwiek czekanie. A co z powodami jeszcze ważniejszymi? Krótko zwięźle i na temat: jestem dobrą, wartościową kobietą i zasługuję na mężczyznę, który skoczy za mną w ogień, a nie na takiego, który mnie od siebie odsuwa, by zastanawiać się nad jakąś cholerną "luką". Królewicz ma w ciszy i spokoju wymyślać, co jest nie tak, a ja jak grzeczna przykładna kobietka mam cierpliwie czekać- NIE MA MOWY.  Nie ta głupia kobieta i nie ten słaby charakter.
     Zakończyłam, usypiając jego czujność, jak gdyby nigdy nic rozmowę, a na drugi dzień do niego pojechałam. I nie po to, by tracić czas na dyskusje i gdybania. Pojechałam tam, by rozwiązać jego "dylematy"; pojechałam, by mu powiedzieć, że odchodzę.
     Bóg jeden wie jak drżałam i jak waliło mi serce, gdy byłam zaledwie pareset metrów od jego domu. Otworzyła mi jego mama i od razu "osaczyła" kawusią, ciasteczkami itp. uprzejmościami. Włóczykij na chwilę pojechał do pracy. Nie musiałam długo czekać, po 15 minutach wszedł o kulach do domu. Był zaskoczony, ale uśmiechnięty. Chciałam szybko zakończyć całą sprawę i jeszcze szybciej wrócić do domu, ale przy jego mamie nie do końca to było możliwe. Wypytywała mnie o wiele spraw, poruszała różne tematy i nie wierzyła, gdy mówiłam, że przyjechałam tylko na chwilę.
     W końcu, po 45 minutach uprzejmości i rozmów o wszystkim i o niczym, udało mi się z nim porozmawiać w cztery oczy. Zaczęłam konkretnym pytaniem: czy chce ze mną być? Albo zaczepiał albo żartował migając się jednocześnie od konkretnej odpowiedzi. W końcu powiedział, że na pewno chce i obiecał, że ta nieprzyjemna sytuacja już się nie powtórzy. Czy mu uwierzyłam? Oczywiście, że nie, ale jednocześnie się zorientowałam, że całej sprawy nie da się wyjaśnić i rozwiązać w parę minut. Prosił bym została. Nagle zrezygnował ze wszystkich planów, zagroził, że mnie nie wypuści z pokoju a ja ostatecznie się zgodziłam. Nie, nie wybaczyłam mu ani trochę; nawet przez myśl mi to nie przeszło. Chciałam być pod każdym względem spokojna dlatego postanowiłam zostać, by wybadać całą sytuację.
     Zdecydowałam na początek nie poruszać żadnych poważniejszych i problemowych tematów. Obserwowałam go. Nie przytulałam, nie dotykałam; zwracałam uwagę przede wszystkim na jego zachowanie wobec mojej osoby. I o dziwo wszystko pod tym względem było ok. Obejmował mnie, interesował się moimi potrzebami; pieszczotliwie zaczepiał w obecności mamy i brata, a gdy byliśmy bliżej bez przerwy się do mnie przytulał. Noc nie należała do specjalnie udanych, ale takie w życiu par również się zdarzają.
     Niedziela. Zbliżał się coraz bardziej czas mojego wyjazdu. Wiedziałam, że ta rozmowa musi się w końcu odbyć, ale ostatecznie nie mam zielonego pojęcia jakim cudem się zaczęła. Chciałam się zdrzemnąć, bo psychicznie i fizycznie byłam konkretnie zmęczona. Przyszedł na łóżko, przytulił się i w końcu się wszystko rozwinęło... Było zauroczenie, ale nie ma zakochania. "Luka" to miejsce pomiędzy tymi dwoma pojęciami.
     Do tej pory nie mogę wyjść ze zdziwienia, jak ja mądra i rozsądna kobieta nie domyśliłam się tak banalnej sprawy?? Zależy mi na Tobie, ale... Cię nie kocham. Przecież to było tak cholernie proste! Nie powiedział mi tego w tak konkretny sposób, ale w końcu wyczytałam to między wierszami. Mówił o problemie zakochania się, o tym, że wcale nie znaczy, że to się nie stanie...itd. itp. A ja co na to? Podniosłam się z łóżka i ze łzami w oczach oznajmiłam mu, że to koniec. Powiedziałam mu, że już nie musi się niczym martwić ani zastanawiać, bo od niego odchodzę. Zasługuję na mężczyznę, który pójdzie za mną z zamkniętymi oczami, a nie na takiego, który mając je otwarte wciąż myli drogę...
     Nie chciał mnie puścić do domu. Powiedział, że się na to nie zgadza i że na pewno po zdjęciu gipsu wszystko wróci do normy. Miał łzy w oczach i nawet go rzekomo zabolało serce, ale dla mnie to już nie miało większego znaczenia. Kwestia "docenisz coś, dopiero jak to stracisz" również była poruszana. Bał się takiej sytuacji i pewnie dlatego do samego końca nie zgadzał się z moją decyzją. Mówił, że po zdjęciu gipsu na pewno do mnie przyjedzie. Odpowiedziałam, że nie chcę by dzwonił i by kiedykolwiek próbował się ze mną spotkać, ale on mnie kompletnie nie słuchał. Bez przerwy powtarzał, że wszystko się ułoży i że wciąż jesteśmy razem, a moje ostatnie słowo "żegnaj" całkowicie zignorował.
     Z trudem pobrałam moje rzeczy (łącznie ze zdjęciem z jego portfela) i wreszcie wyruszyłam w drogę powrotną. I tak jak przypuszczałam poczułam się zdecydowanie lepiej, bo już wiedziałam na czym stoję. Nikt nie powiedział, że musimy się w sobie zakochiwać od pierwszego wejrzenia. Może to nastąpić po tygodniach, miesiącach a nawet latach. Wszystko jednak pod warunkiem, że ani razu nam się wcześniej nie zdarzą z tego powodu jakiekolwiek dylematy. Problem nie polega na tym, że on nie potrafi się zakochać; nie jestem tą kobietą- ot cała filozofia. I mimo tej straconej pozycji nie boję się tego stwierdzić.
     Usłyszałam od mamy, że jeśli zadzwoni to chociażby w ramach kultury osobistej powinnam odebrać. Prawie cały tydzień mnie ignorował. Nie odpisywał na sms-y, nie odbierał telefonów i w dupie miał fakt, że się strasznie martwię, a ja miałabym w odpowiedzi na to "kulturalnie reagować" ??? Zresztą... wcale się nie zdziwię jeśli to się w ogóle nie stanie. Słomiany zapał rzecz ludzka i bardzo prawdopodobne, że po kilku dniach samotności polubi ten stan rzeczy i odetchnie z ulgą stwierdzając: "problem z głowy". Czwarty dzień się nie odzywa, więc nad czym ja się tu w ogóle zastanawiam... W poniedziałek zdejmują mu gips. Druga opcja jest taka, że obecnie wyczekuje przede wszystkim na ten moment, ale szczerze- to również mam już głęboko w dupie.
      Jestem teraz spokojniejsza, ale czy czuję się idealnie? Oczywiście, że nie. Jest czas na szczęście, cierpienie i obojętność. Obecnie jestem między tym drugim a ostatnim. Mimo to jestem z siebie bardzo dumna. Przejechała 100 km, by zerwać z facetem i w ten sposób pokazać mu, że jest zbyt wartościowa, by pozwolić komukolwiek na takie traktowanie. Myślę jednak również o wspólnych szczęśliwych chwilach i nie mogę się nadziwić, ile razy życie jest w stanie kopnąć człowieka w tyłek... W niecałe dwa tygodnie straciłam kilka kilogramów i chyba połowę włosów. Pamiętam, jak się dziwiłam, gdy moja kuzynka z powodu problemów z mężem prawie wyłysiała, a teraz sama jestem w szoku, że mnie samą taka fizyczna ujma spotyka. Pewnie to przez szampon, więc nie będę panikować.
     Jestem mądrą, wykształconą i atrakcyjną kobietą, więc dlaczego się martwię? Bo mam 30 lat, bo nie mam siły, bo nie wiem na ile jeszcze mi ta ładna regułka wystarczy.
     Prawdziwa ironia losu... Piosenka Alanis Morisette, "podrzucona" mi przypadkiem przez Infatuation-junkie trafia w sedno mojego obecnego nastroju:


 Staruszek skończył dziewięćdziesiąt osiem lat
Wygrał na loterii i zmarł natępnego dnia
To jak czarna mucha w kieliszku Chardonnay
To jak wyrok śmierci cofnięty o dwie minuty za późno
Czyż to nie ironia? Nie sądzisz?

Ref.
To jak deszcz w dzień twojego ślubu
Jak darmowa przejażdżka opłacona z góry
Jak dobra rada, której nie posłuchałaś
Bo kto by pomyślał... że się przyda

Pan 'Ostrozny' bał sie latać
Spakował walizkę i pożegnał się z dziećmi
Całe swe cholerne zycie czekał na tą podróż
A gdy samolot spadał w dół pomyślał:
"Czyż to nie miłe...?"
Czyż to nie ironia? Nie sądzisz?

Ref.
To jak deszcz w dzień twojego ślubu
Jak darmowa przejażdżka opłacona z góry
Jak dobra rada, której nie posłuchałaś
Bo kto by pomyślał... że się przyda

Życie w zabawny sposób przyczaja się na ciebie
Gdy myślisz, że wszystko jest ok, że wszystko idzie dobrze
Życie w zabawny sposób pomoże ci
Gdy myślisz, że wszystko idzie źle, że wszystko
Wybucha ci w twarz

Korek na mieście, gdy już jesteś spóźniona
I zakaz palenia podczas twojej przerwy na papierosa
To jak dziesięć tysięcy łyżeczek gdy potrzebujesz tylko noża
Jak spotkanie z mężczyzną moich marzeń
A potem poznanie jego pięknej żony
Czyż to nie ironia? Nie sądzisz?
Trochę zbyt ironiczne? Tak myślę...

Ref.
To jak deszcz w dzień twojego ślubu
Jak darmowa przejażdżka opłacona z góry
Jak dobra rada, której nie posłuchałaś
Bo kto by pomyślał... że się przyda

Życie w zabawny sposób przyczaja się na ciebie
Gdy myślisz, że wszystko jest ok, że wszystko idzie dobrze
Wybucha ci w twarz

     Dodałabym zwrotkę: "Z wieloma próbowałaś być i z wieloma być lubiłaś, ale ich nie kochałaś. Gdy spotkałaś wreszcie na swej drodze tego, którego mogłabyś takim uczuciem obdarzyć, to tym razem on się "odwdzięczył" dobrze Ci znanym ALE. Czyż to nie ironia? Nie sądzisz?"

wtorek, 4 września 2012

48. dziękuję, że jesteście

     Pisaliście, ocenialiście i w pierwszej kolejności chciałabym Wam podziękować za to, że jesteście. Miła jest bowiem świadomość, że ktoś chce pomóc i wesprzeć radą. Z drugiej jednak strony.. na chwilę obecną znacie tylko jedną stronę medalu, więc jestem wdzięczna również za słowa: "Ty będziesz wiedziała najlepiej".
     O początku znajomości z Włóczykijem celowo nie pisałam, bo najzwyczajniej w świecie nie chciałam zapeszać. Gdy zerkniecie chociażby pobieżnie na moje dawniejsze posty zauważycie, że szczęściem do mężczyzn raczej się pochwalić nie mogę. A bo ten okłamał, tamten zostawił dla innej a jeszcze inny kompletnie się do niczego nie nadawał.. To nie znaczy oczywiście, że nie wyszłam z większości z tych sytuacji obronną ręką. Doświadczenie nauczyło mnie nie patyczkować się ze znajomościami, które nie mają sensownych podstaw, więc jako przykładna mądra dziewczynka szybko je kończyłam. Niby nie pech, a co najwyżej rozsądek, ale jeśli wezmę pod uwagę dzisiejszą nieumiejętność zliczenia tych wszystkich "związków" to jednak zdecydowanie to pierwsze:/ Życie trzeba brać jakim jest, więc staram się z tego powodu nad sobą nie użalać. Podkreśliłam jednak ten fakt przede wszystkim dlatego, byście zrozumieli dlaczego przez pewien czas Włóczykija "ukrywałam"; po prostu spokojnie wyczekiwałam na rozwój sytuacji.
     Poznaliśmy się w klubie. Ponieważ moje życie nie stroniło również od dziwacznych i pełnych rozczarowań wirtualnych znajomości, niezmiernie mnie ten fakt cieszy. Do dziś się uśmiecham na samą myśl, gdy sobie przypomnę, że Włóczykij przy barze zaproponował mi sok bananowy ;) Rewelacyjnie nam się ze sobą rozmawiało. Tradycyjnie dał mi o wiele lat mniej, a ja ucieszyłam się na samą myśl, że jest zaledwie o trzy lata ode mnie młodszy (w takich miejscach zazwyczaj miałam "szczęście" do nastolatków..). Wymiana numerów telefonów i długie wieczorne rozmowy przed każdym spotkaniem..
     Pierwsza, druga i trzecia randka, na której dopiero po raz pierwszy mnie pocałował. Gdy nie dotknął mnie nawet na pierwszej, byłam pewna, że to nasze ostatnie spotkanie, bo najzwyczajniej w świecie mu się nie podobam. A było tak naprawdę całkiem na odwrót.. Mimo iż mieszka ode mnie 100 kilometrów, to zawsze przyjeżdżał na czas i po kolacji, spacerze itp. odjeżdżał taki kawał do domu prawie nad ranem.. Nigdy się nie skarżył i nigdy od Niego nie usłyszałam, że to tak daleko..
     Będąc w trasie każdego wieczoru do mnie dzwonił. Często słyszałam w słuchawce jak bardzo jest zmęczony, ale mało kiedy rozmawialiśmy ze sobą mniej niż godzinę. Jakiś czas temu poprosił mnie o zdjęcie. Przyznał się potem, że co wieczór przypina je przed snem nad łóżkiem i się w nie wpatruje.
     Nasz pierwszy weekendowy wypad był wręcz idealny. Włóczykij robił śniadania, kolacje, sprzątał; chętnie wszystko zwiedzał, a obojętnie kiedy się przebudziłam w nocy zawsze mnie przytulał. Jego poprzednie związki były z wyjątkowo perfidnymi i zakłamanymi kobietami i nie raz od Niego usłyszałam, że ja różnię się od nich pod każdym względem.
     Mogłabym jeszcze napisać o czekoladkach, winie; o mówieniu o "swojej kobiecie" bratu i kolegom z pracy a nawet o kochanej rycerskiej zazdrości, ale nie o nie wiadomo jakie wychwalanie Włóczykija mi w tym poście chodzi. Chcę w ten sposób tylko podkreślić, że wypad nad morzem, owszem, pod względem różnych Jego jak i moich zachowań (zasada odbijania piłeczki i wypominania..aż wstyd:/) nie należał do udanych, ale to wcale nie znaczy, że wszystko inne też było "be". Włóczykij to dobry facet, jednak jak każdy facet ma wady i ja, jak każda kobieta, również je posiadam.
     Nie koloryzuję całej historii, po prostu mam świadomość, że w całej tej znajomości nie jest jedyną. Poza tym , wierzcie mi lub nie, jestem kobietą z dużym doświadczeniem i naprawdę nie potrafiłabym stać się nagle w jednym momencie głupią kozą biegającą za facetem, który jest nic nie wart.
     Kilka dni po urlopie się do siebie nie odzywaliśmy. Jak się potem okazało, oboje potrzebowaliśmy od siebie odpocząć. Oboje również zgodnie stwierdziliśmy, że wypad nad morze z "inwalidą" był wyjątkowo fatalnym pomysłem. Nie męczyłam Go już z przeprosinami, bo przecież jak wracaliśmy je otrzymałam; najważniejsze dla mnie było, by już po prostu to zostawić za sobą.
     Najpierw krótsze, delikatniejsze rozmowy, a teraz już powoli wszystko wraca do normy. Niby powinnam się cieszyć, ale uspokoję się dopiero wtedy, gdy się zobaczymy. Chcę się przytulić i namacalnie wiedzieć, że wciąż nam na sobie zależy. W końcu tak jak można kochać, tak też można wybaczać prawda? Póki co, muszę wytrzymać jakoś te dwa tygodnie.. Podsumowując: Włóczykij zasługuje na szansę i dlatego wciąż jesteśmy razem; fakt, na razie ze względu na gips telefonicznie, ale jesteśmy. Chciałabym, by wszystko było dobrze, ale jeśli się nie uda, to na pewno Wam o tym powiem i na pewno rozsądnie w takiej sytuacji postąpię.
     Jeszcze raz dziękuję moi kochani, że jesteście :) Nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak bardzo cenię Waszą obecność i wsparcie :)