poniedziałek, 31 grudnia 2012

68. ostatni post w starym roku

     Nie wiem, czy czas na podsumowanie tego, co się działo w 2012 roku, czy może skończy się na zwykłej zbiorczej "informacji" z ostatnich tygodni. Znając siebie, pewnie wybiorę tę drugą opcję, bo do sentymentalnych wspomnień i poetyckich podsumowań najzwyczajniej w świecie się nie nadaję :P Generalnie w moim życiu wbrew pozorom wiele się dzieje, więc czy potrafię ogarnąć cały rok w kilku zdaniach?? Nie sądzę i akurat z tego mam zamiar się cieszyć :) Kwestię sylwestrowej nocy, która tak naprawdę jest taka sama jak każda inna pominę :P
     Skończyłam ostatnio na nowej tajemniczej znajomości. Ostatecznie mnie od niej głowa rozbolała i to dosłownie :/ Piotr jest w porządku, ale dla mnie jest zdecydowanie za dobry... (w tym przypadku to synonim naiwnego...). Czy się stoi, czy się leży, interesowność się należy- tak określiłabym jego stosunek do mojej osoby; do wszystkich pozostałych kobiet zresztą również :P Poznaliśmy się na portalu randkowym, wymieniliśmy kontaktami, mieliśmy kilka fajnych rozmów do momentu aż... nie zaczęłam się w jego towarzystwie dusić. Wiadomości bez końca, telefony, chęć wielogodzinnych rozmów na skypie- ja rozumiem, polubił mnie, ale nie zdążyliśmy się jeszcze spotkać na żywo a on tak się zaangażował jakbyśmy mieli się zaraz żenić ! Zdenerwowałam się kilka razy i coś mu powiedziałam, a nawet długo milczałam i jaka była jego reakcja?? Pisał dalej jak gdyby nigdy nic się nie stało, łącznie z określeniami "bardzo Cię lubię" itd.... Za przeproszeniem: ja pierd.. (!) Zaczęłabym się zachowywać jak jędza a on dalej byłby dla mnie miły i wyrozumiały. I nie mam zamiaru się tłumaczyć z braku chęci rozwijania tej znajomości. Jak ktoś gustuje w "ciepłych kluchach" to proszę bardzo- mogę podać numer telefonu. Ps. On nigdy nie miał dziewczyny, to chyba wiele tłumaczy...
     Włóczykij. Założyłam się z wieloma osobami, że nigdy więcej się do mnie nie odezwie i przegrałam. W wigilię dostałam świąteczne życzenia i ani przez chwilę nie pomyślałam o tym, by w jakikolwiek sposób na to zareagować. Cztery miesiące milczał, mimo iż tak się zarzekał, że nie zaakceptuje mojej decyzji. Nie chciał mnie wypuścić z domu, nie chciał się żegnać. "Po ściągnięciu gipsu na pewno się odezwę" i... zamilkł. To mnie jeszcze bardziej utwierdziło w słuszności mojej decyzji, bo ważne jest, że samego jej faktu i bez tego bym nie żałowała. Tyle miesięcy milczenia i życzenia świąteczne dla mnie i mojej rodziny. I co? Mam mu za to medal dać?? Nie ma mowy. Ale wyślę wiadomość. Dzisiaj. O treści: "Życzę Ci żebyś w nowym roku i w wielu kolejnych nie musiał niczego w życiu żałować". Mądra dziewczynka :)
     Stara miłość. Zabawna a propos niej wynikła sytuacja ;) Powiedziałam mu wszystko, co mi leżało na sercu- zwłaszcza w kwestii zdradzania swojej dziewczyny i.. zostaliśmy kumplami :) To, że ma dziewczynę jest mi już kompletnie obojętne; to nie facet dla mnie i wiem to już na sto procent. A fakt, że zostaliśmy znajomymi wcale nie zmienia tego, że w kwestii związków przestałam go szanować. Tu ma duży minus, ale raz na jakiś czas jestem w stanie zaakceptować jego koleżeńskie towarzystwo :) Nie chcę mieć wrogów, zwłaszcza prawie "po sąsiedzku" i uznałam, że to nie zbrodnia.
     Święta. Rodzinnie, wiadomo, ale chciałam wspomnieć o moich wieczornych "wypadach" ;) Wyjścia do klubów w dwa święta zaliczyłam ostatnio jak miałam naście lat... w wieku trzydziestu to już człowiek wykitować może :P O ostatniej sobocie już nie wspomnę ;P Miałam ostatnio różne psychiczne doły i powiem szczerze, że dzięki tym wypadom póki co przegoniłam je na cztery strony świata :) Dziś sprawdzam regularnie jak się miewają moje stopy po takiej dawce tańca i uśmiecham się na samą myśl o tym, jakie fajne osoby poznałam :) Żadna znajomość nie trafiła mnie niczym grom z jasnego nieba, ale mimo wszystko są one naprawdę równie cenne. Wreszcie wyszłam do ludzi! Wystroiłam się, wybawiłam, uśmiałam a nawet zmęczyłam. I Bóg jeden wie, jak dobrze mi to zrobiło :)
     2012 rok. Jednak na małe podsumowanie się skuszę ;) Przeszło mi swego czasu przez myśl, że moje życie stoi w miejscu. Na szczęście szybko mi to minęło. Zawsze zakładałam, że moim głównym celem będzie ciągła samorealizacja i spełnianie marzeń. Zerkałam na ludzi, którzy porzucili własne i za każdym razem przyrzekałam sobie, że ze mną tak nie będzie. Ta myśl tyczyła się właśnie tego. Minęło mi, bo przecież... mnóstwo marzeń spełniłam ! Skończyłam studia, mam stałą pracę w zawodzie i własne środki utrzymania; rok temu zdałam prawo jazdy a od dwóch miesięcy mam własny samochód :) Czy moje życie w takim razie stoi w miejscu?? Ani trochę! :) 2013 rok to będzie więc czas spełniania kolejnych marzeń: łyżwy, narty, basen, język- niby małe rzeczy, ale mnie na pewno bardzo ucieszą. A portretowa sesja zdjęciowa u profesjonalnego fotografa już chyba najbardziej ;)
     "Wysyłasz dobrą energię, dostajesz dobrą energię"- to zdanie z "Przyjaciółek" utkwiło mi ostatnio w głowie najbardziej i tego właśnie na Nowy Rok Wam życzę :)

sobota, 15 grudnia 2012

67. nagroda

   
...nagroda przyznana przez DD. Dziękuję:)
     A oto moje nominacje:
Infatuation- junkie za to, że była pierwsza i, co za tym idzie, zawsze będzie najważniejsza :)
Ana za to, że pamięta i zawsze służy dobrym słowem
Maggie za szczerość i cenne rady
Ola za niesamowite ciepło i przyjaźń
Baśka za obecność i chęć życia
Mouse za talent do opisywania życia i wolę walki
Natthimlen za muzykę, energię i za to, że mnie znalazła :)
Zasady zabawy:

Nominować blogi, które według mnie zasługują na wyróżnienie.
Poinformować blogerów, o tym, że są nominowani.
Podziękować blogerowi, który mnie nominował.
Dołączyć nagrodę na swoim blogu.

Ps. Nie mam zielonego pojęcia, jak to się stało, alee.... poznałam kogoś :) Na razie tylko wspomnę, bo nie chcę zapeszać, ale też nie mogłam się powstrzymać, by się nie wygadać ;)

czwartek, 13 grudnia 2012

66. przyłapane na gorącym uczynku

     Od jakiegoś czasu planuję wybrać się na spacer, by porobić kilka zimowych zdjęć (oczywiście nie moich, a przyrody;) ) jednak z racji tego, że mama mi się trochę pochorowała, muszę to na jakiś czas odłożyć. Zawsze mi towarzyszy w tego typu eskapadach i tak jakoś samej byłoby trochę nudno.
    Jednak to wcale nie znaczy, że się nie pokusiłam o mini sesję ;) Corocznie dokarmiamy sikorki i dziś udało mi się przyłapać je na gorącym uczynku ;)




środa, 12 grudnia 2012

65. dzień za dniem

     Zdarzyło się drugie spotkanie, jakiś czas temu. Zadawałam mu tyle pytań, a on bez przerwy odpowiadał tak samo: "nie wiem". Bolałoby mnie to, gdyby nie fakt, że dla odmiany u mnie jest całkiem na odwrót...bo ja już wiem.
     Już w czasie pierwszego spotkania coś było nie tak. Coś mnie poruszyło, coś odżyło, ale po jakimś czasie umykało... umykały moje myśli, koncentracja, coraz częściej myślałam o tym, że chcę do domu, by móc się położyć spać. Zmęczenie? Zniechęcenie? Trudno mi to wytłumaczyć. Drugie spotkanie było po to (przynajmniej dla mnie), by móc się upewnić jak jest naprawdę. I znowu wróciło. Łzy, uczucia, ale wciąż ten dziwny stan zmęczenia i chęć ucieczki.. momentami nawet swego rodzaju "bezczucia". Jakbym wyszła z siebie, stanęła obok i przyglądała się wszystkiemu z obojętnością. Byłam blisko niego, ale z każdą chwilą coraz dalej... Wytrzeźwiałam. Z emocji, uczuć, wspomnień i innych sentymentów. Spojrzałam na wszystko racjonalnie i obiektywnie. Nie mogę z nim być, nie chcę. Bo co to za życie z mężczyzną, który zdradza? Co to za życie z facetem, który się zastanawiał nad dwoma kobietami pojawiając się na przemian w objęciach każdej z nich? Jest niedojrzały i nieodpowiedzialny. I co najważniejsze: już kiedyś był, a wracanie do przeszłości jeszcze chyba nigdy nikomu nie wyszło na dobre.
    Miał się odezwać w tym tygodniu, byśmy mogli znów porozmawiać. Chciałam, by już znał decyzję, ale on wątpił, czy mu się to uda. Ta cisza działa niby na moją niekorzyść, ale... ja uważam wręcz przeciwnie. Po raz pierwszy chyba milczenie uważam za dobre rozwiązanie, czy też.. zakończenie sprawy. Wiem, że to trochę głupio zabrzmi, ale po prostu nie chce mi się z nim gadać :P Męczy mnie jego wzruszanie ramionami, trzymanie mnie za rękę i mówienie, że z tamtą dziewczyną też mu jest dobrze. Po prostu nie potrzebuję już więcej rozmów i chcę bez żadnych przeszkód zająć się własnym życiem. Myślenie o nim uważam za stratę czasu, a co dopiero spędzanie kolejnego wieczoru :P I to tyle. Dla mnie sprawa jest zakończona :)
     A tak co poza tym? ;) Dni lecą, a ja odliczam czas do świąt :) Mam jeszcze wahania nastrojów (raz optymizm, raz przygnębienie), ale ogólnie staram się nastawiać pozytywnie. Zauważyłam nawet, że ostatnio więcej czasu poświęcam dla samej siebie, bo praca już mnie tak nie pochłania. I wreszcie coś się ruszyło a propos podrasowania image'u. Tak troszeczkę, ale zawsze coś ;) Wciąż niestety nie mam żadnych planów na Sylwestra, ale.. to przecież tylko jedna noc, więc jakoś to będzie ;)
    

czwartek, 6 grudnia 2012

64. i cały świat zasypało

      Z zazdrością, ale i zdziwieniem czytałam wasze "doniesienia" a propos ogromu śniegu, ponieważ u mnie go ani trochę nie było widać. Aż do dziś. Chodniki, ulice i w ogóle cały świat zasypało ! :) I jakoś tak troszkę lepiej się poczułam... Bo niestety, ale już kilka razy ostatnio zdarzyło mi się stwierdzić, że dopadła mnie zimowa depresja.. :/ Jakaś taka marudna się zrobiłam, zmęczona, smutna bez powodu i z symptomem: "nic mi się nie chce". Związane jest to pewnie nie tylko z bolączkami serca, ale również z brakiem jakiejkolwiek opcji na Sylwestra. Póki co pomińmy wszystkie te kwestie, bo, tak jak już napisałam, przewaga białego koloru na zewnątrz poprawiła mi troszkę humor, więc tylko się cieszyć ;)
     Chociaż.. w jednej sprawie mogę szepnąć słówko. Kochane moje blogowe koleżanki: po raz kolejny utwierdziłam się, że pisanie bloga ma sens i po raz kolejny Wam dziękuję. Wasze rady naprawdę dały mi do myślenia i dzięki nim mój umysł zaczął "trzeźwieć". Postanowiłam  zostawić za sobą mosty z przeszłości i patrzeć nie za siebie, ale przed siebie. Póki jednak z gracją i definitywnie tej sprawy nie zakończę, na tym dziś poprzestanę. O wszystkim co tu i teraz oraz dalej opowiem kolejnym razem.
     A jeśli wpływ śniegu minie.. to pozostaje jeszcze piosenka :)

środa, 5 grudnia 2012

63. więcej nowości i kreatywności

     Wczoraj byłam z moją klasą w teatrze opolskim na spektaklu pt. "Mayday". Uznawana za jedną z najlepszych komedii, sztuka ta miała swą premierę aż 14 lat temu. Od tego czasu cyklicznie jest wystawiana przez wiele teatrów z racji swojej niemalejącej popularności. Jest to historia londyńskiego taksówkarza bigamisty, któremu przez lata udaje się bezkolizyjnie lawirować między dwiema kochającymi go żonami. Na skutek wypadku ulicznego jego tajemnica wychodzi na jaw, wywołując lawinę komplikacji. Bohater miota się, usiłując ukryć podwójne życie przed małżonkami, mediami i policją, co ostatecznie doprowadza do zdemaskowania całej sprawy.
     Nie pamiętam kiedy się tak uśmiałam na sztuce teatralnej. Chociaż- poprawka, na wielu sztukach nie byłam, więc na pewno uśmiałam się jak nigdy. Tak wyćwiczyłam sobie przeponę, że zumba przy tym to pikuś ;) Płakałam ze śmiechu i, co najważniejsze, nie tylko ja, ale również moi wychowankowie. Komedia strasznie im się podobała, ale gdy zapytałam o inne spektakle, na których byli lub będą, usłyszałam tytuły: "Zemsta", "Makbet" itp. ... "Makbet" wystawiany jest w naszej miejscowości teraz w piątek i, żeby było zabawnie, uczniowie "mają obowiązek" zapłacić bilet, by go zobaczyć (!) (ja to nazywam łopatologicznym zarządzeniem Dyrekcji). Ale nie o tym, przynajmniej nie tym razem :P
      Już w czasie spektaklu naszła mnie cenna i konstruktywna dygresja. Byłam skupiona nie tylko na sztuce, ale i na mojej klasie; podobnie jak ja śmiali się jak nigdy. Jak się później dowiedziałam, pierwszy raz mieli do czynienia z takim teatrem. Wcześniej to miejsce kojarzyło im się tylko z lekturową sceniczną nudą i przymusem. Ja nie mówię, lektury również są ważne, ALE niech oni je namacalnie poznają w szkole podstawowej, w gimnazjum. Liceum to czas, w którym najszybciej się rozwijają: fizycznie i intelektualnie. Podejmują pierwsze poważne decyzje, wybierają co lubią bardziej, a czego nie znoszą i myślą coraz częściej o swojej przyszłości. Dlatego podstawą na tym etapie rozwoju powinna być NOWOŚĆ I KREATYWNOŚĆ. Zostawmy w archiwum wszystkie lekturowe skostnienia; jeśli zechcą, to i tak sami do nich wrócą. Postawmy na ich chęć zaspokojenia ciekawości wobec świata i pokażmy im współczesne sztuki lub nowe, znane tylko ze słyszenia, miejsca. Taki np. teatr tańca współczesnego! Czy którykolwiek licealista mógłby się pochwalić jego znajomością?
     Ważne postanowienie: dla mnie i, co za tym idzie, dla nich. Czas na odwiedzanie nowych inspirujących miejsc i poszukiwanie kolejnych wyzwań :) Teatr współczesny planuję jak na razie w pierwszej kolejności ;)
     A oto plejada opolskich aktorów :)


     Mogłabym jeszcze napisać o konieczności odejścia od niektórych skostniałych lektur, ale o tym już innym razem ;)
     Ps. W weekend zakupy i kino. Spłaciłam samochód i czas wreszcie zająć się wyłącznie sobą :)

poniedziałek, 3 grudnia 2012

62. rozpadam się na kawałki

     Nie mogę spać, nie mogę pracować, nie mogę normalnie funkcjonować, bo cały czas o tym myślę... Spotkałam się z nim i tak wiele się wydarzyło, że sama na własne życzenie narobiłam sobie bałaganu. Nienawidzę się tak czuć. Wczoraj gdy pisaliśmy, nie było tak źle. Dopiero dziś, gdy milczy i wiem na pewno, że to dlatego, że jest teraz z nią...
     Nie chcę szczegółowo opowiadać, co się wydarzyło w sobotni wieczór, który spędziliśmy razem; przynajmniej jeszcze nie teraz, bo myślenie o tym już boli, a co dopiero pisanie... Znów wszystko odżyło. Dotyk, zapach, ciepło, pocałunek... uśpiłam to kiedyś na dnie serca, ale jak widać nie zdołałam zniszczyć. Ma dziewczynę i sam teraz nie wie, co ma zrobić. Na niej też mu zależy, a ja pierwszy raz w życiu jestem tą drugą...
     Mam huśtawki nastrojów. Raz boleję nad wszystkim jak teraz i pęka mi serce na myśl, że dotyka innej.. a innym razem znowuż uważam z maksymalnym przekonaniem, że ten facet jest co najwyżej kompletną świnią, bo przytulał mnie, całował i płakał z powodu odwzajemnionych uczuć, a teraz jak gdyby nigdy nic spędza czas z nią; jest cholernie nie w porządku, a jej mogę co najwyżej współczuć. Boże jak ja chciałabym, by ta druga opcja zdarzała się częściej... wtedy na pewno by tak nie bolało...
     I po co mi to było do jasnej cholery?? On wie, że chcę byśmy do siebie wrócili i... myśli... Dlaczego się po pół roku kiedyś rozstaliśmy? Bo szukając wiele miesięcy bezowocnie pracy zdecydowałam się na wyjazd do Anglii. Byłam pewna, że zostanę tam na stałe, więc nasze drogi się rozeszły. Gdy po paru miesiącach wróciłam, okazało się, że K. ma dziewczynę. Rozstał się z nią po trzech latach, miał dwa miesiące przerwy i teraz spotyka się z kolejną... prawie dwa miesiące.
     Kogo uważam, że wybierze? Na pewno ją, bo przecież zawsze dostaję od życia kopniaki, więc dlaczego miałoby mnie to tym razem ominąć?? Napisze mi, że nie może jej zostawić, a ja będę musiała przełknąć następną gorzką pigułkę... Ja już jestem u kresu sił i coraz częściej się boję, że kolejnego zawodu nie przeżyję...
     I jeszcze te zbliżające się święta... sama sobie zaserwowałam silną truciznę...

sobota, 1 grudnia 2012

61. sobota

     Nie wiem jak Wy, ale ja nie znoszę wychodzić z domu w sobotę. I nie chodzi mi oczywiście o wieczory, podczas których dla wolnej kobiety wychodne to wręcz obowiązek ;), ale o poranki i generalnie godziny przedpołudniowe. Przepychanki, ciasnota i kolejki do kas praktycznie w każdym sklepie; wszędzie jakiś dziwny pośpiech i hałas, a nawet strach o własną torebkę.. Dziś musiałam wyjść, z racji zaniedbania sprawunków w ciągu tygodnia, ale wierzcie mi.. zrobiłam to z maksymalną niechęcią :/ Zawsze staję na głowie,  by zrobić zakupy w tygodniu, bo załatwianie takich spraw w sobotę jest dla mnie prawdziwą katorgą...
     Czy sobota to więc czas na leżenie w domu do góry brzuchem? Broń boże :) Sobota to idealny dzień na porządki- i materialne i te duchowe. W domu harmonia, cisza (pomijając uspokajającą w tle muzykę); nikt mnie nie pogania, z nikim się nie muszę ścigać... Jestem tylko ja, moja ścierka i spray do mebli ;) A potem.. potem czas na pyszną sałatkę iii.. najlepiej randkę ;)  A jak tego ostatniego brak to na pewno co najmniej nowe znajomości ;)

czwartek, 29 listopada 2012

60. nijako mi... wciąż

     Jakoś tak znowu nijako mi... a może wciąż? Czy ja nie umiem żyć bez mężczyzny? Umiem... ale w momencie gdy powoli zbliżają się święta, pod nosem różne "połówki" planują Sylwester a ja JAK ZWYKLE w takich momentach jestem sama i mam kompletną pustkę w głowie to, mimo szczerych chęci, wciąż mi NIJAKO. Facet nie jest mi niezbędny do życia- nieodzownymi natomiast są: czułość, interesowność, wsparcie i ciepło... Ależ ja muszę być teraz strasznie nudna... Zmiana tematu.
     Nie raz z zazdrością, drogie koleżanki z blogspota, zerkałam na Wasze blogi. Funkcja chronologicznego obserwowania postów i dialogu w komentarzach od zawsze podobała mi się najbardziej. Tu niestety takiej możliwości nie mam, o kulawym liczniku odwiedzin już nie wspomnę... dlatego zaczęłam się poważnie zastanawiać nad "przeprowadzką". Zrobiłam zresztą w tym kierunku już kilka małych kroczków, ale spokojnie- to wymaga czasu i na pewno o ewentualnych zmianach (wciąż się intensywnie zastanawiam) wszystkich Was powiadomię :) Może chociaż to malutkie urozmaicenie wniesie kilka kolorów w moje obecne jestestwo? Oby...
     Nie jest tak źle- w ramach wyjaśnień. Staram się jak mogę i nawet mi to wychodzi. Prowadzę moje cztery koła tu i tam, odwiedzam znajomych, rodzinę; mam w planach "samonagradzające" zakupy ;) i kilka wycieczek. W ostatni weekend niestety nie udało mi się wyrwać z domu (wszyscy się zmówili i pochorowali:P ), ale w ten zaczynamy wypady rzekomo już od piątku. Lada dzień się okaże co z tego wyjdzie.
     A Stara Miłość... no cóż, jest z kimś. "Jakieś dwa miesiące" i o dziwo mimo to wciąż chce się ze mną zobaczyć... Burdel w mojej głowie jak w damskiej torebce a propos tej sprawy- rzekłabym za Infatuation- junkie :P Umiałam się stresować i martwić tylko jeden dzień; dziś już jestem na etapie "pójścia na żywioł". Zobaczę się z Nim w sobotę lub w niedzielę i zobaczymy, co się wydarzy.

sobota, 24 listopada 2012

59. a miało być tak pięknie

     Nastrój wzorowy na weekend był...ale się gdzieś na chwilę obecną zawieruszył. Samochodowymi rysami wciąż z leksza się przejmuję jednak to nie ten fakt przyfiuchał na weekend szare chmury. Cierpię na beznadziejnych znajomych lub wręcz ich brak- ot cały powód mojego przygnębienia :/ Jakoś w tej mojej miasteczkowej wiosce od zawsze miałam taki problem- i to już dzisiaj ciężko zwalczyć. Zaczęło się od niezgranych klas, których momentami wręcz nie znosiłam. W szkole podstawowej wynagradzał mi to wychowawca, ale w liceum już i nawet tego zabrakło. Wiecznie jakieś grupki, podszepty i fałszywości w każdym kącie. Na studiach też nie było lepiej, aleeee nie samymi studiami człowiek żyje- ja żyłam akademikiem :)) Tam wreszcie poznałam smak prawdziwych przyjaźni, które zresztą do dziś utrzymuję jednak co z tego, skoro w większości są to kontakty na odległość. Wróciłam po studiach do swojego małego miasteczka i pojawił się stary problem- brak znajomych. Jacyś są, ale gorszych już chyba znaleźć sobie nie mogłam. Sami starzy kawalerzy, którzy coraz częściej cierpią na chorobliwe marudzenie i zniesmaczenie całym światem. Bosko.... Na kilku z nich mogę naprawdę polegać, ale co z tego skoro coraz więcej w ich otoczeniu pesymizmu niż na odwrót. Tak, próbowałam wyjść do innych ludzi tylko tak się nieszczęśliwie składa, że miejscowość, w której mieszkam choruje na brak normalnych albo na nadmiar dzieciatych i wrośniętych w domową podłogę. Nigdy taka nie będę- choćby nie wiadomo co się w moim życiu działo! Sama sobie to obiecuję. Nie jestem hedonistką, ale też nie mam zamiaru się w czterech ścianach zestarzeć. Życie mamy tylko jedno i na pewno go w taki sposób nie zmarnuję.
     Echh...a miało być tak pięknie. Po głowie od rana chodzi mi porywająca do tańca piosenka i już oczami wyobraźni widziałam siebie bawiącą się w miłym towarzystwie, a tu co na dziś? Zonk jednym słowem...bo na razie więcej głosów jest za dogrzewaniem domowych pieleszy niż za jakimkolwiek wypadem... I jak ja wolna atrakcyjna kobieta mam kogoś poznać? No jak? To jest dopiero trudne pytanie...:/
     Żeby tak całkiem smutno nie było to chociaż piosenkę podrzucę. Uwielbiam ją i gdy tylko ją słyszę mam ochotę tańczyć do utraty tchu! :)

piątek, 23 listopada 2012

58. tygiel

     Baba jakaś taka roztargniona ostatnio się zrobiła:P Napisałam, że nic się ciekawego u mnie nie działo i zapomniałam w ten sposób o poważnej zmianie w moim życiu- kupiłam wreszcie samochód! :) Piszę "wreszcie", bo zajęło mi to prawie rok (od takiego czasu mam prawo jazdy), no ale tak to bywa, kiedy kobieta- laik motoryzacyjny musi o wszystkim od A do Z zdecydować :P Było minęło, cztery kółka wreszcie są i to nawet w garażu ;) Tak szczerze, to radość z kupna samochodu przychodzi mi dopiero teraz (po prawie miesiącu jego nabycia):P Pierwszy raz w życiu wydałam tyle pieniędzy i moje początkowe reakcje była bardziej bojaźliwe niż radosne. Na szczęście (tfu tfu by nie zapeszyć) samochód póki co się sprawuje dobrze i oby tak dalej :) Jest zima, więc na razie większych wypadów nie planuję, ale gdy nadejdzie wiosna...oj to się dopiero będzie działo :) Zamki, muzea itp. miejsca będą na wyciągnięcie ręki :D Oczywiście wszędzie zrobię mnóstwo zdjęć i na pewno wiele z nich wam pokażę ;) A dlaczego mi się nagle przypomniało o samochodzie? Bo dzisiaj o krawężnik zaryłam i jestem na etapie przeżywania rys pod zderzakiem:/ Nie widać ich i na szczęście nie ma innych uszkodzeń, ale i tak boli :/ Przechrzciłam samochód i chyba teraz pozostaje jedynie się cieszyć, że przecież mogło się skończyć o wiele gorzej..
     A jak już napomknęłam o wycieczkach to wspomnę, że niebawem wybieram się do Berlina. Studia podyplomowe nie uszczuplą mojej kieszeni (z racji braku chętnych) i dlatego postanowiłam pożytecznie wydać chociaż pomniejszą sumę. Wycieczka praktycznie jednodniowa (na jarmark świąteczny), ale wyjątkowo pożyteczna, bo ze zwiedzaniem najważniejszych zabytków. W Berlinie już byłam, w czasach licealnych z racji wygranego konkursu, ale nie miałam pieniędzy nawet na pół pocztówki (o aparacie i zdjęciach nie wspominając) i zawsze marzyłam o tym, by to nadrobić. Wreszcie natrafia się okazja, także naprawdę się cieszę :) W programie jest m.in. zwiedzanie pomnika Holokaustu, więc radość jeszcze większa, bo tego akurat nie widziałam, a bardzo bym chciała.
      Ostatnio napomknęłam również o starej miłości.. Pogodziłam się z ciemnością w tunelu a propos tej sprawy, a tu nagle.. pojawiło się małe światełko.. :) Po długiej przerwie złapaliśmy ze sobą kontakt i tak jakoś.. zaczęło wiele rzeczy wracać. Na razie nasze wiadomości są dość luźne, ale.. już teraz wiem, że chciałabym się z nim zobaczyć. Cały czas przygotowuję się na to, że może mieć dziewczynę, ale mam nadzieję, że się mylę.. Póki co nie będę o tym szerzej pisać, by krzykiem tego nie zagłuszyć, ale jeśli zdarzy się cokolwiek więcej, to na pewno zdam ze wszystkiego relację ;) Jest to Ktoś na kim mi kiedyś bardzo zależało, ale z racji zawirowań losowych i własnej głupoty Go straciłam. Czy jest jeszcze szansa na to, by mnie przytulił jak dawniej? Się okaże... cokolwiek się stanie, jestem gotowa wziąć to na klatę; jak zawsze zresztą- cała ja...:P
     Ps. Zaczynam powoli nadrabiać braki w odwiedzaniu Waszych blogów kochani :) Jeśli jeszcze do niektórych osób nie dotarłam to pewnie lada dzień to zrobię ;)

poniedziałek, 19 listopada 2012

57. nie ogarniam

     Wulkan nie wybuchł, ziemia się nie zatrzęsła, motyle ominęły mnie szerokim łukiem i generalnie NIC co najmniej nadzwyczajnego nie stało się w moim życiu w ciągu ostatniego miesiąca. Spotkanie z Rafikiem się nie liczy, bo niczego nowego w moje życie nie wniosło a dobrze zapowiadający się adorator już się z niewiadomych przyczyn ulotnił (pewnie praca lub inne tym podobne bzdety). Fakt, na horyzoncie pojawiła się stara miłość jednak ostatecznie póki co ma duży problem, by zza tego horyzontu wyleźć, więc ostatecznie też "odpada":P Nudno i smutno i jakoś tak przygnębiająco w moim życiu ostatnio się dzieje. Gdyby choć jeszcze znajomi dopisywali, a oni jacyś tacy.. cholernie skostniali na tle weselszej części społeczeństwa. Posucha i kicha dwoma słowami. Oby to się wreszcie zmieniło.
     Oj wróć, przecież jest miejsce, gdzie póki co się nie nudzę i nie zawiodłam- tutaj :) Jak miło, że jesteście i pamiętacie. Czuję się naprawdę wyróżniona i onieśmielona jednocześnie ;) I oczywiście ani przez chwilę nie pomyślałam o możliwości rezygnacji z Waszego towarzystwa! Taki mały urlopik mi się zdarzył- ot co ;)
     Wczoraj byłam na Połowinkach. Jako wychowawca oczywiście (starość nie radość:P). Dwa tygodnie wcześniej dostałam piękne, ręcznie wykonane zaproszenie i założenie było takie, że spędzę przyjemnie czas, a nawet się w kulturalnym towarzystwie pobawię, ale.. no właśnie, jak człowiek za dużo przewiduje to najczęściej wypada coś, czego najmniej się spodziewa. Whisky, żubrówka, wódka, wino i co tam jeszcze można nabyć w monopolowym skonfiskowałam po kilku godzinach zabawy. Generalnie wyniosłam dwie reklamówki butelek- w większości pustych. Podkreślam, że byłam jedną z wielu dorosłych osób, które mogą się pochwalić podobnymi "zdobyczami". 16- letnia, kompletnie pijana uczennica została odwieziona do domu a grupa szemranych osób towarzyszących wyproszona z sali. Były momenty, kiedy sympatycznie bawiłam się z uczniami (w końcu nie wszyscy są jedną kreską malowani), jednak zostały one zdecydowanie przysłonięte ilością spożytego alkoholu i chamowatym zachowaniem niekórych osób. Moja siostra stwierdziła, że im się w dupie przewraca od kieszonkowego, bo nas w ich wieku nie było czasem stać nawet na oranżadę.
     Podsumowując: jestem tym wszystkim przerażona ! Oni mają po 16 i 17 lat, a na wczorajszej imprezie próbowali chyba wszystkiego. Ja w ich wieku nie miałam zielonego pojęcia co to whisky- o innych trunkach już nie wspominając. A co na to ich rodzice?? Większość ma klapki na oczach, bo przecież ich dzieci są kochane, a nauczyciel to wstrętny kłamca.. Własnych dzieci nie mam, a z cudzymi się muszę użerać. O koniecznośći wychowania co poniektórych rodziców już nie wspomnę. I niech nikt się nie waży zaprzeczyć stwierdzeniu, że nauczyciel to niewdzięczny zawód- bo ugryzę!

czwartek, 15 listopada 2012

56. zaraz wracam

     Oj Baba bardzo ostatnio zaniedbała swój blog :/ Życie pędzi nieubłaganie, a mi ostatnie tygodnie przemykają niepostrzeżenie przez palce. I "sąsiadek" nie odwiedzałam- aj wstyd wstyd. Obiecuję poprawę (rychłą, bo w ten weekend), a w ten sposób o sobie przypominam i co najmniej się zapowiadam ;)

wtorek, 16 października 2012

55. żenada

     Dziś Święto Edukacji Narodowej. Ściślej- wczoraj, ale dziś obchodzone w naszej szkole. Były kwiaty, podziękowania i nagrody dla wybranych nauczycieli i pracowników. Nagroda Starosty- corocznie dla nauczyciela o szczególnych osiągnięciach. W tym roku otrzymała ją Pani S. za zasługi, które praktycznie w identycznej formie można przypisać i mnie. Jest starsza stażem- powód żaden- ale ok, przełknęłam to, nie od razu Rzym zbudowano i na mnie też w końcu przyjdzie pora.
     Rok szkolny 2011/ 2012- dla mnie niesamowita harówka. Ruszyły ważne, pracochłonne zajęcia, które ja w całości objęłam. Mnóstwo dodatkowych niepłatnych godzin w szkole, zarywanie nocy kosztem życia prywatnego, wysiłki sprostania wymaganiom Dyrektora, których osiągnięcie w wyniku mnóstwa przeszkód graniczyło z cudem. Dodatkowo dwa wychowawstwa, godziny w wieczorówce, organizacja (niejednej) wycieczki, ciągły kontakt z lokalnymi mediami, konkursy i wiele innych zajęć. A co najważniejsze- odwalanie roboty za kolegę, który wspaniałomyślnie podjął się w ramach zastępstwa kolejnego etatu w sąsiedniej szkole. Zanim się połapałam, że moja koleżeńska pomoc jest totalną głupotą (w końcu nie pracował tam za darmo) zdążyłam się bardzo zmęczyć i wyręczyć wiele osób ze zbyt wielu rzeczy.
     Święto Edukacji Narodowej 2012- Nagrody Dyrektora Szkoły dla wybranych nauczycieli. Wyróżnienie otrzymała oczywiście Pani Wice (bo przecież nigdy nie została pominięta), odebrała je również Pani K. z mercedesem i Pani Z. z wypasionym audi, a dodatkowo jeszcze kolega "dwuetatowiec opierdalacz" jednak co najciekawsze- ja nie otrzymałam NIC. Nie jestem pazerna, nie jestem zachłanna. Ale jeśli nagrody otrzymują osoby spędzające kolejny rok z palcem w dupie (w pieniądzach jest trafniejszym określeniem), czy też nawet ściemniające wiele lat sprzątaczki, nie mogę nie zawyć z wściekłości !! Po ceremonii rozdania nagród byłam w szoku. Do teraz zresztą jestem i cud, że mówię. Tyle wysiłku, zaangażowania i taki policzek. Wielu z nas wie, że nasz specyficzny Dyrektor zapomina często o słowie "dziękuję" i uśmiecha się mocniej do bogackich i pochlebców, ale niewielu się spodziewało, że będzie do tego stopnia bezczelny.
     Chciałam zaprotestować i nie iść na wspólny obiad. Wybiła mi to z głowy koleżanka, która przypomniała, że to przecież za moje pieniądze. Ok, byłam, zjadłam i nie czekając na deser podziękowałam i wyszłam. Dyrektor Głąb i tak pewnie tego nie zauważył, a jeśli nawet to z pewnością to wytłumaczył naglącą sprawą rodzinną. Głupia, naiwna nauczycielka z powołania. Całe życie wierzyłam, że szkoła, jako instytucja państwowa, to miejsce, w którym panuje porządek, sprawiedliwość i wzajemny szacunek. Po raz kolejny wszystko okazało się śmierdzącym gównem. Ot cała nasza wspaniała oświata !

poniedziałek, 15 października 2012

54. wesele

     Wesele wesele i po weselu... a szkoda, bo było naprawdę sympatycznie :)
     Tyle obaw, przemyśleń, wahań a jak się ostatecznie okazało- diabeł wcale nie taki straszny. Uśmiecham się na samo wspomnienie o swoich niepokojach przed tą imprezą i absolutnie- ABSOLUTNIE nie żałuję, że wybrałam się na nią sama.
     Nie byłam jedyną "singielką", ale to akurat najmniej ważne. Najważniejsze, że dwa wieczory spędziłam z rodziną, na którą jak zwykle mogę liczyć. Żartom, śmiechom, toastom nie było końca i o dziwo również tańcom ;) Całe moje najlepsze kuzynostwo zajęło jedną część stolika i sprawiło, że po powrocie bolał mnie brzuch od śmiechu ;)
      Dwóch rzeczy obawiałam się najbardziej: pytania dlaczego przyszłam sama i rozmowy z moim eks, który robił na tym weselu zdjęcia. Ostatecznie wyszło "dwa w jednym", bo rodzina cieszyła się przede wszystkim moją obecnością i o jakichkolwiek niepotrzebnych i kłopotliwych dociekaniach nie mogło być mowy. A fotograf... no cóż, przywitał się i zapytał. Odpowiedziałam konkretnie i szczerze: "Jestem sama, więc przyszłam sama". A dlaczego zapytał? Bo mimo iż ma dziewczynę, wciąż za mną tęskni... Oczywiście nie powiedział tego tak od razu i wprost, ale z całej naszej rozmowy taki wniosek właśnie należy wyciągnąć. Ok, schlebia mi to, ale... jest takie prawdziwe porzekadło: nie wchodź dwa razy do tej samej rzeki i chyba niczego więcej na ten temat pisać nie muszę. No może jeszcze to, że współczuję jego dziewczynie, ale to już akurat mniej ważne.
     Wesele weselem, a dziś czas na brutalną rzeczywistość. Tak sobie myślę, że jedna rzecz wyjątkowo mnie w stanach samotności wkurza. Gdy się z kimś spotykam, mężczyźni dobijają się do mnie drzwiami i oknami, a gdy jestem "do wzięcia" na horyzoncie... totalna posucha !! Potencjalny niespodziewany adorator od jakiegoś czasu ma mnie w dupie. Stały adorator z Holandii właśnie umieścił na fb zdjęcia z jakimiś laskami, a Rafik.. no cóż, Rafik póki co jest wyjątkowo wierny, tylko szkoda, że dopiero teraz, a nie jak się spotykaliśmy :P Z braku laku jednak.. się z nim umówię. I piszę poważnie. Jedno spotkanie zobowiązań nie czyni, a ja po prostu mam chęć miło spędzić czas. Czy to na kolacji, czy w kinie, po prostu chcę, bo najzwyczajniej w świecie jestem kobietą i brakuje mi świadomości, że się komuś podobam. Ot co!
Ps. Ktoś tu gdzieś pisał o jakiejś rzece? Eee, przewidziało mi się chyba ;)

Baba


Podziel się:
Trackback: http://bloog.pl/id,332163963,trackback

samotność nie jest dla ludzi

środa, 03 października 2012 23:52
     Są takie dni, kiedy się uśmiecham, pałam energią, zarażam dobrym humorem i nie przypadkiem są uprzedzone przez dobre słowo, miłego smsa, komplement czy też chęć słuchania mnie przez innych. Zdarzają się jednak w moim życiu i takie wieczory jak te, kiedy telefon milczy, znajomi na facebooku są dla siebie wzajemnie jednak tym razem nie dla mnie; wyczekiwane dobre słowo nie przychodzi a nadzieje na nie rozsypują się w drobny mak. Przestaję się wtedy uśmiechać, niewiele mówię a swoje negatywne emocje wyrzucam w stronę towarzyszących mi osób niczym kule z karabinu maszynowego. Nie znoszę takiego stanu, bo nie chcę w taki sposób być od kogokolwiek zależna. Tak, wiem: pomyśl o sobie, zrób coś, co sprawi Ci przyjemność, jednak te rady nie zawsze są tak skuteczne, jakbym tego chciała. Czas popracować nad tym, by takie się stały, bo naprawdę jestem zła sama na siebie za fakt, że moje samopoczucie, tak jak dziś, jest zależne od innych.
     Ostatnio w moim domu pojawiło się sporo pająków. Słyszałam, że przynoszą szczęście, więc oby choć trochę z tego przesądu było prawdą, chociaż... ten, którego odkryłam w kuchni przed chwilą wcale tak przyjaźnie nie wygląda :P Tak, wciąż żyje, ale to tylko dlatego, że naprawdę ma mało zachęcającą posturę i zbliżenie się do niego w jakikolwiek sposób na pewno odpada. Zobaczcie zresztą sami...


     A może przeczytam horoskop? Każdy sposób poprawy humoru chyba nie jest zły :P

wtorek, 2 października 2012

53. spacer

     Nastrój mam...dość dziwny. Są dni kiedy cieszę się z każdej drobnostki, ale zdarzają się również takie, podczas których zmagam się z niesmacznym przygnębieniem. Ot wciąż huśtawka nastrojów, która jednak coraz badziej przeważa na tę lepszą stronę ;)
     Postanowiłam w zupełności poświęcić się własnej osobie. Poszukiwanie wymarzonych perfum, zabiegi kosmetyczne, zakupy a może nawet zmiana koloru włosów to coś, co mnie obecnie najbardziej napędza. I nic tu absolutnie nie jest w żaden sposób wymuszone. Lubię o siebie dbać i moim celem jest jak najlepiej wyglądać. Wcześniej przeszkadzał/ tłumaczył mnie wieczny brak czasu, a dziś z przekonaniem hołduję dewizie: dla chcącego nic trudnego! :) Małymi kroczkami, ale czas się wreszcie za siebie zabrać. Nie mówię, że wyglądałam źle, ale... na pewno nie bez powodu wykręcałam szyję za gustownie ubranymi kobietami. Moim marzeniem jest to, by niebawem ktoś inny reagował w taki sam sposób na moją osobę. A więc do dzieła :]
     Co do spaceru, tak jak obiecałam, tak właśnie zrobiłam ;) Przechadzka słoneczną jesienną porą to idealny psychiczny relaks. Polecam i jednocześnie dzielę się swoimi zatrzymanymi wizualnymi wrażeniami...




     Kto wie, może dziś uda mi się powtórzyć tę "przyjemność", ale tym razem w miłym towarzystwie...;)

czwartek, 27 września 2012

52. znowu żyję

      Praca, praca i jeszcze raz praca- jednak w tygodniu. W weekendy zabawa w gronie znajomych, zakupy i wizyty u kosmetyczki. Mało brakowało a bym zapomniała jakie to cudowne uczucie móc spędzać czas ze wspaniałymi ludźmi :) A w tygodniu i w weekendy łącznie.. komplementy od mężczyzn i nie tylko. Znowu żyję  i niczego nie rozpamiętuję- serio serio :)

niedziela, 23 września 2012

51. jestem sama

     Czekałam aż do dziś. Wszystkie odczucia, które opisałam wczęśniej były maksymalnie szczere, ale ponieważ również do bezsensownych i niemądrych myśli potrafię się przyznać, nie mogę o tym nie napisać. Tak się zarzekał, że nawet jeśli nie będę odbierała jego telefonów, w sobotę po zdjęciu gipsu na pewno się zobaczymy, a dziś... dziś jest właśnie ta sobota i spędzam ją samotnie w czterech ścianach. Głucha cisza... oprócz dźwięku opróżnianego kosza w komputerze... Wczoraj wieczorem usunęłam wszystkie nasze wspólne i jego zdjęcia. Ostatnie wizualne dowody naszej znajomości przed chwilą definitywnie zniszczyłam i obym na żywo nie musiała sobie nigdy o nich przypominać. 
      To naprawdę koniec. Przestał dla mnie istnieć.
     Jestem sama i sama idę na wesele. Głowa do góry, pierś do przodu i żadnych przyklejanych uśmiechów przy boku "kogokolwiek". Z tą decyzją naprawdę dobrze się czuję.
     I jeszcze jedno: chcę, by kiedyś tego pożałował; by pomyślał, że rezygnując z tego wszystkiego okazał się najgłupszym facetem na świecie. Tego pragnę i to jednocześnie wymazuję z pamięci.

środa, 19 września 2012

50. huśtawka nastrojów

     Weekend chciałam spędzić poza domem i tak się rzeczywiście stało. Wybrałam się ze znajomymi do niedawno otwartego klubu i mimo iż byłam kierowcą, absolutnie tego wypadu nie  żałuję. Mnóstwo kolorowych świateł, dobrej muzyki i uśmiechniętych twarzy. Boże jak ja dawno nie tańczyłam rock'n'rolla...wróciłam do domu przed szóstą rano z obolałymi stopami, ale za to maksymalnie wypoczęta psychicznie. Czy warto rozdrabniać się nad incydentem gorących pocałunków ze znajomym, który, jak się potem okazało, ma dziewczynę? Chyba nie.. Ani przez chwilę nie wiązałam z nim żadnych planów i vice versa, a pocałować mu się po prostu pozwoliłam i już. Nie żałuję, bo nie mam zamiaru sobie w takich sprawach żałować! A jego życie prywatne i tak mnie mało obchodzi; pewnie dlatego, że nigdy nie chciałabym być na miejscu tej dziewczyny :P
     Niedziela również należała do udanych- zwłaszcza pozornie. Odkryłam, że bycie kierowcą to spoźnione, ale za to cenne plusy: nie suszy mnie na drugi dzień, nie boli głowa, nie czuję się jak zwłoki a i chęć do życia i np. zakupów we Wrocławiu wzorowa ;) Szału w sklepach na chwilę obecną nie ma, ale na szczęście z pustymi rękoma nie wróciłam. Czy dobre samopoczucie wciąż mi dopisywało? Tu akurat tym razem zmiennie.. Miało być przyjemnie a skończyło się zapatrywaniem na szczęśliwe, uśmiechnięte i przytulające się pary; przypadkowym podsłuchiwaniem ich wyrażających miłość i szacunek rozmów, czy nawet obserwowaniem ślicznych niewinnych dzieci.. W takich momentach czułam się jakbym miała wagę co najmniej stu kombajnów- tak mi było ciężko.. I nawet widok i empatia tycząca się osób na wózku "pomogła" tylko troszeczkę, bo przecież jakim cudem można się na dłuższą metę podpierać czyimś nieszczęściem??
     Poniedziałek zaczął się rewelacyjnie. Miałam energię, pomysły i chęć do pracy. Rozładowany telefon uważałam za zrządzenie losu, bo nie chciałam chociażby odruchowo na niego zerkać w dzień ściągnięcia gipsu przez Włóczykija. Samopoczucie dobre z rana było, ale się skończyło wieczorem przy milczącym telefonie.. Tak strasznie się zarzekał, że chce ze mną być, że mnie nie puści, że zaraz po ściągnięciu gipsu się odezwie, a tu już drugi dzień po tym fakcie kompletna cisza.. O milczeniu cały poprzedni tydzień już nawet nie wspominam, bo tylko głupi się nie domyśli.
     Nie, nie żałuję swojej decyzji, ale to wcale nie znaczy, że nie jest mi ciężko. Tak strasznie obiecywał i co z tego mam? I dziwić się potem, że im jestem starsza, tym mam większy problem z zaufaniem komukolwiek.. Chciałam chociaż przez chwilę poczuć, że te cztery miesiące co najmniej minimalnie były coś warte. A oprócz tego miałam nadzieję, że jakimś cudem uda się rozwiązać mój obecny problem..
     Cholerne wesele i inaczej tego nie potrafię nazwać. Za trzy tygodnie mój najbliższy kuzyn się żeni i nie ma opcji, bym w jakikolwiek sposób się z tej uroczystości wywinęła. Mam pecha, to fakt; i do mężczyzn i do tego typu imprez, bo zawsze, odkąd pamiętam mało kiedy byłam sama oprócz...właśnie takich sytuacji :/ Jakby to się nie mogło stać parę tygodni później.. Miałam nadzieję, że zadzwoni, by potem móc chociażby jako znajomego go na to wesele zaprosić. Przykleiłabym śliczny aktorski uśmiech, weselny weekend szybko by zleciał i byłoby po sprawie.
     Nie, nie mogę zaprosić nikogo innego, bo to impreza prawie 200 kilometrów ode mnie z noclegami i z tego powodu na pewno nie wezmę na nią osoby, którą znam tylko pobieżnie.  Poza tym nie znoszę "rodzinnego" przyklejania do mnie kompletnie mi obojętnych facetów, więc najprawdopodobniej pójdę sama. I nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że zdjęcia na ślubie będzie robił mój "eks", który prawie mi wyznał miłość, ja go w ramach "wdzięczności" dwa razy rzuciłam, a teraz cieszy się szczęśliwym związkiem z ładną dziewczyną. Miałaby pirania okazję na ucztowanie. Fuck.
     A tak żeby było śmiesznie, Włóczykij ma tydzień wcześniej wesele swojego brata. Gdyby się odezwał, mogłaby to wtedy być swego rodzaju dyplomatyczna "wymiana", ale telefon wciąż milczy.. i oczywiście nie ma możliwości, bym to ja w jakikolwiek sposób próbowała się kontaktować. Zastanawia mnie jednak z kim, jeśli nie ze mną, pójdzie? Sam? Coraz częściej dochodzą do mnie myśli, że gdzieś tu na tej scenie jest ktoś trzeci... Nawet gdyby, to do jasnej cholery powinnam mieć to głęboko w dupie! Poćwiczę to parę razy przed lustrem i więcej na takie głupie dywagacje traciła czasu nie będę.
     Pieprzone, złośliwe, pechowe życie. Dziś mam takie samopoczucie, więc jutro będzie pewnie całkiem odmienne. Prawdziwa huśtawka nastrojów to ostatnio moja smutna codzienność.

piątek, 14 września 2012

49. ironia losu

     Było dobrze i zapowiadało się, że będzie tylko lepiej. W niedzielę tydzień temu, rozmawiając wieczorem przesłaliśmy wzajemne buziaki, życzyliśmy miłego poniedziałku i w kwiecistym, przyjemnym nastroju pożegnaliśmy się słowami: "do usłyszenia".
     Ciszą w poniedziałek się nie zdziwiłam, bo przecież kto powiedział, że musimy codziennie ze sobą rozmawiać? Ciszę we wtorek zauważyłam, a w środę z jej powodu spanikowałam. Zaczęłam się bać, że coś się stało. Pisałam sms-y, dzwoniłam.. bez odzewu. Bóg jeden wie, jakie myśli krążyły wtedy po mojej głowie; a może ktoś umarł w rodzinie, a może wypadek... wiedziałam, że zdarza mu się z tym gipsem jeździć samochodem, więc naprawdę wszystkiego się spodziewałam.
     Odrzucanie moich połączeń w czwartek sprawiło, że po raz pierwszy, zwijając się z bólu na dywanie gorzko zapłakałam. Dochodziły do mnie jeszcze skrawki myśli o ukradzionym telefonie, ale już coraz rzadziej przebijały się przez racjonalne i przykre przypuszczenia o celowym działaniu z jego strony... Nie chciałam wierzyć, że mógłby być wobec mnie tak okrutny, ale po tylu dniach milczenia musiałam to wreszcie wziąć pod uwagę. Zebrałam się w sobie i zagroziłam, że jeśli to milczenie się nie skończy to do niego przyjadę i osobiście zapytam, co się stało. I nie przejmowałam się odległością 100 km, czy też faktem bycia tam zaledwie jeden raz; byłam wystarczająco zmotywowana, żeby nie zwracać uwagi na te przeszkody. Dostałam odpowiedź: "cześć, zadzwonię za godzinkę". Czekałam "godzinkę", kolejny wieczór i kolejny dzień. Ponowiłam groźbę przyjazdu i wreszcie odebrał telefon.
     Nasza rozmowa trwała kilka godzin. Ja uparcie pytałam o to, co się stało, a on chciał wiedzieć jak w pracy, co porabiałam itp. bzdury. Za każdym razem zmieniał temat. Do celowego milczenia przyznał się od razu, ale dopiero potem wyjawił powód. Najpierw było coś o chęci odpoczynku, pobycia w samotności (cały dzień siedzi sam z tym cholernym gipsem i nagle mu tego zabrakło??), a potem padło wreszcie to konkretne, pamiętliwe dla mnie zdanie: "zależy mi na Tobie, ale... jest jakaś luka".
     Byłam w szoku. Facet, który wiele razy mnie zatrzymywał, gdy irytowałam się jego zachowaniem; facet, który na moje wahania i słowa o rozstaniu reagował mówiąc: "ja Ci na to nie pozwolę, nie mów tak brzydko"; ten sam facet mówi mi teraz, że jest jakaś luka???! Szybko po tym stwierdzeniu nakazał mi niczym się nie przejmować. Twierdził uparcie, że to wszystko przez tę nogę i siedzenie w czterech ścianach, że na pewno to minie i póki co najlepszym wyjściem będzie całą tę sytuację przeczekać aż do zdjęcia gipsu. A ja.. no cóż.. Nic tak kiepsko nie wpływa na moje samopoczucie jak niepewność. Nie muszę otrzymywać dobrych wiadomości, mogą być one złe, ale najważniejsze, żeby były jakieś, bo ich brak sprawia, że wariuję... To główny powód, dla którego nigdy nie godzę się na jakiekolwiek czekanie. A co z powodami jeszcze ważniejszymi? Krótko zwięźle i na temat: jestem dobrą, wartościową kobietą i zasługuję na mężczyznę, który skoczy za mną w ogień, a nie na takiego, który mnie od siebie odsuwa, by zastanawiać się nad jakąś cholerną "luką". Królewicz ma w ciszy i spokoju wymyślać, co jest nie tak, a ja jak grzeczna przykładna kobietka mam cierpliwie czekać- NIE MA MOWY.  Nie ta głupia kobieta i nie ten słaby charakter.
     Zakończyłam, usypiając jego czujność, jak gdyby nigdy nic rozmowę, a na drugi dzień do niego pojechałam. I nie po to, by tracić czas na dyskusje i gdybania. Pojechałam tam, by rozwiązać jego "dylematy"; pojechałam, by mu powiedzieć, że odchodzę.
     Bóg jeden wie jak drżałam i jak waliło mi serce, gdy byłam zaledwie pareset metrów od jego domu. Otworzyła mi jego mama i od razu "osaczyła" kawusią, ciasteczkami itp. uprzejmościami. Włóczykij na chwilę pojechał do pracy. Nie musiałam długo czekać, po 15 minutach wszedł o kulach do domu. Był zaskoczony, ale uśmiechnięty. Chciałam szybko zakończyć całą sprawę i jeszcze szybciej wrócić do domu, ale przy jego mamie nie do końca to było możliwe. Wypytywała mnie o wiele spraw, poruszała różne tematy i nie wierzyła, gdy mówiłam, że przyjechałam tylko na chwilę.
     W końcu, po 45 minutach uprzejmości i rozmów o wszystkim i o niczym, udało mi się z nim porozmawiać w cztery oczy. Zaczęłam konkretnym pytaniem: czy chce ze mną być? Albo zaczepiał albo żartował migając się jednocześnie od konkretnej odpowiedzi. W końcu powiedział, że na pewno chce i obiecał, że ta nieprzyjemna sytuacja już się nie powtórzy. Czy mu uwierzyłam? Oczywiście, że nie, ale jednocześnie się zorientowałam, że całej sprawy nie da się wyjaśnić i rozwiązać w parę minut. Prosił bym została. Nagle zrezygnował ze wszystkich planów, zagroził, że mnie nie wypuści z pokoju a ja ostatecznie się zgodziłam. Nie, nie wybaczyłam mu ani trochę; nawet przez myśl mi to nie przeszło. Chciałam być pod każdym względem spokojna dlatego postanowiłam zostać, by wybadać całą sytuację.
     Zdecydowałam na początek nie poruszać żadnych poważniejszych i problemowych tematów. Obserwowałam go. Nie przytulałam, nie dotykałam; zwracałam uwagę przede wszystkim na jego zachowanie wobec mojej osoby. I o dziwo wszystko pod tym względem było ok. Obejmował mnie, interesował się moimi potrzebami; pieszczotliwie zaczepiał w obecności mamy i brata, a gdy byliśmy bliżej bez przerwy się do mnie przytulał. Noc nie należała do specjalnie udanych, ale takie w życiu par również się zdarzają.
     Niedziela. Zbliżał się coraz bardziej czas mojego wyjazdu. Wiedziałam, że ta rozmowa musi się w końcu odbyć, ale ostatecznie nie mam zielonego pojęcia jakim cudem się zaczęła. Chciałam się zdrzemnąć, bo psychicznie i fizycznie byłam konkretnie zmęczona. Przyszedł na łóżko, przytulił się i w końcu się wszystko rozwinęło... Było zauroczenie, ale nie ma zakochania. "Luka" to miejsce pomiędzy tymi dwoma pojęciami.
     Do tej pory nie mogę wyjść ze zdziwienia, jak ja mądra i rozsądna kobieta nie domyśliłam się tak banalnej sprawy?? Zależy mi na Tobie, ale... Cię nie kocham. Przecież to było tak cholernie proste! Nie powiedział mi tego w tak konkretny sposób, ale w końcu wyczytałam to między wierszami. Mówił o problemie zakochania się, o tym, że wcale nie znaczy, że to się nie stanie...itd. itp. A ja co na to? Podniosłam się z łóżka i ze łzami w oczach oznajmiłam mu, że to koniec. Powiedziałam mu, że już nie musi się niczym martwić ani zastanawiać, bo od niego odchodzę. Zasługuję na mężczyznę, który pójdzie za mną z zamkniętymi oczami, a nie na takiego, który mając je otwarte wciąż myli drogę...
     Nie chciał mnie puścić do domu. Powiedział, że się na to nie zgadza i że na pewno po zdjęciu gipsu wszystko wróci do normy. Miał łzy w oczach i nawet go rzekomo zabolało serce, ale dla mnie to już nie miało większego znaczenia. Kwestia "docenisz coś, dopiero jak to stracisz" również była poruszana. Bał się takiej sytuacji i pewnie dlatego do samego końca nie zgadzał się z moją decyzją. Mówił, że po zdjęciu gipsu na pewno do mnie przyjedzie. Odpowiedziałam, że nie chcę by dzwonił i by kiedykolwiek próbował się ze mną spotkać, ale on mnie kompletnie nie słuchał. Bez przerwy powtarzał, że wszystko się ułoży i że wciąż jesteśmy razem, a moje ostatnie słowo "żegnaj" całkowicie zignorował.
     Z trudem pobrałam moje rzeczy (łącznie ze zdjęciem z jego portfela) i wreszcie wyruszyłam w drogę powrotną. I tak jak przypuszczałam poczułam się zdecydowanie lepiej, bo już wiedziałam na czym stoję. Nikt nie powiedział, że musimy się w sobie zakochiwać od pierwszego wejrzenia. Może to nastąpić po tygodniach, miesiącach a nawet latach. Wszystko jednak pod warunkiem, że ani razu nam się wcześniej nie zdarzą z tego powodu jakiekolwiek dylematy. Problem nie polega na tym, że on nie potrafi się zakochać; nie jestem tą kobietą- ot cała filozofia. I mimo tej straconej pozycji nie boję się tego stwierdzić.
     Usłyszałam od mamy, że jeśli zadzwoni to chociażby w ramach kultury osobistej powinnam odebrać. Prawie cały tydzień mnie ignorował. Nie odpisywał na sms-y, nie odbierał telefonów i w dupie miał fakt, że się strasznie martwię, a ja miałabym w odpowiedzi na to "kulturalnie reagować" ??? Zresztą... wcale się nie zdziwię jeśli to się w ogóle nie stanie. Słomiany zapał rzecz ludzka i bardzo prawdopodobne, że po kilku dniach samotności polubi ten stan rzeczy i odetchnie z ulgą stwierdzając: "problem z głowy". Czwarty dzień się nie odzywa, więc nad czym ja się tu w ogóle zastanawiam... W poniedziałek zdejmują mu gips. Druga opcja jest taka, że obecnie wyczekuje przede wszystkim na ten moment, ale szczerze- to również mam już głęboko w dupie.
      Jestem teraz spokojniejsza, ale czy czuję się idealnie? Oczywiście, że nie. Jest czas na szczęście, cierpienie i obojętność. Obecnie jestem między tym drugim a ostatnim. Mimo to jestem z siebie bardzo dumna. Przejechała 100 km, by zerwać z facetem i w ten sposób pokazać mu, że jest zbyt wartościowa, by pozwolić komukolwiek na takie traktowanie. Myślę jednak również o wspólnych szczęśliwych chwilach i nie mogę się nadziwić, ile razy życie jest w stanie kopnąć człowieka w tyłek... W niecałe dwa tygodnie straciłam kilka kilogramów i chyba połowę włosów. Pamiętam, jak się dziwiłam, gdy moja kuzynka z powodu problemów z mężem prawie wyłysiała, a teraz sama jestem w szoku, że mnie samą taka fizyczna ujma spotyka. Pewnie to przez szampon, więc nie będę panikować.
     Jestem mądrą, wykształconą i atrakcyjną kobietą, więc dlaczego się martwię? Bo mam 30 lat, bo nie mam siły, bo nie wiem na ile jeszcze mi ta ładna regułka wystarczy.
     Prawdziwa ironia losu... Piosenka Alanis Morisette, "podrzucona" mi przypadkiem przez Infatuation-junkie trafia w sedno mojego obecnego nastroju:


 Staruszek skończył dziewięćdziesiąt osiem lat
Wygrał na loterii i zmarł natępnego dnia
To jak czarna mucha w kieliszku Chardonnay
To jak wyrok śmierci cofnięty o dwie minuty za późno
Czyż to nie ironia? Nie sądzisz?

Ref.
To jak deszcz w dzień twojego ślubu
Jak darmowa przejażdżka opłacona z góry
Jak dobra rada, której nie posłuchałaś
Bo kto by pomyślał... że się przyda

Pan 'Ostrozny' bał sie latać
Spakował walizkę i pożegnał się z dziećmi
Całe swe cholerne zycie czekał na tą podróż
A gdy samolot spadał w dół pomyślał:
"Czyż to nie miłe...?"
Czyż to nie ironia? Nie sądzisz?

Ref.
To jak deszcz w dzień twojego ślubu
Jak darmowa przejażdżka opłacona z góry
Jak dobra rada, której nie posłuchałaś
Bo kto by pomyślał... że się przyda

Życie w zabawny sposób przyczaja się na ciebie
Gdy myślisz, że wszystko jest ok, że wszystko idzie dobrze
Życie w zabawny sposób pomoże ci
Gdy myślisz, że wszystko idzie źle, że wszystko
Wybucha ci w twarz

Korek na mieście, gdy już jesteś spóźniona
I zakaz palenia podczas twojej przerwy na papierosa
To jak dziesięć tysięcy łyżeczek gdy potrzebujesz tylko noża
Jak spotkanie z mężczyzną moich marzeń
A potem poznanie jego pięknej żony
Czyż to nie ironia? Nie sądzisz?
Trochę zbyt ironiczne? Tak myślę...

Ref.
To jak deszcz w dzień twojego ślubu
Jak darmowa przejażdżka opłacona z góry
Jak dobra rada, której nie posłuchałaś
Bo kto by pomyślał... że się przyda

Życie w zabawny sposób przyczaja się na ciebie
Gdy myślisz, że wszystko jest ok, że wszystko idzie dobrze
Wybucha ci w twarz

     Dodałabym zwrotkę: "Z wieloma próbowałaś być i z wieloma być lubiłaś, ale ich nie kochałaś. Gdy spotkałaś wreszcie na swej drodze tego, którego mogłabyś takim uczuciem obdarzyć, to tym razem on się "odwdzięczył" dobrze Ci znanym ALE. Czyż to nie ironia? Nie sądzisz?"

wtorek, 4 września 2012

48. dziękuję, że jesteście

     Pisaliście, ocenialiście i w pierwszej kolejności chciałabym Wam podziękować za to, że jesteście. Miła jest bowiem świadomość, że ktoś chce pomóc i wesprzeć radą. Z drugiej jednak strony.. na chwilę obecną znacie tylko jedną stronę medalu, więc jestem wdzięczna również za słowa: "Ty będziesz wiedziała najlepiej".
     O początku znajomości z Włóczykijem celowo nie pisałam, bo najzwyczajniej w świecie nie chciałam zapeszać. Gdy zerkniecie chociażby pobieżnie na moje dawniejsze posty zauważycie, że szczęściem do mężczyzn raczej się pochwalić nie mogę. A bo ten okłamał, tamten zostawił dla innej a jeszcze inny kompletnie się do niczego nie nadawał.. To nie znaczy oczywiście, że nie wyszłam z większości z tych sytuacji obronną ręką. Doświadczenie nauczyło mnie nie patyczkować się ze znajomościami, które nie mają sensownych podstaw, więc jako przykładna mądra dziewczynka szybko je kończyłam. Niby nie pech, a co najwyżej rozsądek, ale jeśli wezmę pod uwagę dzisiejszą nieumiejętność zliczenia tych wszystkich "związków" to jednak zdecydowanie to pierwsze:/ Życie trzeba brać jakim jest, więc staram się z tego powodu nad sobą nie użalać. Podkreśliłam jednak ten fakt przede wszystkim dlatego, byście zrozumieli dlaczego przez pewien czas Włóczykija "ukrywałam"; po prostu spokojnie wyczekiwałam na rozwój sytuacji.
     Poznaliśmy się w klubie. Ponieważ moje życie nie stroniło również od dziwacznych i pełnych rozczarowań wirtualnych znajomości, niezmiernie mnie ten fakt cieszy. Do dziś się uśmiecham na samą myśl, gdy sobie przypomnę, że Włóczykij przy barze zaproponował mi sok bananowy ;) Rewelacyjnie nam się ze sobą rozmawiało. Tradycyjnie dał mi o wiele lat mniej, a ja ucieszyłam się na samą myśl, że jest zaledwie o trzy lata ode mnie młodszy (w takich miejscach zazwyczaj miałam "szczęście" do nastolatków..). Wymiana numerów telefonów i długie wieczorne rozmowy przed każdym spotkaniem..
     Pierwsza, druga i trzecia randka, na której dopiero po raz pierwszy mnie pocałował. Gdy nie dotknął mnie nawet na pierwszej, byłam pewna, że to nasze ostatnie spotkanie, bo najzwyczajniej w świecie mu się nie podobam. A było tak naprawdę całkiem na odwrót.. Mimo iż mieszka ode mnie 100 kilometrów, to zawsze przyjeżdżał na czas i po kolacji, spacerze itp. odjeżdżał taki kawał do domu prawie nad ranem.. Nigdy się nie skarżył i nigdy od Niego nie usłyszałam, że to tak daleko..
     Będąc w trasie każdego wieczoru do mnie dzwonił. Często słyszałam w słuchawce jak bardzo jest zmęczony, ale mało kiedy rozmawialiśmy ze sobą mniej niż godzinę. Jakiś czas temu poprosił mnie o zdjęcie. Przyznał się potem, że co wieczór przypina je przed snem nad łóżkiem i się w nie wpatruje.
     Nasz pierwszy weekendowy wypad był wręcz idealny. Włóczykij robił śniadania, kolacje, sprzątał; chętnie wszystko zwiedzał, a obojętnie kiedy się przebudziłam w nocy zawsze mnie przytulał. Jego poprzednie związki były z wyjątkowo perfidnymi i zakłamanymi kobietami i nie raz od Niego usłyszałam, że ja różnię się od nich pod każdym względem.
     Mogłabym jeszcze napisać o czekoladkach, winie; o mówieniu o "swojej kobiecie" bratu i kolegom z pracy a nawet o kochanej rycerskiej zazdrości, ale nie o nie wiadomo jakie wychwalanie Włóczykija mi w tym poście chodzi. Chcę w ten sposób tylko podkreślić, że wypad nad morzem, owszem, pod względem różnych Jego jak i moich zachowań (zasada odbijania piłeczki i wypominania..aż wstyd:/) nie należał do udanych, ale to wcale nie znaczy, że wszystko inne też było "be". Włóczykij to dobry facet, jednak jak każdy facet ma wady i ja, jak każda kobieta, również je posiadam.
     Nie koloryzuję całej historii, po prostu mam świadomość, że w całej tej znajomości nie jest jedyną. Poza tym , wierzcie mi lub nie, jestem kobietą z dużym doświadczeniem i naprawdę nie potrafiłabym stać się nagle w jednym momencie głupią kozą biegającą za facetem, który jest nic nie wart.
     Kilka dni po urlopie się do siebie nie odzywaliśmy. Jak się potem okazało, oboje potrzebowaliśmy od siebie odpocząć. Oboje również zgodnie stwierdziliśmy, że wypad nad morze z "inwalidą" był wyjątkowo fatalnym pomysłem. Nie męczyłam Go już z przeprosinami, bo przecież jak wracaliśmy je otrzymałam; najważniejsze dla mnie było, by już po prostu to zostawić za sobą.
     Najpierw krótsze, delikatniejsze rozmowy, a teraz już powoli wszystko wraca do normy. Niby powinnam się cieszyć, ale uspokoję się dopiero wtedy, gdy się zobaczymy. Chcę się przytulić i namacalnie wiedzieć, że wciąż nam na sobie zależy. W końcu tak jak można kochać, tak też można wybaczać prawda? Póki co, muszę wytrzymać jakoś te dwa tygodnie.. Podsumowując: Włóczykij zasługuje na szansę i dlatego wciąż jesteśmy razem; fakt, na razie ze względu na gips telefonicznie, ale jesteśmy. Chciałabym, by wszystko było dobrze, ale jeśli się nie uda, to na pewno Wam o tym powiem i na pewno rozsądnie w takiej sytuacji postąpię.
     Jeszcze raz dziękuję moi kochani, że jesteście :) Nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak bardzo cenię Waszą obecność i wsparcie :)

środa, 29 sierpnia 2012

47. i masz Babo placek...

     Urlopowy wypad nad morze w głowie prawie dwa miesiące, a dziś.. już po urlopie. Powinnam być wypoczęta, psychicznie odciążona, życiowo naładowana, a jest wręcz przeciwnie. Zmęczona, znerwicowana, rozdrażniona i rozczarowana- te słowa w pełni charakteryzują mój obecny nastrój. Same trudności ze zdobyciem wolnego przez Włóczykija już chyba wtedy zapowiadały tę klapę..
     Pięć dni przed wyjazdem Luby złamał nogę; zacznę od razu z grubej rury :P Stąpnął nieszczęśliwie na chodniku i stało się :/ Lekarze, gipsy itp. sprawy, a potem mimo wszystko decyzja o wypadzie nad morze. Już wtedy świtało mi w głowie: "i masz Babo placek..", ale kto by pomyślał, że może być jeszcze gorzej.. Ja byłabym w stanie pogodzić się z pozostaniem w domu, jednak determinacja Włóczykijowego kuzyna, który za wszelką ceną, wraz ze swoją dziewczyną, chciał mieć towarzystwo zwyciężyła. Więc "ok" rzekłam, spakowaliśmy się i wylądowaliśmy w Dziwnowie.
     Ze znalezieniem noclegów nie było większych problemów; mniejsza miejscowość, końcówka sezonu, więc można było przebierać w ofertach. Ja biegająca z bagażami, a Włóczykij o kulach. Nie marudziłam, nie miałam żadnych pretensji, tylko jak taka wierna, oddana i opiekująca się nieporadnym mężczyzną Baba cierpliwie się wszystkim zajmowałam. I wierzcie mi lub nie, pomimo spacerów zaledwie 200 metrów w obrębie domu (do morza mieliśmy ich jakieś 150), braku pogody, pustek na ulicach wieczorową porą; pomimo konieczności spełniania roli "przynieś, podaj, zamiataj" i podawania piw już słaniającym się mężczyznom byłabym z tego wypadu naprawdę zadowolona. Dziś jednak nie jestem, bo Włóczykijowi najzwyczajniej w świecie po paru dniach zaczęło odbijać.. Tak, tak- ODBIJAĆ. Szukałam innych określeń na ten stan rzeczy, ale to niestety pasuje najbardziej. Ja wiem, że nie mógł wiele robić; wiem, że stęsknionym, ochoczym na kąpiel wzrokiem zerkał na morze i wiem, że z racji bycia wyjątkowo ruchliwą osobą ciężko mu było znieść ociężały gips, ale czy w związku z tym musiał utrudniać życie innym?? Innym to znaczy mnie- w ramach wyjaśnień :/
     Ja nawet nie wiem, jak to wszystko, co się stało mam ubrać w słowa.. Jeszcze do tej pory nie ochłonęłam i mam w głowie straszny mętlik :/ Krótko, zwięźle i na temat: Włóczykij zaczął od dziwnych żartów, a skończył na robieniu mi na złość, chamskim przeklinaniu i żenującyh odzywkach w moją stronę. Milczałam jeden, drugi raz i w końcu wybuchłam.. najpierw płaczem,  a potem złością- kolejności mi się porypały :/ Pewne granice zostały do tego stopnia przekroczone, że oznajmijam koniec naszej znajomości. Stwierdziłam, że mam dość ciągłego zwracania mu uwagi i nie chcę z Nim być, bo najzwyczajniej w świecie tego nie wytrzymam. A Włóczykij co na to? Przepraszał, przytulał, nie kazał się denerwować i w tamtym momencie widać było doskonale, jak bardzo mu na mnie zależy; w nagrodę jednak kilka godzin później historia zaczynała się od początku..
     Naprawdę chciałam Go zostawić, ale ostatecznie jakoś dotrwaliśmy do przyjazdu do domu. Włóczykij uśmiechnięty, żartujący, a ja- przygnębiona i zamyślona. Baran nie wpadł tak a propos na to, że coś jest nie tak.
     Myślałam o jakiejś przerwie, ale tak do końca nie jestem przekonana, czy to przyniesie jakiś skutek. Dobrze nie jest, ale.. też nie jest najgorzej. Gdyby to był nasz pierwszy wspólny wypad, najprawdopodobniej wrócilibyśmy osobno. Jednak już raz spędziliśmy razem kilka dni poza domem i przyznam szczerze, że to była jedna z najbardziej udanych wycieczek w moim życiu. Piszę "już" no bo przecież jesteśmy ze sobą zaledwie cztery miesiące..
     I co tu teraz zrobić? Myślę i myślę i nic wymyślić nie mogę.. Na pewno nie jestem desperatką, która za wszelką cenę chce mieć przy sobie mężczyznę. "Wolę być sama niż z kimś, z kim miałabym się męczyć"- to moja kolejna, ważna życiowa dewiza. Jednak żałować konkretnej decyzji też bym nie chciała.. A może to był ten słynny kryzys, który musi w końcu przejść każda para? Nieee, na to jest chyba zdecydowanie za wcześnie.. Mam sporo wątliwości, więc chyba jedynie cierpliwość jest w obecnej sytuacji najsłuszniejszym rozwiązaniem.
     Do zdjęcia gipsu nie chcę Go widzieć- muszę psychicznie odpocząć; a po tym fakcie wszystko powinno się samo wyjaśnić.

niedziela, 19 sierpnia 2012

46. tylko te przyjaźnie, o które dbamy, są w stanie przetrwać wiele lat

     Wielu koleżanek w życiu nie miałam, bo z reguły nie przepadałam za towarzystwem dziewcząt.  Samych znajomych również namiętnie nie gromadziłam. Hołdowałam zasadzie małego, ale cennego grona i nigdy nie sprzyjałam dążeniu "poznania wszystkich" czy bycia lubianą i rozpoznawalną w każdym towarzystwie. Taki charakter.
     Agnieszka to koleżanka z licealnej ławki. Cztery lata chodziłyśmy razem co rano do szkoły i cztery lata w wielu szkolnych sytuacjach się wspierałyśmy. Z czasem dołączyła do nas zabawna i inteligentna Beata, z którą wspólnie obchodziłyśmy kolejne urodziny. Z uśmiechem na ustach wspominam te dawne dziecięce pomysły i dziwnie się czuję mając świadomość, że dziś nie ocalała z tego nawet cząstka...
     Z Agnieszką poszłyśmy na studia do tego samego miasta. Razem znalazłyśmy mieszkanie, a gdy się wyprowadziłam do akademika, wciąż razem spędzałyśmy ze sobą czas. Sprawa się skomplikowała, gdy w kolejnym roku przydziału do studenckiego domu nie otrzymałam... Jak się okazało, byłam tylko koleżanką od fajnych "znajomości i słynnych akademickich imprez", bo gdy znalazłam się na lodzie, stałam się co najwyżej problemem. Z wymuszeniem gościła mnie u siebie dwa tygodnie, gdzie spałam w śpiworze na podłodze, podczas gdy za ścianą stało puste łóżko... Nie miałam się gdzie podziać, więc cały żal i rozczarowanie musiałam stłumić w sobie. Miarka się przebrała, gdy zobaczyłam ogłoszenie o poszukiwaniu współlokatorki z jej numerem telefonu (rzekomo najlepsza koleżanka, która mi tego nie zaproponowała...). Zwróciłam się wtedy o pomoc do studentów, których znałam zaledwie kilka miesięcy i to, o dziwo, dzięki nim udało mi się wyjść z tych wszystkich kłopotów. Od Agnieszki wyprowadziłam się bez słowa, a dzięki pomocy tamtych osób zyskałam miejsce w akademiku i przyjaciół na cały okres studiów. Wspomnianą koleżankę z liceum długi okres mijałam na ulicy bez słowa. Z czasem usłyszałam od niej "cześć" i postanowiłam, z racji dawnych licealnych lat, jej odpowiadać. Przyznam jednak, że zawsze towarzyszy temu konsternacja i co najwyżej poczucie obowiązku.
     Beata wyjechała do Irlandii. Pisałam do niej kilka razy, pozdrawiałam przez mamę, ale bez odzewu. Może sporadycznie coś tam się pojawiło, ale nie zachęciło mnie to skutecznie do wznowienia prób. Była na ślubie Agnieszki i, z tego co wiem, jako jedyna stwierdziła, że "kogoś tu brakuje".
     Olę, studentkę z roku, pamiętam, jak przez mgłę, bo kolegowałam się z nią tylko przez okres mojego semestralnego bytowania na mieszkaniu. Ona szybko znalazła sobie chłopaka, a ja nowe miejsce w akademiku.
     Monika była moją sąsiadką z piętra, z którą byłam w tej samej grupie na roku. To właśnie z nią się najszybciej zakumplowałam i pewnie to trwałoby do dzisiaj, gdyby nie jej strasznie sporadyczne odzewy po studiach. Najlepsze koleżanki z akademika, a po wyprowadzce z niego... z jej strony kompletna cisza. Wiedziałam, że wyjechała do Anglii. Miałam do niej kontakty- pisałam, pytałam, skarżyłam się, że milczy. Dostałam wiadomość na Boże Narodzenie, a potem drugi raz- z zaproszeniem na ślub. Nie wiem, jak wy podchodzicie do takich życiowych sytuacji, ale ja koleżanek od święta nie uznaję. Jednak na ślubie nie dlatego nie byłam ; nie mogłam jechać, bo wtedy sama byłam świeżo po przyjeździe do nowego kraju i póki co, nie było mnie stać nawet na bilet do Polski. O prezencie weselnym, sukience, butach itd. już nie wspomnę. Napisałam Monice długą przepraszającą wiadomość i nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Tak nadszedł kres kolejnej, dobrze się zapowiadającej przyjaźni.
     Kama. Inteligentna i kochana kobieta. Szkoda jednak, że tylko przez koleżanki, a nie mężczyzn. Jej wytrwałość w dążeniu do celu, świadomość bycia dla siebie ważnym i ciągła chęć kształcenia sprawiły, że naprawdę wiele się od niej nauczyłam. Po studiach kilka lat pisałyśmy do siebie długie maile. I potem nagle... cisza. Podejrzewam, że stało się to wszystko z racji natłoku obowiązków, ale z drugiej strony, czy to naprawdę nas tłumaczy przed zapominaniem o bliskich nam osobach? Dziś postanowiłam, że do niej napiszę i konkretnie za cały ten stan rzeczy zwyzywam. Po tym niech robi co chce; ważne, że ja nie będę miała sobie nic do zarzucenia.
   Kasia- kochana Kasia :) Zaprzyjaźniłyśmy się na ostatnim roku naszych studiów. Marudna, bardzo wrażliwa i, chyba jako jedyna na tym świecie, potrafiąca mnie przegadać ;) Dziś ma nowy dom, męża, dziecko i chodzi z kolejnym w dwupaku, ale mimo to wciąż o mnie pamięta. Ba, nawet więcej- nie daje mi o sobie zapomnieć ;) Gdy byłam zapracowana, zabiegana; gdy przeżywałam kolejne miłosne zawody- ona wciąż była, pytała, dzwoniła i chciała odwiedzić. Ani razu nie zrezygnowała, ani razu, mimo wielu własnych problemów, nie zdarzyło jej się o mnie zapomnieć. Przedwczoraj byłam ją odwiedzić. Mieszkamy 50 kilometrów od siebie, więc to naprawdę nie jest trudne :) Poplotkowałyśmy przy kawusi i pożegnałyśmy się z obietnicą kolejnego rychłego spotkania.
     I właśnie tę koleżanką dziś cenię najbardziej. Nie tłumaczy się nawałem pracy, czy brakiem czasu z innych powodów. Nigdy nie miała problemu ze znalezieniem dla mnie dłuższej chwili. Dzięki temu dziś wiem, że o tę znajomość warto i trzeba dbać. Sama wiele razy tłumaczyłam się brakiem czasu dla znajomych, a moja kochana Kasia swoim podejściem uświadomiła mi wreszcie , jaka to niewłaściwa i bezsensowna wymówka.
     Napiszę wiadomość do Kamy, a potem podzwonię po znajomych. Odkąd jestem z Włóczykijem praktycznie wszystkich odłożyłam na bok. Wstyd mi z tego powodu, bo przecież zawsze gardziłam osobami, które, po znalezieniu drugiej połówki, od wszystkich automatycznie sie odseparowywały. Dla chcącego nic trudnego, więc od teraz koniec z tym (!) Tylko te przyjaźnie, o które dbamy są w stanie przetrwać wiele lat.

czwartek, 16 sierpnia 2012

45. miłość cierpliwa jest..

     Nie, nie jestem po upragnionym wyjeździe, a wręcz przeciwnie- dopiero przed (podobno :P).
     Włóczykij zapowiedzianego urlopu jednak nie dostał, ale kolejny tydzień twardo o niego walczy. Zagroził nawet odejściem z pracy i tym sposobem zarządził wolne od przyszłej środy. Jeden z pracowników wraca z chorobowego i jest to rzeczywiście realne.
     A ja.. wciąż czekam. Dwa miesiące wolnego, a upragniony wyjazd nad morze szykuje się dopiero na ostatni gwizdek.. Jako cierpliwa i rozumna kobieta nie mam Włóczykijowi tego za złe, no bo przecież to nie jego wina. Ale konkretny wniosek z całej tej historii już wyciągnęłam: za rok nie ma co się oglądać, tylko co rusz śmigać w lipcu nad morze. Stały kompan tego typu wypadów w postaci mamy jest na tak :) Sezon letni to istny sajgon dla kierowców, więc nie chcę po raz kolejny wyczekiwać jak na szpilkach na Włóczykijowy urlop. Oczywiście jeśli go dostanie to wyjedziemy- ja jednak zrobię to już po raz drugi w sezonie :)
     Za dwa tygodnie wracam do pracy.. i na samą myśl o tym dostaję gęsiej skórki. Dwa miesiące byczenia się, a mi wciąż mało- aż wstyd się przyznawać :/ Wszystko przez wrzesień- najbardziej stresujący i napięty miesiąc dla nauczyciela. Początek zeszłego roku szkolnego był dla mnie straszny (zmęczenie po dwumiesięcznym remoncie, natłok obowiązków, fatalne wychowawstwo..) i stąd te obawy. Oby w tym roku było całkiem na odwrót. W razie "W" dziś przynajmniej mam się komu wypłakać na ramieniu, bo rok temu niestety nie posiadałam takiego wsparcia.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

44. pies ogrodnika

     Z D. kiedyś byłam i nigdy, od czasu rozstania, nie pożałowałam, że już nie jestem. Najlepszy kolega mojego kuzyna, bardzo dobry znajomy, dla wielu przyjaciel, a dla mnie, mimo konkretnych prób, niestety nie partner. Byliśmy ze sobą parę miesięcy. Przestaliśmy, gdy o normalnej rozmowie można było jedynie pomarzyć, bo na każdym kroku, nawet w błahych sprawach potrafiliśmy się już tylko kłócić. Mimo wszystko zakochał się we mnie- widziałam to doskonale i złamałam mu serce odchodząc.
     Dziś, przy napotkanych okazjach, jako normalni, dorośli ludzie zamieniamy ze sobą parę słów. To już nie jest to, co kiedyś, ale mimo wszystko wciąż jest cenne. Ja mam chłopaka, a on od niedawna dziewczynę. Gdy pierwszy raz się o tym dowiedziałam, przyjęłam to całkiem normalnie, ale przyznam szczerze, że w duchu trochę ironicznie. Pomyślałam, że pewnie to kolejna krótka przygoda, która z racji dziecinnych zagrań D. i braku empatii niebawem się skończy. Wciąż nie byłam zdziwiona, gdy zobaczyłam ich wspólne pozowane zdjęcia, ale dopadło mnie to wreszcie, gdy dowiedziałam się, że razem zamieszkali. Nie chcę z nim być, nie żałuję, że się rozstaliśmy, ale na wiadomość o tym coś mnie ukłuło..
     Tak, ewidentny syndrom psa ogrodnika: sam nie weźmie, ale obcemu nie da. Był rzekomo we mnie taki zakochany, a teraz inna odbiera jego telefon. Jaka ja czuję się z tym odruchem banalna i płytka; i dochodzę jednocześnie do wniosku, że kobiety to jednak proste i strasznie w niektórych sytuacjach przewidywalne stworzenia. Nie, nie będę się jeszcze bardziej pogrążać i nie opublikuję zdjęć z Włóczykijem. No może chociaż status zmienię na "w związku".. ale to tylko dlatego, że czas najwyższy (!)- chyba :P

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

43. wreszcie (!)

     Włóczykij wreszcie dostanie urlop (!). Piszę "wreszcie", bo jeszcze kilka tygodni temu nie było wiadomo, czy się w ogóle nim będzie cieszyć. Lato to wyjątkowo napięty sezon dla kierowców i musiał długo walczyć o ten tygodniowy pobyt nad morzem. Tak, tylko tydzień, ale, biorąc pod uwagę wcześniejsze obawy, dla nas "aż" tydzień.
     Oczywiście jedziemy nad morze :) To jedyne miejsce, które potrafi naładować moje bateryjki, więc sprawa od początku była jasna. Była Gdynia, Władysławowo, Łeba, Ustka, a w tym roku padło na Świnoujście. Oboje nigdy tam nie byliśmy, a to nieodzowny warunek naszego urlopu. Wyjeżdżamy za tydzień, a w tv już od kilku dni trąbią o szkolnych wyprawkach.. Oj dwa miesiące wakacji dla uczniów i dla mnie wyjątkowo szybko w tym roku lecą.. Dlatego tym bardziej cieszę się na nasz wyjazd :)

piątek, 3 sierpnia 2012

42. o toporach i innych partnerskich narzędziach słów kilka

     I topór wojenny, póki co zakopany. A przyznam, że łatwo nie było :/ Ile ja się namartwiłam, ile nocy nie przespałam, telefonów od Włóczykija nie odebrałam, ile wreszcie wieczornych piw na rozluźnienie wypiłam..
     Niektóre nieporozumienia, kłótnie potrafią być wyjątkowo męczące. I nie chodzi tu absolutnie o zdzieranie gardła; nie jestem typem kobiety, która podnosi głos i bez końca "zrzędzi". Argumentuję cokolwiek wyjątkowo konkretnie, a spotykając się z ciągłym "niepojmowaniem" sprawy przez drugą stronę zaczynam milczeć i cierpliwie czekać na to, aż facet się w końcu opamięta. Brzmi spokojnie i wyjątkowo statycznie, ale w rzeczywistości tak niewinnie to nie wygląda. Cały ten czas "zawieszenia" bowiem bardzo wewnętrznie przeżywam: popłakuję w kącie, popijam melisę na uspokojenie, na niewielu rzeczach potrafię się skupić i cierpię na okropną bezsenność. Oczywiście druga połówka nie ma o niczym zielonego pojęcia, bo przecież jestem "silna i twarda jak głaz". Mężczyzna jest głową a kobieta szyją, która tą głową kręci, więc nigdy nie okazuj, że jesteś bardziej oddana płci męskiej nić On Tobie (mimo iż często tak właśnie jest). Facet powinien być zawsze trochę bardziej za kobietą niż na odwrót- oto moja niezawodna i wynikająca z doświadczenia partnerska dewiza.
       Włóczykij nie pokusi się o międzynarodowe wyjazdy. Regularnie będzie w każdym tygodniu wracał do domu, bo jest świadom, że tylko taki wariant sprzyja pielęgnowaniu naszego związku. Happy :)

środa, 1 sierpnia 2012

41. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego

     Jutro kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego.
     Powstanie Warszawskie było częścią planu operacyjnego o kryptonimie "Burza", który przewidywał włączenie się oddziałów Armii Krajowej do walki z wycofującymi się Niemcami i wyzwalanie obszarów znajdujących się do 17. września 1939 roku w granicach II Rzeczypospolitej. Na początku 1944 roku żołnierze AK wzięli m.in. udział w wyzwoleniu Lwowa, Wilna oraz Białostocczyzny i Lubelszczyzny jednak idąca jednocześnie od wschodu Armia Czerwona rozbrajała AK- owców a oficerów deportowała w głąb ZSRR. Nasi bohaterowie mieli do wyboru: wstąpienie do wojsk polskich walczących u boku Armii Czerwonej lub więzienie. Wieści o wydarzeniach na terenach wschodnich trafiły do Komendy Głównej AK w Warszawie. Zrewidowano plany, zgodnie z którymi Warszawa miała być wyłączona z planu "Burza". Podjęto decyzję o samodzielnym oswobodzeniu stolicy i wystąpieniu w roli gospodarzy wobec wkraczających Sowietów. Założenia te nie miały jednak dużych szans na realizację z powodu planów Stalina, który dążył do sprowokowania wybuchu powstania i pozostawienia walczących swojemu losowi.
     31. lipca gen. Tadeusz Bór- Komorowski otrzymał, jak się później okazało, niesprawdzony meldunek, że na przedpolach Pragi pojawiły się oddziały wojsk radzieckich. Wydał wówczas rozkaz o wybuchu powstania w Warszawie 1. sierpnia 1944 roku o godz. 17 (godzina "W"). Przez pierwsze cztery dni powstańcy odnieśli wiele sukcesów. W ich rękach znalazły się: większa część Śródmieścia, Stare Miasto, Powiśle, Żoliborz, Wola i część Mokotowa. Zajęte przez powstańców dzielnice były jednak odseparowane od siebie. Żołnierze radzieccy w tym czasie zaprzestali działań bojowych i zatrzymali się na przedmieściach polskiej stolicy. Wycofali również swoje lotnictwo (które jeszcze w lipcu dominowało w przestrzeni powietrznej nad miastem), umożliwiając Niemcom ataki na pozycje powstańcze. Na wieść o wybuchu powstania Adolf Hitler rozkazał zniszczyć Warszawę i wymordować jej mieszkańców. Do walk skierowano ponad 50 tysięcy żołnierzy. Dysponowały one lotnictwem, czołgami i artylerią. Zdobywały dzielnicę po dzielnicy. Polacy najdłużej bronili Śródmieścia. Wreszcie w obliczu nieuchronnej klęski, 2. października 1944 roku został podpisany akt kapitulacji. Straty powstańców wyniosły ok. 18 tysięcy zabitych i 25 tysięcy rannych. 16 tysięcy Polaków wzięto do niewoli. Jednym z nich był gen. Tadeusz Bór- Komorowski, mianowany w ostatnich dniach powstania Naczelnym Wodzem Polskich Sił Zbrojnych. Oprócz tego śmierć poniosło ok. 180 tysięcy cywilów. Straty niemieckie to ok. 17 tysięcy zabitych i zaginionych oraz 9 tysięcy rannych. Ludność miasta wysiedlono, zaś jego budynki systematycznie wyburzano. W styczniu 1945 roku Warszawa była zniszczona w ok. 80 %.
      Jak dziś obchodzimy rocznicę tego bohaterskiego wydarzenia? Dźwięk syren, okolicznościowe przemówienia, zapalenie zniczy i msza święta to jedne z wielu form upamiętnienia Polaków, którzy oddali życie za naszą ojczyznę. Wyraźmy jutro wobec nich szacunek co najmniej chwilą zadumy, bo to jedna z wielu ofiar, dzięki którym dziś możemy cieszyć się niepodległą Polską. I nieważne, że w kraju szaleje bezrobocie, politycy nasiąknięci są korupcją, drużyna piłkarska nie wyszła z grupy, a marzenia o olimpijskich medalach jedno za drugim rozpadają się w pył. Jesteśmy Polakami i tylko my sami "najmniejsi" decydujemy o tym, jaki jest nasz kraj i jak widzą go inni. Nie wstydźmy się go tylko róbmy co w naszej mocy, by był lepszy.
     Tym, którzy interesują się nie tylko teraźniejszością, ale również i przeszłością polecam gorąco "lekcję historii" w Muzeum Powstania Warszawskiego. Poniżej prezentuję kilka zdjęć (oczywiście mojego autorstwa), które mam nadzieję zachęcą do odwiedzenia tego ważnego i nadzwyczaj ciekawego miejsca.







Kanały służyły jako droga komunikacji już podczas powstania w getcie warszawskim. W 1944 roku Niemcy starali się udaremnić możliwość przemieszczania się w ten sposób powstańcom i ludności cywilnej, m.in. wpuszczali do kanałów gaz lub, wstrzymując wcześniej regularny odpływ ścieków, spuszczali ich nadmiar topiąc w ten sposób przemieszczającyh się tamtędy Polaków.




sobota, 28 lipca 2012

40. nadzieja niezmienności życia

     Jakiś czas temu złapałam się na tym, że nie byłam pewna, czy mój dalszy wujek żyje. Ciocia umarła lata temu, ale czy wujka też już wśród nas nie ma?- nie umiałam na sto procent powiedzieć.. Starałam się sięgać do najdalszych zakamarków mojej pamięci, by móc odnaleźć odpowiedź na to pytanie, ale bezskutecznie. Oczywiście do moich dość niespotykanych rozterek nikomu się nie przyznawałam, bo prawdopodobieństwo oburzonej reakcji kogokolwiek z rodziny było zdecydowanie za duże.
     Odpowiedź wreszcie odnalazłam i to w sposób najpewniejszy- na cmentarzu. Stanęłam osobiście przy grobie cioci, wujka i ich swego czasu tragicznie zmarłego syna. I nie byłam pewna, co do obecnego wujkowego "stanu" z racji braku szacunku, czy jakiejkolwiek formy lekceważenia Go. Po prostu zawsze, odkąd pamiętam, był nieodłączną częścią rodzinnej miejscowości mamy, dziadka i zakorzenił się w mojej głowie w tej perspektywie do tego stopnia, że do dziś się tam znajduje. Przyzwyczajenie? Przywiązanie? Nie jestem do końca pewna jak ten stan nazwać.
     Dziś znów się na tym złapałam. Słuchałam jednej z moich ulubionych piosenek Whitney Houston i w pewnym momencie z przerażeniem stwierdziłam, że przecież ona nie żyje (!) Oczywiście o jej śmierci wiedziałam, swego czasu, od razu, jednak jakoś tak nie do końca widocznie to do mnie dotarło..
     A co jeśli ktoś kiedyś o mojej śmierci zapomni? Jeśli będzie miał podobne odczucia do moich to chyba się tylko cieszyć ;)

czwartek, 26 lipca 2012

39. Wambierzyce, Szczeliniec Wielki, Kudowa Zdrój

     Czas na wycieczkę, a ściślej charakterystykę wycieczki w wyżej wymienione okolice.
     Mama otrzymała kilka dni temu zaproszenie od znajomych, by potowarzyszyć im w jednodniowej "objazdowej" podróży w okolice Gór Stołowych. Takie zaproszenie otrzymałam również ja, ale szczerze musiano mnie trochę namawiać, bo po prostu nie miałam ochoty. Siła perswazji mojej mamy w końcu pokonała mój opór i dzięki temu mogę się "pochwalić", co takiego w tamtejszych miejscowościach można zobaczyć :)
     Wycieczka przybrała miano "objazdowej" nie tyle z racji czasowego ograniczenia, co przede wszystkim niemłodego wieku organizatorów, którzy wielogodzinnymi wspinaczkami raczej się już nie fatygują.
     Zaczęliśmy od Wambierzyc. Miejscowość ta słynie nie tylko z bogato zdobionego Kościoła Najświętszej Maryi Panny,



(ławki przypadły mi do gustu najbardziej :) )
w którym od niedawna znajduje się relikwia z krwią Jana Pawła II,


ale również z unikatowej szopki (czy też zbioru szopek), która ręcznie nakręcana zadziwia ruchomymi postaciami, zwierzętami i innymi detalami.


     Naszym kolejnym punktem był Szczeliniec Wielki- najwyższy szczyt Gór Stołowych (919 metrów n.p.m.); niestety nie jego kulminacyjny punkt, a tylko widok.


     W drodze do Kudowy Zdroju oczarował mnie tamtejszy las


i zwróciłam uwagę na szlak prowadzący do Błędnych Skał, który na pewno przy najbliższej okazji wnikliwie wybadam :)
     W Kudowie Zdroju nie zauroczyłam się źródlaną wodą (o zgrozo płatną...), obfitością palm i bogactwem ryb, a ... szachami, którymi już dawno się nie zajmowałam jednak te od razu zyskały sobie moją sympatię:)


Może partyjkę? ;)

     Zapomniałabym o Kaplicy Czaszek w Czermnej z trzydziestoma tysiącami szczątków ludzkich, w której niestety nie można było robić zdjęć, więc co najwyżej możecie mi wierzyć na słowo, że naprawdę warto ją/ to zobaczyć.
     Jak na jeden dzień uważam, że grafik wycieczki był wyjątkowo napięty i tak naprawdę tylko dzięki słonecznej pogodzie mogliśmy go całego zrealizować. Byłam, zobaczyłam i nie żałuję :) I tak sobie od dawna myślę, że urodzona ze mnie podróżniczka, bo zawsze, gdy się nadarzy okazja wyjeżdżam; i to nie po to, by leżeć brzuchem do góry, a przede wszystkim w celu zwiedzania i wzbogacania swojej wiedzy o zabytki itp. miejsca.