poniedziałek, 28 lipca 2014

133. koniec

     I dziś już mogę powiedzieć, że było minęło. Wesele ciekawe i sympatyczne. Nie tylko z racji oprawy, ale przede wszystkim z powodu rozbawionych gości. Wytańczyłam się jak nigdy, trochę zjadłam i trochę pożartowałam. Alkoholu prawie nie tknęłam, ale to już inna historia. W sumie krótka: po prostu ostatnio za nim nie przepadam i poważnie zastanawiam się nad abstynencją.
    No ale do rzeczy, bo wiadomo, że sedno sprawy to kwestia mojego weselnego partnera. Zawitałam u Norberta już w piątek. Chciał mi pokazać siedzibę swojego klubu motocyklowego i wpaść na kawę do dobrych znajomych. O dziwo rzeczywiście tak się stało. Przewiózł mnie nawet motorem, co też jest wyczynem, bo prawie rok mi to obiecywał :P
    A wesele..no cóż. Krótko, zwięźle i na temat: ani trochę nie żałuję, że pojechałam, bo dzięki temu przekonałam się na sto procent jakim Norbert jest wieśniakiem. Bez obrazy oczywiście dla ludzi ze wsi, ale to jedyne określenie, które idealnie pasuje do jego osoby. W ciągu tych dwóch dni usłyszałam od niego chyba ze dwadzieścia razy "mam na to wyjeb...". To jego ulubione powiedzenie. "B: Zakładasz koszulę z długim rękawem? N: Mam na to wyjebane; B: Nie krzycz tak, bo dziecko obudzisz N: Jestem kur.. u siebie i mam na to wyjeb..." itd. itp. Jego kultura osobista jest po prostu ŻAŁOSNA. Niby rozbawiony, niby dla wszystkich sympatyczny, ale jeśli chodzi o kwestie wychowania to burak a momentami nawet cham. Przeklinanie, krzyki, niestosowne tematy w towarzystwie (hit stulecia o swojej byłej przy dziesięciu osobach, w tym oczywiście przy mnie: "Pękła nam kiedyś guma, załatwiłem od ciotki receptę na tabletkę a ta pinda jeszcze kur.. nie chciała tego zeżreć"...opadły mi po tym ręce i przeraziła myśl, jak kiedyś o mnie będzie opowiadał...)- to wszystko to tylko kilka przykładów. Boże, co za szczęście, że wreszcie zobaczyłam kim on naprawdę jest. Nie uważam siebie za nie wiadomo kogo, ale wiem na pewno, że taka elegancka, kulturalna, rozsądna dziewczyna jak ja w życiu by z takim "czymś" nie wytrzymała! A jak na drugi dzień śmierdziało wódą w całym pokoju...nie poszliśmy na poprawiny, bo mu się "nie chciało". Nigdy wcześniej na żadnym weselu nieobecność na poprawinach mi się nie zdarzyła. O jego gościnie też warto nadmienić. Na obiad dostałam kanapki i drinka, a o kawę, herbatę itp. pytał mnie bez przerwy jego szwagier, który chyba jako jedyny się tym przejmował, bo Norbert był zajęty byczeniem się przed tv.
     Niedzielny finał całej tej sprawy był taki, że w końcu miał też wyjeb.. na mnie ;-) Nie przejmowałam się niczym i jechałam go po całości za każdym razem gdy cwaniakował i chciał się moim kosztem mądrować. Oj bardzo mu się to nie podobało. Jak widać z innych potrafi się śmiać, niestety sam z siebie ani trochę.
    Wróciłam do domu już w niedzielę. Nie zatrzymywał mnie, bo i po co. Przecież prawie całą niedzielę spędziliśmy osobno. On przed tv, ja na podwórku w towarzystwie jego siostry i szwagra; on na podwórku, ja przed tv itp. ;P Trochę mi nie wyszedł mój zamierzony plan, po którym Norbert miał za mną szaleć, a ja miałam go tak jak on mnie swego czasu kopnąć w dupę, ale wiecie co? Mam na to wyjeb... ;-)
     Tak szczerze, to miałam dziś trochę taki dziwny stan. Myślałam długo o naszej znajomości, o tym, że gdyby on był inny mogłoby być naprawdę rewelacyjnie i stwarzałam w głowie tym podobne bajki. Ponad rok znajomości, ponad rok straty czasu dla chama, który nie wiem jakim cudem tak mi zawrócił w głowie- tego mi najbardziej szkoda. I znów płakałam, bo przecież wrażliwa jestem..ale nie był to jak zawsze potok łez, tylko raptem dwie sztuki- a to dobry znak :-)
     Owszem, strata czasu, nadszarpane nerwy a nawet serce, ale komu się to w życiu chociaż raz nie zdarzyło? Zdarzyło się nawet więcej: ślub czy wpadka i niestety przez to jeszcze gorsze przeżycia. Dobrze, że tego udało mi się uniknąć i dobrze, że teraz ze spokojnym sumieniem mogę zrobić krok do przodu. Chodzą mi jeszcze po głowie jakieś dziwne domysły, wymysły a nawet pomysły, ale to minie. Jestem rozsądną dziewczyną i dam sobie z tym radę. Jeśli chodzi o Norberta już nigdy więcej nie zatrzymam na nim wzroku. Sprawa raz na zawsze jest zakończona a ja z uśmiechem idę dalej :-)
   W ten weekend wesele w towarzystwie najbardziej kulturalnego i opiekuńczego mężczyzny jakiego znam. Co za odmiana i ulga :P

środa, 23 lipca 2014

132. uśmiech już jest

     A problem upartej blokady poszedł się jeb....tak w ramach jasności. I całe szczęście! Nie stałam się szaloną imprezowiczką mało kiedy trzeźwą, ale znów zaczęłam się uśmiechać. Może jeszcze nie w pełni tak, jak kiedyś jednak poprawa na pewno jest. Cieszy mnie to, bo to był mój najważniejszy cel :)
    Co do imprez...kilka grubszych się zdarzyło. Obecnie jest cicho i spokojnie w tej sferze, bo wystarczą mi hałasy z powodu remontu :P Znajomych też na razie odłożyłam na dalszy plan, ale to tylko z powodu ciągłego nadrabiania zaległych sprawunków. Od jakiś pięciu lat zaległych- stąd wiadomo, że są naprawdę zdecydowanie pilniejsze :P
     Lada dzień wesele...mam zamiar się świetnie bawić- o! :D

poniedziałek, 21 lipca 2014

131. coś nie znaczy nic

     Właśnie się zorientowałam, że dziś mamy 21. lipca. Przeraziło mnie to. Minęła prawie połowa wakacji, a ja ani trochę nie czuję, że spędziłam je tak konstruktywnie jak planowałam.
     Czytałam, oglądałam i jeszcze raz czytałam. To norma całoroczna. A co z resztą? Za generalne porządki w pokoju nawet się nie zabrałam, wyjazdu gdziekolwiek nie zaliczyłam; sprawy zdrowotne co najwyżej nadgryzłam (nawet dosłownie, bo za dwa dni idę do dentystki), tak długo zaniedbywanych koleżanek wciąż nie odwiedziłam i nawet łyżworolek nie kupiłam (!). A gdzie jazda konna, bieganie, rower i zwiedzanie zamków?? Ok, ponadrabiałam internetowe zakupy i ruszyłam sprawy związane z autem- tak na pocieszenie.
     Z jednej strony jestem przerażona, a z drugiej...usatysfakcjonowana, bo mimo wszystko WRESZCIE zaczęłam coś robić. Zakupy, samochód, dentystka i najbardziej pracochłonna sprawa- generalny remont kuchni. To ostatnie to chyba wystarczające tłumaczenie na 21 zajętych dni. Wciąż siedzimy w bałaganie- czekamy na meble, więc to jeszcze nie koniec tej "sielanki".
     Chyba ostatecznie nie jest źle. Kilka zaniedbanych spraw ruszyłam, pomagam mojej spracowanej mamie w remoncie i spędziłam intensywnie czas ze znajomymi :) Ta intensywność zakończyła się nawet rozstrojem żołądka, ale cóż- na szczęście raz to nie zawsze :P
     Spokojnie, nie jest źle. Nie od razu Rzym zbudowano. Małymi kroczkami coraz więcej osiągnę.
     W życiu osobistym trochę się zakręciło. Idę na trzy wesela, w tym na dwa jako osoba towarzysząca. Miła jest świadomość, że ktoś chce ze mną spędzić czas w taki sposób :) Na ostatnie wesele ja muszę pomyśleć o odpowiednim partnerze, jednak nie zrobię tego wcześniej jak dopiero po dwóch poprzedzających :P
     Na drugie idę z Rafałem, z którym byłam na weselu rok temu we wrześniu. To było wesele jego brata, na którym bez przerwy musiał za czymś biegać, więc nie skończyło się ono dla nas zbyt szczęśliwie. Jego ciągła nieobecność mnie podirytowała, a dalsze kłótnie były już spowodowane przysłowiowym odbijaniem piłeczki... Niedługo po weselu przestaliśmy ze sobą rozmawiać, a w te wakacje znów nawiązaliśmy ze sobą kontakt. Bardzo lubiłam z nim rozmawiać i szkoda mi było tej zerwanej znajomości, ale dziś stwierdziliśmy zgodnie, że to było nam potrzebne. Jest teraz o wiele sympatyczniej i przyjemniej, a o tamtym weselu już nie wspominamy. 2. sierpnia idziemy na wesele jego kuzynki i wierzę, że tym razem będzie całkiem inaczej. Oby, bo to naprawdę dobry chłopak. Chyba mi zaczęło na nim zależeć...nie zapeszam jednak tylko cierpliwie wyczekuję.
    Do pierwszego wesela, na które idę w ten weekend aż wstyd mi się przyznać... Idę z Norbertem. Tak, z tym Norbertem, który zamiast dziewczynę traktuje mnie tylko jako koleżankę i cały rok w związku z tym zwodził. Znajomość z nim już dawno definitywnie zerwałam i wszystkie rozdziały pozamykałam. Jeśli nie jest w stanie iść za taką dziewczyną jak ja na drugi koniec świata, to nie jest mnie wart- koniec kropka. Dlaczego więc idę z nim na wesele? Bo mu dawno temu obiecałam, bo chcę się świetnie wybawić bez żadnych intencji itp. maślanych oczu i wreszcie mu udowodnić, że nie jest mi do niczego potrzebny ! Taka terapia dla mnie samej. Wiem, że swego czasu krytykowana, ale mimo to chcę tam iść. Nie chcę się zastanawiać "co by było gdyby". Moja decyzja w jego sprawie jest ostateczna- żadnych zmian, żadnych niepokojących zwrotów akcji. Chcę tam iść, bo muszę zamknąć ten etap w moim życiu osobiście, na żywo a nie smsowo. Norbert pozostanie tylko moim znajomym i wiem, że to jedyny sposób, by mu porządnie utrzeć nosa. Gdy to zrobię...czyli się świetnie wybawię i odjadę wzruszając ramionami poświęcę czas tylko Rafałowi :) I oby nie niepotrzebnie...bo ja już naprawdę mam dość w tym roku sercowych rozczarowań...