piątek, 31 stycznia 2014

113. recenzja z tego żadna, ale cytat za to bezcenny

     "Mężczyzn można zmieniać jak rękawiczki. Ale mężczyzny zmienić nie można. Z drania nie zrobisz anioła, z mięczaka twardziela, a z faceta typu macho- pantoflarza. Mężczyzna jest jaki jest i nie ma co przy nim majstrować. Im szybciej kobieta to zrozumie, tym lepiej dla niej."
                                                                                                                                                                 Maria Czubaszek
  
     Skończyłam właśnie czytać słynne wywiady Artura Andrusa z Marią Czubaszek ("Każdy szczyt ma swój Czubaszek") i nie mogłam się powstrzymać, by nie przytoczyć chociażby małego fragmentu z tej książki. Powyższy jest wg mnie najlepszym, o dziwo blogowym, bo chyba nie każdy wie, że Pani Maria prowadzi bloga. Bloga, na którym osobiście swoich tekstów umieszczać nie potrafi, ale to już inna bajka ;) Dawno nie przeczytałam tak zabawnego i inspirującego wywiadu. Maria Czubaszek jest dziwaczna, ale i wyjątkowa zarazem, bo swoim nietypowym sposobem bycia i podejściem do otaczającego świata potrafi mimo wszystko wzbudzić sympatię. Jej polityczną ignorancję chyba polubiłam najbardziej- bo dzięki temu wiem, że nie tylko ja tak mam. Nie przechodźcie obok tej pozycji obojętnie, bo szkoda żyć w takiej nieświadomości ;)
     A jeśli ktoś nie lubi czytać książek lub najzwyczajniej w  świecie nie ma na to czasu, może zajrzeć do krótszej wersji- czyli bloga. Adres umieściłam na mojej tutejszej osobistej liście blogów i na pewno regularnie będę tam zaglądać.
    O obecnych, wspominanych już przeze mnie, problemach polskich uczelni jednak nie napiszę, ale tylko dlatego, że znalazłam skecz, który idealnie całą sprawę oddaje. Na wydziale uniwersytetu, na który obecnie uczęszczam, z braku studentów już zrezygnowano ze studiów wieczorowych i zaocznych. Mojej podyplomówki też na pewno w przyszłym roku już nie będzie (jest nas tylko 11 !) i aż strach pomyśleć, co się może stać z poziomem nauczania przy takim stanie rzeczy... zobaczcie zresztą sami:
                                              http://www.youtube.com/watch?v=rr2BSM-a4vg

czwartek, 30 stycznia 2014

112. studia

     Zamiar rozpoczęcia studiów podyplomowych zakwitł w mojej głowie już dawno, bo w sumie rok temu. Chociaż.. gdybym miała być precyzyjna to już po studiach magisterskich, ale po "odradzaniu" z różnych stron i uzasadnieniu bezcelowości tego zamiaru ze strony najważniejszej, bo dyrektorskiej, w końcu się na to nie zdecydowałam. Dlaczego po tylu latach nie tylko wróciłam, ale ów temat w jednej trzeciej, jak na razie, zrealizowałam ? Bo dyrektorską głowę nagle oświeciło i stwierdziła, że muszę. Nieważne, że półtorej etatu, wieczorówka i bez studiów śladowe ilości życia prywatnego. Mam się zaprzeć, zapłakać z zapracowania i zasmarkać z natłoku obowiązków, ale iść i koniec. Takie realia pracy "pod kimś". Kojarzy mi się to z siedzeniem W muszli klozetowej, ale może tak drastyczne i śmierdzące metafory dla zdrowia własnego żołądka pominę.
     Złożyłam papiery w dwóch większych miastach. W jednym, niestety bliższym i bardziej mi znanym, kierunku z braku chętnych nie otworzono (o obecnym kryzysie polskich uczelni możliwe, że też w swoim czasie napiszę). Zostało drugie- moje osobiste, wojewódzkie, ale kompletnie obce i z nikłego doświadczenia niezbyt przyjazne. I to pierwsza przyczyna stresu przed listopadowym dziewiczym zjazdem. Nie znałam miasta, ulic, nawet wyglądu dworca autobusowego (!). Druga: nie znałam tam nikogo i wybrałam się w to miejsce kompletnie sama. Sama i zmęczona, bo pierwszy zjazd odbył się nazajutrz po szkolnej wycieczce do Krakowa, której byłam organizatorem, a która się zakończyła o północy. Cztery godziny snu i szuru do Łodzi na zajęcia do 20.. Oj miałam mały maraton. Trwał jednak zdecydowanie dłużej niż stres, który minął po dziesięciu minutach. Okazało się bowiem, że moja grupa jest nie tylko sympatyczna, ale i też z osobą z moich okolic :) Wyobraźcie sobie, że jeszcze ani razu nie "tułałam się" godzinami autobusem, nie maszerowałam na uczelnię z dalekiego przystanku i nie nocowałam już od piątku (z racji braku porannych sobotnich połączeń), bo cały czas jeżdżę z chłopakiem, który mnie ze sobą zabiera :) Dziś nawet tam nie nocuję, tylko wracam codziennie a mi, urodzonej domatorce jest to naprawdę na rękę.
      Nowa sympatyczna koleżanka to jeszcze jeden plus mojego studiowania. I o dziwo, to ona pierwsza do mnie podeszła i się przysiadła, bo szczerze mówiąc to zazwyczaj ja jestem specjalistką w takich gestach- przynajmniej czasami ;) Ma na imię Marta i oprócz wzajemnego wspierania się na zajęciach również mnie inspiruje. To bardzo elegancka, zadbana i inteligentna dziewczyna, która mnie swą osobą motywuje do tego, by również sprawiać takie wrażenie. Ostatnio nawet zauważyłam, że na tych zjazdach wyglądam czasem lepiej niż w ciągu tygodnia. Przełożymy to na okrągły tydzień i będzie idealnie :) Słyszałam, że swój swego z tłumu wybierze, więc sympatia Marty również mnie z leksza zaszczyciła ;)
     W ostatni weekend miałam egzaminy. Grypę również, ale na szczęście jakoś dałam radę. Obecnie cieszę się miesięczną przerwą semestralną i jednocześnie nie mogę się doczekać kolejnego zjazdu. Jest zabawnie, sympatycznie i coraz bliżej finału; im szybciej ten "papierek" będę miała  w ręku tym lepiej. Trzy semestry- damy radę. W końcu nie ja pierwsza i nie ostatnia ;)

wtorek, 28 stycznia 2014

111. skrót wydarzeń ostatnich

     Nie wiem od czego zacząć. Od przeprosin na pewno nie. Nie dlatego, że nie było mi przykro z powodu mojej tutejszej długiej nieobecności. No ale też celowo nie zaginęłam, bardziej "życiowo", więc i za co tu przepraszać?
     Wiedziałam, że po odejściu kolegi po fachu na dłuższy urlop będę miała mnóstwo pracy a czasu już wcale i ani trochę się nie dziwię, że jednym z następstw tego stanu rzeczy jest zaniedbanie bloga. Mnóstwo pracy, jednoosobowa odpowiedzialność za wiele spraw i do tego zjazdy na podyplomówce. Ot życie- bardzo intensywne w tym roku szkolnym.
     Ale wiecie co? Płakać z tego powodu nie będę, bo wiem, że narzekanie nic tu nie zmieni. Trzeba się porządnie "zaprzeć" i ze wszystkim sobie poradzić, o dziwo nawet z blogiem :) Wystarczą krótsze posty, tzw. pięciominutówki, o które myślę, że już wcale tak trudno nie będzie.
     Skrót wydarzeń ostatnich:
1. Rozpoczęłam studia podyplomowe i już nawet zaliczyłam pierwszy semestr :) Jeszcze dwa :P
2. Prawie całej szkole (oczywiście na szczęście tylko z mojego przedmiotu) wystawiłam oceny semestralne i udało mi się to bez większych płaczów, mąk i niedospania. To duży sukces :) W kwietniu odchodzą klasy maturalne, w czerwcu reszta, więc drugi semestr będzie zdecydowanie łatwiejszy- "na raty" :P
3. Byłam na balu sylwestrowym i normalnie wciąż się dziwię, gdy to słyszę :) W sukience, szpilkach i ze znośnym partnerem ;) Na razie nie będę zdradzać z jakim, bo to dość...zagmatwane :P
4. O sprawach damsko- męskich czy nawet sercowych może na razie nie będę wspominać (ciąg dalszy do "zagmatwanego") . Przynajmniej nie szczegółowo. Wciąż nie jest stabilnie, ale na to niestety już nic nie poradzę. Na balu byłam z.... Norbertem (tyle przecież mogę napisać). I o dziwo czas spędziłam naprawdę przyjemnie- nie tylko na balu, ale też po nim w towarzystwie jego rodziny...się działo prawda? :) Jednak czy będzie z tej znajomości coś poważniejszego- tu już niestety mam wątpliwości. Zwłaszcza, że na horyzoncie jest ktoś jeszcze... Ok, miało być bez szczegółów, więc na razie się na tym zatrzymam. Czas pokaże, a ja w swoim czasie napiszę. W zdecydowanie krótszym niż ostatnio oczywiście :)
5. Ferie! Mam ferie, z racji grypy i sesji na studiach tylko tydzień, ale są. Lepsze to niż nic!