wtorek, 16 października 2012

55. żenada

     Dziś Święto Edukacji Narodowej. Ściślej- wczoraj, ale dziś obchodzone w naszej szkole. Były kwiaty, podziękowania i nagrody dla wybranych nauczycieli i pracowników. Nagroda Starosty- corocznie dla nauczyciela o szczególnych osiągnięciach. W tym roku otrzymała ją Pani S. za zasługi, które praktycznie w identycznej formie można przypisać i mnie. Jest starsza stażem- powód żaden- ale ok, przełknęłam to, nie od razu Rzym zbudowano i na mnie też w końcu przyjdzie pora.
     Rok szkolny 2011/ 2012- dla mnie niesamowita harówka. Ruszyły ważne, pracochłonne zajęcia, które ja w całości objęłam. Mnóstwo dodatkowych niepłatnych godzin w szkole, zarywanie nocy kosztem życia prywatnego, wysiłki sprostania wymaganiom Dyrektora, których osiągnięcie w wyniku mnóstwa przeszkód graniczyło z cudem. Dodatkowo dwa wychowawstwa, godziny w wieczorówce, organizacja (niejednej) wycieczki, ciągły kontakt z lokalnymi mediami, konkursy i wiele innych zajęć. A co najważniejsze- odwalanie roboty za kolegę, który wspaniałomyślnie podjął się w ramach zastępstwa kolejnego etatu w sąsiedniej szkole. Zanim się połapałam, że moja koleżeńska pomoc jest totalną głupotą (w końcu nie pracował tam za darmo) zdążyłam się bardzo zmęczyć i wyręczyć wiele osób ze zbyt wielu rzeczy.
     Święto Edukacji Narodowej 2012- Nagrody Dyrektora Szkoły dla wybranych nauczycieli. Wyróżnienie otrzymała oczywiście Pani Wice (bo przecież nigdy nie została pominięta), odebrała je również Pani K. z mercedesem i Pani Z. z wypasionym audi, a dodatkowo jeszcze kolega "dwuetatowiec opierdalacz" jednak co najciekawsze- ja nie otrzymałam NIC. Nie jestem pazerna, nie jestem zachłanna. Ale jeśli nagrody otrzymują osoby spędzające kolejny rok z palcem w dupie (w pieniądzach jest trafniejszym określeniem), czy też nawet ściemniające wiele lat sprzątaczki, nie mogę nie zawyć z wściekłości !! Po ceremonii rozdania nagród byłam w szoku. Do teraz zresztą jestem i cud, że mówię. Tyle wysiłku, zaangażowania i taki policzek. Wielu z nas wie, że nasz specyficzny Dyrektor zapomina często o słowie "dziękuję" i uśmiecha się mocniej do bogackich i pochlebców, ale niewielu się spodziewało, że będzie do tego stopnia bezczelny.
     Chciałam zaprotestować i nie iść na wspólny obiad. Wybiła mi to z głowy koleżanka, która przypomniała, że to przecież za moje pieniądze. Ok, byłam, zjadłam i nie czekając na deser podziękowałam i wyszłam. Dyrektor Głąb i tak pewnie tego nie zauważył, a jeśli nawet to z pewnością to wytłumaczył naglącą sprawą rodzinną. Głupia, naiwna nauczycielka z powołania. Całe życie wierzyłam, że szkoła, jako instytucja państwowa, to miejsce, w którym panuje porządek, sprawiedliwość i wzajemny szacunek. Po raz kolejny wszystko okazało się śmierdzącym gównem. Ot cała nasza wspaniała oświata !

poniedziałek, 15 października 2012

54. wesele

     Wesele wesele i po weselu... a szkoda, bo było naprawdę sympatycznie :)
     Tyle obaw, przemyśleń, wahań a jak się ostatecznie okazało- diabeł wcale nie taki straszny. Uśmiecham się na samo wspomnienie o swoich niepokojach przed tą imprezą i absolutnie- ABSOLUTNIE nie żałuję, że wybrałam się na nią sama.
     Nie byłam jedyną "singielką", ale to akurat najmniej ważne. Najważniejsze, że dwa wieczory spędziłam z rodziną, na którą jak zwykle mogę liczyć. Żartom, śmiechom, toastom nie było końca i o dziwo również tańcom ;) Całe moje najlepsze kuzynostwo zajęło jedną część stolika i sprawiło, że po powrocie bolał mnie brzuch od śmiechu ;)
      Dwóch rzeczy obawiałam się najbardziej: pytania dlaczego przyszłam sama i rozmowy z moim eks, który robił na tym weselu zdjęcia. Ostatecznie wyszło "dwa w jednym", bo rodzina cieszyła się przede wszystkim moją obecnością i o jakichkolwiek niepotrzebnych i kłopotliwych dociekaniach nie mogło być mowy. A fotograf... no cóż, przywitał się i zapytał. Odpowiedziałam konkretnie i szczerze: "Jestem sama, więc przyszłam sama". A dlaczego zapytał? Bo mimo iż ma dziewczynę, wciąż za mną tęskni... Oczywiście nie powiedział tego tak od razu i wprost, ale z całej naszej rozmowy taki wniosek właśnie należy wyciągnąć. Ok, schlebia mi to, ale... jest takie prawdziwe porzekadło: nie wchodź dwa razy do tej samej rzeki i chyba niczego więcej na ten temat pisać nie muszę. No może jeszcze to, że współczuję jego dziewczynie, ale to już akurat mniej ważne.
     Wesele weselem, a dziś czas na brutalną rzeczywistość. Tak sobie myślę, że jedna rzecz wyjątkowo mnie w stanach samotności wkurza. Gdy się z kimś spotykam, mężczyźni dobijają się do mnie drzwiami i oknami, a gdy jestem "do wzięcia" na horyzoncie... totalna posucha !! Potencjalny niespodziewany adorator od jakiegoś czasu ma mnie w dupie. Stały adorator z Holandii właśnie umieścił na fb zdjęcia z jakimiś laskami, a Rafik.. no cóż, Rafik póki co jest wyjątkowo wierny, tylko szkoda, że dopiero teraz, a nie jak się spotykaliśmy :P Z braku laku jednak.. się z nim umówię. I piszę poważnie. Jedno spotkanie zobowiązań nie czyni, a ja po prostu mam chęć miło spędzić czas. Czy to na kolacji, czy w kinie, po prostu chcę, bo najzwyczajniej w świecie jestem kobietą i brakuje mi świadomości, że się komuś podobam. Ot co!
Ps. Ktoś tu gdzieś pisał o jakiejś rzece? Eee, przewidziało mi się chyba ;)

Baba


Podziel się:
Trackback: http://bloog.pl/id,332163963,trackback

samotność nie jest dla ludzi

środa, 03 października 2012 23:52
     Są takie dni, kiedy się uśmiecham, pałam energią, zarażam dobrym humorem i nie przypadkiem są uprzedzone przez dobre słowo, miłego smsa, komplement czy też chęć słuchania mnie przez innych. Zdarzają się jednak w moim życiu i takie wieczory jak te, kiedy telefon milczy, znajomi na facebooku są dla siebie wzajemnie jednak tym razem nie dla mnie; wyczekiwane dobre słowo nie przychodzi a nadzieje na nie rozsypują się w drobny mak. Przestaję się wtedy uśmiechać, niewiele mówię a swoje negatywne emocje wyrzucam w stronę towarzyszących mi osób niczym kule z karabinu maszynowego. Nie znoszę takiego stanu, bo nie chcę w taki sposób być od kogokolwiek zależna. Tak, wiem: pomyśl o sobie, zrób coś, co sprawi Ci przyjemność, jednak te rady nie zawsze są tak skuteczne, jakbym tego chciała. Czas popracować nad tym, by takie się stały, bo naprawdę jestem zła sama na siebie za fakt, że moje samopoczucie, tak jak dziś, jest zależne od innych.
     Ostatnio w moim domu pojawiło się sporo pająków. Słyszałam, że przynoszą szczęście, więc oby choć trochę z tego przesądu było prawdą, chociaż... ten, którego odkryłam w kuchni przed chwilą wcale tak przyjaźnie nie wygląda :P Tak, wciąż żyje, ale to tylko dlatego, że naprawdę ma mało zachęcającą posturę i zbliżenie się do niego w jakikolwiek sposób na pewno odpada. Zobaczcie zresztą sami...


     A może przeczytam horoskop? Każdy sposób poprawy humoru chyba nie jest zły :P

wtorek, 2 października 2012

53. spacer

     Nastrój mam...dość dziwny. Są dni kiedy cieszę się z każdej drobnostki, ale zdarzają się również takie, podczas których zmagam się z niesmacznym przygnębieniem. Ot wciąż huśtawka nastrojów, która jednak coraz badziej przeważa na tę lepszą stronę ;)
     Postanowiłam w zupełności poświęcić się własnej osobie. Poszukiwanie wymarzonych perfum, zabiegi kosmetyczne, zakupy a może nawet zmiana koloru włosów to coś, co mnie obecnie najbardziej napędza. I nic tu absolutnie nie jest w żaden sposób wymuszone. Lubię o siebie dbać i moim celem jest jak najlepiej wyglądać. Wcześniej przeszkadzał/ tłumaczył mnie wieczny brak czasu, a dziś z przekonaniem hołduję dewizie: dla chcącego nic trudnego! :) Małymi kroczkami, ale czas się wreszcie za siebie zabrać. Nie mówię, że wyglądałam źle, ale... na pewno nie bez powodu wykręcałam szyję za gustownie ubranymi kobietami. Moim marzeniem jest to, by niebawem ktoś inny reagował w taki sam sposób na moją osobę. A więc do dzieła :]
     Co do spaceru, tak jak obiecałam, tak właśnie zrobiłam ;) Przechadzka słoneczną jesienną porą to idealny psychiczny relaks. Polecam i jednocześnie dzielę się swoimi zatrzymanymi wizualnymi wrażeniami...




     Kto wie, może dziś uda mi się powtórzyć tę "przyjemność", ale tym razem w miłym towarzystwie...;)