niedziela, 18 grudnia 2011

26. mężczyzna w moim typie

Jak widać, moje oczekiwania wobec mężczyzn są dość popularne, bo wszyscy "w moim typie" są niestety zajęci:/ Wysoki, dobrze zbudowany, w t-shircie, jeansach i sportowych butach; uśmiechnięty, rozumny i zdecydowany. Kultura osobista to oczywistość, więc o niej nie wspominam. Czy ja aż tak wiele wymagam? Po moich doświadczeniach/ niepowodzeniach myślałam, że owszem, ale dziś wpadłam na inną teorię. To nie jest tak, że oczekuję niemożliwego- to po prostu mężczyźni w tym typie są albo za młodzi albo zajęci:P
    Pech? Zdecydowanie. Faceci w moim wieku lub nieco starsi to w większości "koszulowce" w sztruksach i kapciach na nogach:P I proszę nie mówić, że jestem brutalna i krótkowzroczna- moje doświadczenie już dawno wybiło mi bajkę z głowy pod tytułem: "wygląd nie ma znaczenia, nie świadczy o człowieku, nie wskazuje na jego charakter". Ma i świadczy- nie w stu procentach, ale w wielu na pewno. Poza tym każdy z nas ma prawo do własnego gustu i upodobań, więc sprawa tym bardziej nie wymaga dyskusji.
    Podsumowywując (jak to zwykła mawiać moja polonistka;D): urodziłam się o kilka lat za wcześnie i teraz, masz Ci los, muszę się męczyć wzdychaniem i regularnym rozczarowywaniem:P

25. lepiej ;)

Nie, nie będę się dołować:) Śmiać mi się chciało, jak wróciłam do domu po tym spotkaniu;) Takie już jest ryzyko wirtualnych znajomości.. No co? Przecież musiałam od czegoś zacząć.
    Z B. poznałam się na czacie i po kilku dłuższych rozmowach i miłych staraniach z jego strony postanowiłam zgodzić się na spotkanie. Nie żałuję, bo przecież to jedyny sposób, by móc konkretnie "wybadać grunt". Jedno jest pewne: zdjęcie nie odzwierciedla do końca rzeczywistości:P Nie chcę księcia z bajki, nie przesadzajmy, ale też nie ukrywajmy, że dana osoba nie musi nam fizycznie odpowiadać (nie piszę o urodzie, bo to przecież pojęcie względne). B. na zdjęciu fajny był, a w rzeczywistości okazał się kompletnie nie w moim typie:/ Pojęłam to po dwóch sekundach; pozostały czas "randewu" odliczałam skrupulatnie w głowie:P Wywinęłam się pośpiechem i brakiem snu i tym oto sposobem jestem już w domciu:P
   Ani trochę się nie zniechęciłam. No może troszeczkę..na początku, ale szybko mi minęło. No bo czy to takie straszne? Byłam, dowiedziałam się i idziemy dalej:) Siedzę sobie na tym czacie (na razie), a niebawem postaram się wybrać do jakiegoś klubu; no w najgorszym przypadku ze znajomymi do pubu;) Już jest lepiej prawda?:)

sobota, 17 grudnia 2011

24. !

  Zostawię go- prędzej czy później. Muszę, bo się za bardzo z nim męczę. Nie zrobiłam tego wcześniej, bo skoro nigdzie nie wychodzę, to nikogo poza nim nie widzę. Imponuje mi zaradnością i sporą dawką testosteronu, ale z tego powodu w paru sytuacjach zahacza o chamstwo. Zasługuję na zdecydowanie więcej, więc mówię DOŚĆ. Muszę wyjść do ludzi, muszę znów zacząć "żyć"(!) i MUSZĘ znaleźć na to pomysł i siłę- mimo iż mam prawie 30 lat.
    Nie jestem jego dziewczyną? To w takim razie on nie jest moim chłopakiem i mam wolną rękę w spotykaniu się z innymi facetami:) Jutro widzę się z B.;)

piątek, 16 grudnia 2011

23. to chyba nie jest to

To chyba nie jest to. Widziałam się z R. wczoraj i wróciłam... rozczarowana, a nawet wręcz zniesmaczona. Namiętność, bliskość, jedność- tego nie tyle brakuje, co po prostu w wielu sytuacjach nie ma. Czuję się przy nim tak strasznie samotna i ciągle potrzebująca tego "czegoś". Jestem dużą dziewczynką, wyrosłam z wielu rzeczy, ale doświadczyłam i doskonale pamiętam "motyle w brzuchu". Tylko pamiętam i z przeogromnym pragnieniem tego łaknę! Nie czuję się przy nim szczęśliwa, nie czuję się spełniona.. W jakiś sposób mi na nim zależy, ale ciągle jest to tylko "w jakiś".
    Zapytałam go wczoraj, kim dla niego jestem; czy według niego jestem jego dziewczyną? Odpowiedział, że nie (niech go piorun strzeli!), ale gdy nazwałam siebie "koleżanką" też zaprzeczył. Określił mnie jako kobietę z którą się spotyka. Tyle czasu się znamy, tak długo i uparcie walczył, bym znów go przyjęła, sypiamy już ze sobą z częstotliwością pary małżeńskiej (oczywiście tylko wtedy jak się widzimy, a to już rzadziej), a on nie jest w stanie nazwać mnie swoją dziewczyną??! Tłumaczył to swoim kiepskim doświadczeniem z kobietami, strachem przed zaangażowaniem i wyrażaniem uczuć, ale z jakiej racji ja z powodu kompletnie niedotyczących mnie spraw mam cierpieć?? Zasługuję na o wiele więcej niż głupie i wymuszone deklaracje!! Strasznie się wściekłam i bardzo dużo mi to dało do myślenia. Tak naprawdę to powinnam go od razu definitywnie kopnąć w dupę, ale ja na chwilę obecną nie mam siły, by znów być sama.. Jestem beznadziejna prawda? Echhh....
    A może czas wreszcie wyjść do nowych ludzi i otworzyć się na nowe znajomości? Już chyba pół roku nigdzie nie wychodziłam... Ja, kobieta uśmiechnięta, towarzyska, kochająca tańczyć- zakopałam się kompletnie w pracy, zamknęłam w czterech ścianach i poddałam szaremu zrezygnowaniu. Nie jestem z siebie dumna i koniecznie muszę tę całą sytuację zmienić.
Ps. Zmienić zmienić- łatwo powiedzieć. Kuzyn ma wesele latem. Już teraz mnie to przybiło, a przecież do durnego problemu " z kim mam pójść" zostało mi jeszcze trochę czasu. Odkładam to na bok, wszystko po kolei (!)

środa, 14 grudnia 2011

22. echhhh...

W okresie zbliżających się świąt, człowiek odczuwa większą niż zwykle potrzebę bycia potrzebnym... przynajmniej ja tak czuję.
   R. pracuje od rana do wieczora: rano we Wrocławiu, do późna w nocy przy remoncie domu. On tyra, a to ja mam dość. Nie widzimy się już trzeci tydzień- to nie jest normalne (!).
   Przecież ja to nawet zakochana w nim nie jestem, więc sama się dziwię jakim sposobem to wszystko się jeszcze trzyma. Poznaliśmy się na portalu randkowym prawie rok temu. Strasznie go początkowo zbywałam, bo czekałam na inną "miłość", ale sytuacja się zmieniła, gdy tamta pewnego dnia kopnęła mnie dobitnie w dupę.
   R. jest taki.... bardzo zamknięty w sobie. Minęło sporo czasu zanim zaczęłam się troszkę do niego przekonywać. Na wszystkie dziwne, najmniej domyślne strony okazywał swoje uczucia i tylko bystrość mojego umysłu sprawiała, że to widziałam. Ochłapy widziałam- taka prawda. Widzieliśmy się raz w tygodniu i to tylko wieczorami. Zaniedbywanie mnie w weekendy i "słitaśne" sms-y od licznych "niuniek" zadecydowały o tym, że go z hukiem wypieprzyłam. Srebrne bmw-u od początku mnie bojowo nastawiało i sprawdziło się.
   O dziwo długo smęcił o przebaczenie- ponad trzy miesiące. Zdążyłam wypróbować w tym czasie dwóch kolejnych amantów, więc do przeterminowanego nie było mi spieszno. No ale wreszcie się z nim spotkałam. Dlaczego? Bo się nieprzerwanie przy mnie upierał skubany, a to znaczy, że coś tu musi być na rzeczy;> Jest coś takiego, co sprawia, że bardzo nas do siebie ciągnie. I nie tylko o seks chodzi, chociaż ten oczywiście jest godny pochwały;)
   Od końca września znów się spotykamy. Przyjęłam kilka twardych warunków, które mają sprawić, że poczuję się pewniej. Jeden z nich: nie zaproszę go do siebie na kawę dopóki sam nie wyjdzie z taką propozycją w stosunku do mnie. Tamtego czasu poznał nawet moją mamę, a ja nawet nie wiem jak się nazywa wioska, w której mieszka (i tak jakoś specjalnie mnie to nie nurtuje, ale to już swoją drogą:P).
   Kolejny ważny warunek: ani słowa o Sylwestrze, zobaczymy czy sam o nim pomyśli.
   Kurcze...nadal nie jestem w nim zakochana. Coś mnie przyciąga, ale w wielu sytuacjach jestem pewna, że to nie facet dla mnie. Zamknięty w sobie, uparty, małomówny (zwłaszcza w kwestii telefonicznych kontaktów). Czy to już ten etap, kiedy jestem z kimś tylko dlatego, żeby nie być sama? Tak, myślałam o tym..o byciu z kimś z rozsądku. Wypróbowałam tyle możliwości, spaliłam tyle nadziei, więc o złudzeniach już dawno nie mam pojęcia. A może to po prostu brak siły? Z drugiej jednak strony znam siebie i wiem, że nie potrafię się do niczego zmuszać z powodu jakichkolwiek, nawet najwyższych racji. Dziwnie się czuję nie wiedząc w jakim miejscu stoję. Dobrze, że mnie chociaż doświadczenie ratuje, a ono mi mówi, że wszystkiego się dowiem w swoim czasie, tylko że ja go nie mam zbyt wiele. No chyba, że wszystko wcześniej się rozwali, bo zapomnimy oboje, z powodu jego pracy, jak wyglądamy:P I tak źle i tak niedobrze- czuję się tak strasznie zaniedbana...echhhh..... Szczęśliwe, stęsknione i sms-ujące bez przerwy związki- cholernie wam zazdroszczę...:/

niedziela, 11 grudnia 2011

21. wszelako

Remont i skończony i wręcz przeciwnie. Firanki, telewizor, fotel do biurka- tego jeszcze brak, ale zanadto z tego powodu nie cierpię (stąd i pośpiechu również brak). Wyszłam z tego cało, ale na pewno nie bez usterek psychicznych. Jeden wielki burdel całe wakacje- takie rzeczy długo się pamięta:P
    Kolejny cel- odkładane już wiele miesięcy prawo jazdy. Osiągnięty:) Urok osobisty często się przydaje, egzaminator przez ponad godzinę kursował ze mną po mieście;)
   Liczba mężczyzn, o dziwo, tym razem w normie. Jestem z R., który jak zwykle dużo pracuje, ale rzekomo niebawem ma się to zmienić. Czekam do Sylwestra. Jeśli do tego czasu się nie postara i (nie daj Boże!) imprezowo z własnej inicjatywy nie zorganizuje (siedzę cicho w tej kwestii jak mysz pod miotłą- wyczekuję;>) to stawiam na nim krzyżyk.
   Ja sama. Czas wreszcie zająć się moim wyglądem i to od dziś (!). Czeka mnie pracowita niedziela...:]
   Ps. I nie będę się tłumaczyła ze swej długiej nieobecności. Życie.