czwartek, 27 sierpnia 2009

9. problem dnia dzisiejszego

     Uwielbiam wesela i NIE ZNOSZĘ jednocześnie.
Uwielbiam:
1. Spotkanie z dawno niewidzianą rodziną
2. Chwile wzruszenia podczas składania przysięgi
3. Zabawę i śpiew ;)
4. Konkursy i gafy ;>
Nie znoszę:
1. Przygotowań do wyjścia (:O)
2. Pseudofrancuskich frędzelkowych i tandetno- staroświeckich koków na głowie (niedoczekanie kogokolwiek, że mnie w takiej lub podobnej fryzurze ujrzy)
3. Kaca na drugi dzień
4. NIE MIEĆ ZIELONEGO POJĘCIA (lub pomysłu- w sumie obecnie to jedno i to samo :/) KOGO ZAPROSIĆ..
Na ostatnim punkcie skupię się bardziej, bo tak szczerze i blogowo poufnie- nie mam z kim pójść :/ Do niedawna istniały dwie "możliwości", dziś pozostała tylko jedna i ze względu na to TYLKO zaczynam mieć momentami poważniejszego stresa.. :/ Ale po kolei..
     Po powrocie z Anglii, mając za sobą tak świeże rozczarowania stwierdziłam, że najlepszym wyjściem jest odpoczynek od "tłumu" i świadoma, uspakajająca wszystkie zmysły samotność. Ale niestety, wiele moich życiowych planów legło swego czasu w gruzach, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? Przyjechali pewnego pięknego słonecznego dnia z zaproszeniem: 3. października to data mojego sepuku..
     Wiele problemów mam za sobą, ale co z tego, skoro następny przede mną (to by mogło śmiało posłużyć jako oś dysputy o filozofii życia, ale nie o tym nie o tym). Zostałam przyciśnięta do muru i chcąc nie chcąc otwarłam się przed możliwością ewentualnej znajomości. Zaczęłam nawet niespodziewanie szybko ;) Wybrałam sie do klubu i o dziwo (no bo w klubie??) poznałam przesympatycznego chłopaka. Miał na imię Marcin i już nie pamiętam kiedy ktoś wydawał mi się tak nadzwyczajnie miły i normalny (w moim przedziale wiekowym z tym ostatnim to już zaczyna być problem). Poprosił o mój numer i jakiś czas później umówiliśmy się do kina. Miło spędziliśmy czas i co.. i NIC! Znaleźliśmy wiele wspólnych tematów, poglądów; obejrzeliśmy zabawny film i.. zaraz po nim wróciłam do domu. Załamana, rozczarowana i w totalnej kropce :/ Nie wiem nawet jak opisać to, co się stało (a raczej, co ostatecznie nie miało miejsca); chyba najzwięźlej: nie zaiskrzyło, zabrakło tego "czegoś".. Dla mnie osobiście kompletna klapa, nawet intensywniejsza nić "facet, który jest taki taki i owaki" i dlatego mi nie odpowiada. Bo Marcin naprawdę przypadł mi do gustu i to nawet BARDZO, ale.. jako rozumna i szanująca się kobieta nawet przez moment nie pomyślałam o ewentualności wyjątkowych starań z mojej strony. Zamiast choć trochę się do siebie zbliżać, coraz bardziej się oddalaliśmy i nie mam zielonego pojęcia skąd taki dziwny chłód i dystans między nami.. Momentami miałam wrażenie, że to on z jakiś powodów rozpoczął stopniową rezygnację, ale absolutnie nie mam zamiaru się nad tym dłużej zastanawiać: każdy, bez względu na okoliczności powinien być sobą, bo to tak naprawdę jest w nas najcenniejsze. Wysiadłam z jego samochodu ze stuprocentowym przekonaniem, że to nasze ostatnie spotkanie. Podsumowując (tak poważnie i szczerze): byłabym przeszczęśliwa mając przy sobie taką osobę jak on (sympatyczny, pracowity, schludny, poukładany, lubiący muzykę i zabawę..), jednak tym razem nie było mi dane tej radości zaznać :/
     Wariant numer dwa: Piłkarz (tak go nazwę ze względu na, swego czasu, czynne zamiłowanie do tego sportu). Piłkarza znam, jak na mnie, spooory czas i jestem mu bardzo wdzięczna za obecną interesowność, bo zamiast w kropce, wylądowałabym pewnikiem w wielkiej czarnej dziurze :/ Piłkarz ze mną kiedyś był, zawalił sprawę i oszalał ponownie na moim punkcie, bo rzekomo zmądrzał a ja.. no cóż.. swego czasu, niezdziwiona już długimi zresztą wyrazami ponownej miłości wobec mojej osoby, nagrodziłam go zasłużoną reprymendą i koszem, jednak dziś.. DESPERACKO POTRZEBUJĘ PARTNERA NA WESELE--> no i wszystko jasne :P Ciąg dalszy nastąpi. Ps. Stąpanie po krawędzi czarnej dziury wystarczająco mnie stresuje, więc OBY NASTĄPIŁ (!)

CYTAT NA DZIŚ:
BYCIE KOBIETĄ TO STRASZNIE TRUDNE ZAJĘCIE, BO POLEGA GŁÓWNIE NA ZADAWANIU SIĘ Z MĘŻCZYZNAMI- joseph conrad

czwartek, 20 sierpnia 2009

8. co z tego wszystkiego wynikło

   Po powrocie z zamku ustanowiłam termin dwumiesięcznego milczącego czekania na konkretne czyny ze strony M. Jakież było moje zdziwienie i nieopisana radość jednocześnie, gdy te dwa miesiące zamieniły się w.. dwa dni (!). Zapytał, czy nie chciałabym przyjechać do Niego i tam też "zaczynać". Jeszcze zanim poruszył tę kwestię wiedziałam, że na pewno się zgodzę, ale jako rozsądna i taktowna kobieta odpowiedź dałam kilka dni później;) Rozpoczął szukanie pracy dla mnie, bo ustaliliśmy, że nie możemy sobie pozwolić na mój przyjazd kompletnie " w ciemno". Zaczęłam się psychicznie nastawiać na rychłą emigrację. Jak nigdy byłam przeszczęśliwa z tego powodu:)) Wierzyłam, że wreszcie zakończy się moje skomplikowane, momentami tułacze życie: wyjadę po to, by być zarabiającą i planującą wspólne życie ze swoją drugą połową niezależną kobietą..
   I WRESZCIE nadszedł ten czas-TAK, spakowałam niemalże cały swój "dobytek" w jedną walizkę i wyjechałam.. Początki były naprawdę pełne entuzjazmu; M. wynajął mi pokój w przepięknym mieszkaniu z bardzo miłymi współlokatorami (to wszystko oczywiście do momentu znalezienia czegoś dla nas dwojga) i parę dni po przyjeździe byłam już po wstępnej rozmowie w sprawie pracy:) Nigdy bym w tamtym momencie nie przypuszczała, że życie szykuje mi w najbliższym czasie aż tak silną dawkę kolejnych zawirowań..
  Zaczęło się od telefonu z Polski (choć tak naprawdę początek całego pasma problemów pojawił się między mną a M., ale wtedy jeszcze nie chciałam tego zauważać). Miesiąc po moim wyjeździe do Anglii okazało się, że dyrektor szkoły, w której uczyłam na zastępstwie w pierwszym semestrze chce mi zaproponować od września pracę- najprawdopodobniej już na stałe. Mama płakała ze szczęścia, gdy mi o tym mówiła.. A jaka była moje pierwsza reakcja? Przede wszystkim niesamowity szok i potok łez...i o dziwo ani trochę ze szczęścia.. Byłam zrozpaczona..! Wyjeżdżałam spokojna i szczęśliwa, bo wreszcie znalazłam swe miejsce- nie tyle na Wyspach, co przede wszystkim przy KIMŚ, a tu nagle stanęłam przed tak strasznie trudną decyzją.. Całe życie marzyłam o pracy  w szkole, bezskutecznie się kilka lat o to starałam.. Jedno zastępstwo za drugim, wciąż tylko nadzieja przeplatana kolejnymi rozczarowaniami- miałam DOŚĆ, serdecznie dość! Wtedy w Anglii naprawdę wierzyłam, że wreszcie mogę być spokojna..
   Ostatecznie, gdy opadły pierwsze emocje wyjątkowo trzeźwo spojrzałam na całą sprawę. Wiadomość o tym, czy praca w tej szkole jest pewna miałam otrzymać miesiąc później; postanowiłam do tego momentu nic nie mówić M., zachowywać się jak gdyby nigdy nic się nie stało i spokojnie czekać aż sprawa sama się choć trochę wyklaruje. Dziś szczerze przyznaję, że to była jedna z najrozsądniejszych decyzji w moim życiu. Owszem, cały problem sam szybko się rozwiązał.. ale to wcale nie znaczy, że w ogóle na tym nie ucierpiałam..
   Co mnie najbardziej urzekło w M.? Przede wszystkim jego dojrzałość, niezależność i trzeźwe spojrzenie na świat. Niestety to spojrzenie okazało się ostatecznie nie tyle trzeźwe, co wręcz oschłe i egoistyczne. M. bardzo się na początku starał. Ale pięknie, kolorowo i wspaniale było jedynie do momentu aż nie stałam się w jego oczach zwyczajną, potrzebującą opieki i czułości kobietą. A On nie chce takiej ani nawet innej kobiety przy sobie- Jego ideałem mogą być co najwyżej niezobowiązujące relacje.. tak- wolny związek to jedyne, na co mógłby się zgodzić. Nie uwierzyłabym nigdy w taki tok myślenia, gdyby nie to, że przez ten czas pobytu w Anglii dobrze poznałam M. Od początku zaczęły się uwidaczniać między nami dość poważne różnice, które prędzej czy później zniszczyłyby wszystko- już zresztą wtedy zaczęły. JA planowałam w bliższej czy dalszej przyszłości wrócić do kraju, do rodziny- ON absolutnie nie dopuszczał do siebie takiej myśli; JA- mimo iż uparta i niezależna- wiedziałam, że w przyszłości chcę znaleźć prawdziwy DOM i założyć rodzinę (pobyt w Anglii jeszcze bardziej mnie w tym utwierdził)- ON nigdy nie chce mieć dzieci, a jeden z jego ważniejszych życiowych planów to kolejna emigracja- tym razem do Australii; JA pragnęłam związku pełnego uczucia, szczerości i zrozumienia- ON męczył się trzymając mnie za rękę, nie o wszystkim ze mną rozmawiał i zaczął coraz częściej okłamywać; nie wstydziłam się Jego obecności przy sobie, a ON nigdy mnie nie przedstawił swojemu najlepszemu przyjacielowi..; JA jestem osobą pełną energii, codziennych pomysłów i życiowych planów, a ON.. wiecznie ziewał, był zmęczony i jedyne, czego bym się przy nim doczekała to rychłej starości.. ze znudzenia i rutyny na pewno :P ; JA przyleciałam do Anglii SAMA, bez żadnych "powiązań" z przeszłości- ON utrzymywał kontakty ze swoją eks-dziewczyną, nie tyle nawet rozmawiał, co spędzał towarzysko weekendy.. W ogóle to chyba wszystko się właśnie od niej zaczęło. Nie, nie zdradzał mnie- przynajmniej na początku, ale utrzymywanie przez mojego chłopaka częstych kontaktów ze swoją "eks" jest dla mnie niedopuszczalne; dla Niego o dziwo było czymś nadzwyczaj normalnym i nawet miłym. Przykro mi, może świat jest nowocześniejszy, a ja pod tym względem jestem "starej daty", ale ja naprawdę NIGDY tego typu relacji nie zaakceptuję.
   No i cóż tu więcej pisać. Mieszkaliśmy ze sobą zaledwie dwa tygodnie..  Rozstaliśmy się bez kłótni, jak dojrzali dorośli ludzie. Oboje byliśmy świadomi fundamentalnych życiowych różnic między nami, więc jaki sens się ścierać skoro każdy ma sam prawo decydować o tym, czego oczekuje od życia i otaczających go ludzi. Chciał bym została- bo przecież mam pracę, jakieś plany- On mi nawet chętnie pomoże (?? :D ). A ja- hmm.. o niczym mu nie powiedziałam. Po konkretnej dawce nieszczerości z Jego strony nie chciałam, by cokolwiek wiedział o moich planach. Przyznam szczerze, że zastanawiałam się nad utrzymywaniem sporadycznych kontaktów (zależało Mu na tym), ale po moim powrocie do Polski wyszły na jaw kolejne, tym razem już bezczelne kłamstwa z Jego strony i definitywnie zakończyłam jakiekolwiek kontakty. Otacza mnie wąskie grono osób, ale jest to grono przede wszystkim ZAUFANE, a człowiekowi takiego pokroju jak On po prostu nie można ufać.
   Piszę to tak spokojnie i dojrzale, ale Bóg jeden wie, jak bardzo to przeżyłam. Tak, doskonale wiem, że nigdy nie mogłabym być z takim człowiekiem, ale po raz kolejny się nie udało.. Znów straciłam czas, znów się zawiodłam.. i już nie wiem po raz który znowu JESTEM SAMA. Ciężko mi było to zaakceptować zwłaszcza, że nawet K. mnie dziś nie chce.. I czemu ja się dziwię?? Okłamywałam go, zdradziłam, wyjechałam do innego i kompletnie zostawiłam i teraz nagle ma przybiec na moje zawołanie?? Dobrze, że zmądrzał, żałuję jednak strasznie, że tak wiele przeze mnie wycierpiał.. SZCZEROŚĆ- K. zasługiwał na szczerość! Bo przecież i tak nie chciałam z nim być, więc po co ta próba powrotu?? Z samotności, wszystko z tej przeraźliwej samotności.. Opuszczony, strasznie przeze mnie zraniony słusznie mnie odtrącił.. A co mądralińska do entej potęgi w związku z tym zrobiła?? Potrafiła Go za wszystko obwinić- i to chyba w nagrodę za Jego rozsądek.. Zerwał ze mną wszelki kontakt i już na zawsze się ode mnie odwrócił.. GŁUPIA GŁUPIA (!), ale rozczarowana, zraniona i momentami naprawdę bardzo samotna.. To wszystko, co mam na swoje usprawiedliwienie.