niedziela, 18 grudnia 2011

26. mężczyzna w moim typie

Jak widać, moje oczekiwania wobec mężczyzn są dość popularne, bo wszyscy "w moim typie" są niestety zajęci:/ Wysoki, dobrze zbudowany, w t-shircie, jeansach i sportowych butach; uśmiechnięty, rozumny i zdecydowany. Kultura osobista to oczywistość, więc o niej nie wspominam. Czy ja aż tak wiele wymagam? Po moich doświadczeniach/ niepowodzeniach myślałam, że owszem, ale dziś wpadłam na inną teorię. To nie jest tak, że oczekuję niemożliwego- to po prostu mężczyźni w tym typie są albo za młodzi albo zajęci:P
    Pech? Zdecydowanie. Faceci w moim wieku lub nieco starsi to w większości "koszulowce" w sztruksach i kapciach na nogach:P I proszę nie mówić, że jestem brutalna i krótkowzroczna- moje doświadczenie już dawno wybiło mi bajkę z głowy pod tytułem: "wygląd nie ma znaczenia, nie świadczy o człowieku, nie wskazuje na jego charakter". Ma i świadczy- nie w stu procentach, ale w wielu na pewno. Poza tym każdy z nas ma prawo do własnego gustu i upodobań, więc sprawa tym bardziej nie wymaga dyskusji.
    Podsumowywując (jak to zwykła mawiać moja polonistka;D): urodziłam się o kilka lat za wcześnie i teraz, masz Ci los, muszę się męczyć wzdychaniem i regularnym rozczarowywaniem:P

25. lepiej ;)

Nie, nie będę się dołować:) Śmiać mi się chciało, jak wróciłam do domu po tym spotkaniu;) Takie już jest ryzyko wirtualnych znajomości.. No co? Przecież musiałam od czegoś zacząć.
    Z B. poznałam się na czacie i po kilku dłuższych rozmowach i miłych staraniach z jego strony postanowiłam zgodzić się na spotkanie. Nie żałuję, bo przecież to jedyny sposób, by móc konkretnie "wybadać grunt". Jedno jest pewne: zdjęcie nie odzwierciedla do końca rzeczywistości:P Nie chcę księcia z bajki, nie przesadzajmy, ale też nie ukrywajmy, że dana osoba nie musi nam fizycznie odpowiadać (nie piszę o urodzie, bo to przecież pojęcie względne). B. na zdjęciu fajny był, a w rzeczywistości okazał się kompletnie nie w moim typie:/ Pojęłam to po dwóch sekundach; pozostały czas "randewu" odliczałam skrupulatnie w głowie:P Wywinęłam się pośpiechem i brakiem snu i tym oto sposobem jestem już w domciu:P
   Ani trochę się nie zniechęciłam. No może troszeczkę..na początku, ale szybko mi minęło. No bo czy to takie straszne? Byłam, dowiedziałam się i idziemy dalej:) Siedzę sobie na tym czacie (na razie), a niebawem postaram się wybrać do jakiegoś klubu; no w najgorszym przypadku ze znajomymi do pubu;) Już jest lepiej prawda?:)

sobota, 17 grudnia 2011

24. !

  Zostawię go- prędzej czy później. Muszę, bo się za bardzo z nim męczę. Nie zrobiłam tego wcześniej, bo skoro nigdzie nie wychodzę, to nikogo poza nim nie widzę. Imponuje mi zaradnością i sporą dawką testosteronu, ale z tego powodu w paru sytuacjach zahacza o chamstwo. Zasługuję na zdecydowanie więcej, więc mówię DOŚĆ. Muszę wyjść do ludzi, muszę znów zacząć "żyć"(!) i MUSZĘ znaleźć na to pomysł i siłę- mimo iż mam prawie 30 lat.
    Nie jestem jego dziewczyną? To w takim razie on nie jest moim chłopakiem i mam wolną rękę w spotykaniu się z innymi facetami:) Jutro widzę się z B.;)

piątek, 16 grudnia 2011

23. to chyba nie jest to

To chyba nie jest to. Widziałam się z R. wczoraj i wróciłam... rozczarowana, a nawet wręcz zniesmaczona. Namiętność, bliskość, jedność- tego nie tyle brakuje, co po prostu w wielu sytuacjach nie ma. Czuję się przy nim tak strasznie samotna i ciągle potrzebująca tego "czegoś". Jestem dużą dziewczynką, wyrosłam z wielu rzeczy, ale doświadczyłam i doskonale pamiętam "motyle w brzuchu". Tylko pamiętam i z przeogromnym pragnieniem tego łaknę! Nie czuję się przy nim szczęśliwa, nie czuję się spełniona.. W jakiś sposób mi na nim zależy, ale ciągle jest to tylko "w jakiś".
    Zapytałam go wczoraj, kim dla niego jestem; czy według niego jestem jego dziewczyną? Odpowiedział, że nie (niech go piorun strzeli!), ale gdy nazwałam siebie "koleżanką" też zaprzeczył. Określił mnie jako kobietę z którą się spotyka. Tyle czasu się znamy, tak długo i uparcie walczył, bym znów go przyjęła, sypiamy już ze sobą z częstotliwością pary małżeńskiej (oczywiście tylko wtedy jak się widzimy, a to już rzadziej), a on nie jest w stanie nazwać mnie swoją dziewczyną??! Tłumaczył to swoim kiepskim doświadczeniem z kobietami, strachem przed zaangażowaniem i wyrażaniem uczuć, ale z jakiej racji ja z powodu kompletnie niedotyczących mnie spraw mam cierpieć?? Zasługuję na o wiele więcej niż głupie i wymuszone deklaracje!! Strasznie się wściekłam i bardzo dużo mi to dało do myślenia. Tak naprawdę to powinnam go od razu definitywnie kopnąć w dupę, ale ja na chwilę obecną nie mam siły, by znów być sama.. Jestem beznadziejna prawda? Echhh....
    A może czas wreszcie wyjść do nowych ludzi i otworzyć się na nowe znajomości? Już chyba pół roku nigdzie nie wychodziłam... Ja, kobieta uśmiechnięta, towarzyska, kochająca tańczyć- zakopałam się kompletnie w pracy, zamknęłam w czterech ścianach i poddałam szaremu zrezygnowaniu. Nie jestem z siebie dumna i koniecznie muszę tę całą sytuację zmienić.
Ps. Zmienić zmienić- łatwo powiedzieć. Kuzyn ma wesele latem. Już teraz mnie to przybiło, a przecież do durnego problemu " z kim mam pójść" zostało mi jeszcze trochę czasu. Odkładam to na bok, wszystko po kolei (!)

środa, 14 grudnia 2011

22. echhhh...

W okresie zbliżających się świąt, człowiek odczuwa większą niż zwykle potrzebę bycia potrzebnym... przynajmniej ja tak czuję.
   R. pracuje od rana do wieczora: rano we Wrocławiu, do późna w nocy przy remoncie domu. On tyra, a to ja mam dość. Nie widzimy się już trzeci tydzień- to nie jest normalne (!).
   Przecież ja to nawet zakochana w nim nie jestem, więc sama się dziwię jakim sposobem to wszystko się jeszcze trzyma. Poznaliśmy się na portalu randkowym prawie rok temu. Strasznie go początkowo zbywałam, bo czekałam na inną "miłość", ale sytuacja się zmieniła, gdy tamta pewnego dnia kopnęła mnie dobitnie w dupę.
   R. jest taki.... bardzo zamknięty w sobie. Minęło sporo czasu zanim zaczęłam się troszkę do niego przekonywać. Na wszystkie dziwne, najmniej domyślne strony okazywał swoje uczucia i tylko bystrość mojego umysłu sprawiała, że to widziałam. Ochłapy widziałam- taka prawda. Widzieliśmy się raz w tygodniu i to tylko wieczorami. Zaniedbywanie mnie w weekendy i "słitaśne" sms-y od licznych "niuniek" zadecydowały o tym, że go z hukiem wypieprzyłam. Srebrne bmw-u od początku mnie bojowo nastawiało i sprawdziło się.
   O dziwo długo smęcił o przebaczenie- ponad trzy miesiące. Zdążyłam wypróbować w tym czasie dwóch kolejnych amantów, więc do przeterminowanego nie było mi spieszno. No ale wreszcie się z nim spotkałam. Dlaczego? Bo się nieprzerwanie przy mnie upierał skubany, a to znaczy, że coś tu musi być na rzeczy;> Jest coś takiego, co sprawia, że bardzo nas do siebie ciągnie. I nie tylko o seks chodzi, chociaż ten oczywiście jest godny pochwały;)
   Od końca września znów się spotykamy. Przyjęłam kilka twardych warunków, które mają sprawić, że poczuję się pewniej. Jeden z nich: nie zaproszę go do siebie na kawę dopóki sam nie wyjdzie z taką propozycją w stosunku do mnie. Tamtego czasu poznał nawet moją mamę, a ja nawet nie wiem jak się nazywa wioska, w której mieszka (i tak jakoś specjalnie mnie to nie nurtuje, ale to już swoją drogą:P).
   Kolejny ważny warunek: ani słowa o Sylwestrze, zobaczymy czy sam o nim pomyśli.
   Kurcze...nadal nie jestem w nim zakochana. Coś mnie przyciąga, ale w wielu sytuacjach jestem pewna, że to nie facet dla mnie. Zamknięty w sobie, uparty, małomówny (zwłaszcza w kwestii telefonicznych kontaktów). Czy to już ten etap, kiedy jestem z kimś tylko dlatego, żeby nie być sama? Tak, myślałam o tym..o byciu z kimś z rozsądku. Wypróbowałam tyle możliwości, spaliłam tyle nadziei, więc o złudzeniach już dawno nie mam pojęcia. A może to po prostu brak siły? Z drugiej jednak strony znam siebie i wiem, że nie potrafię się do niczego zmuszać z powodu jakichkolwiek, nawet najwyższych racji. Dziwnie się czuję nie wiedząc w jakim miejscu stoję. Dobrze, że mnie chociaż doświadczenie ratuje, a ono mi mówi, że wszystkiego się dowiem w swoim czasie, tylko że ja go nie mam zbyt wiele. No chyba, że wszystko wcześniej się rozwali, bo zapomnimy oboje, z powodu jego pracy, jak wyglądamy:P I tak źle i tak niedobrze- czuję się tak strasznie zaniedbana...echhhh..... Szczęśliwe, stęsknione i sms-ujące bez przerwy związki- cholernie wam zazdroszczę...:/

niedziela, 11 grudnia 2011

21. wszelako

Remont i skończony i wręcz przeciwnie. Firanki, telewizor, fotel do biurka- tego jeszcze brak, ale zanadto z tego powodu nie cierpię (stąd i pośpiechu również brak). Wyszłam z tego cało, ale na pewno nie bez usterek psychicznych. Jeden wielki burdel całe wakacje- takie rzeczy długo się pamięta:P
    Kolejny cel- odkładane już wiele miesięcy prawo jazdy. Osiągnięty:) Urok osobisty często się przydaje, egzaminator przez ponad godzinę kursował ze mną po mieście;)
   Liczba mężczyzn, o dziwo, tym razem w normie. Jestem z R., który jak zwykle dużo pracuje, ale rzekomo niebawem ma się to zmienić. Czekam do Sylwestra. Jeśli do tego czasu się nie postara i (nie daj Boże!) imprezowo z własnej inicjatywy nie zorganizuje (siedzę cicho w tej kwestii jak mysz pod miotłą- wyczekuję;>) to stawiam na nim krzyżyk.
   Ja sama. Czas wreszcie zająć się moim wyglądem i to od dziś (!). Czeka mnie pracowita niedziela...:]
   Ps. I nie będę się tłumaczyła ze swej długiej nieobecności. Życie.

wtorek, 16 sierpnia 2011

20. nijako

Nijako mi. Bezpłciowo, bezsmakowo- po prostu nijako. Mam kolejne remontowe dylematy i nawet takimi codziennymi sprawami nie mam się z kim podzielić. D. jaki był taki był, ale rozmawialiśmy często. Pominę fakt, że z różnym efektem, bo najważniejsze jest to, że miałam z kim się tym wszystkim podzielić. Nie, niczego nie idealizuję. Rozstałam się z D. i wciąż uważam, że to słuszna decyzja. Tylko, że teraz znów jestem sama i gapienie się w ścianę to dziś moje jedyne kreatywne zajęcie.
    Otrzymałam komentarz do postu jestem nieszczęśliwa cytuję: "znajdź sobie jakieś hobby". Ile ludzi, tyle poglądów, nawet tych w dobrej wierze, ale mimo wszystko ręce mi opadły.. Znajdź sobie jakieś hobby? Mam 29lat. Skończyłam dwa kierunki studiów i spełniam się w swojej wymarzonej pracy. Posiadam mnóstwo zainteresowań i zajęć, a od października idę na kolejne studia. Moje życie to częsta radość z małych i większych rzeczy przeplatana nowymi twarzami i miejscami. Jedyny minus tego wszystkiego to brak obok mnie odpowiedniej osoby, która cały ten obraz dopełni. Czy hobby więc cokolwiek zmieni? Nie użalam się nad sobą, nie rozdrabniam nad przyczynami- po prostu stwierdzam fakt. Jestem sama, jest mi z tym źle i na pewno nie mam zamiaru leczyć się wynajdywaniem "hobby", bo to absolutnie nic nie zmieni. Czas. Oczywiście, że chodzi o czas. Ale póki on mi nie pomaga to stwierdzanie faktów jak najbardziej, więc proszę: nie tuszujmy całej sprawy byle "hobby" i bądźmy realistami- w wielu sytuacjach to naprawdę wzmacnia.
     Co z R.? Nie może o mnie zapomnieć, ale nie wie, czy jest w stanie dać mi trwały, poważny związek. Darujmy więc go sobie. Albo wszystko albo nic- ja ochłapów ze stołu na pewno przyjmowała nie będę.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

19. nienawidzę mężczyzn

Stało się- znów jestem sama. D. wciąż na mnie zależy, ale pogodzi się z tym. Przyjmuję, że to nasza decyzja, bo on z czasem z pewnością stwierdzi, że to był słuszny krok. Przeżywam to- mimo wszystko. Początki były momentami cudowne i nigdy bym nie pomyślała, że tak to się ostatecznie skończy. Szkoda.
     Zadałam R. pytanie: czy chciałby byśmy do siebie wrócili. Pytanie retoryczne, bo przecież od momentu, kiedy mu podziękowałam, nie było tygodnia by nie pisał, że o mnie myśli, tęskni i że nawet chciałby ofiarować mi to, czego mi tak brakowało, gdy z nim byłam.
     Odpowiedź: "pomyślę nad tym". Nienawidzę mężczyzn (!) Spędził ze mną miły wieczór, przeleciał i poszedł w długą. Głupia, głupia, głupia (!)

18. literki

Pierwszą próbę zerwania z D. mam już za sobą. Nieudaną niestety. Po słowach "to koniec" jeszcze tego samego dnia przyjechał do mnie z Wrocławia. Było mi ciężko i nie udało mi się przezwyciężyć potrzeby wsparcia. Ciągłe wyrzuty, kłótnie z mamą o pierdoły- ten remont zaczął mnie powoli przerastać. Potrzebowałam kogoś, a był tylko on, więc.. nie poradziłam sobie z próbą rozstania. Boże, jak on bardzo chce ze mną być.. Ale nie można być z kimś na siłę i czas najwyższy skończyć tę farsę.
     Piątkowy wieczór i sobotni poranek stuprocentowo mnie w tym utwierdził. Spotkałam się z kimś, z kim kiedyś byłam. Trudno nazwać te trzy miesiące poważnym związkiem, ale wspomnienia i pamięć zostały. Zwłaszcza z jego strony. Jednak do rzeczy. Piątkowy wieczór spędziłam z R. (oby w przyszłości mi nie zabrakło literek alfabetu:P) i już nie pamiętam kiedy się czułam przy kimś tak swobodnie jak przy nim. W sobotni poranek spotkałam się z D. i nie minęła nawet godzina, a już się zdążyliśmy pohakać o bzdurę. Sobotni wieczór mieliśmy spędzić razem, a skończyło się tak, że każde z nas spędziło go ze swoimi znajomymi. Nic dodać nic ująć. Postawiłam kropkę nad "i"i absolutnie nie ma szans na to, bym zmieniła zdanie. I nieważne, czy zdecyduję się spotykać z R., czy cała ta sprawa rozejdzie się po kościach. Nigdy więcej nie pozwolę na to, żeby D. choć przez moment mnie unieszczęśliwiał. Podejrzewam, że nasze obecne nieodzywanie się bierze za kolejny zgrzyt, ale przy najbliższej okazji na pewno go uświadomię, że tym razem happy endu nie będzie.
     M. się odezwał. Znów jest rozpatrywana kwestia spotkania, ale doświadczenie mnie nauczyło nie wiązać z tym większych nadziei.

wtorek, 9 sierpnia 2011

17. jestem nieszczęśliwa

   Moje życie prywatne to totalne fiasko. Zmarnowałam trzy i pół roku na pierwszą głupią miłość, potem kolejny rok na złudną i wielokrotnie zdradzoną. Moja codzienność obfituje w zaloty, randki i fałszywe nadzieje. Mężczyzn, którym się podobałam i z którymi się umawiałam było mnóstwo.. nie jestem w stanie zliczyć, ale co z tego? Jeden okłamał, drugi grał, trzeci porzucił.. u kolejnego wszystko było w porządku oprócz mojego odwzajemnienia.
     Mam DOŚĆ. Czuję przesyt, obrzydzenie i.. zawód. Znajomi, rodzina, nawet moi eks cieszą się związkami, a ja? Mam 29 lat i coraz częściej się zdarzają momenty, kiedy czuję się tak strasznie samotna jak teraz.. Czym ja sobie do cholery na to zasłużyłam? Tym, że zawsze jestem szczera i lojalna? A może ktoś tu coś pomylił? Może nie Bóg rządzi Ziemią, tylko Szatan? Może muszę być wredną, fałszywą suką, by osiągnąć szczęście??
    Chcę miłości. Prawdziwej, gorącej, oddanej. Łaknę jej jak powietrza i umieram...jak bez powietrza. Jestem nieszczęśliwa.

niedziela, 7 sierpnia 2011

16. przemyślenia dnia niedzielnego

  Niedzielny komfort picia kawy. I nieważne, że na ścianach mam tylko gładź, na suficie niezidentyfikowane ciapki, a w pokoju wciąż echooo. Najważniejsze, że nie wpadam na robotników między pokojami, zamiast wiertarki słyszę własne myśli i bezstresowo mogę wypić moją ulubioną kawę... Co za szczęście móc gdzie usiąść i delektować się prywatnością :) Za mną intensywny, stresujący, pełen bólów głowy i mięśni tydzień, a przede mną kolejny podobnych zajęć:P Plusy: jestem bliżej końca niż dalej, więc dziś czas na regenerację, nasycenie optymizmem i od jutra znów lecimy :)
     Lepper nie żyje. Nie należę do członków Samoobrony ani jej fanów, ale wciąż jestem w szoku. Byłam pewna, że to jeden z tych ludzi, których nic nie potrafi złamać, a tu jednak... Życie jest zdolne przygnieść nawet najsilniejszych, więc dlaczego polityka miałaby tego nie potrafić?
     Kiedyś się tym wszystkim interesowałam; analizowałam dyskusje, obserwowałam polityczne rozgrywki. Wszystko jednak do momentu, w którym się zorientowałam, że wszystkie te kłótnie o władzę i tak w końcu bezpowrotnie i bez większego echa przeminą. Co bardziej pamiętamy? Rozgrywki polityczne, czy medale Polaków w olimpiadach? Lub inaczej: kłótnie o władzę, czy wyjazd rodzinny za granicę? Oczywiście nie mam na myśli momentów "historycznych": Solidarność, Okrągły Stół, katastrofa w Smoleńsku, ale reszta? Czy ktoś za rok będzie pamiętał o tym, że Tusk żąda przeprosin od Kaczyńskiego a Kaczyński od Tuska? Szczerze to nawet mało mnie interesuje za co te przeprosiny:P
     Andrzej Lepper politykiem był i politykiem się powiesił.  Przykład jego osoby przekonuje mnie maksymalnie, że polityka to sfera, która niszczy i wykańcza, więc najlepiej będzie trzymać się od niej z daleka. Tylko wybory mają moją dyspensę- uważam je za obywatelski obowiązek. Jednak jak tu wybierać nie mając o niczym zielonego pojęcia... Ok, w polityce się orientuję "tyle o ile" i na tym poprzestańmy- to tak dla świętego spokoju i własnego bezpieczeństwa.
     M. mnie nie chce. I nie chodzi o kolejne nieudane spotkanie; utonęłam w remoncie, więc było mi to nawet na rękę. Umieszcza na facebooku demotywatory o kobietach i związkach, a ja w żaden sposób nie wiążę tego ze swoją osobą. M. nie pisze do mnie zbyt często i pewnie też nie myśli.. Skąd to przekonanie? Kobieca intuicja- naukowo niewytłumaczalna, ale też i niepodważalna. Co w takim razie z D.? Czy ma szansę na moją miłość? Oczywiście, że nie. Moje złudne nadzieje co do M. nie wpłyną na mój stosunek do jego osoby. Nie należę do kretynek, które traktują mężczyzn jak koła ratunkowe. Z D. już powoli "luzuję" kontakty, więc... znów zostanę sama.
     "Karuzela karuzela, świat się kręci i umiera.."- piosenka zespołu T.Love jest idealna na zakończenie tego postu..

piątek, 5 sierpnia 2011

15. M.

M. jak miłość chciałoby się napisać, ale ta kwestia niestety nie zawsze się układa po naszej myśli.
     M. poznałam na Sympatii kilka miesięcy temu. Oczytany, inteligentny chłopak, który ma w życiu jasno określone cele. W tym samym czasie poznałam również kogoś innego. Nie wiedząc na kim mam się "skupić" bardziej, postanowiłam z każdym z nich się umówić- oczywiście nie naraz:P
     M. bez przerwy nadawał o Wrocławiu (jakby był jedynym miastem na tym świecie) i kilka razy podkreślił, że jesteśmy znajomymi. Te dwie rzeczy sprawiły, że postanowiłam wybrać tamtego chłopaka. M. jeszcze się parę razy odzywał, jednak ja go ot tak po prostu olałam; typowa kobieta. W krótkim czasie okazało się, że dokonałam złego wyboru. Szybko rozstałam się z tamtym chłopakiem i od tego momentu zaczęłam żałować, że nie doceniłam tego, co miałam przy M.
     Rozpoczęłam próby naprawienia swojej wcześniejszej, błędnej decyzji. "Kreatywnie" się wytłumaczyłam M. w sprawie swojego milczenia (typowa kobieta na bis:P), jednak mimo moich wielu przekonujących starań jego stosunek do mnie diametralnie się zmienił. Udało nam się spotkać, ale jego dystans do mojej osoby okazał się niemożliwy do przekroczenia. Za całą tę sytuację oczywiście obwiniłam tylko i wyłącznie siebie. Nie doceniłam M. wtedy, gdy sam się starał, więc masz za swoje babo.
     Zmiana nastawienia M. nie zniechęciła mnie tak szybko. Postanowiłam się starać aż do skutku. Momentami naprawdę już było sympatycznie, ale ostatecznie, tak jak ja wcześniej go olałam, tak tym razem on zrobił to samo wobec mnie. Tym sposobem koło się zamknęło. Odpuściłam. I sprawa byłaby naprawdę zamknięta gdyby nie to, że mimo wielu prób i absorbujących spraw wciąż o nim myślę... D. myśli o mnie, a ja myślę o M.- cholerne miłosne paradoksy:/
     Po kilkumiesięcznej przerwie, 2 tygodnie temu odezwałam się do niego. Znalazłam pretekst i napisałam. Od tego czasu zamieniamy parę zdań i próbujemy się spotkać. Piszę "próbujemy", ponieważ obecny nawał w jego pracy wciąż nam w tym przeszkadza. Pomyślałabym, że jestem mu całkowicie obojętna, bo przecież dla chcącego nic trudnego, gdyby nie to, że coś pękło... Ten jego wcześniejszy dystans do mnie, mur chyba zmalał..:) Nasze rozmowy są tym razem zdecydowanie bardziej "świeże" i optymistyczne. I może tak właśnie miało być? Ja go olałam, potem on mnie, minęło trochę czasu i jesteśmy kwita:) Każde z nas ma na chwilę obecną taki sam start.
     Matko, jakie to wszystko skomplikowane... Bez przerwy myślę o M. i bardzo chciałabym się z nim spotykać- ot, cała filozofia. I absolutnie go nie idealizuję. To wspaniały, szczery chłopak, którego poświęciłam niestety dla "mężczyzny z krwi i kości". Rzekomy "mężczyzna" bez przerwy mnie robił "na boku" a taki facet jak M. przeszedł mi koło nosa:/ Głupia, głupia, głupia (!) kobieta. Człowiek jest w stanie zmądrzeć, więc oby takie błędy również się dało naprawić...

środa, 3 sierpnia 2011

14. D.

   D. wsiadł wczoraj po pracy w samochód i przyjechał do mnie z Wrocławia na jeden wieczór. Stęsknił się. To miłe... i niestety w żaden inny sposób nie potrafię tego skomentować.
     Bardzo mu na mnie zależy- to widać. Często mi mówi, jaki jest ze mną szczęśliwy, jak bardzo za mną tęsknił i jak cudownie się przy mnie czuje.. Bywały dni, kiedy potrafiłam odwzajemnić jego uczucia. Wszystko jednak do momentu, gdy się zorientowałam, jak bardzo się od siebie różnimy i jak niemożliwe jest nasze porozumienie w wielu kwestiach. Kto by pomyślał, bo przecież początek był wręcz idealny...
     Z D. znam się już naprawdę sporo czasu. Jednak słowo "koleżeństwo" oznaczałoby tutaj zdecydowanie zbyt wiele. To najlepszy kolega mojego kuzyna i w takich też okolicznościach został mi przedstawiony. Nasza znajomość ograniczała się tylko i wyłącznie do słowa "cześć" na ulicy lub paru zdań raz na kilka miesięcy w trakcie wspólnej, "osiedlowej" drogi do domu.
     Odezwał się do mnie któregoś wieczoru, ok. 2 miesięcy temu i zaproponował wspólny wypad na miasto. I tak się zaczęła nasza przyjaźń. Liczne wieczory, długie rozmowy, spacery; naprawdę świetnie się rozumieliśmy i wręcz bajecznie spędzaliśmy czas. D. ma w sobie tyle samo z dziecka co ja;) Z entuzjazmem oglądał ze mną gwiazdy i jeździł na rowerze. Będąc razem szybko zapominaliśmy o problemach i trudach życia codziennego.
     Ten pierwszy, cudowny miesiąc spędzaliśmy tylko i wyłącznie jako kolega i koleżanka. Od kilku tygodni jesteśmy razem i zdarzają się momenty, kiedy moglibyśmy wydrapać sobie oczy... W łóżku jest nam cudownie, ale co z tego, skoro na co dzień bez przerwy się kłócimy; i co najgorsze, nie jesteśmy w stanie znaleźć kompromisów. Kłótnia kończy się tylko i wyłącznie dlatego, że na horyzoncie znajduje się wiele absorbujących spraw, którymi trzeba się zająć. Żal pozostaje, ale niechęć do hałasów przeważa.
     Owszem, próbowaliśmy z tym wszystkim dojść "do ładu", ale niestety bezskutecznie. Rzekome kompromisy nie przynosiły zadowolenia, a kłótni zamiast ubywać wciąż przybywało. Sytuacja nadal jest taka sama. Ja to widzę, ale D. za bardzo na mnie zależy, by mógł się zgodzić na nasze rozstanie. Jemu się chyba wydaje, że jak bez przerwy będzie wyznawał swoje uczucia wobec mojej osoby, to wszystko nagle będzie idealnie.
   A przecież, gdy byliśmy znajomymi, tak świetnie się rozumieliśmy, tak rewelacyjnie spędzaliśmy ze sobą czas, więc co do jasnej cholery jest teraz nie tak?? Koleżeństwo a bycie ze sobą to kolosalna różnica- to jedyna odpowiedź jaka mi przychodzi do głowy.
     Nie chcę być z D., wiem to na sto procent. Dlaczego mu jeszcze o tym nie powiedziałam? Bo mam ten remont na głowie, a co za tym idzie, mnóstwo spraw do zrobienia, załatwienia, więc wywoływanie kolejnych "problemów" absolutnie mi się nie uśmiecha. To nie będzie kwestia jednego telefonu i zdania. D. będzie naciskał, walczył o nas, a ja naprawdę nie jestem w stanie dźwigać tego teraz na swoich barkach.
   Spokojnie. Na trudny moment przyjdzie odpowiednia pora. I to na pewno już niebawem.

wtorek, 2 sierpnia 2011

13. dzień drugi

   Siedzę na łóżku w swoim pokoju i rozglądam się wokół, bo na chwilę obecną nic oprócz łóżka w nim nie ma:P Laptopa identyfikuję ze mną, więc prawie się nie liczy;P
     Puste, odrapane (jeszcze) ściany, łyse okno i echooo:) Nawet szynszyla wyemigrowała na czas nieokreślony. Póki co- brzydko tutaj jak cholera, ale nie pamiętam już kiedy ostatnio czułam się tak cudownie:)) Starych, pstrokatych, krzywych, rozwalających się mebli w moim pokoju już NIE MA !! Szkoda, że osobiście nie będę miała przyjemności ich spalić, ale jakoś przeżyję tę stratę;)
     Podsumowując efekty wczorajszej pracy to generalnie czuję się jak Pudzian i podejrzewam, że reszta członków mojej rodziny podobnie. Zrobiliśmy wczoraj kawał dobrej roboty: pakowanie i przenoszenie gratów, rozkręcanie i wynoszenie mebli, zrywanie boazerii (niech żyje PRL:P) i ściąganie drzwi w jeden dzień to naprawdę nie lada osiągnięcie. Dziś drugi dzień heroicznych zajęć: zdzieranie tapety (a dokładniej jej trzech warstw). Bóle z powodu zastanych mięśni karku już wczoraj poszły w niepamięć- cudownie razy dwa:)
     Wymierzanie mebli, wybieranie wykładziny, koloru ścian- rany, ale dziś będzie ciekawie:) I nieważne, że D. jeszcze nie wie, że nie chcę z nim być, a M. mnie olewa (lub nie); wszystkie "sercowe" sprawy to na chwilę obecną błahostki, bo spełnianie jednego z moich najważniejszych marzeń jest dziesięć razy bardziej intrygujące:]

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

12. poniedziałek

   Poniedziałek, godz. 12.10- zaczynam nowy tydzień. Jak na początki to dość nietypowa pora, ale zważywszy na to, co mnie w tym tygodniu czeka...każda minuta później jest jak najbardziej uzasadniona. Remont:P (i jeszcze jeden wywieszony jęzor: :P). Upragniony, wyczekiwany, wymarzony..i wreszcie (!) osiągalny: generalny remont mojego pokoju. Pytanie: skoro remont to powinnam być na nogach od bladego świtu, a nie południa:P Ale to GENERALNY remont i musiałam się przed nim porządnie wyspać, bo od dziś przede mną wiele nieprzespanych nocy:P
     Jakby nie patrzeć, trochę na tym stracę; i nie chodzi tylko o kolosalne sumy na meble i różne "materiały", ale o straty z racji możliwości sprzedawania biletów do przybytku PRL-u. TAK, mój pokój i 90% rzeczy w nim zawartych jest tak stary. 22 lata? Jeśli mnie pamięć nie myli. Dlaczego więc dopiero teraz? Przyczyny dwie: 1. Studiując nie planowałam powrotu do domu 2. Pochodzę z domu, w którym się nie "przelewało". Po wyprowadzce ojca brakowało pieniędzy na rachunki a co dopiero na remonty. Wracając do domu również nie "grzeszyłam" groszem. Znalezienie stałej pracy było moim priorytetem, a gdy już go osiągnęłam, mogłam w końcu pomyśleć o konkretnych oszczędnościach.
     I oto wreszcie nadszedł ten dzień:) Lata obrzydzenia widokiem moich rozpadających się mebli i odrapanych ścian wrzucę dziś bezpowrotnie do kosza. Wiem, że przede mną mnóstwo pracy, ale już teraz mogę z przekonaniem powiedzieć, że jestem szczęśliwa:) Urządzenie własnego pokoju jest dla mnie naprawdę czymś ważnym. Chcę się w nim czuć nie tylko dobrze i bezpiecznie,ale również... inspirująco:) Pokaż mi swój pokój, a powiem Ci kim jesteś- to od teraz mój przewodni cytat na cały tydzień:)