środa, 17 czerwca 2009

7. zamek

   Deszcz stuka równomiernie w angielskie szyby.. idealny moment na wspomnienia i rozmowę z samą sobą.
   To nie był zamek moich marzeń. Okazał się taki jak większość atrakcji w mym rodzinnym kraju- dlatego nazwę go po prostu polskim zamkiem;) Przemierzyłam prawie całą Polskę, by móc się z Nim spotkać- jechałam pociągiem ponad 9 godzin. Już sama podróż była dla mnie ulgą. Te nieustanne „kobiece” przygotowania (fryzjer, zakupy i różnorodne sprawunki) przeplatane moim niekończącym się nigdy pechem, wyssały ze mnie wszystkie awaryjne pokłady energii. Doskonale wiedziałam, że to zaledwie trzy dni.. ale w pewnych sferach niestety zawsze będę stuprocentową kobietą :P
   Czy u kresu swej podróży się denerwowałam? Hmm.. nie pierwszy raz miałam styczność z taką sytuacją-poznawanie mężczyzn na czatach staje się powoli moim chlebem powszednim. Ale tym razem przebyłam naprawdę długą drogę i sporo się na ten moment naczekałam. Z M. rozmawiałam już przecież pół roku. ON w Anglii, JA w Polsce; ON w pracy, JA bez pracy; i wreszcie ON z przekonaniem stałego pobytu za granicą a JA z nieodwołalną decyzją wyjazdu. Podekscytowana byłam na pewno.
   Czekał na stacji tak jak obiecał. W sumie to całkiem inaczej go sobie wyobrażałam. Miałam wiele różnorakich zdjęć, ale na wszystkich wydawał mi się taki.. postawny. Wysoki, dobrze zbudowany, uśmiechnięty i promieniejący energią. Na żywo.. jakby zmalał J Taaa -widać naprawdę jestem wysoką dziewczynką ;) Fakt- pogoda nie mobilizowała do pewnego kroku i szerokiego uśmiechu: było wietrznie, deszczowo, a więc momentami naprawdę nieprzyjemnie. Zabawnie wyglądał w tych jasnych pantoflach i białej wiosennej kurtce na tle takiej aury. O obskurnym dworcu nie wspomnę;) Usiadłam obok niego w samochodzie i zamilkłam. W głowie miałam tylko jedno: „ No to już po wszystkim. Sprawa jasna: nie będzie z tego dzieci, bo fizycznie on mi się po prostu nie podoba. Muszę przeżyć jakoś te dni i zmiatać do domu”. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek zmienię zdanie o „pierwszym wrażeniu”;)
   Na wycieczkach powinno się wzbogacać w pamiątki, a nie na odwrót. Już na wstępie zgubiłam kolczyk:/ To wcale nie taka błaha sprawa: ja UWIELBIAM nosić kolczyki; słowo kolekcjonowanie też by tutaj pasowało;) Każde są w jakiś sposób szczególne i zguba jakiegokolwiek egzemplarza zawsze jest niepowetowaną stratą:/ Oczywiście od razu odebrałam ten fakt jako potwierdzenie mego rozczarowania: „szukasz księcia z bajki, to teraz masz za swoje”:/
   Powoli, powoli zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. To zabawne, ale jak na co dzień jestem momentami wręcz uciążliwą gadułą, tak w takich sytuacjach milczę jak zaklęta. Mam tak kolorową, „sercową” przeszłość, że sporadyczne objawy  nieśmiałości wcale mnie nie dziwią. Mało dziś rzeczy potrafi mnie zdziwić –ale to tak na marginesie.
   Zamek.. z wyglądu owszemJ Gdy M. załatwiał formalności na portierni, ja wnikliwie przejrzałam tablicę w holu z hotelowym kosztorysem. No cóż- to była jedna z tych nielicznych, potrafiących mnie jeszcze zaskoczyć rzeczy. Pierwsza paniczna myśl: „Ja, małomiasteczkowa dziewucha w tak drogim miejscu?!?! O matko…” Przypuszczam, że w tamtym momencie miałam spocone dłonie.. moja psychika kontrolowała nawet najmniejszy ruch; bałam się jakiejkolwiek kompromitacji (nigdy nie miałam styczności z takimi „luksusami”). A czy było w końcu aż tak źle? Strach ma wielkie oczy-to fakt. Pierwsza korzyść: zostałam zmuszona do posługiwania się prawidłowo nożem i widelcem. I wcale nie żartuję. Odkąd pamiętam jem w domu wszędzie gdzie się da, byle nie przy stole ( posiłkowe „dewastacje” ubrań, łóżka, a nawet laptopa są u mnie na porządku dziennym), a jedyne dopuszczalne „narzędzie” to widelec. JA, 27-letnia kobieta nauczyłam się wreszcie kultury przy stole :P Co do mojego pierwszego „cenowego” wrażenia- ostatecznie okazało się zdecydowanie przesadzone. Kiepskie ogrzewanie, stare okna, niespecjalne meble i zarwane łóżko (a to wszystko  w apartamencie!)to fundamentalna część takiego rachunku. Wydaje mi się, że zapłaciliśmy za renowację murów, bo materialne zaplecze pobytu na pewno nie było tyle warte:/
   Pierwsza noc.. była wyjątkowo spokojna. Mieliśmy do dyspozycji dwa pokoje, ale spaliśmy w moim na jednym łóżku. Sama zaprosiłam M. do siebie. Zrobiłam to, ponieważ w jego pokoju było bardzo zimno, a dwie osoby w jednym pomieszczeniu zdecydowanie wpływały na podwyższenie temperatury. No proszę, jak mi się pięknie zdanie ułożyło;> A tak serio serio: powyższa propozycja miała naprawdę szczere, wymienione już przeze mnie powody i nie ukrywał się pod nimi absolutnie żaden podtekst. Nadzy nie byliśmy, a każde z nas pilnowało własnej poduszki i kołdry. Długo wtedy rozmawialiśmy.. w ogóle cały ten pobyt pamiętam jako wręcz niekończącą się rozmowęJ Zerkałam na niego ukradkiem, gdy zasypiałam. Widziałam jak na mnie patrzy.. Jego wzrok wyrażał więcej niż tysiąc słów. Był zachwycony moją osobą i przeszczęśliwy z powodu tego spotkania. Wpatrzony we mnie jak w obrazekJ Już nie pamiętam kiedy ostatnio mężczyzna obdarzył mnie tego typu spojrzeniem. To było naprawdę cholernie miłe..
   Pierwszy wspólny poranek rozpoczął się wyjątkowo wcześnie. Obojga nas męczyła wtedy nie tyle bezsenność, co raczej niewzmożona chęć niespaniaJ Słowa, gesty, słowa i kolejne gesty.. Nawet teraz nie wiem dlaczego oboje w pewnym momencie straciliśmy głowę.. To znaczy dlaczego M. stracił to akurat wiem-szybko dało się zauważyć, że pożera mnie wzrokiem;) A ja.. hmm.. dokładnie nie potrafię powiedzieć.. Po prostu zdarzyła się chwila, w której zapragnęłam jego bliskości-tak jakoś.. I absolutnie nie żałuję, chociaż dziś, z perspektywy czasu zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej gdybyśmy się w ogóle nie spotkali.. ale nie będę wyprzedzać faktów. Boże, jak ja tęskniłam za tego typu bliskością. Nie zwykłam mówić o tak intymnych sferach mego życia, ale tu jestem skłonna zrobić mały wyjątek. Pierwszy raz miałam do czynienia z tak doświadczonym i zdecydowanym mężczyzną. Każdy dotyk był intensywny i delikatny zarazem. Nie znalazłby się wtedy ani jeden fragment mojej skóry, którego on by nie dotykał i całował.. JA- kobieta silna, samodzielna, często uparta i pewna siebie czułam się tak strasznie onieśmielona, ale i spełniona jednocześnie. Ja za tym nie tęskniłam, ja po prostu nigdy wcześniej tego nie miałam.
   Większość czasu spędziliśmy w pokoju. Pogoda, komfort rozmowy, takie tam.. –żeby nie było, że tylko z jednego powodu;) Obiecałam sobie kontrolę każdego gestu, każdego słowa, by w żaden sposób nie sprowokować jakichkolwiek, z jego strony, zwłaszcza jedynie pozorowanych uczuć. Nie nadszedł jeszcze dzień naszego rozstania, a on już coraz mniej mówił, a coraz dłużej w milczeniu wpatrywał się w moją osobę. Szukał często mych dłoni i ciężko oddychając uczył na pamięć każdej ich zmarszczki..
   Przedłużenie pobytu o jeden dzień niewiele zmieniło- musiałam w końcu odjechać. Uśmiechałam się, żartowałam, nawet gdy już czekaliśmy na pociąg. Nie chciałam obietnic, deklaracji, nie chciałam zwłaszcza bólu i żałości, bo najzwyczajniej w świecie nie dopuszczałam do siebie myśli o rozstaniu. Stojąc w oknie pociągu pożegnałam go uśmiechem, ale gdy już straciłam z oczu, wyrzuciłam wreszcie z siebie tak mocno duszone łzy. Tak-zaczęło mi na nim bardzo zależeć..
   Spędziłam z M. te kilka dni pod koniec marca. Dwa i pół miesiąca dzieli mnie od tych wydarzeń.. czas pełen oczekiwań, niespodzianek i życiowych decyzji. Pisał, telefonował z chęcią odcięcia się od całego świata; ciężko mu było poradzić sobie z tym, że jestem tak daleko. A co się działo u mnie i co w konsekwencji z tego wszystkiego wynikło? O tym opowiem już następnym razem..