poniedziałek, 17 listopada 2014

150. plany, dylematy i brak wiary w zmianę na lepsze

     W ten weekend miałam zjazd na uczelni. Na szczęście to studia podyplomowe, więc rozpoczynając trzeci semestr, jednocześnie przygotowuję się do ich zakończenia. Od jakiegoś czasu zaczęłam się zastanawiać, co w takim razie dalej? Nie tylko po kolejnym zrealizowanym kierunku (na swoim koncie mam już dwa magisterskie), ale w ogóle w kwestii mojej zawodowej realizacji.
     Jestem nauczycielką- to już wiecie. Pracuję w szkole średniej prawie siedem lat, jednak w tym roku, po raz pierwszy, na niepełnym etacie. Reforma (znaczne obcięcie godzin) i drastycznie mniejsza liczba uczniów to najważniejsze przyczyny takiego stanu rzeczy. Realnej groźby zwolnienia również.
     Zaproponowałam sobie samej dwie opcje do wyboru (w każdej z nich priorytetem jest nauka). Albo wybieram się na kolejny, pedagogiczny kierunek studiów, który będąc już czwartym umocni moją pozycję w szkole (tak przypuszczam).  Albo zrealizuję w końcu jedną z rzeczy, którą od dawna planuję, by w przyszłości ukierunkować się na zmianę pracy. Wybór trudny, bo dalekowzroczny, a jak wiemy, w życiu nie zawsze wszystko wychodzi tak, jak sobie to zaplanujemy.
     Bycie nauczycielem było jednym z moich największych marzeń. Zrealizowałam je, jestem zadowolona, spełniona i ciężko by mi było z tego zrezygnować. Jeszcze ciężej przyjąć wymówienie, biorąc zwłaszcza pod uwagę fatalne perspektywy dla kobiet na rynku pracy. Jestem humanistką, więc gdzie znajdę zajęcie? W supermarkecie? Nawet tam nie. Zbyt wysokie kwalifikacje.
     Kolejny pedagogiczny kierunek mógłby mnie zabezpieczyć. Nauczyciel z czterema kierunkami studiów to nauczyciel wszechstronny i cenny, więc może się bardzo przydać. Jednak jeśli mimo ewentualnego powyższego wyboru i tak mnie zwolnią? Będę sobie pluć w twarz za niepotrzebnie wydane pieniądze, które mogłam przeznaczyć na niezbędne przekwalifikowanie się.
    Opcja druga: studia językowe, które mogłyby mi otworzyć drogę do wielu innych zawodów. I to jednoczesne poczucie, że robię coś dla siebie- nie tylko dla innych. Mogłabym się podszkolić, dawać korepetycje albo może nawet wyjechać do innego kraju z lepszymi perspektywami. Tylko, że zawód nauczyciela to ten od dawien dawna wymarzony. Stąd taki dylemat.
    Podjęłam tymczasową decyzję "na przeczekanie". Ponieważ jakiekolwiek studia mogłabym zacząć dopiero w przyszłym roku, dam sobie jeszcze trochę czasu. Poczekam aż sytuacja się rozwinie i może chociaż trochę rozjaśni. Wierzę, że przyjdzie moment, kiedy będę wiedziała, co robić.
     Nauczyciele w szkołach średnich nie mają teraz lekko. Władza załatwiła nas reformą i niżem demograficznym spowodowanym masową ucieczką Polaków za granicę, czy też niemożnością utrzymania w polskiej rodzinie większej liczby dzieci. I najgorsza w tym wszystkim jest ta niechęć i brak wiary w zmianę na lepsze. Dlatego nie byłam na wyborach.

czwartek, 13 listopada 2014

149. dzik, mysz i żółw

     Zauważyłam dziś w pracy dziwną rzecz. Weszłam do pokoju nauczycielskiego, usiadłam na swoim miejscu i byłam tam sama. Nie byłoby w tym nic nietypowego, gdyby nie fakt, że wokoło było sporo rozgadanych nauczycieli. Oprócz mnie oczywiście. Odwróconej zresztą tyłem do obecnych.
     Cechy dzika posiadam odkąd pamiętam. Nie znam i nie przepadam za ludźmi z mojej miejscowości, grono znajomych mam wąskie, często odległe i tradycyjnie zaniedbane a moje ulubione, uszczęśliwiające mnie zajęcie to bunkier z kocyka, gorąca kawa, książka i cisza moich czterech ścian.
     I mi to nie przeszkadza i wręcz przeciwnie. Bo ciszę i literaturę uwielbiam i nie ma szans bym się jej wyrzekła. Ale czy to znaczy, że mam się wyrzec w zamian ludzi?
     Kiedyś byłam przewodniczącą klasy. Jeśli nie nią, to zawsze wyróżniającą się w danym gronie dziewczyną. Wygadana, kreatywna, chcąca przewodniczyć i organizować. Minęło mi, gdy znalazłam się w szkole średniej. Dlaczego? Mówiąc najprościej: przejechałam się na ludziach. Dałam z siebie wiele, a oni najzwyczajniej w świecie mnie zawiedli. Od tego właśnie czasu przyjęłam postać dzika, czy też myszki mieszkającej pod miotłą i tak mi zostało do dziś.
    Wciąż jestem zniechęcona do ludzi. Nie znoszę obgadywaczy, kombinatorów i tym podobnych elementów. Ale przecież nikt nie jest ideałem, nawet ja i nikt nie musi się całkowicie obnażać ze swoich myśli, by mieć kontakt z ludźmi. Małe "cześć" lub " co słychać?" czasem wystarczą. Niby tak niewiele, ale gdy sobie wyobrazimy, że danej osoby nagle już nie spotkamy, to możemy pożałować, że zamiast użyć jednego z powyższych zwrotów, mijaliśmy ją bez słowa na korytarzu.
     Lubię za to przebywać tutaj, a przecież jest Was w tej globalnej wiosce tak wiele. Komentuję, rozmawiam, doradzam i sama chętnie przyjmuję Wasze wsparcie. Dlaczego tak łatwo mi to przychodzi tutaj, a trudniej, czy nawet wcale poza internetem? Bo tu dzieli mnie od Was ekran monitora, który niczym pancerz chroni przed jakąkolwiek krzywdą. Bo żółwiem przecież też jestem.
     Chyba czas przestać być dzikiem. Przynajmniej troszeczkę- już to wystarczy. Bo ludzie odchodzą, bo bez nich nie można zrealizować wielu marzeń. Bo człowiek to istota społeczna i tylko społeczeństwo może dać mu pełnię szczęścia.
      P. ma wielu znajomych. Próba przemienienia go w dzika sprowadzi ryzyko uduszenia. Ja się tylko stałam dzikiem, bo tak naprawdę nim nie jestem, więc nie mam zamiaru w tej kwestii ryzykować. Zwłaszcza utraty P. Zależy mi na Nim.