wtorek, 28 kwietnia 2015

167. again

     Rozleniwienie i zniechęcenie prześladuje mnie permanentnie. Tym razem nie tylko psychicznie, ale również fizycznie. W ciągu ostatniego tygodnia nie miałam siły nawet ręki podnieść, a co dopiero zrobić coś bardziej konkretnego. W sprawach zawodowych ledwo ogarnęłam obowiązkowe i już lekko przeterminowane sprawy. W domu co najwyżej pospałam... i książkę przeczytałam, bo do tego akurat zawsze mam siłę.
     Zaczęłam od przyczyn takiego stanu. W pracy lenia mam tak naprawdę już od września. Są momenty "zapędu", ale to co najwyżej wyjątki- nie codzienność. Gdy w poprzednim roku szkolnym pracowałam za dwóch, studiowałam i ogarniałam klasę maturalną byłam w stanie zrobić pięć razy więcej niż dziś. I to chyba właśnie dlatego. Bo teraz nie mam nawet etatu, pracuję trzy dni w tygodniu i pewnie z racji niedoboru zawodowych zajęć najzwyczajniej w świecie brakuje mi zapału. Jak człowiek dużo pracuje, to chodzi jak "nakręcony"-taki z tego wniosek.
     Druga przyczyna- za dużo chcę zrobić naraz. Bo taki niestety mam strasznie pokręcony i kreatywny charakter, że mnóstwem rzeczy się interesuję i co najmniej tyloma chcę się zająć. W pracy nie mam z tym większego problemu, ale poza nią...ogromny. Chcę się zająć modą, paznokciami, fryzurami, książkami, zdjęciami, puzzlami, blogami, zwierzętami, szachami i nie wiadomo czym jeszcze. Nawet P. ostatnio z oburzeniem stwierdził, że marzę o tylu rzeczach naraz i chcę tyle rzeczy naraz ogarnąć, że w końcu i dla niego zabraknie mi czasu.
     Skłonię się w tej kwestii do ograniczeń. Jednak niewielkich, bo wciąż uważam, że moim największym problemem jest zwyczajne lenistwo. Gdybym chodziła "nakręcona" to we wszelkich dziedzinach byłabym w stanie osiągnąć sukces. A tak...jestem ulizana, zaniedbana i wiecznie śpiąca. I nawet z niezbędnymi ciuchowymi zakupami mam problem :/ Mój "kochany" kreatywny charakter sprawia, że nawet zegarka sobie nie potrafię kupić. Jest bowiem taki ich wybór, że z racji mojego niezdecydowania wciąż noszę stary z wytartym paskiem niczym "gołodupiec" :/
     To niestety nie mój pierwszy post o tej tematyce. Wielokrotnie sobie obiecywałam, że wreszcie z takim stanem rzeczy skończę i...jakiś czas było lepiej, a potem znów robiło się tak samo. Czy to mnie dobija i zniechęca?? Nie, nie i jeszcze raz nie !!! Jestem uparta i dzięki temu mam szansę, by wreszcie osiągnąć sukces. I nieważne, że tyle razy obiecywałam i bez sukcesu próbowałam. To wcale nie znaczy, że nie mam szans tego zmienić. Bo przecież czy wszystkim udaje się za pierwszym razem?
     Chcę znowu spróbować i nie skończę, dopóki wreszcie nie osiągnę sukcesu. Kto nie walczy, nigdy nie będzie zwycięzcą! Kolejna zawodowo-stylowa próba od jutra :-)) A nawet od dziś-ogarniam przecież zaległości na blogu ;-)

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

166. co u nas

     Nie jest źle, ale idealnie również nie. Czyli ostatecznie tak, jak przypadło na standardowy damsko- męski związek.
     P. to wyjątkowo uparta i dość apodyktyczna bestia. Przynajmniej w pierwszym odruchu. Potem jednak wystraszona tego, że mogę odejść i przytulająca na noc ze słowem "przepraszam..". Oj ciężko wychować takiego faceta, ale na pewno nie jest to niemożliwe ;-) Dlaczego mimo tak zadziornego charakteru z Nim jestem? Bo przykrywa mnie, gdy po obiedzie zasypiam, całuje ukradkiem przed wyjściem do pracy, nosi ciężary, sprząta mój samochód, pyta jak mi minął dzień i mówi, że jest mu ze mną dobrze. P. ma "charakterek", ale przy takich zaletach jak szczerość, opiekuńczość i oddanie to nieznaczna wada. "Ciepłych kluch" nigdy nie chciałam, ale też nikt nie powiedział, że z twardzielem będzie łatwo :-P
     Jesteśmy ze sobą ponad osiem miesięcy. Szybko zleciało.. :-)
Powyższy obrazek traktuję oczywiście tylko i wyłącznie z przymrużeniem oka ;-)

wtorek, 21 kwietnia 2015

165. dla siebie, dla nas- nie dla kogoś (!)

     Czy jestem apodyktyczna?
     Dużo mówię, mając jednocześnie problemy z dopuszczeniem do głosu rozmówcy. Jeśli w końcu staram się słuchać (przypominając sobie od czasu do czasu o moim uciążliwym gadulstwie), to znowuż często przerywam. I już niejednego rozmówcę tym podirytowałam. Dużo również robię. Wielokrotnie usłyszałam, że gdyby nie ja, to w tej szkole nic by się nie działo. Ok, to może być zaleta, ale taka, która jednocześnie powoduje wadę- uważam nazbyt często, że wszystko wiem najlepiej i że wszystko najlepiej potrafię zrobić.
     Chociaż z tego ostatniego trochę się wyleczyłam. Nie wyrabiałam się z obowiązkami i chcąc nie chcąc musiałam w końcu zawierzyć młodzieży przekazując im większą część realizowanego przedsięwzięcia. Jeżeli grupa coś działa pracą trzeba się dzielić, a ze swojej strony co najwyżej koordynować. Sama wszystkiego nie mogę robić- tego się nauczyłam.
     W czym więc pojawił się problem? Zaangażowałam się w realizację pomysłu/ projektu, w który włączyliśmy również uczniów z sąsiedniej szkoły podstawowej oraz pracowników biblioteki. Gdybym wiedziała, że ostatecznie całe przedsięwzięcie zmieni się w takie, podczas którego ja mam się komuś podporządkować chyba bym się nie zgodziła. Bo kurde nie potrafię, a przynajmniej na chwilę obecną się męczę.
     Wiele moich pomysłów jest negowanych a moja rola coraz częściej jest spychana na drugi plan. Ja lubię działać, robić, rozmawiać, nawiązywać kontakty (zwłaszcza ostatnio), promować młodzież z mojej szkoły i ciężko mi się odnaleźć na miejscu kogoś "podporządkowanego" i wyczekującego na decydujący ruch innych osób. Oliwy do ognia dolewa postawa Pani z biblioteki, które nie wiem jakim trafem przejęła kierownictwo. Pani K. jest tak samo apodyktyczna, jak ja- chociaż w zdecydowanie delikatniejszy sposób i dodatkowo o jedną dekadę starsza...dlatego nasze pomysły ostatecznie często się rozmijają.
     Zapędy na "Zosię Samosię" mam. Lubię kierować i zbierać podziękowania także fundament problemu znajduje się również u mnie. Ale z drugiej strony nie mogę się zgodzić na bagatelizowanie roli młodzieży z naszej szkoły i pomijanie promocji naszej placówki tylko dlatego, że Pani K. ma dalekosiężną wizję swojego projektu. Projektu, w którym wiele działając możemy ostatecznie "zginąć".
     Miało być o patronie naszej szkoły, o naszej szkole, o szkole zaprzyjaźnionej a jest ostatecznie o książkach, o których się rozwodzi Pani z biblioteki. Jestem książkoholiczką i sama namawiam wszystkich do czytania. Ale w tej akcji mojej młodzieży jest naprawdę niewiele dlatego...włączę się na zasadzie minimum, a skupię bardziej na pomysłach własnych i własnej grupy.
      I tym oto sposobem w trakcie pisania znalazłam rozwiązanie problemu. Przynajmniej tymczasowe. Bo najchętniej całkowicie bym się wycofała, ale nie mogę. Sprawa zaszła za daleko i byłoby naprawdę dużym nietaktem gdybym odmówiła. Chociaż mnie korci, oj korci mnie...bo mieliśmy zrobić coś dla siebie, a nie pracować dla kogoś. A tak to właśnie na chwilę obecną wygląda. Jak to mimo wszystko połączyć? Myślę i myślę i myślę...
     Ps. Dla zmartwionych i wyczekujących: jak widzicie jestem. Nic się niepokojącego nie stało, ot dłuższy czas milczenia. Uzupełniając: wciąż jesteśMY- ja i P. :-) Ale o Nas będzie razem następnym :-)