poniedziałek, 25 lutego 2013

86. migrena

     No i się zaczęło... Miałam nadzieję, że przyjdzie po trzech, czterech dniach, ale jednak- migrena z racji natłoku obowiązków dopadła mnie już dziś :/ Dwie akademie, Dni Otwarte Szkoły (to wszystko w odstępie tygodnia!) i na dodatek pomysł starszego kolegi po fachu pójścia na dłuższy urlop...o bieżących lekcjach, sprawdzianach i kiblowaniu w wieczorówce do 20 nie wspomnę ($#%&^?*!). Chyba nawet pisać o tym nie mogę, bo zamiast się uspokajać to idzie w całkiem drugą stronę :( Ojapierdzielęmać!! Zamiast zacząć z impetem, skupiałam się dziś na zżeraniu tabletek przeciwbólowych..
    Jutro z samego rana, jutro będę zwarta i gotowa do pracy, z uśmiechem i energią na twarzy, ot co! *i przytup obcasem ;) I niech tylko ktoś mi choć szepnie słówko, że nauczyciele to obiboki to podrapię, pogryzę, poćwiartuję i zrzucę z mostu !
     Ulubiona piosenka Queena gwarancją przypływu niewzmożonej energii :]


sobota, 23 lutego 2013

85. koniec laby..:/

     Koniec przyjemnych, spokojnych i konstruktywnych ferii. A było tak pięknie.. Pięknie, bo intensywnie i pracowicie. Wiele rzeczy planowałam, nie wszystkie zrealizowałam, ale i tak jestem zadowolona :) Cieszę się z tego, co mi się udało zrobić i wiem, że z każdym tygodniem będę robiła coraz więcej, aż któregoś ładnego słonecznego dnia stwierdzę, że wreszcie jestem "do przodu" :)
     Sprawdziany sprawdziłam, kilka książek przeczytałam, wiele niezbędnych porządków zrobiłam; byłam na zakupach, na których straciłam sporo pieniędzy nie tylko na ciuchy, ale i na książki i wreszcie (!) zdecydowałam się na diametralną zmianę fryzury. No może nie fryzury, co przede wszystkim koloru włosów. Wciąż mam długie, tak jak lubię, ale z blondynki stałam się brunetką :) Myślałam o tym już od dawna, ale nie miałam odwagi. Pod tym względem, odkąd pamiętam, byłam tradycjonalistką, której jednak po cichu marzyła się fajna znacząca zmiana. Tego typu "innowacje" raz na jakiś czas są dobre- zwłaszcza dla kobiety ;) Jest teraz taka moda na "dwukolorowe" włosy i właśnie na to się zdecydowałam. Mniej więcej jak na zdjęciu poniżej:

 

     Efekt jest naprawdę ciekawy i odkąd widoczny u mnie, słucham tylko komplementów :) Na początku trudno mi się było przyzwyczaić (bardzo długo byłam blondynką), ale oglądający się za mną mężczyźni powoli mnie przekonują, że to był dobry krok ;)
      No cóż, koniec "plotek";), czas wreszcie na pracę. Poniedziałek tuż tuż i akademia z okazji Święta Patrona Szkoły również. Już teraz na samą myśl mam dreszcze ze stresu, bo jest przygotowywana w tym roku pod moim kierunkiem i bardzo się martwię, by wszystko dobrze wypadło. Trzymajcie za mnie kciuki!

poniedziałek, 18 lutego 2013

84. lubię cmentarze

     Lubię cmentarze. Zwłaszcza żydowskie, ale te już z racji historycznych zainteresowań.
     Same cmentarze lubię, bo tak jak żadne inne miejsca, bardzo mnie uspokajają. Panuje tam taka cisza i stabilizacja. Na cmentarzu wszystko jest takie zgodne, poukładane i ... życiowo mądre. Oni już nie mają zmartwień, problemów; ich już nic nie boli, nie uwiera. Są w takim stanie, którego im wielokrotnie zazdroszczę: mają święty, błogi spokój.
     Gdy mam troski, problemy, mętlik w głowie, to właśnie to miejsce dodaje mi sił. Paradoksalnie. Siadam wtedy przy jednym ze znajomych mi grobów, zamykam oczy i delektuję się wspaniałą, tamtejszą ciszą. Słyszę co najwyżej lekki szelest brzozowych liści i strumień wody, która napełnia jedną z butelek bywających tam starszych, schorowanych kobiet.
    Kiedyś chciałam tam siąść i najzwyczajniej w świecie poczytać książkę. Powstrzymałam się, bo wiem jak by inni to postrzegali: dziwaczka. A szkoda, bo to na pewno nie świadczy o mądrości i realnym podejściu do życia, tylko co najwyżej o strachu- przed śmiercią. Bo niestety rzadko kiedy o niej rozmawiamy, mimo iż, według mnie, powinniśmy. Śmierć jest taką samą częścią nas jak życie. Każdy w końcu umrze a unikanie tego tematu nas przed tym nie uchroni. Ja, w przeciwieństwie do wielu osób, lubię o tym rozmawiać. Nie chcę być nieprzygotowana, nieuświadomiona, a już w najgorszym wypadku wystraszona. Obawy na pewno będą, bo przecież zawsze boimy się tego, co nieznane. Najważniejsze jednak dla mnie będzie to, że wyjdę im naprzeciw. Ciągła "ucieczka" w niczym mi nie pomoże.
     Może właśnie dlatego tak lubię cmentarze? Może tamtejsi ludzie pomagają mi się oswoić ze śmiercią i dają nadzieję, że nie jest ona gorsza od życia?
     Paradoksalnie cmentarze lubię, a zmarłych ludzi się panicznie boję. Wtedy, gdy leżą w trumnie. Są tacy obcy i kompletnie do siebie niepodobni. Dlatego nie pożegnałam się z babcią i przez jakiś czas sobie to wyrzucałam. Gdy jednak przyszła do mnie we śnie, strachu nie było ani trochę. Ucieszyłam się, że mnie "odwiedziła". Czy bałabym się widząc ją w postaci zjawy? Nie wiem, ale na pewno bardzo bym się starała, by tak nie było.

                                                                Kirkut na Kazimierzu w Krakowie

czwartek, 14 lutego 2013

83. dziś był dobry dzień

     Kolejny dzień zajmuję się pracą i, nie pamiętam kiedy, byłam z tego powodu tak zadowolona. Ktoś powie: dziwaczka albo pracoholiczka. Nic bardziej mylnego :)
     Mam ferie- to już wiecie. Od dłuższego czasu planowałam, że podczas ich trwania zajmę się wieloma zaległymi sprawami; nie tylko prywatnymi, ale i zawodowymi. Grypa zajęła pierwsze dni mojego urlopu i z obawami w duchu stwierdzałam: "No nie..znowuu??". Bo zawsze, odkąd pamiętam, moje plany "nadrabiania" wszystkiego w czasie jakiejkolwiek zawodowej przerwy, kończyły się na planowaniu, a nie na praktyce. Albo się rozchorowałam, albo natrafiłam na różne inne losowe przeszkody, albo, najzwyczajniej w świecie ten czas zmarnowałam na "tumiwisizm" i "nicnierobienie". Oj nie raz plułam sobie z tego powodu w twarz i z przerażeniem się zastanawiałam, kiedy ja się w końcu zajmę tyloma zaległymi kwestiami..
     Grypa minęła, atak bólu kręgosłupa został względnie zwalczony, a dziś mija drugi dzień, kiedy powoli, aczkolwiek z efektami zajmuję się swoimi sprawami. To dlatego dziś jestem tak bardzo zadowolona :) Pierwszy raz, nie pamiętam od kiedy, pożytkuję swój czas na uciążliwe już momentami zaległości. Kończy się pierwszy tydzień ferii i wierzę, że kolejny będzie równie pracowity. Na pewno bardzo się postaram :)
     Na koniec, dla Was wszystkich kolejna piosenka. Zakochałam się w jej głosie i ostatnio niczego innego nie słucham:
   
Ps. A o Walentynkach kompletnie dziś zapomniałam! Jednak pracoholiczka ;)

niedziela, 10 lutego 2013

82. Emeli Sande

     Nie mogłam się powstrzymać, by się z Wami tym nie podzielić..


                                                                         Miłej niedzieli kochani... :)

piątek, 8 lutego 2013

81. feeerieee !!!

     Właśnie do mnie dotarło, że mam oficjalnie ferie :) Tak się zaabsorbowałam własnymi dolegliwościami- fizycznymi, psychicznymi a nawet sercowymi :P, że kompletnie o tym zapomniałam. Ale tak sobie teraz myślę, że... idealnie je zaczęłam- masażem leczniczym :) Od dłuższego czasu mam spore problemy z kręgosłupem i postanowiłam się wreszcie tym odpowiednio zająć. Byłam dziś po południu u przemiłej fizjoterapeutki, która za pomocą rozgrzewającej ciało lampy, specjalnego olejku i kompletnie bezbolesnym umieszczaniem kręgów rzekomo zwalczyła moje dolegliwości. Piszę rzekomo, bo czy to rzeczywiście zadziałało okaże się dopiero po czasie. Póki co- do umysłu zaszczepiam magiczne słowo "ferie" i maksymalnie się relaksuję...:) Ale tylko do jutra! Bo szczerze to zaplanowałam te dni wyjątkowo pracowicie. Z pełną świadomością i satysfakcją jednocześnie. Mam wiele spraw, którymi od dawna nie mam kiedy się zająć, a teraz wreszcie będę mogła to nadrobić :) Cieszy mnie to niezmiernie :)  Niezbędne relacje z efektów zdam niebawem !
                                  
                                                                                         źródło obrazka

czwartek, 7 lutego 2013

80. przymusowe ferie

     Ferie formalnie mam od przyszłego tygodnia, ale moje zaczęły się już w środę... Cieszyłabym się oczywiście, gdyby nie fakt dlaczego się wcześniej zaczęły. Rozchorowałam się- znowu, a ściślej nie dochorowałam ostatnim razem. Ropne zapalenie migdałów potrzebuje jednak więcej niż tylko dwóch dni na wyleczenie :P Poszłam do pracy w poniedziałek i, jak się szybko okazało, zdecydowanie za szybko się wyrwałam. Wytrzymałam do środy rano i padłam po południu do łóżka z gorączką :/ zaliczając wcześniej wizytę u lekarza. Ja się smucę a trzy klasy cieszą- mieli mieć trudny sprawdzian w piątek. A niech się cieszą, przecież jeszcze pamiętam jak to było za moich licealnych czasów ;) Dostałam nawet sms-a z podziękowaniem za "niespodziankę" przed feriami- głuptasy ;))
     Moje śmieszne zajęcie od niedzieli? Statystyka a propos nieodebranych telefonów i sms-ów od Włóczykija :P Nie ma się co dziwić, z tą chorobą mam siłę tylko na niewielkie zajęcia :P Niedziela: dwa nieodebrane telefony i sms "Jesteś zła?". Poniedziałek: dwa nieodebrane połączenia. Wtorek: pięć nieodebranych połączeń (napięcie rośnie;) ) i sms "Wiem dlaczego jesteś zła. To przez ten weekend. Chcę z Tobą porozmawiać. Odp." Wow, normalnie go oświeciło... szkoda jednak, że nie na tyle, by pamiętać o słowie przepraszam. Środa: jeden nieodebrany telefon. Czwartek: póki co cisza. Raczej jeszcze nie zrezygnował; najprawdopodobniej po prostu jest w Niemczech.
     Nie odebrałam, nie odpisałam i nie wiem czy kiedykolwiek będę miała na to ochotę. Zachowuję się w tej sprawie jak rozkapryszona księżniczka i dobrze mi z tym :) Wciąż pamiętam jak ignorował moje telefony tuż przed naszym rozstaniem. Potrafił nawet odrzucać połączenia. Bardzo to przeżyłam i dlatego dziś nie mam absolutnie żadnych wyrzutów sumienia, że tym razem ja mu sprawiam taką "atrakcję". Niech się poczuje tak nieprzyjemnie, jak ja kiedyś. Ma za swoje.
     Ważny wniosek, czy wręcz impuls do dyskusji a propos tej sprawy: gdy mieliśmy ze sobą dobry kontakt, dzwonił co kilka dni, nie pisał wcale. Moje delikatne sugestie o tym, że kobieta potrzebuje obecności i interesowności mężczyzny nie pomagały. Ok, sporo pracuje, często za granicą, więc nie miałam pretensji. Tylko, że w weekendy był już w domu, ale jego odzewy mimo to nie były częstsze... To była jedna z wielu rzeczy, których mi naprawdę brakowało. Smsów na dobranoc lub dzień dobry, telefonów z zapytaniem "co porabiasz" i tych ważniejszych ze słowami: "Tęsknię, myślę o Tobie.." itp. Nigdy czegoś takiego od Włóczykija nie dostałam. Nigdy nie było takiego impulsu, chęci i rumieńców na twarzy. Nigdy na odległość, bo przy spotkaniu na żywo owszem. Zawsze mnie przytulał, całował i naprawdę o mnie dbał. Pamiętam jak nie raz budziłam się w nocy i nigdy mi się nie zdarzyło, byśmy spali wtedy daleko od siebie. Zawsze był mocno we mnie wtulony, a gdy na chwilę się odsuwałam, od razu mnie szukał i się przybliżał. Dziwna taka rozbieżność, paradoksalna. Godziłam się na to, bo wiem, że nie ma ideałów. Poza tym wolałam czułości na żywo, tak prawdziwie, a nie słodko przez telefon a potem "pocałuj mnie w dupę" ;P
     Miało się skończyć negatywnie, a wyszło całkiem inaczej. No ale wniosek przynajmniej się nie zmienił. Chodzi o to, że normalnie dzwonił rzadziej z racji zapracowania, a jak spieprzył sprawę to nagle potrafi to robić tak często. Wie, że głupio postąpił i chce to naprawić- ot cała filozofia. Byłam zła na ten fakt, ale po moich powyższych spontanicznych przemyśleniach już inaczej do tego podchodzę. Oczywiście póki co nie mam zamiaru odebrać telefonu. Nie czuję, że powinnam, czy też chcę. Po prostu.
     Na koniec temat trochę z innej beczki. 21- letnia dziewczyna poczęta dzięki dawcy nasienia w banku spermy, wygrała sprawę w sądzie tyczącą się jej chęci poznania ojca. Już sobie wyobrażam, jak pozostali dawcy zaczynają trząść portkami.. I pomyśleć, że ja również opcję skorzystania z usług banku spermy biorę pod uwagę. No co? Marzę o dziecku, ale wiadomo, że najpierw muszę spotkać właściwego mężczyznę, a tutaj nikt mi nie zagwarantuje powodzenia.. Mam nadzieję, że po tej sprawie nie będą musieli takich banków zamknąć :P

poniedziałek, 4 lutego 2013

79. The Versatile Blogger

     Spotkała mnie wczoraj niemała niespodzianka. Otrzymałam nominację (nagrodę?) do The Versatile Blogger. Przyznam szczerze, że w momencie prób poprawy samopoczucia jest ona naprawdę miłym dodatkiem :)
   Każdy nominowany blogger powinien:
- podziękować nominującemu na jego blogu
- pokazać nagrodę Versatile Blogger u siebie

                  

- ujawnić 7 faktów dotyczących samych siebie. 

Oto one:
1. Jestem niepoprawną melomanką z przewagą Goyi i Tori Amos :)
2. Moim największym kompleksem jest fakt, że nie umiem pływać, ale nie mam zamiaru z nim żyć zawsze ;)
3. Mam straszną słabość do czekolady :P
4. Moje namiętne kupowanie kolczyków można już nazwać kolekcjonowaniem ;) I co najważniejsze ! Im większe i bardziej kolorowe lub unikatowe tym lepiej :)
5. Mam szynszylę, która niestety nie da się wytresować jak pies, ale co najmniej tyle samo rozumie ;)
6. Układanie puzzli to moja słabość z dzieciństwa, która pozostała mi do dziś :)
7. Jestem zapaloną podróżniczką i wzorową turystką, która za rok planuje wypad do Włoch :)

                                                        -nominować 10 blogów; ja zrobię mały wyjątek ;)

2. Maggie
3. ViRdu
5. Baśka
8. Ana
9. DD

            -poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów (przed chwilą to uczyniłam :) )

Jeszcze raz dziękuję i mam nadzieję, że nie potraktujecie tych nagród (nominacji) jako irytującego łańcuszka tylko docenicie fakt, że cieszy mnie wasza obecność i szczerze w ten urozmaicony sposób za nią dziękuję :)

Ps. O dziwo (bo naprawdę byłam pewna, że będzie całkiem na odwrót) Włóczykij już wczoraj do mnie dzwonił- dwa razy, a potem napisał sms-a z zapytaniem, czy jestem zła. Przynajmniej ma świadomość tego, że spieprzył sprawę. Oczywiście zrobiłam tak jak zapowiedziałam- nie odebrałam i nie odpisałam. Nie jest mi łatwo, ale chcę być konsekwentna. Nie mam zamiaru się do niego odezwać i na chwilę obecną sprawa jest dla mnie zamknięta. Zresztą nawet już za bardzo mi się nie chce rozwodzić na ten temat, bo po prostu już mi się to zbrzydło..

niedziela, 3 lutego 2013

78. gorzki zawód

     Nie mogę napisać o czym była rozmowa i jakie wyciągnęłam z niej wnioski, bo... po prostu się nie odbyła. Krótko zwięźle i na temat: wystawił mnie.
     Nie umawialiśmy się na konkretną godzinę, ale podczas czwartkowej rozmowy telefonicznej wyraźnie mówiliśmy o możliwości sobotniego spotkania. W piątek nie zadzwonił- ok, nie musiał. Wiem, że późno wracał z pracy. Zazwyczaj zjeżdża w sobotę, ale wtedy podkreślił, że wszystko układa się tak, że zjedzie wcześniej i dzięki temu w weekend będzie wypoczęty.
     Sobota. 12, 13, 14 godzina i wysłałam mu sms-a: "Nie zwlekaj z telefonem na ostatnią chwilę". Napisałam tak, bo często mu się swego czasu takie rzeczy zdarzały. Dzwonił nagle dość późno jak gdyby nigdy nic i mówił, że już jedzie. Oczywiście dostawał za to ode mnie reprymendę i już praktycznie się tego oduczył, ale pamięć o tym jeszcze została. 16, 17... przeszło mi przez myśl, że w ogóle się nie odezwie. Ale tylko na chwilkę, bo nie wyobrażałam sobie, że mógłby być tak bezczelny. A jednak... do tej pory jestem w szoku... Naprawdę wielu przykrych i głupich rzeczy mogłabym się po nim spodziewać, ale nie czegoś takiego (!)
     W tle trwająca studniówka i ja w czterech ścianach wystawiona przez faceta... Postanowiłam uratować ten wieczór i w ostatniej chwili zdecydowałam się na wypad do klubu ze znajomymi. Wypad średnio udany, ale najważniejsze, że nie zostałam sama w domu. Bardzo się tego bałam.
     Telefon milczał i tak też zostało do chwili obecnej. Jak się teraz czuję? Największy kryzys już chyba minął- wczoraj, gdy jechałam samochodem. Czułam się tak strasznie samotna, odrzucona... Nie przez Włóczykija, który nie jest mnie wart. Czułam się odrzucona przez ludzi i świat... Co zrobiłam źle? Za co los mnie tak prześladuje??! Przecież są jakieś granice kopniaków w dupę!! W ciągu kilku chwil mignęły mi przed oczami koleżanki i koledzy z partnerami, dziećmi i domem z ogródkiem.. Mam 30 lat i pragnę dziecka- to ważna myśl, która mi ostatnio towarzyszy. Tylko że samo się nie zrobi, a ja nie jestem w stanie dla osiągnięcia tego celu wskoczyć z pierwszym lepszym do łóżka...
     Tak, wiem, przyjdzie na to czas, jestem jeszcze "młoda", trafię w końcu na kogoś wartościowego itd. itp. Znam te słowa na pamięć i obawiam się, że już nie są w stanie poprawić mojego samopoczucia. Przynajmniej nie tak, jakbym tego chciała.. Boże, ilu moich eks, którym podziękowałam mają teraz żony i dzieci... pewnie w duchu śmieją mi się teraz w twarz... "biedna zgorzkniała stara panna, zadzierała nosa i ma za swoje". Moje życie prywatne to pasmo błędów, porażek i takich rozczarowań jak to wczoraj. Jest mi wstyd, strasznie wstyd. Przed samą sobą, że ta sfera życia mi się nie udaje i przed wami, że po raz kolejny natykacie się na moje żale. Ok, potrafię być sama i wiem, że wielu ludzi na tej ziemi również, ale boję się, że jest mi pisane być taką na zawsze, a wtedy nie gwarantuję, że będę w stanie sobie z tym poradzić...
     Wbrew pozorom dziś czuję się troszkę lepiej. Będę pewnie dziś wołać mamę pod byle pretekstem, by spędzała ze mną czas w moim pokoju- bardzo mi to pomaga w trudnych momentach. I Fusiasta.. kochana Fusiasta, która ze swoim postem idealnie wyczuła moment. Dziękuję Ci za niego, bo przypomniałaś mi, że jest wiele innych większych i mniejszych rzeczy na tym świecie, dla których warto żyć i których świadomość bycia dodaje nam siły. Na chwilę obecną chcę się podnieść i jednocześnie się tego boję, bo wiem, że tym razem to może być krok w stronę pogodzenia się z życiem w samotności.
     Telefon milczał i tak też zostało do chwili obecnej. Nie zdziwię się jeśli się już w ogóle nie odezwie; musiałby nie mieć wstydu albo mieć za dużo odwagi. Jeśli jednak zadzwoni- nie odbiorę. Już nigdy. Nie chcę mieć z tym człowiekiem nic więcej do czynienia.

      Piosenka wyraża często więcej niż tysiąc słów...

sobota, 2 lutego 2013

77. dylematy, dylematy..

     Chyba czas najwyższy na Włóczykijowe "opowieści". Jeszcze się nie spotkaliśmy, ale ponieważ najprawdopodobniej zdarzy się to dzisiaj, chciałabym się z wami podzielić tym, co dotychczas w tej sprawie się działo.
     Na pewno miałam niemałe dylematy, które jak się okazało, same się rozwiązały. To przypomniało mi, że zawsze opłaca się zaufać Temu na górze ;)
     Dziś 2. luty- dzień studniówki, z której ostatecznie zrezygnowałam, więc nie jest to już sprawa problemowa. Myślałam, gdybałam, rozważałam i miałam naprawdę ciężki orzech do zgryzienia, bo musiałam wziąć pod uwagę aż trzy propozycje weekendowych planów jednocześnie. Studniówka- po raz pierwszy; impreza ze znajomymi (z racji przyjazdu nowej dobrej koleżanki z Poznania)- po raz drugi; i Włóczykij.. z którym spotkania mi się "nie składały" również się zaczął akurat o ten weekend pytać.
     Droga eliminacji była dobrym pierwszym krokiem. Poleciała studniówka, bo nie miałam ochoty na nią iść, sama zwłaszcza (możliwość zaproszenia Włóczykija ostatecznie z rozsądku odrzuciłam), więc sprawa okazała się jasna. Została zatem impreza ze znajomymi i wieczór z Włóczykijem. Próbowałam to połączyć- z marnym skutkiem. To nasze pierwsze spotkanie po rozstaniu i organizowanie go w towarzystwie rozbawionych i podpitych znajomych byłoby na pewno kiepskim pomysłem. Musimy o wielu sprawach porozmawiać, a hałaśliwy klub na pewno by temu nie sprzyjał. Myślałam więc dalej, po cichutku jednak licząc, że sprawa sama się rozwiąże..
     Ostatecznie, jeszcze w poprzedni weekend zdecydowałam, że spędzę czas ze znajomymi. Włóczykij już tyle czasu czeka ( a raczej ja na niego), że przez jeszcze jeden weekend krzywda mu się nie stanie. Jeśli mu zależy to poczeka nawet i miesiąc. On wiele razy spędzał czas ze znajomymi nie zastanawiając się, co ja robię, więc na pewno nie pozwolę sobie na podobne dylematy. Niby zdecydowałam, ale gdzieś za kulisami miałam takie dziwne uczucie... jakby obawy... Ten i następny weekend są ostatnimi przed postem i mało kto spędza je w domu. Włóczykij na pewno nie byłby wyjątkiem i tak jakoś chyba się bałam tego, a nawet więcej- miałam nieodparte przeczucie, że w tym czasie, gdy ja będę się bawić w gronie znajomych- on kogoś pozna. Dziwne i śmieszne- obiektywnie, ale czy ktoś da mi gwarancję na to, że tak się nie stanie? Gdyby się stało, musiałabym się z tym pogodzić i tyle. Pewnie bym to wytłumaczyła swoim częstym powiedzeniem: widocznie tak miało być, no ale..i takie realne podejście wątpliwości niestety nie przegoniło. Mimo to decyzji nie zmieniłam. Postanowiłam pomyśleć w pierwszej kolejności o sobie, a nie, jak mi się to często swego czasu zdarzało, o innych.
     A co się ostatecznie stało? Już wiadomo- się pochorowałam.. Nie czuję się tragicznie, ale na pewno nie na tyle dobrze, by szaleć na parkiecie i pić alkohol. Wciąż biorę antybiotyki, więc stanie jak słup soli w klubie (w obawie przed tym, żeby się nie zgrzać) i pytanie w barze o herbatę z cytryną byłoby zdecydowanie kiepskim pomysłem :/ Napisałam z ubolewaniem dobrej koleżance kiepską wiadomość i zrezygnowała z przyjazdu. I co mi w takim razie zostało? Spotkanie z Włóczykijem.. Głowiłam się tyle czasu, eliminowałam, gdybałam.. a i tak wyszło po swojemu :P Strasznie dziwne to wszystko :P
     A co z samym stosunkiem Włóczykija do mojej osoby? W miarę regularnie dzwoni; najczęściej rozmawiamy o codziennych sprawach, ale między wierszami wyczytuję, że mu na mnie zależy. Są to dość nieśmiałe "wyznania", więc tak naprawdę uwierzę w nie dopiero wtedy, gdy zobaczę. Czy to zdarzy się już dziś? W sumie jeszcze nie wiem, bo telefon wciąż milczy, ale.. pewnie niebawem przestanie. Rozmawialiśmy ostatnio przedwczoraj- o możliwości spotkania w tą sobotę również. Nie wiem, co będzie dalej- po spotkaniu, bo nikt mi nie zagwarantuje cudów w jego trakcie. Na pewno na chwilę obecną potrzebuję rozmowy, nie tylko z jego strony. Chcę mu wreszcie uświadomić, że nasz związek rozwalił się nie tylko z racji jego dylematów, ale też z powodu kilku innych spraw, które mi nie odpowiadały.