poniedziałek, 21 lipca 2014

131. coś nie znaczy nic

     Właśnie się zorientowałam, że dziś mamy 21. lipca. Przeraziło mnie to. Minęła prawie połowa wakacji, a ja ani trochę nie czuję, że spędziłam je tak konstruktywnie jak planowałam.
     Czytałam, oglądałam i jeszcze raz czytałam. To norma całoroczna. A co z resztą? Za generalne porządki w pokoju nawet się nie zabrałam, wyjazdu gdziekolwiek nie zaliczyłam; sprawy zdrowotne co najwyżej nadgryzłam (nawet dosłownie, bo za dwa dni idę do dentystki), tak długo zaniedbywanych koleżanek wciąż nie odwiedziłam i nawet łyżworolek nie kupiłam (!). A gdzie jazda konna, bieganie, rower i zwiedzanie zamków?? Ok, ponadrabiałam internetowe zakupy i ruszyłam sprawy związane z autem- tak na pocieszenie.
     Z jednej strony jestem przerażona, a z drugiej...usatysfakcjonowana, bo mimo wszystko WRESZCIE zaczęłam coś robić. Zakupy, samochód, dentystka i najbardziej pracochłonna sprawa- generalny remont kuchni. To ostatnie to chyba wystarczające tłumaczenie na 21 zajętych dni. Wciąż siedzimy w bałaganie- czekamy na meble, więc to jeszcze nie koniec tej "sielanki".
     Chyba ostatecznie nie jest źle. Kilka zaniedbanych spraw ruszyłam, pomagam mojej spracowanej mamie w remoncie i spędziłam intensywnie czas ze znajomymi :) Ta intensywność zakończyła się nawet rozstrojem żołądka, ale cóż- na szczęście raz to nie zawsze :P
     Spokojnie, nie jest źle. Nie od razu Rzym zbudowano. Małymi kroczkami coraz więcej osiągnę.
     W życiu osobistym trochę się zakręciło. Idę na trzy wesela, w tym na dwa jako osoba towarzysząca. Miła jest świadomość, że ktoś chce ze mną spędzić czas w taki sposób :) Na ostatnie wesele ja muszę pomyśleć o odpowiednim partnerze, jednak nie zrobię tego wcześniej jak dopiero po dwóch poprzedzających :P
     Na drugie idę z Rafałem, z którym byłam na weselu rok temu we wrześniu. To było wesele jego brata, na którym bez przerwy musiał za czymś biegać, więc nie skończyło się ono dla nas zbyt szczęśliwie. Jego ciągła nieobecność mnie podirytowała, a dalsze kłótnie były już spowodowane przysłowiowym odbijaniem piłeczki... Niedługo po weselu przestaliśmy ze sobą rozmawiać, a w te wakacje znów nawiązaliśmy ze sobą kontakt. Bardzo lubiłam z nim rozmawiać i szkoda mi było tej zerwanej znajomości, ale dziś stwierdziliśmy zgodnie, że to było nam potrzebne. Jest teraz o wiele sympatyczniej i przyjemniej, a o tamtym weselu już nie wspominamy. 2. sierpnia idziemy na wesele jego kuzynki i wierzę, że tym razem będzie całkiem inaczej. Oby, bo to naprawdę dobry chłopak. Chyba mi zaczęło na nim zależeć...nie zapeszam jednak tylko cierpliwie wyczekuję.
    Do pierwszego wesela, na które idę w ten weekend aż wstyd mi się przyznać... Idę z Norbertem. Tak, z tym Norbertem, który zamiast dziewczynę traktuje mnie tylko jako koleżankę i cały rok w związku z tym zwodził. Znajomość z nim już dawno definitywnie zerwałam i wszystkie rozdziały pozamykałam. Jeśli nie jest w stanie iść za taką dziewczyną jak ja na drugi koniec świata, to nie jest mnie wart- koniec kropka. Dlaczego więc idę z nim na wesele? Bo mu dawno temu obiecałam, bo chcę się świetnie wybawić bez żadnych intencji itp. maślanych oczu i wreszcie mu udowodnić, że nie jest mi do niczego potrzebny ! Taka terapia dla mnie samej. Wiem, że swego czasu krytykowana, ale mimo to chcę tam iść. Nie chcę się zastanawiać "co by było gdyby". Moja decyzja w jego sprawie jest ostateczna- żadnych zmian, żadnych niepokojących zwrotów akcji. Chcę tam iść, bo muszę zamknąć ten etap w moim życiu osobiście, na żywo a nie smsowo. Norbert pozostanie tylko moim znajomym i wiem, że to jedyny sposób, by mu porządnie utrzeć nosa. Gdy to zrobię...czyli się świetnie wybawię i odjadę wzruszając ramionami poświęcę czas tylko Rafałowi :) I oby nie niepotrzebnie...bo ja już naprawdę mam dość w tym roku sercowych rozczarowań...

1 komentarz: