Wielu koleżanek w życiu nie miałam, bo z reguły nie przepadałam
za towarzystwem dziewcząt. Samych znajomych również namiętnie nie
gromadziłam. Hołdowałam zasadzie małego, ale cennego grona i nigdy nie
sprzyjałam dążeniu "poznania wszystkich" czy bycia lubianą i
rozpoznawalną w każdym towarzystwie. Taki charakter.
Agnieszka to koleżanka z licealnej ławki. Cztery lata
chodziłyśmy razem co rano do szkoły i cztery lata w wielu szkolnych
sytuacjach się wspierałyśmy. Z czasem dołączyła do nas zabawna i
inteligentna Beata, z którą wspólnie obchodziłyśmy kolejne urodziny. Z
uśmiechem na ustach wspominam te dawne dziecięce pomysły i dziwnie się
czuję mając świadomość, że dziś nie ocalała z tego nawet cząstka...
Z Agnieszką poszłyśmy na studia do tego samego miasta. Razem
znalazłyśmy mieszkanie, a gdy się wyprowadziłam do akademika, wciąż
razem spędzałyśmy ze sobą czas. Sprawa się skomplikowała, gdy w kolejnym
roku przydziału do studenckiego domu nie otrzymałam... Jak się okazało,
byłam tylko koleżanką od fajnych "znajomości i słynnych akademickich
imprez", bo gdy znalazłam się na lodzie, stałam się co najwyżej
problemem. Z wymuszeniem gościła mnie u siebie dwa tygodnie, gdzie
spałam w śpiworze na podłodze, podczas gdy za ścianą stało puste
łóżko... Nie miałam się gdzie podziać, więc cały żal i rozczarowanie
musiałam stłumić w sobie. Miarka się przebrała, gdy zobaczyłam
ogłoszenie o poszukiwaniu współlokatorki z jej numerem telefonu (rzekomo
najlepsza koleżanka, która mi tego nie zaproponowała...). Zwróciłam się
wtedy o pomoc do studentów, których znałam zaledwie kilka miesięcy i
to, o dziwo, dzięki nim udało mi się wyjść z tych wszystkich kłopotów.
Od Agnieszki wyprowadziłam się bez słowa, a dzięki pomocy tamtych osób
zyskałam miejsce w akademiku i przyjaciół na cały okres studiów.
Wspomnianą koleżankę z liceum długi okres mijałam na ulicy bez słowa. Z
czasem usłyszałam od niej "cześć" i postanowiłam, z racji dawnych
licealnych lat, jej odpowiadać. Przyznam jednak, że zawsze towarzyszy
temu konsternacja i co najwyżej poczucie obowiązku.
Beata wyjechała do Irlandii. Pisałam do niej kilka razy,
pozdrawiałam przez mamę, ale bez odzewu. Może sporadycznie coś tam się
pojawiło, ale nie zachęciło mnie to skutecznie do wznowienia prób. Była
na ślubie Agnieszki i, z tego co wiem, jako jedyna stwierdziła, że
"kogoś tu brakuje".
Olę, studentkę z roku, pamiętam, jak przez mgłę, bo kolegowałam
się z nią tylko przez okres mojego semestralnego bytowania na
mieszkaniu. Ona szybko znalazła sobie chłopaka, a ja nowe miejsce w
akademiku.
Monika była moją sąsiadką z piętra, z którą byłam w tej samej
grupie na roku. To właśnie z nią się najszybciej zakumplowałam i pewnie
to trwałoby do dzisiaj, gdyby nie jej strasznie sporadyczne odzewy po
studiach. Najlepsze koleżanki z akademika, a po wyprowadzce z niego... z
jej strony kompletna cisza. Wiedziałam, że wyjechała do Anglii. Miałam
do niej kontakty- pisałam, pytałam, skarżyłam się, że milczy. Dostałam
wiadomość na Boże Narodzenie, a potem drugi raz- z zaproszeniem na ślub.
Nie wiem, jak wy podchodzicie do takich życiowych sytuacji, ale ja
koleżanek od święta nie uznaję. Jednak na ślubie nie dlatego nie byłam ;
nie mogłam jechać, bo wtedy sama byłam świeżo po przyjeździe do nowego
kraju i póki co, nie było mnie stać nawet na bilet do Polski. O
prezencie weselnym, sukience, butach itd. już nie wspomnę. Napisałam
Monice długą przepraszającą wiadomość i nie otrzymałam żadnej
odpowiedzi. Tak nadszedł kres kolejnej, dobrze się zapowiadającej
przyjaźni.
Kama. Inteligentna i kochana kobieta. Szkoda jednak, że tylko
przez koleżanki, a nie mężczyzn. Jej wytrwałość w dążeniu do celu,
świadomość bycia dla siebie ważnym i ciągła chęć kształcenia sprawiły,
że naprawdę wiele się od niej nauczyłam. Po studiach kilka lat pisałyśmy
do siebie długie maile. I potem nagle... cisza. Podejrzewam, że stało
się to wszystko z racji natłoku obowiązków, ale z drugiej strony, czy to
naprawdę nas tłumaczy przed zapominaniem o bliskich nam osobach? Dziś
postanowiłam, że do niej napiszę i konkretnie za cały ten stan rzeczy
zwyzywam. Po tym niech robi co chce; ważne, że ja nie będę miała sobie
nic do zarzucenia.
Kasia- kochana Kasia :) Zaprzyjaźniłyśmy się na ostatnim roku
naszych studiów. Marudna, bardzo wrażliwa i, chyba jako jedyna na tym
świecie, potrafiąca mnie przegadać ;) Dziś ma nowy dom, męża, dziecko i
chodzi z kolejnym w dwupaku, ale mimo to wciąż o mnie pamięta. Ba, nawet
więcej- nie daje mi o sobie zapomnieć ;) Gdy byłam zapracowana,
zabiegana; gdy przeżywałam kolejne miłosne zawody- ona wciąż była,
pytała, dzwoniła i chciała odwiedzić. Ani razu nie zrezygnowała, ani
razu, mimo wielu własnych problemów, nie zdarzyło jej się o mnie
zapomnieć. Przedwczoraj byłam ją odwiedzić. Mieszkamy 50 kilometrów od
siebie, więc to naprawdę nie jest trudne :) Poplotkowałyśmy przy kawusi i
pożegnałyśmy się z obietnicą kolejnego rychłego spotkania.
I właśnie tę koleżanką dziś cenię najbardziej. Nie tłumaczy się
nawałem pracy, czy brakiem czasu z innych powodów. Nigdy nie miała
problemu ze znalezieniem dla mnie dłuższej chwili. Dzięki temu dziś
wiem, że o tę znajomość warto i trzeba dbać. Sama wiele razy tłumaczyłam
się brakiem czasu dla znajomych, a moja kochana Kasia swoim podejściem
uświadomiła mi wreszcie , jaka to niewłaściwa i bezsensowna wymówka.
Napiszę wiadomość do Kamy, a potem podzwonię po znajomych. Odkąd
jestem z Włóczykijem praktycznie wszystkich odłożyłam na bok. Wstyd mi z
tego powodu, bo przecież zawsze gardziłam osobami, które, po
znalezieniu drugiej połówki, od wszystkich automatycznie sie
odseparowywały. Dla chcącego nic trudnego, więc od teraz koniec z tym
(!) Tylko te przyjaźnie, o które dbamy są w stanie przetrwać wiele lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz