niedziela, 19 sierpnia 2012

46. tylko te przyjaźnie, o które dbamy, są w stanie przetrwać wiele lat

     Wielu koleżanek w życiu nie miałam, bo z reguły nie przepadałam za towarzystwem dziewcząt.  Samych znajomych również namiętnie nie gromadziłam. Hołdowałam zasadzie małego, ale cennego grona i nigdy nie sprzyjałam dążeniu "poznania wszystkich" czy bycia lubianą i rozpoznawalną w każdym towarzystwie. Taki charakter.
     Agnieszka to koleżanka z licealnej ławki. Cztery lata chodziłyśmy razem co rano do szkoły i cztery lata w wielu szkolnych sytuacjach się wspierałyśmy. Z czasem dołączyła do nas zabawna i inteligentna Beata, z którą wspólnie obchodziłyśmy kolejne urodziny. Z uśmiechem na ustach wspominam te dawne dziecięce pomysły i dziwnie się czuję mając świadomość, że dziś nie ocalała z tego nawet cząstka...
     Z Agnieszką poszłyśmy na studia do tego samego miasta. Razem znalazłyśmy mieszkanie, a gdy się wyprowadziłam do akademika, wciąż razem spędzałyśmy ze sobą czas. Sprawa się skomplikowała, gdy w kolejnym roku przydziału do studenckiego domu nie otrzymałam... Jak się okazało, byłam tylko koleżanką od fajnych "znajomości i słynnych akademickich imprez", bo gdy znalazłam się na lodzie, stałam się co najwyżej problemem. Z wymuszeniem gościła mnie u siebie dwa tygodnie, gdzie spałam w śpiworze na podłodze, podczas gdy za ścianą stało puste łóżko... Nie miałam się gdzie podziać, więc cały żal i rozczarowanie musiałam stłumić w sobie. Miarka się przebrała, gdy zobaczyłam ogłoszenie o poszukiwaniu współlokatorki z jej numerem telefonu (rzekomo najlepsza koleżanka, która mi tego nie zaproponowała...). Zwróciłam się wtedy o pomoc do studentów, których znałam zaledwie kilka miesięcy i to, o dziwo, dzięki nim udało mi się wyjść z tych wszystkich kłopotów. Od Agnieszki wyprowadziłam się bez słowa, a dzięki pomocy tamtych osób zyskałam miejsce w akademiku i przyjaciół na cały okres studiów. Wspomnianą koleżankę z liceum długi okres mijałam na ulicy bez słowa. Z czasem usłyszałam od niej "cześć" i postanowiłam, z racji dawnych licealnych lat, jej odpowiadać. Przyznam jednak, że zawsze towarzyszy temu konsternacja i co najwyżej poczucie obowiązku.
     Beata wyjechała do Irlandii. Pisałam do niej kilka razy, pozdrawiałam przez mamę, ale bez odzewu. Może sporadycznie coś tam się pojawiło, ale nie zachęciło mnie to skutecznie do wznowienia prób. Była na ślubie Agnieszki i, z tego co wiem, jako jedyna stwierdziła, że "kogoś tu brakuje".
     Olę, studentkę z roku, pamiętam, jak przez mgłę, bo kolegowałam się z nią tylko przez okres mojego semestralnego bytowania na mieszkaniu. Ona szybko znalazła sobie chłopaka, a ja nowe miejsce w akademiku.
     Monika była moją sąsiadką z piętra, z którą byłam w tej samej grupie na roku. To właśnie z nią się najszybciej zakumplowałam i pewnie to trwałoby do dzisiaj, gdyby nie jej strasznie sporadyczne odzewy po studiach. Najlepsze koleżanki z akademika, a po wyprowadzce z niego... z jej strony kompletna cisza. Wiedziałam, że wyjechała do Anglii. Miałam do niej kontakty- pisałam, pytałam, skarżyłam się, że milczy. Dostałam wiadomość na Boże Narodzenie, a potem drugi raz- z zaproszeniem na ślub. Nie wiem, jak wy podchodzicie do takich życiowych sytuacji, ale ja koleżanek od święta nie uznaję. Jednak na ślubie nie dlatego nie byłam ; nie mogłam jechać, bo wtedy sama byłam świeżo po przyjeździe do nowego kraju i póki co, nie było mnie stać nawet na bilet do Polski. O prezencie weselnym, sukience, butach itd. już nie wspomnę. Napisałam Monice długą przepraszającą wiadomość i nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Tak nadszedł kres kolejnej, dobrze się zapowiadającej przyjaźni.
     Kama. Inteligentna i kochana kobieta. Szkoda jednak, że tylko przez koleżanki, a nie mężczyzn. Jej wytrwałość w dążeniu do celu, świadomość bycia dla siebie ważnym i ciągła chęć kształcenia sprawiły, że naprawdę wiele się od niej nauczyłam. Po studiach kilka lat pisałyśmy do siebie długie maile. I potem nagle... cisza. Podejrzewam, że stało się to wszystko z racji natłoku obowiązków, ale z drugiej strony, czy to naprawdę nas tłumaczy przed zapominaniem o bliskich nam osobach? Dziś postanowiłam, że do niej napiszę i konkretnie za cały ten stan rzeczy zwyzywam. Po tym niech robi co chce; ważne, że ja nie będę miała sobie nic do zarzucenia.
   Kasia- kochana Kasia :) Zaprzyjaźniłyśmy się na ostatnim roku naszych studiów. Marudna, bardzo wrażliwa i, chyba jako jedyna na tym świecie, potrafiąca mnie przegadać ;) Dziś ma nowy dom, męża, dziecko i chodzi z kolejnym w dwupaku, ale mimo to wciąż o mnie pamięta. Ba, nawet więcej- nie daje mi o sobie zapomnieć ;) Gdy byłam zapracowana, zabiegana; gdy przeżywałam kolejne miłosne zawody- ona wciąż była, pytała, dzwoniła i chciała odwiedzić. Ani razu nie zrezygnowała, ani razu, mimo wielu własnych problemów, nie zdarzyło jej się o mnie zapomnieć. Przedwczoraj byłam ją odwiedzić. Mieszkamy 50 kilometrów od siebie, więc to naprawdę nie jest trudne :) Poplotkowałyśmy przy kawusi i pożegnałyśmy się z obietnicą kolejnego rychłego spotkania.
     I właśnie tę koleżanką dziś cenię najbardziej. Nie tłumaczy się nawałem pracy, czy brakiem czasu z innych powodów. Nigdy nie miała problemu ze znalezieniem dla mnie dłuższej chwili. Dzięki temu dziś wiem, że o tę znajomość warto i trzeba dbać. Sama wiele razy tłumaczyłam się brakiem czasu dla znajomych, a moja kochana Kasia swoim podejściem uświadomiła mi wreszcie , jaka to niewłaściwa i bezsensowna wymówka.
     Napiszę wiadomość do Kamy, a potem podzwonię po znajomych. Odkąd jestem z Włóczykijem praktycznie wszystkich odłożyłam na bok. Wstyd mi z tego powodu, bo przecież zawsze gardziłam osobami, które, po znalezieniu drugiej połówki, od wszystkich automatycznie sie odseparowywały. Dla chcącego nic trudnego, więc od teraz koniec z tym (!) Tylko te przyjaźnie, o które dbamy są w stanie przetrwać wiele lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz