Z D. kiedyś byłam i nigdy, od czasu rozstania, nie pożałowałam,
że już nie jestem. Najlepszy kolega mojego kuzyna, bardzo dobry znajomy,
dla wielu przyjaciel, a dla mnie, mimo konkretnych prób, niestety nie
partner. Byliśmy ze sobą parę miesięcy. Przestaliśmy, gdy o normalnej
rozmowie można było jedynie pomarzyć, bo na każdym kroku, nawet w
błahych sprawach potrafiliśmy się już tylko kłócić. Mimo wszystko
zakochał się we mnie- widziałam to doskonale i złamałam mu serce
odchodząc.
Dziś, przy napotkanych okazjach, jako normalni, dorośli ludzie
zamieniamy ze sobą parę słów. To już nie jest to, co kiedyś, ale mimo
wszystko wciąż jest cenne. Ja mam chłopaka, a on od niedawna dziewczynę.
Gdy pierwszy raz się o tym dowiedziałam, przyjęłam to całkiem
normalnie, ale przyznam szczerze, że w duchu trochę ironicznie.
Pomyślałam, że pewnie to kolejna krótka przygoda, która z racji
dziecinnych zagrań D. i braku empatii niebawem się skończy. Wciąż nie
byłam zdziwiona, gdy zobaczyłam ich wspólne pozowane zdjęcia, ale
dopadło mnie to wreszcie, gdy dowiedziałam się, że razem zamieszkali.
Nie chcę z nim być, nie żałuję, że się rozstaliśmy, ale na wiadomość o
tym coś mnie ukłuło..
Tak, ewidentny syndrom psa ogrodnika: sam nie weźmie, ale obcemu
nie da. Był rzekomo we mnie taki zakochany, a teraz inna odbiera jego
telefon. Jaka ja czuję się z tym odruchem banalna i płytka; i dochodzę
jednocześnie do wniosku, że kobiety to jednak proste i strasznie w
niektórych sytuacjach przewidywalne stworzenia. Nie, nie będę się
jeszcze bardziej pogrążać i nie opublikuję zdjęć z Włóczykijem. No może
chociaż status zmienię na "w związku".. ale to tylko dlatego, że czas
najwyższy (!)- chyba :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz