Jakiś czas temu złapałam się na tym, że nie byłam pewna, czy mój
dalszy wujek żyje. Ciocia umarła lata temu, ale czy wujka też już wśród
nas nie ma?- nie umiałam na sto procent powiedzieć.. Starałam się
sięgać do najdalszych zakamarków mojej pamięci, by móc odnaleźć
odpowiedź na to pytanie, ale bezskutecznie. Oczywiście do moich dość
niespotykanych rozterek nikomu się nie przyznawałam, bo
prawdopodobieństwo oburzonej reakcji kogokolwiek z rodziny było
zdecydowanie za duże.
Odpowiedź wreszcie odnalazłam i to w sposób najpewniejszy- na
cmentarzu. Stanęłam osobiście przy grobie cioci, wujka i ich swego czasu
tragicznie zmarłego syna. I nie byłam pewna, co do obecnego wujkowego
"stanu" z racji braku szacunku, czy jakiejkolwiek formy lekceważenia Go.
Po prostu zawsze, odkąd pamiętam, był nieodłączną częścią rodzinnej
miejscowości mamy, dziadka i zakorzenił się w mojej głowie w tej
perspektywie do tego stopnia, że do dziś się tam znajduje.
Przyzwyczajenie? Przywiązanie? Nie jestem do końca pewna jak ten stan
nazwać.
Dziś znów się na tym złapałam. Słuchałam jednej z moich
ulubionych piosenek Whitney Houston i w pewnym momencie z przerażeniem
stwierdziłam, że przecież ona nie żyje (!) Oczywiście o jej śmierci
wiedziałam, swego czasu, od razu, jednak jakoś tak nie do końca
widocznie to do mnie dotarło..
A co jeśli ktoś kiedyś o mojej śmierci zapomni? Jeśli będzie miał podobne odczucia do moich to chyba się tylko cieszyć ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz