Jadę do ulubionego klubu raz na ruski rok, pobawić się, psychicznie odpocząć i kogo spotykam? W jednym kącie Włóczykija ze swoją "nową" dziewczyną (tą samą, ale nowszą ode mnie :P ), która rzekomo miała we wrześniu wyjechać do Holandii, a tu...już październik. W drugim kącie natomiast (jakby tego było mało) pamiętny Norbert, którego znów muszę unikać wzrokiem i pokazywać jaka to jestem megarozbawiona i megafantastyczna, absolutnie niezależna od jego towarzystwa. Bo przecież nie mogę okazać złości, rozczarowania itp. negatywnych uczuć, mimo iż są PRAWDZIWE. Prawda w takich sytuacjach jest czystą fikcją i nawet mnie udaje się zmusić do tej durnej hipokryzji.
Wracam do domu, otwieram facebook'a, a tam "słitaśne" zdjęcia moich eks. A to stara wielka miłość z nową miłością obejmującą się na tle Wiednia. A to holenderski Konrad z kolejną blondyną towarzyszącą mu w kolejnym zatłoczonym klubie. Dalej Łukasz...pamiętny Łukasz, który wykorzystał i rzucił jak zużytą lalę. Na zdjęciu profilowym obejmuje się z moją byłą uczennicą. No i jeszcze kolega weterynarz- wychowany i mądry, który najpierw mnie potrzebował, potem kompletnie olał a dziś strzela dziubkami do aparatu razem ze swoją towarzyszką. Parę kolejnych zdjęć i rzygam na monitor.
To tylko kilka przykładów miłostek i natykania się na moich eks, bo niestety zdarzyło się ich zdecydowanie więcej. W klubie, na ulicy, w sklepie i cholera wie, gdzie jeszcze. Gdy patrzę nieraz na to wszystko, zwłaszcza gdy się "szczęśliwie" to zbiega w jednym czasie, mam ochotę zniknąć. Albo się co najmniej schować pod obszerną kołdrą. Zamknąć oczy, zatkać uszy i nie wychodzić przez kilka lat. Nieświadomość w tym przypadku byłaby naprawdę cenna. Nie, nie usunę facebooka (o tym już myślałam), bo dzięki niemu mam kontakt z wieloma dobrymi, jeszcze z czasów studenckich, znajomymi. Selekcja czy też blokada "znajomych" też według mnie nie ma większego sensu. Bo czy da się w taki sposób uciec od czegoś, co kiedyś było częścią mnie? Czy komukolwiek udało się uciec od przeszłości??
Amnezja. To jedyny lek na to wszystko. Bo sam żal nie wystarczy. Nie mogę siebie winić za mnogość nieudanych znajomości. Stało się i już. A amnezja.. ona na pewno by mnie wyleczyła, niestety póki co takiego leku nie wynaleziono :/ Co nim w takim razie jest? Hobby? Nowa miłość?? Muszę się tego dowiedzieć i to cholernie jak najszybciej.
piątek, 25 października 2013
sobota, 19 października 2013
109. dojrzała miłość
Motylki w brzuchu..to pierwsze pamiętane przeze mnie objawy zakochania. Po nich bezsenne noce, marzenia żywcem ściągnięte z filmowego love story i niecierpliwe wyczekiwanie na "ciąg dalszy". Pierwsze nieśmiałe spotkania, pierwszy pocałunek, dotyk...oj jak się wtedy przyjemnie od tego wszystkiego kręciło w głowie ;) I ta słodka niewiedza, a w konsekwencji i naiwność- że skoro początek jak w bajce, to koniec inny być nie może.
Ostatnimi czasy tęskniłam za tamtymi uczuciami. Bo dziś to już przecież nie to samo, z ważnego nieodwracalnego powodu- nie mam już "nastu" lat a trzydzieści parę. Jestem pod wieloma względami doświadczoną osobą, a co za tym idzie, o wiele ostrożniejszą. Uważam z sympatiami, deklaracjami itp. "wzajemnościami". Staranniej dobieram sobie przyjaciół a nad potencjalnymi "spontanami" co najmniej raz poważnie myślę. Z jednej strony to dobre. Człowiek się tyle razy sparzył, że dobrze jest umieć się przed tym uchronić na przyszłość. Ale z drugiej...wszystkie motylki itp. emocjonalne stworki mają o wiele mniejszą szansę zaistnieć. A może już w ogóle nie mają szans się pojawić?
Bo teraz to wygląda całkiem inaczej. Poznanego mężczyznę najpierw długo "obserwuję". Rozmawiam, zadaję sporo pytań, interesuje mnie jego teraźniejszość i przyszłość. A gdy się z nim spotykam...nie patrzę głęboko w oczy i nie mdleję z ich powodu. Zwracam uwagę na jego kulturę osobistą, sposób wypowiadania się i stosunek wobec mojej osoby. Pocałunki ani przez chwilę mi w głowie. Pierwsze "emocjonalne" objawy wzajemności różnych to chęć oparcia głowy na jego ramieniu. To potrzeba opieki i poczucia bezpieczeństwa prawda? Motylki owszem, przyjemnie połaskoczą, ale już nie przytulą i nie uspokoją w trudnych chwilach życia...
Tylko czy to w takim razie też jest miłość? Bo motylków niestety nie ma, ale z drugiej strony...jest wiele innych rzeczy, których potrzebuję zdecydowanie bardziej. Jest rozmowa, interesowność i tyle wspaniałych zainteresowań. Tyle wspólnych spraw i poglądów. Czuję się taka...intelektualnie dopieszczona :) A może to jest właśnie miłość tylko zdecydowanie dojrzalsza?? Motylki ani trochę takie nie były, bo zawsze się kończyły kompletną katastrofą...
Zrobiło się tak..sentymentalnie. Idealnie na podzielenie się przy okazji jesiennymi perełkami prosto z naszych polskich gór :)
Ostatnimi czasy tęskniłam za tamtymi uczuciami. Bo dziś to już przecież nie to samo, z ważnego nieodwracalnego powodu- nie mam już "nastu" lat a trzydzieści parę. Jestem pod wieloma względami doświadczoną osobą, a co za tym idzie, o wiele ostrożniejszą. Uważam z sympatiami, deklaracjami itp. "wzajemnościami". Staranniej dobieram sobie przyjaciół a nad potencjalnymi "spontanami" co najmniej raz poważnie myślę. Z jednej strony to dobre. Człowiek się tyle razy sparzył, że dobrze jest umieć się przed tym uchronić na przyszłość. Ale z drugiej...wszystkie motylki itp. emocjonalne stworki mają o wiele mniejszą szansę zaistnieć. A może już w ogóle nie mają szans się pojawić?
Bo teraz to wygląda całkiem inaczej. Poznanego mężczyznę najpierw długo "obserwuję". Rozmawiam, zadaję sporo pytań, interesuje mnie jego teraźniejszość i przyszłość. A gdy się z nim spotykam...nie patrzę głęboko w oczy i nie mdleję z ich powodu. Zwracam uwagę na jego kulturę osobistą, sposób wypowiadania się i stosunek wobec mojej osoby. Pocałunki ani przez chwilę mi w głowie. Pierwsze "emocjonalne" objawy wzajemności różnych to chęć oparcia głowy na jego ramieniu. To potrzeba opieki i poczucia bezpieczeństwa prawda? Motylki owszem, przyjemnie połaskoczą, ale już nie przytulą i nie uspokoją w trudnych chwilach życia...
Tylko czy to w takim razie też jest miłość? Bo motylków niestety nie ma, ale z drugiej strony...jest wiele innych rzeczy, których potrzebuję zdecydowanie bardziej. Jest rozmowa, interesowność i tyle wspaniałych zainteresowań. Tyle wspólnych spraw i poglądów. Czuję się taka...intelektualnie dopieszczona :) A może to jest właśnie miłość tylko zdecydowanie dojrzalsza?? Motylki ani trochę takie nie były, bo zawsze się kończyły kompletną katastrofą...
Zrobiło się tak..sentymentalnie. Idealnie na podzielenie się przy okazji jesiennymi perełkami prosto z naszych polskich gór :)
niedziela, 6 października 2013
108. gorący wrzesień
Szkolny "gorący wrzesień" już za mną, a to znak, że mogę wreszcie zająć się sobą. Sobą czyli swoimi sprawami, w których swoje należne miejsce ma oczywiście ten blog :)
Na dobry październikowy początek zacznę od spraw organizacyjnych. Wszystkim stałym i nowym bywalcom dziękuję za odwiedziny, na pewno na dniach w podobny sposób się odwdzięczę :) Mam nadzieję, że nikt nie pomyślał, że mogę nie wrócić, bo mi się oczywiście ani przez chwilę to nie zdarzyło.
Sprawy zawodowe: ok. Z przyczyn ważnych pracuję w tym roku na półtorej etatu i dodatkowo niebawem zaczynam się dokształcać na studiach podyplomowych. Pracy jest sporo, ale póki co dobrze sobie radzę, więc nie marudzę ;)
Sprawy prywatne: oj tu jest spory "misz masz"... i chyba póki co wszystko się nie wyklaruje, nie będę się na ten temat rozwodzić. Nic złego się nie dzieje jednak z powodu obecnego "zamieszania" niecierpliwie wyczekuję właściwego czyli szczęśliwego ;) zakończenia.
Wisienką na dzisiejszym postowym torcie będzie piosenka i polecenie filmu "Wielki Gatsby". Chyba nigdy w życiu nie obejrzałam czegoś tak wzruszającego i ambitnego jednocześnie. Kto nie widział niech koniecznie to nadrobi !
Piosenką dzielę się jako jedną z moich aktualnych "perełek", która oczywiście z powyższym filmem nie jest w żaden sposób powiązana. To tak na wszelki wypadek tego typu przypuszczeń ;)
Spokojnego najbliższego tygodnia kochani :)
Na dobry październikowy początek zacznę od spraw organizacyjnych. Wszystkim stałym i nowym bywalcom dziękuję za odwiedziny, na pewno na dniach w podobny sposób się odwdzięczę :) Mam nadzieję, że nikt nie pomyślał, że mogę nie wrócić, bo mi się oczywiście ani przez chwilę to nie zdarzyło.
Sprawy zawodowe: ok. Z przyczyn ważnych pracuję w tym roku na półtorej etatu i dodatkowo niebawem zaczynam się dokształcać na studiach podyplomowych. Pracy jest sporo, ale póki co dobrze sobie radzę, więc nie marudzę ;)
Sprawy prywatne: oj tu jest spory "misz masz"... i chyba póki co wszystko się nie wyklaruje, nie będę się na ten temat rozwodzić. Nic złego się nie dzieje jednak z powodu obecnego "zamieszania" niecierpliwie wyczekuję właściwego czyli szczęśliwego ;) zakończenia.
Wisienką na dzisiejszym postowym torcie będzie piosenka i polecenie filmu "Wielki Gatsby". Chyba nigdy w życiu nie obejrzałam czegoś tak wzruszającego i ambitnego jednocześnie. Kto nie widział niech koniecznie to nadrobi !
Spokojnego najbliższego tygodnia kochani :)
piątek, 9 sierpnia 2013
107. świat jest pełen chamstwa i łajdactwa
Jakiś czas temu miałam specyficzny sen. Śniło mi się, że mój były chłopak, jeszcze z okresu studiów, przyjechał do mnie, by mnie przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Pamiętam, że poczułam się tak, jak już wiele lat się nie czułam- spokojna i bezpieczna. I sama osoba byłego, z którym się rozstałam ponad sześć lat temu, nie ma tu większego znaczenia. Nigdy nie będę żałowała, że nasz związek się rozpadł, bo życie z furiatem, czy momentami wręcz tyranem skończyłoby się z pewnością kompletną katastrofą. Nie zatęskniłam za nim, ale za moimi pierwszymi momentami, kiedy czułam się szczęśliwa i bezpieczna. Przeżywałam wtedy moją pierwszą, bezgraniczną miłość i niestety nigdy więcej czegoś takiego nie doświadczyłam. To za tym tak bardzo zatęskniłam. Do tego stopnia, że przywołałam taki a nie inny sen.
Moment snu nie był przypadkowy. Poznałam niedawno chłopaka z mojej miejscowości, dobrego kolegę mojego kuzyna. Przystojny, wygadany i od pięciu lat w szczęśliwym związku. Rzekomo. Nigdy w życiu bym się nim nie zainteresowała, gdyby nie fakt, że on zainteresował się mną. I to bardzo. Smsy, spotkania, długie rozmowy. Sam o nie się dopytywał i sam zaczął często mówić, jaka jestem niesamowita i jak za mną tęskni, gdy się nie widzimy.. Nie było ani jednego słowa, czy też nawet gestu z mojej strony, przez który cokolwiek prowokowałam. Cały czas trzymałam zdrowy dystans i bez przerwy go upominałam, by mnie szanował i dobrze sobie wiele spraw przemyślał. Nie chciałam, by dla mnie rzucał dziewczynę, ale też wiedząc, że widuje się z nią raz na miesiąc, czy nawet rzadziej, nie mogłam tego ignorować. Myślałam, że jest na etapie rozpadu związku, więc tak jakoś... wciąż się z nim widywałam. Nie całowałam i nie przytulałam- żeby było jasne.
Naiwnie wierząc i myśląc, że to jest skomplikowana, ale rozwiązywalna sytuacja wciąż go poznawałam. I co się okazało? Że Szymon (bo tak ma na imię) jest zwyczajnym chamem i prostakiem, a mi po raz kolejny prysła bańka z dobrym, pełnym miłości światem. Z dziewczyną się nie rozstanie, bo ma w życiu swoje zasady i zbyt mocny "kręgosłup moralny" (mój kuzyn sprowokował tę rozmowę, absolutnie nie ja). A w tym, że o mnie myśli, tęskni i cały czas ukradkiem dotyka nie widzi nic złego. Cieszy się przede wszystkim, że poznał tak świetną "koleżankę" i ma nadzieję, że nasze relacje się utrzymają. Byłam w szoku, gdy to usłyszałam, bo nie pamiętam kiedy miałam do czynienia z tak fałszywą osobą (!). Nie chodzi o mnie, bo ja sobie z tym wszystkim poradzę, ale o jego dziewczynę. Myśli, tęskni za inną, ją kompletnie zlewa i bez ogródek często mówi, że nie ma dla niej czasu (wiem od kuzyna). W tym czasie podrywa rzekomą koleżankę, którą po jednym piwie sprośnie komplementuje i próbuje się uwieszać na szyi. Gdy doszło do takiej sytuacji, tuż po rozmowie a propos jego "kręgosłupa moralnego", myślałam, że mu się wyrzygam na twarz. Dawno do nikogo nie czułam takiego wstrętu i obrzydzenia.
Jak można być takim fałszywym chamem??? Do tej pory tego nie ogarniam... Na szczęście zaledwie kilka dni poświęciłam na tego prostaka, bo oczywiście zaraz po powyższej rozmowie ostro go postawiłam do pionu. Nigdy w życiu nie pozwolę na to, by ktoś mnie traktował jak zabawkę. Co on sobie do cholery myślał?? Że od czasu do czasu dam mu z braku rozrywki du..?? Nie krzyczałam, nie awanturowałam się, bo to kompletnie nie w moim stylu. Kilka konkretnych zdań w pięty i pan idiota od razu wiedział, gdzie jego miejsce. Znajomymi będziemy (nie chcę robić sobie wrogów z kolegów kuzyna), ale do podobnych sytuacji jak powyżej nigdy więcej między nami nie dojdzie.
Wnioski najważniejsze z całej sytuacji: tytuł posta + wyrazy współczucia dla jego dziewczyny..
Ps. Jutro spędzam czas z moją przyjaciółką, wreszcie przyjeżdża w odwiedziny. Od kilku dni chodzę smutna i przygnębiona permanentnie milczącym telefonem... Samotność jest do kitu i jutro mam zamiar ją uciszyć tańcem i odrobiną alkoholu. Bardzo tego potrzebuję.
Moment snu nie był przypadkowy. Poznałam niedawno chłopaka z mojej miejscowości, dobrego kolegę mojego kuzyna. Przystojny, wygadany i od pięciu lat w szczęśliwym związku. Rzekomo. Nigdy w życiu bym się nim nie zainteresowała, gdyby nie fakt, że on zainteresował się mną. I to bardzo. Smsy, spotkania, długie rozmowy. Sam o nie się dopytywał i sam zaczął często mówić, jaka jestem niesamowita i jak za mną tęskni, gdy się nie widzimy.. Nie było ani jednego słowa, czy też nawet gestu z mojej strony, przez który cokolwiek prowokowałam. Cały czas trzymałam zdrowy dystans i bez przerwy go upominałam, by mnie szanował i dobrze sobie wiele spraw przemyślał. Nie chciałam, by dla mnie rzucał dziewczynę, ale też wiedząc, że widuje się z nią raz na miesiąc, czy nawet rzadziej, nie mogłam tego ignorować. Myślałam, że jest na etapie rozpadu związku, więc tak jakoś... wciąż się z nim widywałam. Nie całowałam i nie przytulałam- żeby było jasne.
Naiwnie wierząc i myśląc, że to jest skomplikowana, ale rozwiązywalna sytuacja wciąż go poznawałam. I co się okazało? Że Szymon (bo tak ma na imię) jest zwyczajnym chamem i prostakiem, a mi po raz kolejny prysła bańka z dobrym, pełnym miłości światem. Z dziewczyną się nie rozstanie, bo ma w życiu swoje zasady i zbyt mocny "kręgosłup moralny" (mój kuzyn sprowokował tę rozmowę, absolutnie nie ja). A w tym, że o mnie myśli, tęskni i cały czas ukradkiem dotyka nie widzi nic złego. Cieszy się przede wszystkim, że poznał tak świetną "koleżankę" i ma nadzieję, że nasze relacje się utrzymają. Byłam w szoku, gdy to usłyszałam, bo nie pamiętam kiedy miałam do czynienia z tak fałszywą osobą (!). Nie chodzi o mnie, bo ja sobie z tym wszystkim poradzę, ale o jego dziewczynę. Myśli, tęskni za inną, ją kompletnie zlewa i bez ogródek często mówi, że nie ma dla niej czasu (wiem od kuzyna). W tym czasie podrywa rzekomą koleżankę, którą po jednym piwie sprośnie komplementuje i próbuje się uwieszać na szyi. Gdy doszło do takiej sytuacji, tuż po rozmowie a propos jego "kręgosłupa moralnego", myślałam, że mu się wyrzygam na twarz. Dawno do nikogo nie czułam takiego wstrętu i obrzydzenia.
Jak można być takim fałszywym chamem??? Do tej pory tego nie ogarniam... Na szczęście zaledwie kilka dni poświęciłam na tego prostaka, bo oczywiście zaraz po powyższej rozmowie ostro go postawiłam do pionu. Nigdy w życiu nie pozwolę na to, by ktoś mnie traktował jak zabawkę. Co on sobie do cholery myślał?? Że od czasu do czasu dam mu z braku rozrywki du..?? Nie krzyczałam, nie awanturowałam się, bo to kompletnie nie w moim stylu. Kilka konkretnych zdań w pięty i pan idiota od razu wiedział, gdzie jego miejsce. Znajomymi będziemy (nie chcę robić sobie wrogów z kolegów kuzyna), ale do podobnych sytuacji jak powyżej nigdy więcej między nami nie dojdzie.
Wnioski najważniejsze z całej sytuacji: tytuł posta + wyrazy współczucia dla jego dziewczyny..
Ps. Jutro spędzam czas z moją przyjaciółką, wreszcie przyjeżdża w odwiedziny. Od kilku dni chodzę smutna i przygnębiona permanentnie milczącym telefonem... Samotność jest do kitu i jutro mam zamiar ją uciszyć tańcem i odrobiną alkoholu. Bardzo tego potrzebuję.
czwartek, 25 lipca 2013
106. w życiu są gorsze rzeczy idiotko..
Od kilku dni mam strasznego doła, może nawet depresję. Natknęłam się na Włóczykija z dziewczyną i nie pamiętam kiedy czułam się taka... upokorzona. Bo on jest z kimś a ja... znowu jestem sama. Sama, samotna (określenie cholernie idealnie tu pasuje) i coraz bardziej rozgoryczona. Czym? Życiem- po prostu. Swoim niekończącym się pechem do mężczyzn.
Rozmawiałam dziś z moją przyjaciółką (tak już mogę ją nazwać, mimo rzadszych ostatnio kontaktów). Po raz kolejny poczułam się dzięki niej znacznie lepiej. Takiej osoby obok w wielu trudnych chwilach każdemu życzę. Porozmawiała ze mną, powiedziała kila dosadnych zdań w stronę moich byłych;) i przypomniała mi o własnej wartości. I wszystko toczyłoby się codziennym, utartym, problemowym torem gdyby nie wiadomość o...śmierci mojego wychowanka. Uczyłam go trzy lata i pamiętam jako sympatycznego, bez przerwy się śmiejącego chłopaka. Wczoraj zginął w wieku 21 lat... I wiecie co sobie w pierwszej kolejności pomyślałam? Że przy takiej tragedii moje problemy okazują się kurewsko idiotyczne... czas się otrząsnąć kobieto.
Rozmawiałam dziś z moją przyjaciółką (tak już mogę ją nazwać, mimo rzadszych ostatnio kontaktów). Po raz kolejny poczułam się dzięki niej znacznie lepiej. Takiej osoby obok w wielu trudnych chwilach każdemu życzę. Porozmawiała ze mną, powiedziała kila dosadnych zdań w stronę moich byłych;) i przypomniała mi o własnej wartości. I wszystko toczyłoby się codziennym, utartym, problemowym torem gdyby nie wiadomość o...śmierci mojego wychowanka. Uczyłam go trzy lata i pamiętam jako sympatycznego, bez przerwy się śmiejącego chłopaka. Wczoraj zginął w wieku 21 lat... I wiecie co sobie w pierwszej kolejności pomyślałam? Że przy takiej tragedii moje problemy okazują się kurewsko idiotyczne... czas się otrząsnąć kobieto.
czwartek, 18 lipca 2013
105. Niepokalanów, Żelazowa Wola
I kolejna, chodząca po głowie od dawna wycieczka już za mną :)
Niepokalanów od jakiegoś czasu planowałam, bo mama prawie całe życie o odwiedzeniu tego miejsca marzyła. A ja uwielbiam spełniać marzenia tej wspaniałej kobiety :)
Niepokalanów od jakiegoś czasu planowałam, bo mama prawie całe życie o odwiedzeniu tego miejsca marzyła. A ja uwielbiam spełniać marzenia tej wspaniałej kobiety :)
Bazylika NMP Niepokalanej Wszechpośredniczki Łask
Żelazowa Wola natomiast nie była planowana, ale ponieważ zauważyłyśmy ją po drodze, za namową znajomej mamy, która nam towarzyszyła pokusiłam się, by tam zajrzeć. I oczywiście ani trochę nie żałuję :) Że nie kupiłam pięknego kubeczka żałuję (echh to moje niezdecydowanie:P ), ale przy okazji następnej wycieczki na pewno to nadrobię :)
dom, w którym się urodził Fryderyk Chopin
wnętrze domu
oryginalne pismo Chopina
pomnik Fryderyka Chopina
Całą wycieczką przejęta byłam strasznie. I to jeszcze przed samym wyjazdem. Jadąc na Grunwald miałam wsparcie wieloletniego, doświadczonego kierowcy; w tym przypadku niestety musiałam liczyć przede wszystkim na siebie. Z tego powodu niewiele spałam, ale ostatecznie cała podróż się szczęśliwie udała :)
W sobotę kolejny jednodniowy wypad;) a potem co najmniej tygodniowy odpoczynek :P Spełnianie marzeń może być troszkę męczące ;))
poniedziałek, 15 lipca 2013
104. marzenia się spełniają !
Lekko niewyspana, zmęczona, z niegroźnie obolałą kostką z racji przebytych 374 km w roli kierowcy (w jedną stronę !), ale szczęśliwa :) I to chyba jak nigdy wcześniej :) Dlaczego? Bo na 31. urodziny sprawiłam sobie najlepszy prezent jaki mogłam sobie wymarzyć: wyjazd na Grunwald :D
Nie wiem, czy zrozumiecie moją radość, przecież nie każdy jest pasjonatem takich wydarzeń, ale jak najlepiej potrafię postaram się ją uzasadnić. Interesuję się historią w stopniu..znacznym ;) Z tego powodu m.in. widok na żywo rekonstrukcji bitwy pod Grunwaldem był jednym z moich marzeń od wielu lat. Fakt, że lubię tego typu masowe imprezy to druga sprawa, bo doskonale wiem, że relacja w tv kolosalnie się różni od tej na żywo. I rzeczywiście, po raz kolejny się w tym utwierdziłam :) Widok prawie tysiąca aktorów w zbrojach, na koniach był niesamowitym i niepowtarzalnym przeżyciem :D Cieszyłam się jak mała dziewczynka i wiecie co? Marzenia się spełniają ! Po tym wszystkim miałabym ochotę wejść na wysoki budynek i wykrzyczeć to całemu światu :D Zrealizowałam jedno ze swoich ważnych marzeń i dzięki temu wiem, że wszystkie pozostałe również są realne :)) Zobaczcie zresztą jak realne ;) :
Nie wiem, czy zrozumiecie moją radość, przecież nie każdy jest pasjonatem takich wydarzeń, ale jak najlepiej potrafię postaram się ją uzasadnić. Interesuję się historią w stopniu..znacznym ;) Z tego powodu m.in. widok na żywo rekonstrukcji bitwy pod Grunwaldem był jednym z moich marzeń od wielu lat. Fakt, że lubię tego typu masowe imprezy to druga sprawa, bo doskonale wiem, że relacja w tv kolosalnie się różni od tej na żywo. I rzeczywiście, po raz kolejny się w tym utwierdziłam :) Widok prawie tysiąca aktorów w zbrojach, na koniach był niesamowitym i niepowtarzalnym przeżyciem :D Cieszyłam się jak mała dziewczynka i wiecie co? Marzenia się spełniają ! Po tym wszystkim miałabym ochotę wejść na wysoki budynek i wykrzyczeć to całemu światu :D Zrealizowałam jedno ze swoich ważnych marzeń i dzięki temu wiem, że wszystkie pozostałe również są realne :)) Zobaczcie zresztą jak realne ;) :
piątek, 12 lipca 2013
103. podróże małe i duże- nareszcie ! :)
Te wakacje są pierwszymi z własnym samochodem. Jeśli chodzi o prawo jazdy, póki co jestem żółtodziobem, ale oczywiście nie mam zamiaru siebie tak bez końca nazywać. Ten dwumiesięczny urlop to idealny czas, by zorganizować kilka wycieczek i odwiedzić tak dawno upragnione przeze mnie miejsca :) I nie marzą mi się, wbrew pozorom, Hawaje, Ibiza itp. Chcę zobaczyć zamek w Mosznej, w Bolkowie; chcę zabrać mamę do Niepokalanowa i zjawić się na kilku słynnych na całą Polskę imprezach (rekonstrukcja bitwy pod Grunwaldem, Master Truck itp.). Niewiele prawda? Niestety nie było mi wcześniej dane w wymienionych miejscach się pojawić, ale teraz NARESZCIE mogę to nadrobić :)
Nadrobię również zmarnowane w poprzednim roku wakacje. Przypomnę, że nigdzie nie byłam wyczekując na urlop swojego eks. Gdy wreszcie się udało jechać na kilka dni nad morze, wyjazd okazał się kompletnym niewypałem, który ostatecznie przyczynił się w jakimś tam stopniu do naszego rozstania. NIGDY więcej nie będę uzależniać swoich wyjazdów od faceta- bardzo ważna lekcja i nauczka jednocześnie po tamtym czasie.
Zaczęłam od Częstochowy, w której byłam z mamą kilka dni temu. To był chyba taki mój pierwszy, poważniejszy wyjazd i trochę się stresowałam. Na szczęście wszystko poszło dobrze i mogę z uśmiechem na twarzy stwierdzić, że pierwsze koty za płoty :)
Sama Częstochowa kojarzy mi się nie tylko z Jasną Górą, ale również z okresem moich studiów. Spędziłam tam kilka ładnych lat mojego życia i nie da się o tym nie pamiętać. Przeżyłam tam swoją pierwszą miłość, poznałam wielu przyjaciół i sąsiadów z akademika;) i naprawdę bardzo wielu rzeczy się tam nauczyłam. Przede wszystkim życia. I niestety nie zawsze ten fakt dobrze mi się kojarzy, bo też wiele razy tam wtedy cierpiałam. Przeszkody w studiowaniu dwóch kierunków, fatalne rozstanie z chłopakiem i mnóstwo fałszywych ludzi. Ale czy mieszkanie w jakimkolwiek innym miejscu jest inne? Ten świat taki po prostu jest i by uchronić się przed pesymizmem powinniśmy zostawiać w pamięci więcej dobrych rzeczy, niż złych. Tak właśnie zrobię :)
A jutro..kolejny jednodniowy wypad, o którym również napiszę, zwłaszcza, że marzę o nim już od wielu lat :)
Nadrobię również zmarnowane w poprzednim roku wakacje. Przypomnę, że nigdzie nie byłam wyczekując na urlop swojego eks. Gdy wreszcie się udało jechać na kilka dni nad morze, wyjazd okazał się kompletnym niewypałem, który ostatecznie przyczynił się w jakimś tam stopniu do naszego rozstania. NIGDY więcej nie będę uzależniać swoich wyjazdów od faceta- bardzo ważna lekcja i nauczka jednocześnie po tamtym czasie.
Zaczęłam od Częstochowy, w której byłam z mamą kilka dni temu. To był chyba taki mój pierwszy, poważniejszy wyjazd i trochę się stresowałam. Na szczęście wszystko poszło dobrze i mogę z uśmiechem na twarzy stwierdzić, że pierwsze koty za płoty :)
widok z wieży na Aleje NMP
pomnik Jana Pawła II usytuowany na murach klasztoru
prochy księdza Augustyna Kordeckiego
wnętrze Bazyliki sąsiadującej z kaplicą Matki Boskiej Częstochowskiej
jedna ze stacji drogi krzyżowej autorstwa Dudy Gracza
kaplica Serca Pana Jezusa- w okresie studiów moja ulubiona;
łza w oku mi się zakręciła, gdy pomyślałam, że aż 6 długich lat mnie w niej nie było..
a obiecałam wracać do tego miejsca regularnie...teraz już będę
słynny obraz Czarnej Madonny
A jutro..kolejny jednodniowy wypad, o którym również napiszę, zwłaszcza, że marzę o nim już od wielu lat :)
niedziela, 30 czerwca 2013
102. wakacyjny harmonogram
Czekałam, czekałam i wreszcie (!) się doczekałam- rozpoczęłam właśnie mój upragniony urlop :) I nie wyglądałam go niecierpliwie tylko dlatego, by móc wreszcie bezkarnie poleniuchować. Wręcz przeciwnie! Wreszcie będę mogła zrobić mnóstwo rzeczy- spoza pracy i w związku z nią. Tak, tak właśnie mam zamiar spędzić wakacje :) Oczywiście wyjazdy, odwiedziny znajomych, pobyt nad morzem również są przewidziane, ale wszystko to na pewno nie obejdzie się bez nadrabiania zaległości w lekturze (książka, czasopismo itp.), zrobienia niezbędnych ważnych zakupów (tv, laptop), porządkowych spraw w różnych zakątkach mieszkania itd. itp. Strasznie się na samą myśl cieszę, bo błogi odpoczynek (którego oczywiście również sobie nie odmówię;) ) lubię tak samo mocno jak konstruktywne zajęcia :)
Ostatni post był dość wymowny, więc napomknę przy okazji o sprawach sercowych.
1. Kwestia Norberta nie uległa zmianie. Raz na "ruski rok" coś tam napisze (oczywiście co najwyżej na fb) i tyle. Dla mnie ta sprawa jest już dawno zamknięta.
2. Byłam na randce (jejj;)) ), ale ekscytacja jest z leksza sztuczna ;) Nie było oczywiście tak źle, bo tiramisu smaczne a pocałunki bardzo bardzo przyjemne;>, ale większych planów w związku z tą znajomością nie mam. D. jest dość sympatyczny, elokwentny a przez telefon ma naprawdę.. rozbrajający głos jednak jednocześnie bardzo bardzo dużo pracuje. Jego "podchody" wobec mojej osoby sprzed roku właśnie dlatego skończyły się fiaskiem, więc tym razem przewiduję podobny finał. Umówiłam się z nim, bo nie miałam nic do stracenia. Czy zgodzę się na to ponownie? Możliwe, jednak pod warunkiem, że nie będę umówiona na randkę z kimś innym ;) Nie, nie ma drugiej osoby (niestety:P), ale na taki wariant jestem otwarta :)
3. Tym razem W. jak Wakacje :D Mam zamiar się bawić, poznawać nowych ludzi, bywać w nowych miejscach, chodzić na randki, całować albo całować i chodzić na randki lub nie ;) Po prostu nie mam sobie zamiaru niczego odmawiać! Jestem kobietą do cholery i tego potrzebuję ! Komplementów, pocałunków, czułości- choćby na chwilę i tylko przelotnie. Po prostu chcę i już i nie mam zamiaru sobie tego odmawiać :)
I na koniec najważniejsza sprawa: dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim postem. Bardzo mnie podbudowały i po raz kolejny przypomniały dlaczego tu jestem :) Nauczycielkom życzę miłych wakacji a nie-nauczycielkom jak najdłuższego urlopu :)
Ostatni post był dość wymowny, więc napomknę przy okazji o sprawach sercowych.
1. Kwestia Norberta nie uległa zmianie. Raz na "ruski rok" coś tam napisze (oczywiście co najwyżej na fb) i tyle. Dla mnie ta sprawa jest już dawno zamknięta.
2. Byłam na randce (jejj;)) ), ale ekscytacja jest z leksza sztuczna ;) Nie było oczywiście tak źle, bo tiramisu smaczne a pocałunki bardzo bardzo przyjemne;>, ale większych planów w związku z tą znajomością nie mam. D. jest dość sympatyczny, elokwentny a przez telefon ma naprawdę.. rozbrajający głos jednak jednocześnie bardzo bardzo dużo pracuje. Jego "podchody" wobec mojej osoby sprzed roku właśnie dlatego skończyły się fiaskiem, więc tym razem przewiduję podobny finał. Umówiłam się z nim, bo nie miałam nic do stracenia. Czy zgodzę się na to ponownie? Możliwe, jednak pod warunkiem, że nie będę umówiona na randkę z kimś innym ;) Nie, nie ma drugiej osoby (niestety:P), ale na taki wariant jestem otwarta :)
3. Tym razem W. jak Wakacje :D Mam zamiar się bawić, poznawać nowych ludzi, bywać w nowych miejscach, chodzić na randki, całować albo całować i chodzić na randki lub nie ;) Po prostu nie mam sobie zamiaru niczego odmawiać! Jestem kobietą do cholery i tego potrzebuję ! Komplementów, pocałunków, czułości- choćby na chwilę i tylko przelotnie. Po prostu chcę i już i nie mam zamiaru sobie tego odmawiać :)
I na koniec najważniejsza sprawa: dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim postem. Bardzo mnie podbudowały i po raz kolejny przypomniały dlaczego tu jestem :) Nauczycielkom życzę miłych wakacji a nie-nauczycielkom jak najdłuższego urlopu :)
niedziela, 9 czerwca 2013
101. jego strata
Dziś mam bardzo chwiejny nastrój..czy może po prostu dwojaki dla uproszczenia.
Z jednej strony czuję się taka.. beznadziejna. Trędowata wręcz- serio. No bo przecież historia tak naprawdę się powtarza ! Od Włóczykija swego czasu usłyszałam, że było zauroczenie a nie ma zakochania. Że stanął między jednym a drugim. Po tych słowach go wtedy zostawiłam, ale to on mnie zranił, nie ja jego. To on mnie tak naprawdę zostawił.
Z Norbertem sprawa ma się podobnie. Było zauroczenie, ale nie przyszło nic więcej. Najpierw mnóstwo spontanicznych smsów, rozmowy o wszystkim i o niczym; chwalenie się mamie, że poznał fajną dziewczynę i aluzje a propos dwóch, czekających go w tym roku wesel. A potem, po kilku tygodniach nagle wszystko się rozpłynęło... Pisze co kilka dni, niby to w jakiejś sprawie, niby przypadkiem na facebooku i tyle. Było zauroczenie, jakaś wzajemna iskierka, ale nie rozgrzała się do ognia tylko po prostu zgasła.
To dlatego dziś jestem taka przygnębiona.. No bo czy to znaczy, że ze mną jest coś nie tak ?? Że z jakiegoś powodu nikt nie może się we mnie zakochać ?? Czy jestem aż tak marną i nudną dziewczyną ??..
Drugi nastrój to ten charakterystyczny dla tej silniejszej części mojej osobowości. Idealnie go odzwierciedla ten obrazek :
..i słowa mojej bardzo dobrej koleżanki, może już nawet psiapsióły : "Miej wyjeb... a będzie Ci dane. Nie warto na ten temat dywagować, szkoda nerwów i urody na takie sytuacje. Jesteśmy piękne, młode, zajebiste i samodzielne! Głupki i duzi chłopcy trzymający palec w buzi nie są nam potrzebni !!" Uwielbiam ją za to, bo sprawiła dosłownie w kilka sekund, że poczułam się znacznie lepiej :) Wiem, że jej słowa ani trochę nie są naciągane. Norbert po prostu nie jest mnie wart i nie powinnam tracić czasu nawet na rozmyślanie o tym. Trzeba iść do przodu bez oglądania się za siebie. JEGO STRATA. O!
Z jednej strony czuję się taka.. beznadziejna. Trędowata wręcz- serio. No bo przecież historia tak naprawdę się powtarza ! Od Włóczykija swego czasu usłyszałam, że było zauroczenie a nie ma zakochania. Że stanął między jednym a drugim. Po tych słowach go wtedy zostawiłam, ale to on mnie zranił, nie ja jego. To on mnie tak naprawdę zostawił.
Z Norbertem sprawa ma się podobnie. Było zauroczenie, ale nie przyszło nic więcej. Najpierw mnóstwo spontanicznych smsów, rozmowy o wszystkim i o niczym; chwalenie się mamie, że poznał fajną dziewczynę i aluzje a propos dwóch, czekających go w tym roku wesel. A potem, po kilku tygodniach nagle wszystko się rozpłynęło... Pisze co kilka dni, niby to w jakiejś sprawie, niby przypadkiem na facebooku i tyle. Było zauroczenie, jakaś wzajemna iskierka, ale nie rozgrzała się do ognia tylko po prostu zgasła.
To dlatego dziś jestem taka przygnębiona.. No bo czy to znaczy, że ze mną jest coś nie tak ?? Że z jakiegoś powodu nikt nie może się we mnie zakochać ?? Czy jestem aż tak marną i nudną dziewczyną ??..
Drugi nastrój to ten charakterystyczny dla tej silniejszej części mojej osobowości. Idealnie go odzwierciedla ten obrazek :
..i słowa mojej bardzo dobrej koleżanki, może już nawet psiapsióły : "Miej wyjeb... a będzie Ci dane. Nie warto na ten temat dywagować, szkoda nerwów i urody na takie sytuacje. Jesteśmy piękne, młode, zajebiste i samodzielne! Głupki i duzi chłopcy trzymający palec w buzi nie są nam potrzebni !!" Uwielbiam ją za to, bo sprawiła dosłownie w kilka sekund, że poczułam się znacznie lepiej :) Wiem, że jej słowa ani trochę nie są naciągane. Norbert po prostu nie jest mnie wart i nie powinnam tracić czasu nawet na rozmyślanie o tym. Trzeba iść do przodu bez oglądania się za siebie. JEGO STRATA. O!
sobota, 8 czerwca 2013
100. cierpliwość jest cnotą
A na dziś...coś a propos cierpliwości. Bezosobowo i na budujące, solidne podsumowanie wszystkiego.
piątek, 7 czerwca 2013
99. cztery tysiące smsów i 5 dni
Kolejny kiepski koniec kolejnej ładnie zapowiadającej się historii.
Nie było kłótni, żali, brzydkich numerów itp. szopek. Pewnie dobrze, chociaż w takich przypadkach plusem jest niesamowita ulga po gwałtownym wyrzuceniu z siebie wielu negatywnych emocji. Rozeszło się po kościach, czy może.. stało się tak, jak się tego obawiałam. Norbert to niezależny facet, ale w wielu przypadkach jego niezależność jest po prostu egoizmem.
Zauważyłam to tuż po tym, jak mnie odwiedził. Wcześniej częściej pisał, myślał a nawet trochę tęsknił. Potem nagle coś się stało. Niby taki zapracowany tydzień, ale wcale to nie zniwelowało mojego niepokoju. Przecież dla chcącego nic trudnego. Nie chciałam się zastanawiać, czy zrobiłam coś źle, bo przecież w tym wszystkim nie o to chodzi. Nikt nie jest idealny, więc dobieranie się w "pary" nie polega na wzajemnym wytykaniu sobie wad. Kolejny raz widzieliśmy się w sobotę (patrz: poważna rozmowa), ale negatywne myśli wiszące w powietrzu wcale nie odleciały. Gdy rozmawialiśmy mówił do mnie momentami tak... jakbym bez przerwy czekała w blokach startowych na jego "przychylność" a on wciąż się zastanawiał, czy w ogóle wyjść na bieżnię. Głupio się czułam, bo przecież kto powiedział, że tylko on nie jest pewny całej, dopiero się zakreślającej znajomości?
Poniedziałek, wtorek- zwyczajne smsy. O późniejszej porze i krótsze, ale były. A potem nagle cisza. Środa, czwartek, piątek... odezwał się w końcu w niedzielę. Zapytał co u mnie słychać. 5 dni nie raczył się tym zainteresować, 5 dni nawet mu przez myśl nie przeszło, by zapytać co porabiam. Na moją obecność na facebooku zareagował "ucieczką"i po tylu dniach, w niedzielę wieczorem nie potrafił nic innego napisać, jak tylko "co słychać?". Mężczyźni...
Odpowiadałam krótko i rzeczowo. Na pewno zauważył moją oschłość, ale kompletnie na nią nie zareagował. Najzwyczajniej w świecie to olał, bo przecież po tym kolejne dwa dni się nie odzywał. W końcu nie wytrzymałam i sama napisałam. Te dni zawieszenia mnie po prostu za bardzo dręczyły. I nie dlatego zaczęłam to wszystko przeżywać, by "nie stracić" faceta. Po prostu nienawidzę takich niejasnych sytuacji. Jeśli się rozmyślił to powinien mi to powiedzieć i problem z głowy. Dla niego i dla mnie.
Odezwałam się na podobnej zasadzie. Co słychać itp. pierdoły. Wiedziałam, że prędzej czy później i w taki sposób wybadam grunt. A rozmowa, tak jak dawniej, najzwyczajniej w świecie się rozkręciła. Skończyło się miło, sympatycznie, "dobranoc" z buziaczkami, ALE absolutnie z tego powodu nie klaskałam uszami. Doszły do mnie myśli, że może praca rzeczywiście go przygniotła, jednak z drugiej strony...wcześniejsze dni milczenia potraktował jak niebyłe a na siedzenie w tym czasie na facebooku chwilę dla odmiany potrafił znaleźć. Czas zawsze daje nam wszystkie odpowiedzi dlatego postanowiłam się nie głowić zbyt mocno i poczekać co będzie dalej. Nie musiałam nawet długo czekać. Rozmawialiśmy przedwczoraj i po tym do dziś nie napisał ani słowa. Pewnie się odezwie w niedzielę i to, tak jak ostatnio, późnym wieczorem, żeby nie ryzykować, że przypadkiem będę wymagać, by do mnie przyjechał. Porażka. Jego oczywiście, ani trochę moja.
Norbert to, tak jak napisałam wcześniej, niezależny facet, ale jednocześnie egoistyczny i bardzo wygodny. Myśli o mnie kiedy chce, pisze kiedy chce- żyć, nie umierać. Nie jestem jego koleżanką, ale dziewczyną też nigdy nie będę, bo po co zmieniać coś, co nie wymaga żadnej fatygi??
Kolejny zawód i kolejne przeżycie. Dodając do tego permanentne zmęczenie pracą wychodzą nam naprawdę fatalne dwa tygodnie. I na co najbardziej wyczekiwałam? Na płacz. Tak, właśnie na to, bo tylko on w takich sytuacjach może sprawić, że poczuję się lepiej. Im dłużej tłumię w sobie negatywne emocje, tym gorzej się czuję. Potrafię być bardzo dzielna, a nawet odważna, ale nigdy wtedy, gdy jestem chodzącym kłębkiem nerwów. Nie zaangażowałam się w to wszystko aż tak bardzo, mój rozsądek i obiektywizm zawsze są przy mnie, ale po tylu miłych chwilach i iskierce nadziei na coś "wyjątkowego" po prostu nie da się inaczej. Jestem kobietą i dlatego nie jestem z kamienia.
Płacz długo nie przychodził. Dawno nie byłam tak twarda, ale w końcu udało mi się go "wydobyć" na światło dzienne. Akurat zajmowałam się szynszylą i wciąż doskonale pamiętam jak ta, zwykle strasznie ruchliwa, momentalnie wystraszona zdębiała. Zwierzaki to jednak bardzo mądre istoty ;)
Cieszę się, że piszę o tym wszystkim dopiero teraz. Post napisany wcześniej byłby na pewno zdecydowanie "cięższy". Byłam taka...rozczarowana, rozgoryczona a nawet załamana. Na nic nie miałam ochoty, a co dopiero na optymistyczne patrzenie w przyszłość. Spotkało mnie w życiu tak wiele zawodów i jedyne, o czym potrafiłam myśleć, to o odpowiedzi na pytanie: "za jakie grzechy to wszystko??" Czułam się naprawdę bardzo bardzo źle..i kto by pomyślał, że płacz potrafi zdziałać tyle dobrego. Nie stałam się nagle niepoprawną optymistką, ale na pewno czuję się trochę lepiej. Jestem spokojniejsza i lżejsza o kolejne zmartwienie i wiem, że powoli, z każdym dniem będę czuła się lepiej.
A jak zakończę sprawę z Norbertem? Bo oczywiście nie ma takiej możliwości, by jeszcze cokolwiek z tego było. Na pewno nie będę mu robić wyrzutów, awantur i nie wiadomo czego jeszcze. Nigdy nie zniżam się do takiego poziomu. A nawet gdyby to przecież na jakiej podstawie? Nie jesteśmy parą.. Z pewnością potrzebna jest rozmowa, czy raczej mój monolog. Krótki, rzeczowy i absolutnie nie przez telefon. W końcu prędzej czy później natknę się na niego w klubie, w którym się poznaliśmy. Nie udam, że go nie znam, takich szczeniackich zachowań również nie praktykuję; przywitam się i w odpowiednim momencie (nie zwlekając za długo) powiem mu jak sprawa stoi. Było miło i sympatycznie, ale nic nas nigdy więcej nie będzie łączyć jak tylko zwykła, bezemocjonalna znajomość- coś w tym stylu. I dzięki temu pokażę mu coś, na co go nie stać: szczerość i zdecydowanie. Przecież odkąd go znam wielokrotnie podkreślał, że to w ludziach ceni, podobnie jak ja, najbardziej, a co do czego przyszło sam nie był w stanie się na to zdobyć. Uniki itp. uciekanie od danej sprawy to, moim zdaniem, cecha patałachów. O!
Na koniec piosenka...o tym, że wciąż, tak samo jak już wiele wiele lat pragnę miłości...
Nie było kłótni, żali, brzydkich numerów itp. szopek. Pewnie dobrze, chociaż w takich przypadkach plusem jest niesamowita ulga po gwałtownym wyrzuceniu z siebie wielu negatywnych emocji. Rozeszło się po kościach, czy może.. stało się tak, jak się tego obawiałam. Norbert to niezależny facet, ale w wielu przypadkach jego niezależność jest po prostu egoizmem.
Zauważyłam to tuż po tym, jak mnie odwiedził. Wcześniej częściej pisał, myślał a nawet trochę tęsknił. Potem nagle coś się stało. Niby taki zapracowany tydzień, ale wcale to nie zniwelowało mojego niepokoju. Przecież dla chcącego nic trudnego. Nie chciałam się zastanawiać, czy zrobiłam coś źle, bo przecież w tym wszystkim nie o to chodzi. Nikt nie jest idealny, więc dobieranie się w "pary" nie polega na wzajemnym wytykaniu sobie wad. Kolejny raz widzieliśmy się w sobotę (patrz: poważna rozmowa), ale negatywne myśli wiszące w powietrzu wcale nie odleciały. Gdy rozmawialiśmy mówił do mnie momentami tak... jakbym bez przerwy czekała w blokach startowych na jego "przychylność" a on wciąż się zastanawiał, czy w ogóle wyjść na bieżnię. Głupio się czułam, bo przecież kto powiedział, że tylko on nie jest pewny całej, dopiero się zakreślającej znajomości?
Poniedziałek, wtorek- zwyczajne smsy. O późniejszej porze i krótsze, ale były. A potem nagle cisza. Środa, czwartek, piątek... odezwał się w końcu w niedzielę. Zapytał co u mnie słychać. 5 dni nie raczył się tym zainteresować, 5 dni nawet mu przez myśl nie przeszło, by zapytać co porabiam. Na moją obecność na facebooku zareagował "ucieczką"i po tylu dniach, w niedzielę wieczorem nie potrafił nic innego napisać, jak tylko "co słychać?". Mężczyźni...
Odpowiadałam krótko i rzeczowo. Na pewno zauważył moją oschłość, ale kompletnie na nią nie zareagował. Najzwyczajniej w świecie to olał, bo przecież po tym kolejne dwa dni się nie odzywał. W końcu nie wytrzymałam i sama napisałam. Te dni zawieszenia mnie po prostu za bardzo dręczyły. I nie dlatego zaczęłam to wszystko przeżywać, by "nie stracić" faceta. Po prostu nienawidzę takich niejasnych sytuacji. Jeśli się rozmyślił to powinien mi to powiedzieć i problem z głowy. Dla niego i dla mnie.
Odezwałam się na podobnej zasadzie. Co słychać itp. pierdoły. Wiedziałam, że prędzej czy później i w taki sposób wybadam grunt. A rozmowa, tak jak dawniej, najzwyczajniej w świecie się rozkręciła. Skończyło się miło, sympatycznie, "dobranoc" z buziaczkami, ALE absolutnie z tego powodu nie klaskałam uszami. Doszły do mnie myśli, że może praca rzeczywiście go przygniotła, jednak z drugiej strony...wcześniejsze dni milczenia potraktował jak niebyłe a na siedzenie w tym czasie na facebooku chwilę dla odmiany potrafił znaleźć. Czas zawsze daje nam wszystkie odpowiedzi dlatego postanowiłam się nie głowić zbyt mocno i poczekać co będzie dalej. Nie musiałam nawet długo czekać. Rozmawialiśmy przedwczoraj i po tym do dziś nie napisał ani słowa. Pewnie się odezwie w niedzielę i to, tak jak ostatnio, późnym wieczorem, żeby nie ryzykować, że przypadkiem będę wymagać, by do mnie przyjechał. Porażka. Jego oczywiście, ani trochę moja.
Norbert to, tak jak napisałam wcześniej, niezależny facet, ale jednocześnie egoistyczny i bardzo wygodny. Myśli o mnie kiedy chce, pisze kiedy chce- żyć, nie umierać. Nie jestem jego koleżanką, ale dziewczyną też nigdy nie będę, bo po co zmieniać coś, co nie wymaga żadnej fatygi??
Kolejny zawód i kolejne przeżycie. Dodając do tego permanentne zmęczenie pracą wychodzą nam naprawdę fatalne dwa tygodnie. I na co najbardziej wyczekiwałam? Na płacz. Tak, właśnie na to, bo tylko on w takich sytuacjach może sprawić, że poczuję się lepiej. Im dłużej tłumię w sobie negatywne emocje, tym gorzej się czuję. Potrafię być bardzo dzielna, a nawet odważna, ale nigdy wtedy, gdy jestem chodzącym kłębkiem nerwów. Nie zaangażowałam się w to wszystko aż tak bardzo, mój rozsądek i obiektywizm zawsze są przy mnie, ale po tylu miłych chwilach i iskierce nadziei na coś "wyjątkowego" po prostu nie da się inaczej. Jestem kobietą i dlatego nie jestem z kamienia.
Płacz długo nie przychodził. Dawno nie byłam tak twarda, ale w końcu udało mi się go "wydobyć" na światło dzienne. Akurat zajmowałam się szynszylą i wciąż doskonale pamiętam jak ta, zwykle strasznie ruchliwa, momentalnie wystraszona zdębiała. Zwierzaki to jednak bardzo mądre istoty ;)
Cieszę się, że piszę o tym wszystkim dopiero teraz. Post napisany wcześniej byłby na pewno zdecydowanie "cięższy". Byłam taka...rozczarowana, rozgoryczona a nawet załamana. Na nic nie miałam ochoty, a co dopiero na optymistyczne patrzenie w przyszłość. Spotkało mnie w życiu tak wiele zawodów i jedyne, o czym potrafiłam myśleć, to o odpowiedzi na pytanie: "za jakie grzechy to wszystko??" Czułam się naprawdę bardzo bardzo źle..i kto by pomyślał, że płacz potrafi zdziałać tyle dobrego. Nie stałam się nagle niepoprawną optymistką, ale na pewno czuję się trochę lepiej. Jestem spokojniejsza i lżejsza o kolejne zmartwienie i wiem, że powoli, z każdym dniem będę czuła się lepiej.
A jak zakończę sprawę z Norbertem? Bo oczywiście nie ma takiej możliwości, by jeszcze cokolwiek z tego było. Na pewno nie będę mu robić wyrzutów, awantur i nie wiadomo czego jeszcze. Nigdy nie zniżam się do takiego poziomu. A nawet gdyby to przecież na jakiej podstawie? Nie jesteśmy parą.. Z pewnością potrzebna jest rozmowa, czy raczej mój monolog. Krótki, rzeczowy i absolutnie nie przez telefon. W końcu prędzej czy później natknę się na niego w klubie, w którym się poznaliśmy. Nie udam, że go nie znam, takich szczeniackich zachowań również nie praktykuję; przywitam się i w odpowiednim momencie (nie zwlekając za długo) powiem mu jak sprawa stoi. Było miło i sympatycznie, ale nic nas nigdy więcej nie będzie łączyć jak tylko zwykła, bezemocjonalna znajomość- coś w tym stylu. I dzięki temu pokażę mu coś, na co go nie stać: szczerość i zdecydowanie. Przecież odkąd go znam wielokrotnie podkreślał, że to w ludziach ceni, podobnie jak ja, najbardziej, a co do czego przyszło sam nie był w stanie się na to zdobyć. Uniki itp. uciekanie od danej sprawy to, moim zdaniem, cecha patałachów. O!
Na koniec piosenka...o tym, że wciąż, tak samo jak już wiele wiele lat pragnę miłości...
wtorek, 28 maja 2013
98. wypalam się?
To nie przez tą pogodę, przecież we wcześniejsze słoneczne dni było podobnie. Wstaję do pracy jak na skazanie. Co chwilę odliczam godziny do końca. Na konkursy zerkam tylko ukradkiem, tematyczne rozmowy z kolegami "po fachu" omijam wielkim łukiem; o pomysłach na dodatkowe przedsięwzięcia nie wspomnę. Sprawy wychowawcze kompletnie mnie nie interesują, a przecież teraz właśnie powinny najbardziej.
Po ostatnim dzwonku wybiegam stamtąd niczym wystrzelona z procy. Cieszę się, że wreszcie jestem w domu (nawet z tego powodu podśpiewuję), ale moja radość blednie, gdy przypominam sobie o leżących na biurku sprawdzianach. Do pracy mam 20 minut piechotą, a nawet dreptać mi się tam nie chce. Wyciągam samochód z garażu i myślę tylko o tym, jak przyjemnie będzie równie szybko wrócić..
Lekcje też postawiają wiele do życzenia. Brakuje zapału, chęci i mobilizacji. Ostatnio nawet od biurka nie umiem się oderwać, bo mam siłę tylko na podytkowanie notatki i zadanie pracy na 45 minut.
Gdzie się podziała ta uśmiechnięta i kreatywna nauczycielka? Co się stało z jej zawodową satysfakcją i niekończącymi się pomysłami? A może trzeba zacząć od tego, dlaczego tak się stało?
Znudzenie, rozczarowanie czy może przepracowanie? Sama rozważam tych kilka opcji. W zeszłym roku tak ciężko pracowałam, tyle osiągnęłam i tyle poświęciłam, ale nawet słowa dziękuję nie usłyszałam. Czy to dlatego? A może dłuższy urlop kolegi z pracy i moje niedawne, tuż do odejścia klas maturalnych, trzydziestogodzinne wyczerpujące tyranie jest wszystkiemu winne? A może wszystko naraz? Sama już nie wiem.. Jedyne, co wiem na pewno to to, że nie znoszę tego stanu. Nie znoszę skwaszonej miny w pracy i ciągłej ucieczki od wszystkiego, co jest z nią związane. Nie znoszę swojego znużenia i to wieczne odliczanie do każdego dłuższego urlopu też mnie już cholernie męczy..
To trwa co najmniej jeden semestr i marzę o tym, by się wreszcie skończyło. Tylko tak strasznie trudno mi to zwalczyć... co mam zrobić, by zrzucić z siebie tą ciężką, przesłaniającą moją pracę skorupę? Pomóżcie proszę..
Po ostatnim dzwonku wybiegam stamtąd niczym wystrzelona z procy. Cieszę się, że wreszcie jestem w domu (nawet z tego powodu podśpiewuję), ale moja radość blednie, gdy przypominam sobie o leżących na biurku sprawdzianach. Do pracy mam 20 minut piechotą, a nawet dreptać mi się tam nie chce. Wyciągam samochód z garażu i myślę tylko o tym, jak przyjemnie będzie równie szybko wrócić..
Lekcje też postawiają wiele do życzenia. Brakuje zapału, chęci i mobilizacji. Ostatnio nawet od biurka nie umiem się oderwać, bo mam siłę tylko na podytkowanie notatki i zadanie pracy na 45 minut.
Gdzie się podziała ta uśmiechnięta i kreatywna nauczycielka? Co się stało z jej zawodową satysfakcją i niekończącymi się pomysłami? A może trzeba zacząć od tego, dlaczego tak się stało?
Znudzenie, rozczarowanie czy może przepracowanie? Sama rozważam tych kilka opcji. W zeszłym roku tak ciężko pracowałam, tyle osiągnęłam i tyle poświęciłam, ale nawet słowa dziękuję nie usłyszałam. Czy to dlatego? A może dłuższy urlop kolegi z pracy i moje niedawne, tuż do odejścia klas maturalnych, trzydziestogodzinne wyczerpujące tyranie jest wszystkiemu winne? A może wszystko naraz? Sama już nie wiem.. Jedyne, co wiem na pewno to to, że nie znoszę tego stanu. Nie znoszę skwaszonej miny w pracy i ciągłej ucieczki od wszystkiego, co jest z nią związane. Nie znoszę swojego znużenia i to wieczne odliczanie do każdego dłuższego urlopu też mnie już cholernie męczy..
To trwa co najmniej jeden semestr i marzę o tym, by się wreszcie skończyło. Tylko tak strasznie trudno mi to zwalczyć... co mam zrobić, by zrzucić z siebie tą ciężką, przesłaniającą moją pracę skorupę? Pomóżcie proszę..
poniedziałek, 27 maja 2013
97. pytanie
Czas najwyższy coś w końcu napisać. Nie zwlekałam z tym celowo tylko po prostu nie wiedziałam, co mam konkretnie Wam powiedzieć. Oczywiście chodzi o Norberta. Wszystko jest w porządku, nic złego się nie stało, ale też nie ma nie wiadomo jakiej sielanki. Dziś wiem, że to dobrze, bo jeśli coś się za szybko i za pięknie zaczyna, to potem równie szybko się kończy.
Wciąż mamy ze sobą kontakt, wciąż piszemy i się co jakiś czas spotykamy. Był u mnie i nawet rozmawiał z moją mamą ;) Swojej również się pochwalił, że poznał fajną i bystrą dziewczynę ;) Ale... nie jesteśmy parą. Nic w tym niepokojącego jeśli dodam, że jeszcze ;) Po prostu całe te nasze relacje przebiegają na zasadzie małych kroczków. Nie ogłaszamy wszem i wobec nagłej przeogromnej miłości, tylko spokojnie, systematycznie się poznajemy. I nie jest z tego powodu absolutnie nudno. Delektujemy się każdą małą chwilą- tak bym to nazwała ;)
Fakt, że Norbert nie nazywa mnie swoją dziewczyną jakiś czas temu mnie niepokoił. Bałam się, że może traktuje mnie jako przelotną znajomość i wiele różnych negatywnych myśli przychodziło mi z tego powodu do głowy. W końcu nie wytrzymałam i go o to zapytałam. "Kim dla Ciebie jestem?"- wydusiłam przedwczoraj. I tak myślałam, że odruchowo zareaguje negatywnie, bo od razu rzucił, że wie co chcę usłyszeć. Nie, nie chciałam by mi mówił, że jestem jego dziewczyną. Na to jest raczej za wcześnie, bo przecież ile razy się widzieliśmy? Cztery, pięć? W tym w większości przypadków w klubie, gdzie ciężko o spokojną rozmowę. A setki sms-ów nie zastąpią konwersacji twarzą w twarz. Chciałam po prostu by był szczery i wiem też czego NIE chciałam usłyszeć- że jestem jego koleżanką.
Wyjaśniłam mu to wszystko i dodatkowo dodałam, że pytam go o to również dlatego, ponieważ w niektórych sytuacjach odczuwam, że podchodzi do mojej osoby jak do stereotypowej, dość negatywnie postrzeganej kobiety. Nie uważam się za wyjątkową, ale też nie jestem typem dziewczyny, która ogranicza faceta, robi mu awantury o kolegów itp. sprawy. Bardzo szanuję czyjąś przestrzeń, bo sama chciałabym by ktoś szanował moją. A on.. no cóż. W niektórych sytuacjach zachowuje się jak "wystraszony" i też kilka razy zdarzyło mu się, bez pytania mnie o zdanie, zakładać coś a propos mojej osoby jako pewnik. I oczywiście się mylił.
O wszystkich moich powyższych obawach mu powiedziałam i zaraz po tym zauważyłam, że Norbert przestał się "spinać" (odrzucił na bok myśli typu: "Acha..chce coś na mnie wymusić") i mi odpowiedział. Nie może powiedzieć, że jestem jego dziewczyną, ale też na pewno nie jestem jestem jego koleżanką, bo do żadnej koleżanki nie ma takiego stosunku jak do mnie. I to mi w zupełności wystarczyło. Naprawdę :) Norbert to naprawdę rozsądny chłopak. Co ja mówię- dorosły facet. Nigdy nie mogłabym od niego oczekiwać, że zachowa się jak piętnastolatek i po dwóch spotkaniach z różami w ręku wyzna mi dozgonną miłość. To absolutnie nie ten typ. To doświadczony mężczyzna, który też swoje przeszedł i na różne kobiety w życiu się natykał. Ostatniej nie pamięta pozytywnie, więc nie ma się co dziwić, że jest taki ostrożny.
Ryzykowałam, że go spłoszę tym pytaniem, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło :) On obiecał się postarać odsunąć na bok stereotypy i skupić się maksymalnie na tym, by mnie poznawać bez uprzedzeń, a mi ulżyło, że jednak coś dla niego znaczę. Generalnie... to głupia bym była tego nie widząc ;) Po tej rozmowie, która przeczyściła atmosferę u nas obojga zaczęłam się temu jeszcze bardziej przyglądać. Słowa, gesty, to jak na mnie patrzy.. fakt nieopuszczania mnie na krok, nawet przy obecności grona jego kolegów. Zazdrość o mężczyzn, którzy zbyt długo na mnie zerkają, pierwszy telefoniczny odzew każdego dnia. Gdybym trochę pomyślała, powstrzymałabym się od tego niepotrzebnego pytania ;) Norbert, tak jak większość facetów, nie jest zbyt wylewny, ale za to swoje uczucia okazuje na wiele innych, czasem pokrętnych sposobów :)
Ale mimo wszystko nie żałuję całej tej szczerej rozmowy. Powiedziałam mu o tym wszystkim, co mnie boli a i on zaczął inaczej na mnie patrzeć. Powiedział, że nigdy w życiu nie spotkał kobiety, która tak szanuje jego pracę, znajomych i generalnie jego wolną przestrzeń jak ja. Po tym stwierdzeniu tak mu oczy zaczęły świecić w moją stronę, że już do końca spotkania mu tak zostało ;) Na drugi dzień już z rana miałam smsa ;) Oj mądra czasem ze mnie dziewczyna ;))
Ostatni, poważniejszy wniosek na koniec: mimo wszystko też nie mam zamiaru czekać bez końca. Nie chcę dopuścić do sytuacji, gdy chłopak przyzwyczaja się do faktu stałej obecności nie koleżanki/ nie dziewczyny. Kiedyś w końcu powinniśmy się stać parą (jeśli oczywiście wszystko dobrze się ułoży) i myślę, że moje urodziny to odpowiedni moment na to, bym mogła to odczuć. 10. lipca. Poczekamy zobaczymy ;)
Wciąż mamy ze sobą kontakt, wciąż piszemy i się co jakiś czas spotykamy. Był u mnie i nawet rozmawiał z moją mamą ;) Swojej również się pochwalił, że poznał fajną i bystrą dziewczynę ;) Ale... nie jesteśmy parą. Nic w tym niepokojącego jeśli dodam, że jeszcze ;) Po prostu całe te nasze relacje przebiegają na zasadzie małych kroczków. Nie ogłaszamy wszem i wobec nagłej przeogromnej miłości, tylko spokojnie, systematycznie się poznajemy. I nie jest z tego powodu absolutnie nudno. Delektujemy się każdą małą chwilą- tak bym to nazwała ;)
Fakt, że Norbert nie nazywa mnie swoją dziewczyną jakiś czas temu mnie niepokoił. Bałam się, że może traktuje mnie jako przelotną znajomość i wiele różnych negatywnych myśli przychodziło mi z tego powodu do głowy. W końcu nie wytrzymałam i go o to zapytałam. "Kim dla Ciebie jestem?"- wydusiłam przedwczoraj. I tak myślałam, że odruchowo zareaguje negatywnie, bo od razu rzucił, że wie co chcę usłyszeć. Nie, nie chciałam by mi mówił, że jestem jego dziewczyną. Na to jest raczej za wcześnie, bo przecież ile razy się widzieliśmy? Cztery, pięć? W tym w większości przypadków w klubie, gdzie ciężko o spokojną rozmowę. A setki sms-ów nie zastąpią konwersacji twarzą w twarz. Chciałam po prostu by był szczery i wiem też czego NIE chciałam usłyszeć- że jestem jego koleżanką.
Wyjaśniłam mu to wszystko i dodatkowo dodałam, że pytam go o to również dlatego, ponieważ w niektórych sytuacjach odczuwam, że podchodzi do mojej osoby jak do stereotypowej, dość negatywnie postrzeganej kobiety. Nie uważam się za wyjątkową, ale też nie jestem typem dziewczyny, która ogranicza faceta, robi mu awantury o kolegów itp. sprawy. Bardzo szanuję czyjąś przestrzeń, bo sama chciałabym by ktoś szanował moją. A on.. no cóż. W niektórych sytuacjach zachowuje się jak "wystraszony" i też kilka razy zdarzyło mu się, bez pytania mnie o zdanie, zakładać coś a propos mojej osoby jako pewnik. I oczywiście się mylił.
O wszystkich moich powyższych obawach mu powiedziałam i zaraz po tym zauważyłam, że Norbert przestał się "spinać" (odrzucił na bok myśli typu: "Acha..chce coś na mnie wymusić") i mi odpowiedział. Nie może powiedzieć, że jestem jego dziewczyną, ale też na pewno nie jestem jestem jego koleżanką, bo do żadnej koleżanki nie ma takiego stosunku jak do mnie. I to mi w zupełności wystarczyło. Naprawdę :) Norbert to naprawdę rozsądny chłopak. Co ja mówię- dorosły facet. Nigdy nie mogłabym od niego oczekiwać, że zachowa się jak piętnastolatek i po dwóch spotkaniach z różami w ręku wyzna mi dozgonną miłość. To absolutnie nie ten typ. To doświadczony mężczyzna, który też swoje przeszedł i na różne kobiety w życiu się natykał. Ostatniej nie pamięta pozytywnie, więc nie ma się co dziwić, że jest taki ostrożny.
Ryzykowałam, że go spłoszę tym pytaniem, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło :) On obiecał się postarać odsunąć na bok stereotypy i skupić się maksymalnie na tym, by mnie poznawać bez uprzedzeń, a mi ulżyło, że jednak coś dla niego znaczę. Generalnie... to głupia bym była tego nie widząc ;) Po tej rozmowie, która przeczyściła atmosferę u nas obojga zaczęłam się temu jeszcze bardziej przyglądać. Słowa, gesty, to jak na mnie patrzy.. fakt nieopuszczania mnie na krok, nawet przy obecności grona jego kolegów. Zazdrość o mężczyzn, którzy zbyt długo na mnie zerkają, pierwszy telefoniczny odzew każdego dnia. Gdybym trochę pomyślała, powstrzymałabym się od tego niepotrzebnego pytania ;) Norbert, tak jak większość facetów, nie jest zbyt wylewny, ale za to swoje uczucia okazuje na wiele innych, czasem pokrętnych sposobów :)
Ale mimo wszystko nie żałuję całej tej szczerej rozmowy. Powiedziałam mu o tym wszystkim, co mnie boli a i on zaczął inaczej na mnie patrzeć. Powiedział, że nigdy w życiu nie spotkał kobiety, która tak szanuje jego pracę, znajomych i generalnie jego wolną przestrzeń jak ja. Po tym stwierdzeniu tak mu oczy zaczęły świecić w moją stronę, że już do końca spotkania mu tak zostało ;) Na drugi dzień już z rana miałam smsa ;) Oj mądra czasem ze mnie dziewczyna ;))
Ostatni, poważniejszy wniosek na koniec: mimo wszystko też nie mam zamiaru czekać bez końca. Nie chcę dopuścić do sytuacji, gdy chłopak przyzwyczaja się do faktu stałej obecności nie koleżanki/ nie dziewczyny. Kiedyś w końcu powinniśmy się stać parą (jeśli oczywiście wszystko dobrze się ułoży) i myślę, że moje urodziny to odpowiedni moment na to, bym mogła to odczuć. 10. lipca. Poczekamy zobaczymy ;)
sobota, 11 maja 2013
96. uda się, czy się nie uda ? oto jest pytanie...
13. kwietnia- dokładnie tego wieczoru poznałam Norberta :) I nie będę już o nim dłużej milczała, by nie "zapeszać", bo jeśli ma się nie udać to i bez tego tak się stanie prawda?
Wieczór jak każdy inny, nawet w sumie mniej specjalny niż wiele poprzednich. Wybrałam się z grupą znajomych do mojego ulubionego klubu, ale impreza o dziwo nie była nadzwyczaj udana. Sami znajomi w trójkę się gdzieś zapodziali; i mnie to nie dziwiło i nie przeszkadzało, bo zabrałam ich ze sobą po raz pierwszy i najpewniej po raz ostatni. Nic złego się nie stało, wszystko było ok. Po prostu nie łączą nas aż takie zażyłości, żeby bez przerwy, w taki czy inny sposób, spędzać ze sobą czas. Koniecznie chciałam jechać do klubu, a że stali towarzysze imprez się powykruszali, to zabrałam właśnie tych.
Zostałam ja i Marcin- mój od wielu wielu lat dobry kolega. Ludzi było o dziwo niewiele, muzyka taka sobie i tak się szwędaliśmy na zmianę po wszystkich salach. Pamiętam, że przez to ciągłe "łażenie" śmialiśmy się, że następnym razem przyjedziemy z kijkami ;))
Impreza szybko dobiegała końca, bo późno przyjechaliśmy. Gdy weszliśmy po raz kolejny na największą salę, naszła mnie ochota, by potańczyć. Kręgosłup mnie bolał od tego ciągłego stania i truptania na zmianę, więc pewnie dlatego ;) Marcin został przy barze, a ja stanęłam na granicy parkietu, by się trochę "pobujać", wiadomo, jak to teraz wygląda ;) No i wtedy zaczęli mnie zaczepiać znajomi Norberta, jak się potem zresztą okazało. Robili to w sposób wyjątkowo nieudolny, czy wręcz wieśniacki, ale na szczęście nie chamski. Mimo wszystko jednak żaden nie przykuł mojej uwagi na dłużej, bo byli na to zdecydowanie za młodzi, za głupi i zbyt pijani- nazywając rzeczy po imieniu ;) Nie należę do kobiet, które podrywa się na płytkie teksty i gesty, ale tego to akurat się chyba domyślacie. I wiecie również, że tego typu "podryw" w 95 % funkcjonuje w klubach- niestety :/
Norbert początkowo cały czas tańczył. Od razu zwróciłam na niego uwagę, podczas gdy jeden z jego kolegów nieudolnie mnie zagadywał. Generalnie kręcili się wokół mnie jak pszczoły przy ulu. Ja jednak zamiast zainteresowania odpłacałam im ukradkowymi spojrzeniami w stronę chłopaka, który, jako jedyny, wydawał się...po prostu normalny :) I normalny i przyciągający w jakiś sposób- może zresztą właśnie dlatego. Spodobał mi się- mówiąc najprościej :) I o dziwo nie miał super odjechanej fryzury, modnego t-shirta i markowych spodni. Nawet wręcz przeciwnie, bo nie wszystkie elementy jego ubioru były w moim typie. Po prostu miał w sobie to coś. Ciepło? Iskierkę? No przecież wiecie ;)
Już nie pamiętam, jak to się stało, że zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Chyba przepraszał za nachalność swojego znajomego, ale dokładnie nie potrafię powiedzieć. Pamiętam natomiast, że gdy już zaczęliśmy, nie mogliśmy przestać :) Mieliśmy tyle wspólnych tematów, zainteresowań, czy nawet dziwnych upodobań, że aż sami się sobie dziwiliśmy. W sumie dziwimy się do tej pory ;)
Przy samej "wstępnej" rozmowie od razu wyczułam, że mam do czynienia z kompletnie innym facetem, niż takimi jakich najczęściej można spotkać w klubach. Kulturalny, uśmiechnięty, nie pijany (!), w każdym geście i słowie szanujący moją osobę. Domyślam się też zresztą, że sam również zauważył, że różnię się od typowych "dyskotekowych" kobiet. Nie będę opisywała, jak tamte się zachowują i wyglądają, bo to chyba oczywiste.
Długo nie rozmawialiśmy, bo trzeba było zmykać do domu, ale wystarczająco, by mógł zapytać mnie o numer ;) Wracając już do domu naprawdę cieszyłam się, że go poznałam :) Oczywiście jemu nie mogłam tego powiedzieć, ale wam tutaj- między nami kobietami;) -mogę to zdradzić ;)
Dziś wciąż mamy ze sobą kontakt i wiem już o nim zdecydowanie więcej, niż po pierwszej rozmowie. Norbert jest ode mnie dwa lata młodszy i mieszka 90 km od mojej miejscowości. Pierwsza sprawa bardzo optymistyczna (bo wierzcie mi, w klubach coraz trudniej jest spotkać kogoś powyżej 25 roku życia...), druga niekoniecznie. Zapowiadało się, że to może być jakiś problem, ale wydaje mi się, że na obecną chwilę to już nie ma większego znaczenia. Jesteśmy dorosłymi, pracującymi i mobilnymi ludźmi, więc bez przesady ;)
Od tamtego czasu spotkaliśmy się jeszcze dwa razy- w sobotę w tym samym klubie. Ktoś zapyta: ale dlaczego tylko dwa razy i dlaczego tylko w klubie? Odpowiedź jest prosta: bo nie mamy po 15 lat i nie "rzucamy" się z rozmachem na nowo poznaną osobę. Co nagle to po diable i każdy wie, że im szybciej się coś zaczyna, tym szybciej się to kończy. Oboje jesteśmy zwolennikami przemyślanych gestów i kroków i po prostu jesteśmy ostrożni. Wiem, klub to nie najlepsze miejsce na randki, ale to akurat wypadło przypadkowo. Jego, jak i moi znajomi akurat się tam wybierali, więc to była po prostu okazja, by się zobaczyć. Ostatnim razem Norbert najprawdopodobniej specjalnie przytachał znajomych do tej konkretnej dyskoteki, by móc się ze mną zobaczyć, ale to spostrzeżenie również postanowiłam zachować dla siebie ;)
A jak to teraz między nami wygląda? Jesteśmy ostrożni, ale też nie nudni ;) Przy pierwszym pocałunku zapomnieliśmy o bożym świecie, taka jest między nami niesamowita chemia.... Bez przerwy razem tańczymy i śmiejemy się z wielu rzeczy do łez. I naprawdę bardzo dobrze się rozumiemy :) Świadczy o tym chociażby liczba wzajemnie wysyłanych smsów, których na dzień dzisiejszy jest dokładnie....2073 (!). Odkąd się poznaliśmy nie ma dnia, byśmy choć przez chwilę w taki sposób ze sobą nie rozmawiali. Często są dni, kiedy po prostu robimy to od rana do wieczora ;)) Aaa i oczywiście on zawsze pisze pierwszy ! ;>
Czuję się z tym wszystkim momentami, jak mała dziewczynka- naprawdę! Jest w tym tyle świeżości, optymizmu i co najważniejsze: zaufania i tolerancji. Norbert nie jest typem faceta, który mi zrobi awanturę z powodu wieczoru spędzonego ze znajomymi. Sam jest wręcz uczulony na kobiety zakazujące facetom spotkań z kumplami, więc i wobec mnie w taki sposób na pewno nie będzie się zachowywał. Generalnie to jest taka nasza najważniejsza, wspólna cecha. Jesteśmy rozsądni, wyrozumiali i będąc z kimś chcemy jednocześnie wciąż normalnie funkcjonować. On początkowo mówił, że się boi związków, ale gdy zauważył, że mamy ich podobną "wizję" już więcej takich obaw od niego nie usłyszałam ;)
Z powodu wyjazdowego majowego weekendu nie widzieliśmy się już dwa tygodnie i muszę się przyznać, że.. tęsknię za nim. Od kilku dni nawet marzy mi się, by mnie wreszcie tak naprawdę mocno przytulił.. O kurde, ale wpadłam ;P Ale spokojnie, spokojnie wszystko jest pod kontrolą ! Wciąż jestem tą samą, bystrą i rozsądną dziewczyną, która przy nawet najpewniejszej sytuacji będzie miała oczy szeroko otwarte. Za dużo przeszłam i zbyt wiele razy się zawiodłam, by móc bawić się w naiwność i sen na jawie. Wciąż wierzę w miłość, ale też nie tworzę jej tam, gdzie jej nie ma.
Ważna decyzja na dziś: nie wybieram się do dyskoteki. Wieczory z Norbertem w takich miejscach były naprawdę przemiłe, ale tego na chwilę obecną już nie chcę. Najwyższy czas na kolejny krok i mam nadzieję, że on również tak uważa. Lada godzina się okaże ;)
Ps. O niespodziewanym napotkaniu niepożądanej osoby i jej durnym zachowaniu podczas jednego z naszych wspólnych wieczorów z Norbertem pisać i tym razem nie będę. No bo nie chcę psuć tak przyjemnego i pozytywnego posta. Nie chcę, by cokolwiek przyćmiło moją radość :) Dlatego i tym razem odłożę to na raz następny ;)
Wieczór jak każdy inny, nawet w sumie mniej specjalny niż wiele poprzednich. Wybrałam się z grupą znajomych do mojego ulubionego klubu, ale impreza o dziwo nie była nadzwyczaj udana. Sami znajomi w trójkę się gdzieś zapodziali; i mnie to nie dziwiło i nie przeszkadzało, bo zabrałam ich ze sobą po raz pierwszy i najpewniej po raz ostatni. Nic złego się nie stało, wszystko było ok. Po prostu nie łączą nas aż takie zażyłości, żeby bez przerwy, w taki czy inny sposób, spędzać ze sobą czas. Koniecznie chciałam jechać do klubu, a że stali towarzysze imprez się powykruszali, to zabrałam właśnie tych.
Zostałam ja i Marcin- mój od wielu wielu lat dobry kolega. Ludzi było o dziwo niewiele, muzyka taka sobie i tak się szwędaliśmy na zmianę po wszystkich salach. Pamiętam, że przez to ciągłe "łażenie" śmialiśmy się, że następnym razem przyjedziemy z kijkami ;))
Impreza szybko dobiegała końca, bo późno przyjechaliśmy. Gdy weszliśmy po raz kolejny na największą salę, naszła mnie ochota, by potańczyć. Kręgosłup mnie bolał od tego ciągłego stania i truptania na zmianę, więc pewnie dlatego ;) Marcin został przy barze, a ja stanęłam na granicy parkietu, by się trochę "pobujać", wiadomo, jak to teraz wygląda ;) No i wtedy zaczęli mnie zaczepiać znajomi Norberta, jak się potem zresztą okazało. Robili to w sposób wyjątkowo nieudolny, czy wręcz wieśniacki, ale na szczęście nie chamski. Mimo wszystko jednak żaden nie przykuł mojej uwagi na dłużej, bo byli na to zdecydowanie za młodzi, za głupi i zbyt pijani- nazywając rzeczy po imieniu ;) Nie należę do kobiet, które podrywa się na płytkie teksty i gesty, ale tego to akurat się chyba domyślacie. I wiecie również, że tego typu "podryw" w 95 % funkcjonuje w klubach- niestety :/
Norbert początkowo cały czas tańczył. Od razu zwróciłam na niego uwagę, podczas gdy jeden z jego kolegów nieudolnie mnie zagadywał. Generalnie kręcili się wokół mnie jak pszczoły przy ulu. Ja jednak zamiast zainteresowania odpłacałam im ukradkowymi spojrzeniami w stronę chłopaka, który, jako jedyny, wydawał się...po prostu normalny :) I normalny i przyciągający w jakiś sposób- może zresztą właśnie dlatego. Spodobał mi się- mówiąc najprościej :) I o dziwo nie miał super odjechanej fryzury, modnego t-shirta i markowych spodni. Nawet wręcz przeciwnie, bo nie wszystkie elementy jego ubioru były w moim typie. Po prostu miał w sobie to coś. Ciepło? Iskierkę? No przecież wiecie ;)
Już nie pamiętam, jak to się stało, że zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Chyba przepraszał za nachalność swojego znajomego, ale dokładnie nie potrafię powiedzieć. Pamiętam natomiast, że gdy już zaczęliśmy, nie mogliśmy przestać :) Mieliśmy tyle wspólnych tematów, zainteresowań, czy nawet dziwnych upodobań, że aż sami się sobie dziwiliśmy. W sumie dziwimy się do tej pory ;)
Przy samej "wstępnej" rozmowie od razu wyczułam, że mam do czynienia z kompletnie innym facetem, niż takimi jakich najczęściej można spotkać w klubach. Kulturalny, uśmiechnięty, nie pijany (!), w każdym geście i słowie szanujący moją osobę. Domyślam się też zresztą, że sam również zauważył, że różnię się od typowych "dyskotekowych" kobiet. Nie będę opisywała, jak tamte się zachowują i wyglądają, bo to chyba oczywiste.
Długo nie rozmawialiśmy, bo trzeba było zmykać do domu, ale wystarczająco, by mógł zapytać mnie o numer ;) Wracając już do domu naprawdę cieszyłam się, że go poznałam :) Oczywiście jemu nie mogłam tego powiedzieć, ale wam tutaj- między nami kobietami;) -mogę to zdradzić ;)
Dziś wciąż mamy ze sobą kontakt i wiem już o nim zdecydowanie więcej, niż po pierwszej rozmowie. Norbert jest ode mnie dwa lata młodszy i mieszka 90 km od mojej miejscowości. Pierwsza sprawa bardzo optymistyczna (bo wierzcie mi, w klubach coraz trudniej jest spotkać kogoś powyżej 25 roku życia...), druga niekoniecznie. Zapowiadało się, że to może być jakiś problem, ale wydaje mi się, że na obecną chwilę to już nie ma większego znaczenia. Jesteśmy dorosłymi, pracującymi i mobilnymi ludźmi, więc bez przesady ;)
Od tamtego czasu spotkaliśmy się jeszcze dwa razy- w sobotę w tym samym klubie. Ktoś zapyta: ale dlaczego tylko dwa razy i dlaczego tylko w klubie? Odpowiedź jest prosta: bo nie mamy po 15 lat i nie "rzucamy" się z rozmachem na nowo poznaną osobę. Co nagle to po diable i każdy wie, że im szybciej się coś zaczyna, tym szybciej się to kończy. Oboje jesteśmy zwolennikami przemyślanych gestów i kroków i po prostu jesteśmy ostrożni. Wiem, klub to nie najlepsze miejsce na randki, ale to akurat wypadło przypadkowo. Jego, jak i moi znajomi akurat się tam wybierali, więc to była po prostu okazja, by się zobaczyć. Ostatnim razem Norbert najprawdopodobniej specjalnie przytachał znajomych do tej konkretnej dyskoteki, by móc się ze mną zobaczyć, ale to spostrzeżenie również postanowiłam zachować dla siebie ;)
A jak to teraz między nami wygląda? Jesteśmy ostrożni, ale też nie nudni ;) Przy pierwszym pocałunku zapomnieliśmy o bożym świecie, taka jest między nami niesamowita chemia.... Bez przerwy razem tańczymy i śmiejemy się z wielu rzeczy do łez. I naprawdę bardzo dobrze się rozumiemy :) Świadczy o tym chociażby liczba wzajemnie wysyłanych smsów, których na dzień dzisiejszy jest dokładnie....2073 (!). Odkąd się poznaliśmy nie ma dnia, byśmy choć przez chwilę w taki sposób ze sobą nie rozmawiali. Często są dni, kiedy po prostu robimy to od rana do wieczora ;)) Aaa i oczywiście on zawsze pisze pierwszy ! ;>
Czuję się z tym wszystkim momentami, jak mała dziewczynka- naprawdę! Jest w tym tyle świeżości, optymizmu i co najważniejsze: zaufania i tolerancji. Norbert nie jest typem faceta, który mi zrobi awanturę z powodu wieczoru spędzonego ze znajomymi. Sam jest wręcz uczulony na kobiety zakazujące facetom spotkań z kumplami, więc i wobec mnie w taki sposób na pewno nie będzie się zachowywał. Generalnie to jest taka nasza najważniejsza, wspólna cecha. Jesteśmy rozsądni, wyrozumiali i będąc z kimś chcemy jednocześnie wciąż normalnie funkcjonować. On początkowo mówił, że się boi związków, ale gdy zauważył, że mamy ich podobną "wizję" już więcej takich obaw od niego nie usłyszałam ;)
Z powodu wyjazdowego majowego weekendu nie widzieliśmy się już dwa tygodnie i muszę się przyznać, że.. tęsknię za nim. Od kilku dni nawet marzy mi się, by mnie wreszcie tak naprawdę mocno przytulił.. O kurde, ale wpadłam ;P Ale spokojnie, spokojnie wszystko jest pod kontrolą ! Wciąż jestem tą samą, bystrą i rozsądną dziewczyną, która przy nawet najpewniejszej sytuacji będzie miała oczy szeroko otwarte. Za dużo przeszłam i zbyt wiele razy się zawiodłam, by móc bawić się w naiwność i sen na jawie. Wciąż wierzę w miłość, ale też nie tworzę jej tam, gdzie jej nie ma.
Ważna decyzja na dziś: nie wybieram się do dyskoteki. Wieczory z Norbertem w takich miejscach były naprawdę przemiłe, ale tego na chwilę obecną już nie chcę. Najwyższy czas na kolejny krok i mam nadzieję, że on również tak uważa. Lada godzina się okaże ;)
Ps. O niespodziewanym napotkaniu niepożądanej osoby i jej durnym zachowaniu podczas jednego z naszych wspólnych wieczorów z Norbertem pisać i tym razem nie będę. No bo nie chcę psuć tak przyjemnego i pozytywnego posta. Nie chcę, by cokolwiek przyćmiło moją radość :) Dlatego i tym razem odłożę to na raz następny ;)
sobota, 27 kwietnia 2013
95. niedokończone historie
Trochę mi się pomilczało, ale po ostatnim poście nietrudno się było domyślić takiego obrotu rzeczy. Praca, praca i, co za tym idzie, samo życie, więc specjalnie się jakoś z tego nie będę tłumaczyć.
Moje ostatnie posty to sporo niedokończonych historii dlatego dziś skupię się przede wszystkim na ich podsumowaniu w stylu: "co z tego wszystkiego wynikło".
Zacznę od siostry. Opowieść była dość kontrowersyjna, podobnie jak komentarze. Mimo iż jestem rozsądną i absolutnie nie wścibską osobą, wciąż uważam, że miałam powód się tym problemem przejąć i zastanowić, jak całą kwestię rozwiązać. To moja siostra i niestety prawo do ingerowania w jej życie, choćby słowne mam. Ostatecznie skończyło się chyba najłagodniej jak tylko mogło. Kilka aluzji, subtelnych uwag i po sprawie. Siostra od razu się zorientowała, że o wszystkim wiemy (taki zresztą z mamą miałyśmy zamiar) i wszystkie nocne skypowe rozmowy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, się skończyły. Nie było złośliwości, kłótni i tego typu zamieszania. Mama rzuciła swojej najstarszej córce okazyjnie dwa trzy zdania, ja jej chłopakowi ( coś w stylu: "bądź zawsze czujny, bo to różnie może być" i oczywiście tak, by wszyscy w mieszkaniu słyszeli) i tyle. Nie wiem, czy wciąż utrzymuje telefoniczny kontakt z tamtym chłopakiem i też nie mam zamiaru tego sprawdzać. Uważam, że nasza ingerencja w tą sprawę osiągnęła pewien pułap i z pewnością tej granicy przekraczać nie będziemy. Rozczarowanie wobec słownictwa i zachowania mojej siostry i jednoczesne uprzedzenie do niej to najważniejsze "zmiany" w moim stosunku do siostry, ale to chyba oczywiste. Podsumowując konkretnie: co mogłyśmy- zrobiłyśmy, reszta mnie nie obchodzi.
Miłosne dylematy. Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta i racja ;) Dodałabym nawet kolejnego na ring, ale o tym już za chwilę ;) Marcin- podrywacz na myjni samochodowej niestety potwierdził moje najgorsze obawy. Dawno nie miałam do czynienia z takim bachorem... Nie doszło nawet do spotkania i bardzo dobrze (!), bo musiałabym się wtedy naprawdę napocić, by z całej sytuacji wybrnąć. Jemu brakuje czegoś w głowie i naprawdę nie żartuję :/ Dziwne wybuchy zazdrości, złości; wyznania miłości przeplatane wrzaskami i pretensjami to coś, czego bym się nawet w brazylijskim serialu nie spodziewała :O Przy każdej rozmowie pytał mnie, czy go kocham (widziałam go raz w życiu przez 15 minut!), a gdy odpowiadałam przecząco robił mi wyrzuty i rzucał słuchawką. Potem przepraszał, by zaraz mieć pretensje, że nie odbieram od niego telefonów jak pracuję (!!). O samozachwycie nad swoją osobą z jego strony nie wspomnę :P Sms w sobotę wieczorem pt. "Znalazłem sobie dwie pocieszycielki, ha ha!" sprawił, że zdębiałam.. i wybuchłam śmiechem ;)) W życiu, podkreślam- W ŻYCIU nie miałam do czynienia z tak dziwnym człowiekiem ! Nawet przez myśl mi nie przeszło, że tacy ludzie w ogóle istnieją...:O Zerwałam z nim kontakt i nie reagowałam na jego późniejsze "dobijanie" się do mnie. Sprawa zakończona i obym nigdy nie miała do czynienia z kimś takim :P
Piotr. Tu krótko, bo znajomość też jakoś się specjalnie nie rozwinęła. Zaczynał mnie zwodzić. Niby miło nam się rozmawiało, ale kwestia spotkania nagle się rozpłynęła. Ja oczywiście nic o tym nie wspominałam, bo to on jako mężczyzna powinien mnie o to zapytać no ale jakoś się specjalnie do tego nie zabierał. Nie jestem w gorącej wodzie kąpana, ale ileż można żyć smsami raz na kilka dni? Może to okrutnie zabrzmi jednak najzwyczajniej w świecie mnie to znudziło :P Nie pokłóciliśmy się, nie zerwaliśmy kontaktu; cała sprawa po prostu ucichła. Rozeszło się po kościach, jak to zwykła często mówić moja mama;)
Trzecim "w ringu" stał się niespodziewanie Włóczykij. Nie, nie wznowiłam z nim broń Boże kontaktu, jednak to on znów zaczął się do mnie dobijać. Krótko przed świętami wielkanocnymi. Dzwonił po kilka razy dziennie, pisał smsy, a ja- uparta i lodowata kompletnie nie reagowałam ;) Ten człowiek nie ma już dla mnie żadnego znaczenia. Tyle razy mnie skrzywdził, zwodził, rzucał pustymi obietnicami, że absolutnie nic mnie nie przekona do tego, bym znów marnowała dla niego czas. Na jednego smsa odpowiedziałam- życzenia wielkanocne. Podziękowałam :) Jednak na tym historia z Włóczykijem się o dziwo nie skończyła. Natknęłam się na niego tydzień temu w klubie. Pierwszy raz widział mnie jako brunetkę i chyba dawno nie czuł się tak dziwnie, bo.. nie byłam tam sama ;) A z kim byłam i jak to wszystko wyglądało, o tym już następnym razem :) Potrzymam Was troszkę w napięciu ;)
Moje ostatnie posty to sporo niedokończonych historii dlatego dziś skupię się przede wszystkim na ich podsumowaniu w stylu: "co z tego wszystkiego wynikło".
Zacznę od siostry. Opowieść była dość kontrowersyjna, podobnie jak komentarze. Mimo iż jestem rozsądną i absolutnie nie wścibską osobą, wciąż uważam, że miałam powód się tym problemem przejąć i zastanowić, jak całą kwestię rozwiązać. To moja siostra i niestety prawo do ingerowania w jej życie, choćby słowne mam. Ostatecznie skończyło się chyba najłagodniej jak tylko mogło. Kilka aluzji, subtelnych uwag i po sprawie. Siostra od razu się zorientowała, że o wszystkim wiemy (taki zresztą z mamą miałyśmy zamiar) i wszystkie nocne skypowe rozmowy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, się skończyły. Nie było złośliwości, kłótni i tego typu zamieszania. Mama rzuciła swojej najstarszej córce okazyjnie dwa trzy zdania, ja jej chłopakowi ( coś w stylu: "bądź zawsze czujny, bo to różnie może być" i oczywiście tak, by wszyscy w mieszkaniu słyszeli) i tyle. Nie wiem, czy wciąż utrzymuje telefoniczny kontakt z tamtym chłopakiem i też nie mam zamiaru tego sprawdzać. Uważam, że nasza ingerencja w tą sprawę osiągnęła pewien pułap i z pewnością tej granicy przekraczać nie będziemy. Rozczarowanie wobec słownictwa i zachowania mojej siostry i jednoczesne uprzedzenie do niej to najważniejsze "zmiany" w moim stosunku do siostry, ale to chyba oczywiste. Podsumowując konkretnie: co mogłyśmy- zrobiłyśmy, reszta mnie nie obchodzi.
Miłosne dylematy. Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta i racja ;) Dodałabym nawet kolejnego na ring, ale o tym już za chwilę ;) Marcin- podrywacz na myjni samochodowej niestety potwierdził moje najgorsze obawy. Dawno nie miałam do czynienia z takim bachorem... Nie doszło nawet do spotkania i bardzo dobrze (!), bo musiałabym się wtedy naprawdę napocić, by z całej sytuacji wybrnąć. Jemu brakuje czegoś w głowie i naprawdę nie żartuję :/ Dziwne wybuchy zazdrości, złości; wyznania miłości przeplatane wrzaskami i pretensjami to coś, czego bym się nawet w brazylijskim serialu nie spodziewała :O Przy każdej rozmowie pytał mnie, czy go kocham (widziałam go raz w życiu przez 15 minut!), a gdy odpowiadałam przecząco robił mi wyrzuty i rzucał słuchawką. Potem przepraszał, by zaraz mieć pretensje, że nie odbieram od niego telefonów jak pracuję (!!). O samozachwycie nad swoją osobą z jego strony nie wspomnę :P Sms w sobotę wieczorem pt. "Znalazłem sobie dwie pocieszycielki, ha ha!" sprawił, że zdębiałam.. i wybuchłam śmiechem ;)) W życiu, podkreślam- W ŻYCIU nie miałam do czynienia z tak dziwnym człowiekiem ! Nawet przez myśl mi nie przeszło, że tacy ludzie w ogóle istnieją...:O Zerwałam z nim kontakt i nie reagowałam na jego późniejsze "dobijanie" się do mnie. Sprawa zakończona i obym nigdy nie miała do czynienia z kimś takim :P
Piotr. Tu krótko, bo znajomość też jakoś się specjalnie nie rozwinęła. Zaczynał mnie zwodzić. Niby miło nam się rozmawiało, ale kwestia spotkania nagle się rozpłynęła. Ja oczywiście nic o tym nie wspominałam, bo to on jako mężczyzna powinien mnie o to zapytać no ale jakoś się specjalnie do tego nie zabierał. Nie jestem w gorącej wodzie kąpana, ale ileż można żyć smsami raz na kilka dni? Może to okrutnie zabrzmi jednak najzwyczajniej w świecie mnie to znudziło :P Nie pokłóciliśmy się, nie zerwaliśmy kontaktu; cała sprawa po prostu ucichła. Rozeszło się po kościach, jak to zwykła często mówić moja mama;)
Trzecim "w ringu" stał się niespodziewanie Włóczykij. Nie, nie wznowiłam z nim broń Boże kontaktu, jednak to on znów zaczął się do mnie dobijać. Krótko przed świętami wielkanocnymi. Dzwonił po kilka razy dziennie, pisał smsy, a ja- uparta i lodowata kompletnie nie reagowałam ;) Ten człowiek nie ma już dla mnie żadnego znaczenia. Tyle razy mnie skrzywdził, zwodził, rzucał pustymi obietnicami, że absolutnie nic mnie nie przekona do tego, bym znów marnowała dla niego czas. Na jednego smsa odpowiedziałam- życzenia wielkanocne. Podziękowałam :) Jednak na tym historia z Włóczykijem się o dziwo nie skończyła. Natknęłam się na niego tydzień temu w klubie. Pierwszy raz widział mnie jako brunetkę i chyba dawno nie czuł się tak dziwnie, bo.. nie byłam tam sama ;) A z kim byłam i jak to wszystko wyglądało, o tym już następnym razem :) Potrzymam Was troszkę w napięciu ;)
niedziela, 7 kwietnia 2013
94. jeszcze ten jeden raz
Pracy ciąg dalszy. Wczoraj z tego powodu złapałam nieprzyjemnego doła, ale kryzys został na szczęście zażegnany ;) No bo często taka zmęczona jestem; obolała (ach ten cierpiący kręgosłup i zapracowana głowa...) i smutna.. Zrobiło mi się wczoraj przykro, bo nie mam czasu dla znajomych, rodziny; nie mam czasu na tak uwielbiany przeze mnie taniec i dobrze, że chociaż dla siebie go troszkę znajduję choć ledwo.
Wczoraj poczułam się jak więzień we własnej klatce. Z jednej strony pragnęłam z całych sił uwolnić się, uciec od tego wszystkiego i jechać się bawić, ale z drugiej.. nie miałam na to siły. Duch chciał, ale ciało mu odmawiało posłuszeństwa. Zasnęłam ze śladami łez na policzkach i słowami ulubionej piosenki w głowie..
O wyczekiwanych, wiosennych zakupach w galerii również musiałam zapomnieć, ale paradoksalnie cały czas się dziś uśmiecham :) Znalazłam na te wszystkie moje bolączki receptę: cierpliwość. Nie wszystko naraz, bo Rzym przecież nie od razu zbudowano dlatego najpierw maksymalnie ogarnę pracę, a potem co najmniej w taki samym stopniu zajmę się sobą :) "Jeszcze trochę, jeszcze tylko tydzień, maksymalnie dwa i wreszcie to zostawisz za sobą.." :) Za trzy tygodnie zakończenie roku klas maturalnych. Już nie pamiętam kiedy tak bardzo wyczekiwałam na ten moment. Odmówię sobie teraz wielu rzeczy, ale dzięki temu będę wyspana, skoncentrowana i nie zaryzykuję bolączek z powodu zaległości, a za dwa tygodnie... oj będzie się działo :) Na pewno !
Moją ulubioną ostatnio piosenkę również dziś zacytuję. Jest taka piękna, sentymentalna a słowa "z romansów tylko miłość znać" sprawiają, że wzdycham z żalem, bo przecież mi nie dane było się z tym spotkać... Nie z miłością, bo jej smak poznałam; z tylko miłością- gwoli jasności..
Wczoraj poczułam się jak więzień we własnej klatce. Z jednej strony pragnęłam z całych sił uwolnić się, uciec od tego wszystkiego i jechać się bawić, ale z drugiej.. nie miałam na to siły. Duch chciał, ale ciało mu odmawiało posłuszeństwa. Zasnęłam ze śladami łez na policzkach i słowami ulubionej piosenki w głowie..
O wyczekiwanych, wiosennych zakupach w galerii również musiałam zapomnieć, ale paradoksalnie cały czas się dziś uśmiecham :) Znalazłam na te wszystkie moje bolączki receptę: cierpliwość. Nie wszystko naraz, bo Rzym przecież nie od razu zbudowano dlatego najpierw maksymalnie ogarnę pracę, a potem co najmniej w taki samym stopniu zajmę się sobą :) "Jeszcze trochę, jeszcze tylko tydzień, maksymalnie dwa i wreszcie to zostawisz za sobą.." :) Za trzy tygodnie zakończenie roku klas maturalnych. Już nie pamiętam kiedy tak bardzo wyczekiwałam na ten moment. Odmówię sobie teraz wielu rzeczy, ale dzięki temu będę wyspana, skoncentrowana i nie zaryzykuję bolączek z powodu zaległości, a za dwa tygodnie... oj będzie się działo :) Na pewno !
Moją ulubioną ostatnio piosenkę również dziś zacytuję. Jest taka piękna, sentymentalna a słowa "z romansów tylko miłość znać" sprawiają, że wzdycham z żalem, bo przecież mi nie dane było się z tym spotkać... Nie z miłością, bo jej smak poznałam; z tylko miłością- gwoli jasności..
Ps. Rozwiązanie moich "miłosnych dylematów" już niebawem. Czuję je w powietrzu ;)
wtorek, 2 kwietnia 2013
93. czas do pracy
Było miło i przyjemnie, ale czas wreszcie do pracy. W sumie nie zawsze miło...bo ból pleców z racji przeglądania stosu sprawdzianów również zaliczyłam, ale na szczęście w porę się "ocknęłam" i skupiłam na typowo rodzinnym przeżywaniu tych świąt. Praca nie zając, nie ucieknie, a nauczyciel też człowiek, który nie ma nieograniczonych pokładów energii także na wszystko przyjdzie czas i pora :) Poślizg mały będzie, ale przy zasuwaniu za dwóch kto by go nie miał? Zresztą, po co ja się będę tłumaczyć? Jest dobrze (samopoczucie, jak widać, zdecydowanie lepsze), a w niektórych "świątecznych" momentach nawet lepiej ;)
Nigdzie w święta nie "wybyłam" (chodzi o puby, kluby itp.), więc nie stąd ten dobry humor ;) Zacznę od Włóczykija, który o dziwo wciąż nie daje mi spokoju, chociaż... chyba wreszcie nadszedł ten czas. Odezwał się tydzień przed świętami. Pisał, dzwonił praktycznie codziennie, ale bez żadnego odzewu z mojej strony. Z nim nie da się "przyjaźnić", bo już próbowałam, dlatego ostatecznie zetknął się z moim milczeniem. Tak jest lepiej, bo to jedyny sposób bym miała święty spokój. Wcześniej wiecznie słyszałam tylko jego żale, puste obietnice; napotykałam kolejne zawody i coraz bardziej absurdalne i nieprzyjemne sytuacje. Mam go już naprawdę serdecznie dość i na samą myśl, że ten człowiek znów mógłby zawracać mi dupę i tracić mój cenny czas robiło mi się niedobrze :/ Serio serio. Kontakty z nim osiągnęły apogeum męczarni dlatego zdecydowałam się je ostatecznie zerwać. Od trzech dni milczy. Nareszcie !! :)
Marcin. Z większymi lub mniejszymi sukcesami, ale wciąż jest ;) Dzwoni, pisze i cierpliwie wyczekuje na moment, kiedy będziemy mogli się zobaczyć. Nie, nie spotkaliśmy się jeszcze, bo najzwyczajniej w świecie nie miałam na to czasu :P Ale spokojnie, nadrobię to w ten weekend ;)
Nadrobię podwójnie, bo mam zamiar się również zobaczyć z Piotrkiem. Ja naprawdę nie wiem, skąd oni czasem się biorą, bo sama ich sobie nie wyszukuję- żeby nie było ! Piotruś to chłopak, którego już spory czas znam. Poznaliśmy się dawno temu na portalu randkowym, kontakt się urwał, ale od jakiegoś czasu na nowo zawiązał. I to z jakim skutkiem :) Jest miło, sympatycznie a co będzie dalej, okaże się niebawem ;) No bo oczywiście nie mam zamiaru bez końca rozmawiać na "dwa fronty" !
Marcin hmm... zraził mnie trochę ostatnio swoim dziwnym, roszczeniowym zachowaniem i dlatego kontakt z Piotrkiem się polepszył, ale co ostatecznie z tych dwóch historii wyniknie okaże się lada dzień :)
Oj wiosna panuje, wiosna :) Może nie za oknem, ale w mojej głowie i serduchu na pewno ;)
Nigdzie w święta nie "wybyłam" (chodzi o puby, kluby itp.), więc nie stąd ten dobry humor ;) Zacznę od Włóczykija, który o dziwo wciąż nie daje mi spokoju, chociaż... chyba wreszcie nadszedł ten czas. Odezwał się tydzień przed świętami. Pisał, dzwonił praktycznie codziennie, ale bez żadnego odzewu z mojej strony. Z nim nie da się "przyjaźnić", bo już próbowałam, dlatego ostatecznie zetknął się z moim milczeniem. Tak jest lepiej, bo to jedyny sposób bym miała święty spokój. Wcześniej wiecznie słyszałam tylko jego żale, puste obietnice; napotykałam kolejne zawody i coraz bardziej absurdalne i nieprzyjemne sytuacje. Mam go już naprawdę serdecznie dość i na samą myśl, że ten człowiek znów mógłby zawracać mi dupę i tracić mój cenny czas robiło mi się niedobrze :/ Serio serio. Kontakty z nim osiągnęły apogeum męczarni dlatego zdecydowałam się je ostatecznie zerwać. Od trzech dni milczy. Nareszcie !! :)
Marcin. Z większymi lub mniejszymi sukcesami, ale wciąż jest ;) Dzwoni, pisze i cierpliwie wyczekuje na moment, kiedy będziemy mogli się zobaczyć. Nie, nie spotkaliśmy się jeszcze, bo najzwyczajniej w świecie nie miałam na to czasu :P Ale spokojnie, nadrobię to w ten weekend ;)
Nadrobię podwójnie, bo mam zamiar się również zobaczyć z Piotrkiem. Ja naprawdę nie wiem, skąd oni czasem się biorą, bo sama ich sobie nie wyszukuję- żeby nie było ! Piotruś to chłopak, którego już spory czas znam. Poznaliśmy się dawno temu na portalu randkowym, kontakt się urwał, ale od jakiegoś czasu na nowo zawiązał. I to z jakim skutkiem :) Jest miło, sympatycznie a co będzie dalej, okaże się niebawem ;) No bo oczywiście nie mam zamiaru bez końca rozmawiać na "dwa fronty" !
Marcin hmm... zraził mnie trochę ostatnio swoim dziwnym, roszczeniowym zachowaniem i dlatego kontakt z Piotrkiem się polepszył, ale co ostatecznie z tych dwóch historii wyniknie okaże się lada dzień :)
Oj wiosna panuje, wiosna :) Może nie za oknem, ale w mojej głowie i serduchu na pewno ;)
sobota, 30 marca 2013
piątek, 29 marca 2013
91. historia lubi się powtarzać
Piątek- drugi dzień wolny od pracy. "Wolny"- tak bym go nazwała. Bo dlaczego teraz mnie bolą plecy? Wiele godzin siedziałam nad papierkami... nie nad sprawdzianami tym razem, ale czy to jakaś znacząca różnica?
Na fb, komórce wiele ważnych i ponaglających wiadomości od znajomych. Bo się nie odzywam, a przecież byliśmy umówieni; bo mnie złapać nie można, o cierpliwym wyczekiwaniu na odzew z mojej strony nie wspomnę :P
Oj było już tak kiedyś, było... Dawno temu, zaraz po studiach, kiedy przytłoczona pracą nie miałam czasu na sen, o innych "przyjemnościach" nie wspominając. Teraz może nie jest aż tak drastycznie, ale wystarczająco bym się zaniepokoiła :/ Znowu nie mam czasu dla siebie i znajomych. Praca, praca i jeszcze raz praca. I co z tego, że za harówę "za dwóch" mam więcej pieniążków? Nie mam czasu ani siły, by je wydać, więc póki co są w ogóle niepożyteczne :/ Do tego jeszcze ta mało mobilizująca mnie zima :/ Muszę coś z tym zrobić, chociaż troszeczkę, bo mnie w końcu nieprzyjemny dołek złapie.
Na fb, komórce wiele ważnych i ponaglających wiadomości od znajomych. Bo się nie odzywam, a przecież byliśmy umówieni; bo mnie złapać nie można, o cierpliwym wyczekiwaniu na odzew z mojej strony nie wspomnę :P
Oj było już tak kiedyś, było... Dawno temu, zaraz po studiach, kiedy przytłoczona pracą nie miałam czasu na sen, o innych "przyjemnościach" nie wspominając. Teraz może nie jest aż tak drastycznie, ale wystarczająco bym się zaniepokoiła :/ Znowu nie mam czasu dla siebie i znajomych. Praca, praca i jeszcze raz praca. I co z tego, że za harówę "za dwóch" mam więcej pieniążków? Nie mam czasu ani siły, by je wydać, więc póki co są w ogóle niepożyteczne :/ Do tego jeszcze ta mało mobilizująca mnie zima :/ Muszę coś z tym zrobić, chociaż troszeczkę, bo mnie w końcu nieprzyjemny dołek złapie.
czwartek, 28 marca 2013
90. zgryzota i rozczarowanie...
To miał być miły, ciepły, świąteczny czas, ale niestety jeszcze sporo przed samymi świętami zamienił się w taki ze zgryzotą, rozczarowaniem i wieloma innymi złymi uczuciami w sercu...
Pożyczyłam laptopa od mojej siostry- któregoś dnia. Chciałam wygodnie obejrzeć film, bo na moim komputerze niestety od jakiegoś czasu jest to niemożliwe (problemy z kabelkiem, wtyczką i nie wiadomo czym jeszcze; czyli jak chcesz by działał to nie ruszaj i nie dotykaj :P ). Moja siostra, fatalny laik komputerowy, tradycyjnie nie zamyka okienek, nie pilnuje haseł i nie zamyka kont. Zwłaszcza tego skypowego. Już od dłuższego czasu rozmawia z kimś wieczorami (nie z kobietą), ale zignorowałam to sądząc, że to tylko niewinna, przelotna znajomość. Siostra ma przecież chłopaka, z którym jest kilkanaście lat (tak, kilkanaście, nie pomyliłam się), więc nie zrobiłaby niczego głupiego. A jeśli ostatecznie wybrałaby nową znajomość, z pewnością postąpi właściwie i, mimo iż to nie będzie łatwe, zdecyduje się na rozstanie. Nie krytykowałabym wtedy jej postępowania, bo jej obecny związek coraz częściej śmierdzi bezcelowością i zresztą nie uważałabym się za osobę, która powinna się w to wszystko wtrącać.
Nie wiem co mnie podkusiło, ale zerknęłam w historię rozmów jej z tym kolesiem. Nie powinnam była, ale teraz wiem, że to się musiało stać. Kłamstwo i zdrada zawsze prędzej czy później wychodzą na jaw, takich rzeczy nie da się ukrywać w nieskończoność.
Włosy mi dęba stanęły...na samą myśl o tym, co tam znalazłam robi mi się niedobrze. Złość, płacz, żal, rozczarowanie- dawno nie miałam takiej kumulacji negatywnych uczuć naraz.
W skrócie: ten facet jest z naszej okolicy, ale mieszka w Irlandii i do Polski przyjeżdża raz na jakiś czas. Spotkali się- najprawdopodobniej już kilka razy. Nie wiem w jakich miejscach, oprócz jednego, pewnego- hotelu.. Zrobili tam sobie m.in. nagą sesję, o innych wieczornych "zajęciach" nie wspomnę. Sam fakt tych wszystkich wydarzeń, rozmów mnie tak nie przeraża, co przede wszystkich ich forma. Te rozmowy są strasznie wulgarne i tak płytkie, że do dziś nie mogę w to uwierzyć. Mnóstwo błędów typu: "czeba, zemnom, skolegom" (i nikt mnie nie przekona, że to nic nie znaczy); ogromna ilość przekleństw (w każdym zdaniu). Rozbierane sesje na skypie, nazywanie mojej mamy gosposią, gadanie o moich zarobkach (!!) i wiele innych rzeczy, od których zrobiło mi się strasznie wstyd. Tak- to ja się zaczęłam wstydzić za to, że mam taką siostrę. Jest ode mnie cztery lata starsza. Wszyscy od zawsze wiedzą, że jest o wiele mniej zaradna i mniej bystra ode mnie, ale że potrafi tak pisać, mówić i się zachowywać w najśmielszych oczekiwaniach się nie spodziewałam ! Przecież wszystko to, co tam znalazłam jest na poziomie rozmowy dwóch meneli ! Jestem tym przerażona !!
I to podejście tego kolesia do niej... widać, że ją ewidentnie wykorzystuje, ma na zawołanie, gdy jest w Polsce, a ta głupia się przed nim popisuje i przybiega kiedy ten zechce... Gdyby chciał z nią być, już dawno by tak się stało. Praca za granicą nie jest przeszkodą. To jednak, mimo wszystko, jej nie usprawiedliwia.
Ja już sama nie wiem, w czym mam upatrywać źródło tego wszystkiego. W tym, że nie poszła na studia dzienne i jej dorywcza praca w sklepie spożywczym zamieniła się w wieloletnią? W tamtejszych znajomościach z koleżankami i kumplami po zawodówce? A może w tym, że od 15-ego roku życia ma jednego chłopaka i nigdy nie wiedziała, czym jest określenie "wyszaleć się"? Wieczne chowanie pod mamusiną spódnicą (aż do dziś! ) też z pewnością ma na to wszystko jakiś wpływ.
Mam straszny mętlik w głowie. Przecież ona ma 35 lat (!) Powinna dojrzewać, mądrzeć a nie się uwsteczniać ! Wychowałyśmy się w tym samym domu, a jesteśmy tak strasznie różne...
Powiedziałam o wszystkim mamie. Płakała razem ze mną. Moja siostra nie zrywa ze swoim chłopakiem, bo musiałaby mu oddać jego samochód... takie banalne, ale prawdziwe wnioski również się pojawiają. A dlaczego do dziś nie mają ślubu?? To też jest wielka zagadka..raz jedno, a raz drugie rzekomo nie chce. Już dawno przestałam w to wnikać.
Moja dewiza "niewtrącania się" traci w tej sytuacji na aktualności. To moja siostra! Ja nie mogę udawać, że wszystko jest w porządku. Mój ojciec dawno temu zdradzał moją mamę, by ją w końcu zostawić. Strasznie ją skrzywdził, ale, co najważniejsze, nie tylko ją. Z siostrą również bardzo mocno to przeżyłyśmy. Nie da się zbudować szczęścia na cudzym nieszczęściu.. To dlatego tak bardzo brzydzę się zdradą. Prawda jest taka, że moja siostra, jako starsza, przeżywała to dwa razy świadomiej i mocniej. Dlaczego więc teraz postępuje tak samo?? Zapomniała jak bardzo ją kiedyś podobna sytuacja dotknęła ??
Zdecydowałyśmy z mamą, że chcemy mieć spokojne święta i rozmowę z siostrą na ten temat (spokojna rozmowa to na pewno nie będzie...) odłożymy po tym czasie. Emocje opadną i dzięki temu racjonalnie do tego podejdziemy. Na pewno zagrozimy jej wyjawieniem wszystkim całej prawdy, ale też chcemy dać szansę, by się ocknęła. Na samą myśl o tym, co mnie czeka w moim domu po świętach mam dreszcze...
Pożyczyłam laptopa od mojej siostry- któregoś dnia. Chciałam wygodnie obejrzeć film, bo na moim komputerze niestety od jakiegoś czasu jest to niemożliwe (problemy z kabelkiem, wtyczką i nie wiadomo czym jeszcze; czyli jak chcesz by działał to nie ruszaj i nie dotykaj :P ). Moja siostra, fatalny laik komputerowy, tradycyjnie nie zamyka okienek, nie pilnuje haseł i nie zamyka kont. Zwłaszcza tego skypowego. Już od dłuższego czasu rozmawia z kimś wieczorami (nie z kobietą), ale zignorowałam to sądząc, że to tylko niewinna, przelotna znajomość. Siostra ma przecież chłopaka, z którym jest kilkanaście lat (tak, kilkanaście, nie pomyliłam się), więc nie zrobiłaby niczego głupiego. A jeśli ostatecznie wybrałaby nową znajomość, z pewnością postąpi właściwie i, mimo iż to nie będzie łatwe, zdecyduje się na rozstanie. Nie krytykowałabym wtedy jej postępowania, bo jej obecny związek coraz częściej śmierdzi bezcelowością i zresztą nie uważałabym się za osobę, która powinna się w to wszystko wtrącać.
Nie wiem co mnie podkusiło, ale zerknęłam w historię rozmów jej z tym kolesiem. Nie powinnam była, ale teraz wiem, że to się musiało stać. Kłamstwo i zdrada zawsze prędzej czy później wychodzą na jaw, takich rzeczy nie da się ukrywać w nieskończoność.
Włosy mi dęba stanęły...na samą myśl o tym, co tam znalazłam robi mi się niedobrze. Złość, płacz, żal, rozczarowanie- dawno nie miałam takiej kumulacji negatywnych uczuć naraz.
W skrócie: ten facet jest z naszej okolicy, ale mieszka w Irlandii i do Polski przyjeżdża raz na jakiś czas. Spotkali się- najprawdopodobniej już kilka razy. Nie wiem w jakich miejscach, oprócz jednego, pewnego- hotelu.. Zrobili tam sobie m.in. nagą sesję, o innych wieczornych "zajęciach" nie wspomnę. Sam fakt tych wszystkich wydarzeń, rozmów mnie tak nie przeraża, co przede wszystkich ich forma. Te rozmowy są strasznie wulgarne i tak płytkie, że do dziś nie mogę w to uwierzyć. Mnóstwo błędów typu: "czeba, zemnom, skolegom" (i nikt mnie nie przekona, że to nic nie znaczy); ogromna ilość przekleństw (w każdym zdaniu). Rozbierane sesje na skypie, nazywanie mojej mamy gosposią, gadanie o moich zarobkach (!!) i wiele innych rzeczy, od których zrobiło mi się strasznie wstyd. Tak- to ja się zaczęłam wstydzić za to, że mam taką siostrę. Jest ode mnie cztery lata starsza. Wszyscy od zawsze wiedzą, że jest o wiele mniej zaradna i mniej bystra ode mnie, ale że potrafi tak pisać, mówić i się zachowywać w najśmielszych oczekiwaniach się nie spodziewałam ! Przecież wszystko to, co tam znalazłam jest na poziomie rozmowy dwóch meneli ! Jestem tym przerażona !!
I to podejście tego kolesia do niej... widać, że ją ewidentnie wykorzystuje, ma na zawołanie, gdy jest w Polsce, a ta głupia się przed nim popisuje i przybiega kiedy ten zechce... Gdyby chciał z nią być, już dawno by tak się stało. Praca za granicą nie jest przeszkodą. To jednak, mimo wszystko, jej nie usprawiedliwia.
Ja już sama nie wiem, w czym mam upatrywać źródło tego wszystkiego. W tym, że nie poszła na studia dzienne i jej dorywcza praca w sklepie spożywczym zamieniła się w wieloletnią? W tamtejszych znajomościach z koleżankami i kumplami po zawodówce? A może w tym, że od 15-ego roku życia ma jednego chłopaka i nigdy nie wiedziała, czym jest określenie "wyszaleć się"? Wieczne chowanie pod mamusiną spódnicą (aż do dziś! ) też z pewnością ma na to wszystko jakiś wpływ.
Mam straszny mętlik w głowie. Przecież ona ma 35 lat (!) Powinna dojrzewać, mądrzeć a nie się uwsteczniać ! Wychowałyśmy się w tym samym domu, a jesteśmy tak strasznie różne...
Powiedziałam o wszystkim mamie. Płakała razem ze mną. Moja siostra nie zrywa ze swoim chłopakiem, bo musiałaby mu oddać jego samochód... takie banalne, ale prawdziwe wnioski również się pojawiają. A dlaczego do dziś nie mają ślubu?? To też jest wielka zagadka..raz jedno, a raz drugie rzekomo nie chce. Już dawno przestałam w to wnikać.
Moja dewiza "niewtrącania się" traci w tej sytuacji na aktualności. To moja siostra! Ja nie mogę udawać, że wszystko jest w porządku. Mój ojciec dawno temu zdradzał moją mamę, by ją w końcu zostawić. Strasznie ją skrzywdził, ale, co najważniejsze, nie tylko ją. Z siostrą również bardzo mocno to przeżyłyśmy. Nie da się zbudować szczęścia na cudzym nieszczęściu.. To dlatego tak bardzo brzydzę się zdradą. Prawda jest taka, że moja siostra, jako starsza, przeżywała to dwa razy świadomiej i mocniej. Dlaczego więc teraz postępuje tak samo?? Zapomniała jak bardzo ją kiedyś podobna sytuacja dotknęła ??
Zdecydowałyśmy z mamą, że chcemy mieć spokojne święta i rozmowę z siostrą na ten temat (spokojna rozmowa to na pewno nie będzie...) odłożymy po tym czasie. Emocje opadną i dzięki temu racjonalnie do tego podejdziemy. Na pewno zagrozimy jej wyjawieniem wszystkim całej prawdy, ale też chcemy dać szansę, by się ocknęła. Na samą myśl o tym, co mnie czeka w moim domu po świętach mam dreszcze...
sobota, 23 marca 2013
89. speszyłam się jak mała dziewczynka ;)
Jakiś czas temu pojechałam z kuzynem po samochód. Nie oglądać, tylko co najwyżej dokończyć transakcję, bo kuzyn już go widział i kwestia zakupu była tylko formalnością. Dlatego nie widziałam potrzeby, by mu towarzyszyć (beze mnie i tak by nim przyjechał), ale mój ulubiony kuzyn się uparł i cóż- nie umiałam mu odmówić. Ostatecznie jechało niemalże pół rodziny ( z moją mamą włącznie) i cała eskapada zamieniła się w przezabawną wycieczkę ;) Do dziś sobie wszyscy żartują, że kuzyn kupił samochód, ale sprzedał kuzynkę ;)
Dyskoteka, klub, pub- to miejsca, w których zdarzało mi się kogoś poznać. Z tego co pamiętam, tylko i wyłącznie. Ale myjnia samochodowa?? Tego się nie spodziewałam w najśmielszych wyobrażeniach o_O Właściciel przyszłego samochodu kuzyna ma właśnie taką myjnię. Gdy oglądaliśmy auto, wjechał do niej nagle wypasiony mercedes. Wysiadł chłopak, który swój wzrok od razu zawiesił na mnie no i się zaczęło :P Najpierw gadka szmatka ze wszystkimi: a dla kogo auto? a skąd przyjechaliście? itp. A rozmowa się rozkręciła na całego, gdy mama mnie przedstawiła jako tą, która jest na wydaniu (!). Myślałam, że się zapadnę pod ziemię ! Fakt, że mama z ciocią zaczęły mnie swatać świadczy o tym, że naprawdę się starzeję :P
Co do samego "zainteresowanego"- z zamkniętymi oczami poznałabym, że to typowy handlarz. Dawno nie słyszałam, by ktoś miał tak gadane, z propozycją podwózki potencjalnej teściowej co niedzielę do kościoła włącznie :P Ale, co najważniejsze, nie jest rasowym podrywaczem, chociaż przyznam szczerze, że dopiero niedawno się w tym utwierdziłam. Wcześniej zakładałam to na sto procent, no bo przecież myjnia?? w biały dzień?? i kompletnie obca dziewczyna nie wiadomo skąd?? Na szczęście jednak rasowy handlarz po wielu smsach i kilku rozmowach telefonicznych okazał się wstępnie "dobrym chłopakiem" i dziś już go tak nie oceniam :)
Droga ku takim wnioskom była dość długa i niespokojna... Chciał się od razu ze mną umówić, przyjechać nawet na drugi dzień na kawę (!). Nie zgodziłam się, bo było to dla mnie wyjątkowo nieprawdopodobne. Nie mogłam uwierzyć, że tak bardzo spodobałam się kompletnie obcemu chłopakowi. Dobrze, że chociaż makijaż miałam, bo generalnie moja osoba była daleka od Baby, która wymalowana, wyczesana, w mini i szpilkach zasuwa do klubu. Włosy spięte, twarz schowana za szalem, figura za puchową kurtką a na nogach... zimowe papucie; tak właśnie wyglądałam :P Dziś to dla mnie naprawdę spory plus, bo odkąd pamiętam marzę, by ktoś pokochał mnie jako zwyczajną dziewczynę, a nie wystrojoną, perfekcyjną przez jeden wieczór na miesiąc lalkę..
Jednak do rzeczy. Marcin (bo tak ma na imię) dzwoni, pisze i naciska, bym się w końcu "określiła". Kurcze chciałabym , ale nie potrafię, bo nawet dobrze nie pamiętam, jak on wygląda :P Te kilkanaście minut, które spędziłam w jego towarzystwie praktycznie cały czas "uciekałam"- i wzrokiem i ciałem, tak strasznie mnie ta cała sytuacja peszyła. Z tego co wiem, nie jest za wysoki, ale swoimi "tekstami" i sympatycznym podejściem do mojej osoby to nadrabia ;) Polubiłam go, ale zauważyłam, że cały czas odwlekam moment, w którym zdecydowałabym się na spotkanie.. Boję się. Nie jego, ale tego, że znów się rozczaruję. Kontakt telefoniczny jest naprawdę bardzo miły i nie chciałabym, by się skończył. Nienormalna jestem prawda?
Wiem, że nie mogę go dłużej zwodzić. No i z drugiej strony, czy muszę zawsze do wszystkiego aż tak poważnie podchodzić?? Przecież to tylko spotkanie, nikt mi nie każe od razu się do ołtarza szykować :P Poza tym, żeby kogoś poznać, to trzeba się spotkać na żywo, a przy mojej trzydziestce na karku nie ma co takich spraw w nieskończoność odwlekać :P Ok, zaproszę go na kawę :)
Ps.Ostatnio lubuję się w polskiej muzyce. Dziś polecam nowy singiel Sylwii Grzeszczak. Niepowiązany tematycznie, ale mimo wszystko miły dla ucha ;)
Ps2."Zdecyduj się dziewczyno, bo przy Tobie to mi się dzień z nocą myli"- uwieeelbiam go za te teksty ;))
Dyskoteka, klub, pub- to miejsca, w których zdarzało mi się kogoś poznać. Z tego co pamiętam, tylko i wyłącznie. Ale myjnia samochodowa?? Tego się nie spodziewałam w najśmielszych wyobrażeniach o_O Właściciel przyszłego samochodu kuzyna ma właśnie taką myjnię. Gdy oglądaliśmy auto, wjechał do niej nagle wypasiony mercedes. Wysiadł chłopak, który swój wzrok od razu zawiesił na mnie no i się zaczęło :P Najpierw gadka szmatka ze wszystkimi: a dla kogo auto? a skąd przyjechaliście? itp. A rozmowa się rozkręciła na całego, gdy mama mnie przedstawiła jako tą, która jest na wydaniu (!). Myślałam, że się zapadnę pod ziemię ! Fakt, że mama z ciocią zaczęły mnie swatać świadczy o tym, że naprawdę się starzeję :P
Co do samego "zainteresowanego"- z zamkniętymi oczami poznałabym, że to typowy handlarz. Dawno nie słyszałam, by ktoś miał tak gadane, z propozycją podwózki potencjalnej teściowej co niedzielę do kościoła włącznie :P Ale, co najważniejsze, nie jest rasowym podrywaczem, chociaż przyznam szczerze, że dopiero niedawno się w tym utwierdziłam. Wcześniej zakładałam to na sto procent, no bo przecież myjnia?? w biały dzień?? i kompletnie obca dziewczyna nie wiadomo skąd?? Na szczęście jednak rasowy handlarz po wielu smsach i kilku rozmowach telefonicznych okazał się wstępnie "dobrym chłopakiem" i dziś już go tak nie oceniam :)
Droga ku takim wnioskom była dość długa i niespokojna... Chciał się od razu ze mną umówić, przyjechać nawet na drugi dzień na kawę (!). Nie zgodziłam się, bo było to dla mnie wyjątkowo nieprawdopodobne. Nie mogłam uwierzyć, że tak bardzo spodobałam się kompletnie obcemu chłopakowi. Dobrze, że chociaż makijaż miałam, bo generalnie moja osoba była daleka od Baby, która wymalowana, wyczesana, w mini i szpilkach zasuwa do klubu. Włosy spięte, twarz schowana za szalem, figura za puchową kurtką a na nogach... zimowe papucie; tak właśnie wyglądałam :P Dziś to dla mnie naprawdę spory plus, bo odkąd pamiętam marzę, by ktoś pokochał mnie jako zwyczajną dziewczynę, a nie wystrojoną, perfekcyjną przez jeden wieczór na miesiąc lalkę..
Jednak do rzeczy. Marcin (bo tak ma na imię) dzwoni, pisze i naciska, bym się w końcu "określiła". Kurcze chciałabym , ale nie potrafię, bo nawet dobrze nie pamiętam, jak on wygląda :P Te kilkanaście minut, które spędziłam w jego towarzystwie praktycznie cały czas "uciekałam"- i wzrokiem i ciałem, tak strasznie mnie ta cała sytuacja peszyła. Z tego co wiem, nie jest za wysoki, ale swoimi "tekstami" i sympatycznym podejściem do mojej osoby to nadrabia ;) Polubiłam go, ale zauważyłam, że cały czas odwlekam moment, w którym zdecydowałabym się na spotkanie.. Boję się. Nie jego, ale tego, że znów się rozczaruję. Kontakt telefoniczny jest naprawdę bardzo miły i nie chciałabym, by się skończył. Nienormalna jestem prawda?
Wiem, że nie mogę go dłużej zwodzić. No i z drugiej strony, czy muszę zawsze do wszystkiego aż tak poważnie podchodzić?? Przecież to tylko spotkanie, nikt mi nie każe od razu się do ołtarza szykować :P Poza tym, żeby kogoś poznać, to trzeba się spotkać na żywo, a przy mojej trzydziestce na karku nie ma co takich spraw w nieskończoność odwlekać :P Ok, zaproszę go na kawę :)
Ps.Ostatnio lubuję się w polskiej muzyce. Dziś polecam nowy singiel Sylwii Grzeszczak. Niepowiązany tematycznie, ale mimo wszystko miły dla ucha ;)
wtorek, 19 marca 2013
88. a wszystko przez tą upartą zimę!
No bo przecież dobrze było. Realizowałam sprawnie materiał, ekspresowo sprawdzałam sprawdziany itp. prace, a nawet zbierałam ocenki podczas bieżących lekcji i co dziś się dzieje?? Ziewam przez co najmniej pół dnia, wszystkie części ciała się chyba ołowiu nażarły, bo tak mi niemiłosiernie ciążą a ochota na pracę, nawet tą niepozorną, wyemigrowała na drugi koniec półkuli ziemskiej :/
Porównując z ostatnim razem, różnica tkwi w tym, że teraz wiem dlaczego tak się dzieje. Zima! Wstrętna, okropna, uparta i wodno- śniegowa zima wróciła! Przygniotła mnie, przysypała moją wczesnowiosenną energię i zagrodziła drogę wszystkim zwiastunom nowej pory roku. Gdyby nie ona, mój zapał do pracy na pewno byłby tak samo silny a tak... pozostaje mi z utęsknieniem wypatrywać jeszcze niedawnego cudownego słoneczka...
Ps. Tragedia się stała- na dodatek.. ciąży mi strasznie i wstyd mi się do niej przyznawać, ale pokrótce napisać mogę. Kolizja mi się zdarzyła i to z powodu własnej, niedoleczonej babskiej głupoty (!). 750 zł- taki dostałam wyrok u blacharza :( I wymarzone zabiegi u kosmetyczki poszły się... echhh szkoda gadać. O bolesnym oszpeceniu mojego upragnionego samochodu nie wspomnę :/
Piosenka jak zwykle troszkę pomaga ;) Niezbyt optymistyczna, ale wykonawcy jakoś tak ostatnio bardzo mi przypadli do gustu. No bo przecież płacz w niczym nie pomoże, więc.. po raz kolejny posłucham :)
Porównując z ostatnim razem, różnica tkwi w tym, że teraz wiem dlaczego tak się dzieje. Zima! Wstrętna, okropna, uparta i wodno- śniegowa zima wróciła! Przygniotła mnie, przysypała moją wczesnowiosenną energię i zagrodziła drogę wszystkim zwiastunom nowej pory roku. Gdyby nie ona, mój zapał do pracy na pewno byłby tak samo silny a tak... pozostaje mi z utęsknieniem wypatrywać jeszcze niedawnego cudownego słoneczka...
Ps. Tragedia się stała- na dodatek.. ciąży mi strasznie i wstyd mi się do niej przyznawać, ale pokrótce napisać mogę. Kolizja mi się zdarzyła i to z powodu własnej, niedoleczonej babskiej głupoty (!). 750 zł- taki dostałam wyrok u blacharza :( I wymarzone zabiegi u kosmetyczki poszły się... echhh szkoda gadać. O bolesnym oszpeceniu mojego upragnionego samochodu nie wspomnę :/
Piosenka jak zwykle troszkę pomaga ;) Niezbyt optymistyczna, ale wykonawcy jakoś tak ostatnio bardzo mi przypadli do gustu. No bo przecież płacz w niczym nie pomoże, więc.. po raz kolejny posłucham :)
sobota, 9 marca 2013
87. dałam radę !
Zniknęło mi się na trochę, a powód powtarzalnie ten sam: praca, praca i jeszcze raz praca. Zapowiedziałam to zresztą domyślnie w ostatnim poście, więc z pewnością nie jesteście zaskoczeni.
Stan na dziś: normalnie już wszystko ogarniam :) Święto Patrona za mną, druga uroczystość również, podobnie jak Dni Otwarte i wyobraźcie sobie, że podołałam :) Od tygodnia tyram za kolegę po fachu zgodnie z nowym planem i, o dziwo, potrafię się do pracy wystroić, wymalować, na bieżąco uśmiechać i mieć ku temu merytoryczne podstawy ;) Nie, nie dzieje się to ze względu na Księcia z Bajki, który, póki co, jeszcze nie dotarł ;P , ale chyba najzwyczajniej w świecie z racji natłoku pracy. Poważnie! Im więcej obowiązków, tym większa mobilizacja do ich realizacji. Przynajmniej taką dziwną "rzecz" zauważyłam u mnie. Chodzę jak nakręcona i mimo zdarzającego się niedoboru snu, naprawdę dobrze sobie radzę :) A może to dzięki wiośnie, która jest już tak blisko? Nie wiem i w sumie przyczyna nie jest istotna. Ważne, że jest dobrze, a na kolejne dni patrzę wyjątkowo optymistycznie :)
Spóźnione życzenia z okazji Dnia Kobiet moje kochane! Wróciłam do Was po małej przerwie i już zabieram się za nadrabianie zaległości ;)
Stan na dziś: normalnie już wszystko ogarniam :) Święto Patrona za mną, druga uroczystość również, podobnie jak Dni Otwarte i wyobraźcie sobie, że podołałam :) Od tygodnia tyram za kolegę po fachu zgodnie z nowym planem i, o dziwo, potrafię się do pracy wystroić, wymalować, na bieżąco uśmiechać i mieć ku temu merytoryczne podstawy ;) Nie, nie dzieje się to ze względu na Księcia z Bajki, który, póki co, jeszcze nie dotarł ;P , ale chyba najzwyczajniej w świecie z racji natłoku pracy. Poważnie! Im więcej obowiązków, tym większa mobilizacja do ich realizacji. Przynajmniej taką dziwną "rzecz" zauważyłam u mnie. Chodzę jak nakręcona i mimo zdarzającego się niedoboru snu, naprawdę dobrze sobie radzę :) A może to dzięki wiośnie, która jest już tak blisko? Nie wiem i w sumie przyczyna nie jest istotna. Ważne, że jest dobrze, a na kolejne dni patrzę wyjątkowo optymistycznie :)
Spóźnione życzenia z okazji Dnia Kobiet moje kochane! Wróciłam do Was po małej przerwie i już zabieram się za nadrabianie zaległości ;)
poniedziałek, 25 lutego 2013
86. migrena
No i się zaczęło... Miałam nadzieję, że przyjdzie po trzech, czterech dniach, ale jednak- migrena z racji natłoku obowiązków dopadła mnie już dziś :/ Dwie akademie, Dni Otwarte Szkoły (to wszystko w odstępie tygodnia!) i na dodatek pomysł starszego kolegi po fachu pójścia na dłuższy urlop...o bieżących lekcjach, sprawdzianach i kiblowaniu w wieczorówce do 20 nie wspomnę ($#%&^?*!). Chyba nawet pisać o tym nie mogę, bo zamiast się uspokajać to idzie w całkiem drugą stronę :( Ojapierdzielęmać!! Zamiast zacząć z impetem, skupiałam się dziś na zżeraniu tabletek przeciwbólowych..
Jutro z samego rana, jutro będę zwarta i gotowa do pracy, z uśmiechem i energią na twarzy, ot co! *i przytup obcasem ;) I niech tylko ktoś mi choć szepnie słówko, że nauczyciele to obiboki to podrapię, pogryzę, poćwiartuję i zrzucę z mostu !
Ulubiona piosenka Queena gwarancją przypływu niewzmożonej energii :]
Jutro z samego rana, jutro będę zwarta i gotowa do pracy, z uśmiechem i energią na twarzy, ot co! *i przytup obcasem ;) I niech tylko ktoś mi choć szepnie słówko, że nauczyciele to obiboki to podrapię, pogryzę, poćwiartuję i zrzucę z mostu !
Ulubiona piosenka Queena gwarancją przypływu niewzmożonej energii :]
sobota, 23 lutego 2013
85. koniec laby..:/
Koniec przyjemnych, spokojnych i konstruktywnych ferii. A było tak pięknie.. Pięknie, bo intensywnie i pracowicie. Wiele rzeczy planowałam, nie wszystkie zrealizowałam, ale i tak jestem zadowolona :) Cieszę się z tego, co mi się udało zrobić i wiem, że z każdym tygodniem będę robiła coraz więcej, aż któregoś ładnego słonecznego dnia stwierdzę, że wreszcie jestem "do przodu" :)
Sprawdziany sprawdziłam, kilka książek przeczytałam, wiele niezbędnych porządków zrobiłam; byłam na zakupach, na których straciłam sporo pieniędzy nie tylko na ciuchy, ale i na książki i wreszcie (!) zdecydowałam się na diametralną zmianę fryzury. No może nie fryzury, co przede wszystkim koloru włosów. Wciąż mam długie, tak jak lubię, ale z blondynki stałam się brunetką :) Myślałam o tym już od dawna, ale nie miałam odwagi. Pod tym względem, odkąd pamiętam, byłam tradycjonalistką, której jednak po cichu marzyła się fajna znacząca zmiana. Tego typu "innowacje" raz na jakiś czas są dobre- zwłaszcza dla kobiety ;) Jest teraz taka moda na "dwukolorowe" włosy i właśnie na to się zdecydowałam. Mniej więcej jak na zdjęciu poniżej:
Sprawdziany sprawdziłam, kilka książek przeczytałam, wiele niezbędnych porządków zrobiłam; byłam na zakupach, na których straciłam sporo pieniędzy nie tylko na ciuchy, ale i na książki i wreszcie (!) zdecydowałam się na diametralną zmianę fryzury. No może nie fryzury, co przede wszystkim koloru włosów. Wciąż mam długie, tak jak lubię, ale z blondynki stałam się brunetką :) Myślałam o tym już od dawna, ale nie miałam odwagi. Pod tym względem, odkąd pamiętam, byłam tradycjonalistką, której jednak po cichu marzyła się fajna znacząca zmiana. Tego typu "innowacje" raz na jakiś czas są dobre- zwłaszcza dla kobiety ;) Jest teraz taka moda na "dwukolorowe" włosy i właśnie na to się zdecydowałam. Mniej więcej jak na zdjęciu poniżej:
Efekt jest naprawdę ciekawy i odkąd widoczny u mnie, słucham tylko komplementów :) Na początku trudno mi się było przyzwyczaić (bardzo długo byłam blondynką), ale oglądający się za mną mężczyźni powoli mnie przekonują, że to był dobry krok ;)
No cóż, koniec "plotek";), czas wreszcie na pracę. Poniedziałek tuż tuż i akademia z okazji Święta Patrona Szkoły również. Już teraz na samą myśl mam dreszcze ze stresu, bo jest przygotowywana w tym roku pod moim kierunkiem i bardzo się martwię, by wszystko dobrze wypadło. Trzymajcie za mnie kciuki!
poniedziałek, 18 lutego 2013
84. lubię cmentarze
Lubię cmentarze. Zwłaszcza żydowskie, ale te już z racji historycznych zainteresowań.
Same cmentarze lubię, bo tak jak żadne inne miejsca, bardzo mnie uspokajają. Panuje tam taka cisza i stabilizacja. Na cmentarzu wszystko jest takie zgodne, poukładane i ... życiowo mądre. Oni już nie mają zmartwień, problemów; ich już nic nie boli, nie uwiera. Są w takim stanie, którego im wielokrotnie zazdroszczę: mają święty, błogi spokój.
Gdy mam troski, problemy, mętlik w głowie, to właśnie to miejsce dodaje mi sił. Paradoksalnie. Siadam wtedy przy jednym ze znajomych mi grobów, zamykam oczy i delektuję się wspaniałą, tamtejszą ciszą. Słyszę co najwyżej lekki szelest brzozowych liści i strumień wody, która napełnia jedną z butelek bywających tam starszych, schorowanych kobiet.
Kiedyś chciałam tam siąść i najzwyczajniej w świecie poczytać książkę. Powstrzymałam się, bo wiem jak by inni to postrzegali: dziwaczka. A szkoda, bo to na pewno nie świadczy o mądrości i realnym podejściu do życia, tylko co najwyżej o strachu- przed śmiercią. Bo niestety rzadko kiedy o niej rozmawiamy, mimo iż, według mnie, powinniśmy. Śmierć jest taką samą częścią nas jak życie. Każdy w końcu umrze a unikanie tego tematu nas przed tym nie uchroni. Ja, w przeciwieństwie do wielu osób, lubię o tym rozmawiać. Nie chcę być nieprzygotowana, nieuświadomiona, a już w najgorszym wypadku wystraszona. Obawy na pewno będą, bo przecież zawsze boimy się tego, co nieznane. Najważniejsze jednak dla mnie będzie to, że wyjdę im naprzeciw. Ciągła "ucieczka" w niczym mi nie pomoże.
Może właśnie dlatego tak lubię cmentarze? Może tamtejsi ludzie pomagają mi się oswoić ze śmiercią i dają nadzieję, że nie jest ona gorsza od życia?
Paradoksalnie cmentarze lubię, a zmarłych ludzi się panicznie boję. Wtedy, gdy leżą w trumnie. Są tacy obcy i kompletnie do siebie niepodobni. Dlatego nie pożegnałam się z babcią i przez jakiś czas sobie to wyrzucałam. Gdy jednak przyszła do mnie we śnie, strachu nie było ani trochę. Ucieszyłam się, że mnie "odwiedziła". Czy bałabym się widząc ją w postaci zjawy? Nie wiem, ale na pewno bardzo bym się starała, by tak nie było.
Kirkut na Kazimierzu w Krakowie
Same cmentarze lubię, bo tak jak żadne inne miejsca, bardzo mnie uspokajają. Panuje tam taka cisza i stabilizacja. Na cmentarzu wszystko jest takie zgodne, poukładane i ... życiowo mądre. Oni już nie mają zmartwień, problemów; ich już nic nie boli, nie uwiera. Są w takim stanie, którego im wielokrotnie zazdroszczę: mają święty, błogi spokój.
Gdy mam troski, problemy, mętlik w głowie, to właśnie to miejsce dodaje mi sił. Paradoksalnie. Siadam wtedy przy jednym ze znajomych mi grobów, zamykam oczy i delektuję się wspaniałą, tamtejszą ciszą. Słyszę co najwyżej lekki szelest brzozowych liści i strumień wody, która napełnia jedną z butelek bywających tam starszych, schorowanych kobiet.
Kiedyś chciałam tam siąść i najzwyczajniej w świecie poczytać książkę. Powstrzymałam się, bo wiem jak by inni to postrzegali: dziwaczka. A szkoda, bo to na pewno nie świadczy o mądrości i realnym podejściu do życia, tylko co najwyżej o strachu- przed śmiercią. Bo niestety rzadko kiedy o niej rozmawiamy, mimo iż, według mnie, powinniśmy. Śmierć jest taką samą częścią nas jak życie. Każdy w końcu umrze a unikanie tego tematu nas przed tym nie uchroni. Ja, w przeciwieństwie do wielu osób, lubię o tym rozmawiać. Nie chcę być nieprzygotowana, nieuświadomiona, a już w najgorszym wypadku wystraszona. Obawy na pewno będą, bo przecież zawsze boimy się tego, co nieznane. Najważniejsze jednak dla mnie będzie to, że wyjdę im naprzeciw. Ciągła "ucieczka" w niczym mi nie pomoże.
Może właśnie dlatego tak lubię cmentarze? Może tamtejsi ludzie pomagają mi się oswoić ze śmiercią i dają nadzieję, że nie jest ona gorsza od życia?
Paradoksalnie cmentarze lubię, a zmarłych ludzi się panicznie boję. Wtedy, gdy leżą w trumnie. Są tacy obcy i kompletnie do siebie niepodobni. Dlatego nie pożegnałam się z babcią i przez jakiś czas sobie to wyrzucałam. Gdy jednak przyszła do mnie we śnie, strachu nie było ani trochę. Ucieszyłam się, że mnie "odwiedziła". Czy bałabym się widząc ją w postaci zjawy? Nie wiem, ale na pewno bardzo bym się starała, by tak nie było.
Kirkut na Kazimierzu w Krakowie
Subskrybuj:
Posty (Atom)