To nie przez tą pogodę, przecież we wcześniejsze słoneczne dni było podobnie. Wstaję do pracy jak na skazanie. Co chwilę odliczam godziny do końca. Na konkursy zerkam tylko ukradkiem, tematyczne rozmowy z kolegami "po fachu" omijam wielkim łukiem; o pomysłach na dodatkowe przedsięwzięcia nie wspomnę. Sprawy wychowawcze kompletnie mnie nie interesują, a przecież teraz właśnie powinny najbardziej.
Po ostatnim dzwonku wybiegam stamtąd niczym wystrzelona z procy. Cieszę się, że wreszcie jestem w domu (nawet z tego powodu podśpiewuję), ale moja radość blednie, gdy przypominam sobie o leżących na biurku sprawdzianach. Do pracy mam 20 minut piechotą, a nawet dreptać mi się tam nie chce. Wyciągam samochód z garażu i myślę tylko o tym, jak przyjemnie będzie równie szybko wrócić..
Lekcje też postawiają wiele do życzenia. Brakuje zapału, chęci i mobilizacji. Ostatnio nawet od biurka nie umiem się oderwać, bo mam siłę tylko na podytkowanie notatki i zadanie pracy na 45 minut.
Gdzie się podziała ta uśmiechnięta i kreatywna nauczycielka? Co się stało z jej zawodową satysfakcją i niekończącymi się pomysłami? A może trzeba zacząć od tego, dlaczego tak się stało?
Znudzenie, rozczarowanie czy może przepracowanie? Sama rozważam tych kilka opcji. W zeszłym roku tak ciężko pracowałam, tyle osiągnęłam i tyle poświęciłam, ale nawet słowa dziękuję nie usłyszałam. Czy to dlatego? A może dłuższy urlop kolegi z pracy i moje niedawne, tuż do odejścia klas maturalnych, trzydziestogodzinne wyczerpujące tyranie jest wszystkiemu winne? A może wszystko naraz? Sama już nie wiem.. Jedyne, co wiem na pewno to to, że nie znoszę tego stanu. Nie znoszę skwaszonej miny w pracy i ciągłej ucieczki od wszystkiego, co jest z nią związane. Nie znoszę swojego znużenia i to wieczne odliczanie do każdego dłuższego urlopu też mnie już cholernie męczy..
To trwa co najmniej jeden semestr i marzę o tym, by się wreszcie skończyło. Tylko tak strasznie trudno mi to zwalczyć... co mam zrobić, by zrzucić z siebie tą ciężką, przesłaniającą moją pracę skorupę? Pomóżcie proszę..
W obecnej chwili czuję się podobnie. Zbliża się koniec roku i przeraża mnie ta cała biurokracja,sprawdziany,testy, sprawozdania, rady itp.... Marzę o urlopie. Jestem cholernie zmęczona. Kto nie pracował w szkole, ten nie ma zielonego pojęcia o czym mówimy. Jeszcze trochę.... potem naładujemy akumulatory i może znowu na jakiś czas wystarczą.
OdpowiedzUsuńSerdeczności.
Kochana jedno jest pewne, musisz sobie zafundować RESET. A jak to zrobisz to już Twoja w tym głowa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
cienie i blaski
Mam podobnie kochana..takie "huśtawki" kreatywności i totalnej bierności. Taki chyba już jest ten zawód. Zwalam to na przepracowanie jednak i czasami niepowodzenia życia prywatnego, bo trudno odseparowac jedno od drugiego i to się przeplata. Ale czerpmy z tych naszych uczniowskich mordek energię, gdy nie ma już z czego innego:)
OdpowiedzUsuńNIe można nieustannie działać na najwyższych obrotach, kiedyś organizm da znać, że ma dość i chce odpocząć. Jesteśmy tylko ludźmi, mnie też czasem się zwyczajnie nie chce. Ale ten stan przechodzi
OdpowiedzUsuńA mówi się, że to dzieciaki czekają na dzwonek. Okazuje się jednak, że nie tylko oni :) A wypalenie? Nawet jeśli to jest to, to nie znaczy, że już tak będzie zawsze. Każdy ma prawo do gorszych dni.
OdpowiedzUsuńJa mam wrażenie że to trpoche wina pogody, rutyna, wszystko po trochu i cżłowiek łapie jakiegos takiego zamulacza i ciężko wykrzesac z siebie energię i chęć na cokolwiek... Wierzę, że i w Twoja buźkę zaświeci słoneczko i zresetujesz się po szkolnych robótkach :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, fusiara