środa, 3 sierpnia 2011

14. D.

   D. wsiadł wczoraj po pracy w samochód i przyjechał do mnie z Wrocławia na jeden wieczór. Stęsknił się. To miłe... i niestety w żaden inny sposób nie potrafię tego skomentować.
     Bardzo mu na mnie zależy- to widać. Często mi mówi, jaki jest ze mną szczęśliwy, jak bardzo za mną tęsknił i jak cudownie się przy mnie czuje.. Bywały dni, kiedy potrafiłam odwzajemnić jego uczucia. Wszystko jednak do momentu, gdy się zorientowałam, jak bardzo się od siebie różnimy i jak niemożliwe jest nasze porozumienie w wielu kwestiach. Kto by pomyślał, bo przecież początek był wręcz idealny...
     Z D. znam się już naprawdę sporo czasu. Jednak słowo "koleżeństwo" oznaczałoby tutaj zdecydowanie zbyt wiele. To najlepszy kolega mojego kuzyna i w takich też okolicznościach został mi przedstawiony. Nasza znajomość ograniczała się tylko i wyłącznie do słowa "cześć" na ulicy lub paru zdań raz na kilka miesięcy w trakcie wspólnej, "osiedlowej" drogi do domu.
     Odezwał się do mnie któregoś wieczoru, ok. 2 miesięcy temu i zaproponował wspólny wypad na miasto. I tak się zaczęła nasza przyjaźń. Liczne wieczory, długie rozmowy, spacery; naprawdę świetnie się rozumieliśmy i wręcz bajecznie spędzaliśmy czas. D. ma w sobie tyle samo z dziecka co ja;) Z entuzjazmem oglądał ze mną gwiazdy i jeździł na rowerze. Będąc razem szybko zapominaliśmy o problemach i trudach życia codziennego.
     Ten pierwszy, cudowny miesiąc spędzaliśmy tylko i wyłącznie jako kolega i koleżanka. Od kilku tygodni jesteśmy razem i zdarzają się momenty, kiedy moglibyśmy wydrapać sobie oczy... W łóżku jest nam cudownie, ale co z tego, skoro na co dzień bez przerwy się kłócimy; i co najgorsze, nie jesteśmy w stanie znaleźć kompromisów. Kłótnia kończy się tylko i wyłącznie dlatego, że na horyzoncie znajduje się wiele absorbujących spraw, którymi trzeba się zająć. Żal pozostaje, ale niechęć do hałasów przeważa.
     Owszem, próbowaliśmy z tym wszystkim dojść "do ładu", ale niestety bezskutecznie. Rzekome kompromisy nie przynosiły zadowolenia, a kłótni zamiast ubywać wciąż przybywało. Sytuacja nadal jest taka sama. Ja to widzę, ale D. za bardzo na mnie zależy, by mógł się zgodzić na nasze rozstanie. Jemu się chyba wydaje, że jak bez przerwy będzie wyznawał swoje uczucia wobec mojej osoby, to wszystko nagle będzie idealnie.
   A przecież, gdy byliśmy znajomymi, tak świetnie się rozumieliśmy, tak rewelacyjnie spędzaliśmy ze sobą czas, więc co do jasnej cholery jest teraz nie tak?? Koleżeństwo a bycie ze sobą to kolosalna różnica- to jedyna odpowiedź jaka mi przychodzi do głowy.
     Nie chcę być z D., wiem to na sto procent. Dlaczego mu jeszcze o tym nie powiedziałam? Bo mam ten remont na głowie, a co za tym idzie, mnóstwo spraw do zrobienia, załatwienia, więc wywoływanie kolejnych "problemów" absolutnie mi się nie uśmiecha. To nie będzie kwestia jednego telefonu i zdania. D. będzie naciskał, walczył o nas, a ja naprawdę nie jestem w stanie dźwigać tego teraz na swoich barkach.
   Spokojnie. Na trudny moment przyjdzie odpowiednia pora. I to na pewno już niebawem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz