D. wsiadł wczoraj po pracy w samochód i przyjechał do mnie z Wrocławia
na jeden wieczór. Stęsknił się. To miłe... i niestety w żaden inny
sposób nie potrafię tego skomentować.
Bardzo mu na mnie zależy- to widać. Często mi mówi, jaki jest ze mną
szczęśliwy, jak bardzo za mną tęsknił i jak cudownie się przy mnie
czuje.. Bywały dni, kiedy potrafiłam odwzajemnić jego uczucia. Wszystko
jednak do momentu, gdy się zorientowałam, jak bardzo się od siebie
różnimy i jak niemożliwe jest nasze porozumienie w wielu kwestiach. Kto
by pomyślał, bo przecież początek był wręcz idealny...
Z D. znam się już naprawdę sporo czasu. Jednak słowo "koleżeństwo"
oznaczałoby tutaj zdecydowanie zbyt wiele. To najlepszy kolega mojego
kuzyna i w takich też okolicznościach został mi przedstawiony. Nasza
znajomość ograniczała się tylko i wyłącznie do słowa "cześć" na ulicy
lub paru zdań raz na kilka miesięcy w trakcie wspólnej, "osiedlowej"
drogi do domu.
Odezwał się do mnie któregoś wieczoru, ok. 2 miesięcy temu i
zaproponował wspólny wypad na miasto. I tak się zaczęła nasza przyjaźń.
Liczne wieczory, długie rozmowy, spacery; naprawdę świetnie się
rozumieliśmy i wręcz bajecznie spędzaliśmy czas. D. ma w sobie tyle
samo z dziecka co ja;) Z entuzjazmem oglądał ze mną gwiazdy i jeździł
na rowerze. Będąc razem szybko zapominaliśmy o problemach i trudach
życia codziennego.
Ten pierwszy, cudowny miesiąc spędzaliśmy tylko i wyłącznie jako
kolega i koleżanka. Od kilku tygodni jesteśmy razem i zdarzają się
momenty, kiedy moglibyśmy wydrapać sobie oczy... W łóżku jest nam
cudownie, ale co z tego, skoro na co dzień bez przerwy się kłócimy; i
co najgorsze, nie jesteśmy w stanie znaleźć kompromisów. Kłótnia kończy
się tylko i wyłącznie dlatego, że na horyzoncie znajduje się wiele
absorbujących spraw, którymi trzeba się zająć. Żal pozostaje, ale
niechęć do hałasów przeważa.
Owszem, próbowaliśmy z tym wszystkim dojść "do ładu", ale niestety
bezskutecznie. Rzekome kompromisy nie przynosiły zadowolenia, a kłótni
zamiast ubywać wciąż przybywało. Sytuacja nadal jest taka sama. Ja to
widzę, ale D. za bardzo na mnie zależy, by mógł się zgodzić na nasze
rozstanie. Jemu się chyba wydaje, że jak bez przerwy będzie wyznawał
swoje uczucia wobec mojej osoby, to wszystko nagle będzie idealnie.
A przecież, gdy byliśmy znajomymi, tak świetnie się rozumieliśmy, tak
rewelacyjnie spędzaliśmy ze sobą czas, więc co do jasnej cholery jest
teraz nie tak?? Koleżeństwo a bycie ze sobą to kolosalna różnica- to
jedyna odpowiedź jaka mi przychodzi do głowy.
Nie chcę być z D., wiem to na sto procent. Dlaczego mu jeszcze o tym
nie powiedziałam? Bo mam ten remont na głowie, a co za tym idzie,
mnóstwo spraw do zrobienia, załatwienia, więc wywoływanie kolejnych
"problemów" absolutnie mi się nie uśmiecha. To nie będzie kwestia
jednego telefonu i zdania. D. będzie naciskał, walczył o nas, a ja
naprawdę nie jestem w stanie dźwigać tego teraz na swoich barkach.
Spokojnie. Na trudny moment przyjdzie odpowiednia pora. I to na pewno już niebawem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz