Pierwszą próbę zerwania z D. mam już za sobą. Nieudaną niestety. Po
słowach "to koniec" jeszcze tego samego dnia przyjechał do mnie z
Wrocławia. Było mi ciężko i nie udało mi się przezwyciężyć potrzeby
wsparcia. Ciągłe wyrzuty, kłótnie z mamą o pierdoły- ten remont zaczął
mnie powoli przerastać. Potrzebowałam kogoś, a był tylko on, więc.. nie
poradziłam sobie z próbą rozstania. Boże, jak on bardzo chce ze mną
być.. Ale nie można być z kimś na siłę i czas najwyższy skończyć tę
farsę.
Piątkowy wieczór i sobotni poranek stuprocentowo mnie w
tym utwierdził. Spotkałam się z kimś, z kim kiedyś byłam. Trudno
nazwać te trzy miesiące poważnym związkiem, ale wspomnienia i pamięć
zostały. Zwłaszcza z jego strony. Jednak do rzeczy. Piątkowy wieczór
spędziłam z R. (oby w przyszłości mi nie zabrakło literek alfabetu:P) i
już nie pamiętam kiedy się czułam przy kimś tak swobodnie jak przy
nim. W sobotni poranek spotkałam się z D. i nie minęła nawet godzina, a
już się zdążyliśmy pohakać o bzdurę. Sobotni wieczór mieliśmy spędzić
razem, a skończyło się tak, że każde z nas spędziło go ze swoimi
znajomymi. Nic dodać nic ująć. Postawiłam kropkę nad "i"i absolutnie
nie ma szans na to, bym zmieniła zdanie. I nieważne, czy zdecyduję się
spotykać z R., czy cała ta sprawa rozejdzie się po kościach. Nigdy
więcej nie pozwolę na to, żeby D. choć przez moment mnie
unieszczęśliwiał. Podejrzewam, że nasze obecne nieodzywanie się bierze
za kolejny zgrzyt, ale przy najbliższej okazji na pewno go uświadomię,
że tym razem happy endu nie będzie.
M. się odezwał. Znów jest
rozpatrywana kwestia spotkania, ale doświadczenie mnie nauczyło nie
wiązać z tym większych nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz