Odkąd pamiętam, uważałam Go za jednego z najprzystojniejszych
facetów w mojej mieścinie. Miał ten błysk w oku i charakterystyczny
szelmowski uśmiech- powszechna kobieca słabość ;) A Jego miała jedna z
najbardziej seksownych, wyrafinowanych i bezczelnie pewnych siebie
kobiet z mojego osiedla. Ich "miłość" to czas mojego liceum i też, z
tego co pamiętam, w tym samym czasie się skończyła. Rzuciła Go. Ponoć
bardzo to przeżył, ale cóż- nawet On musiał żyć dalej.
Po powrocie ze studiów, rozpoznałam Go wśród ministrantów naszej
parafii. Służenie do mszy jest dla mnie jednym z wielu chłopięcych/
męskich zajęć, więc jeszcze wtedy się nie zdziwiłam. Za każdym razem,
gdy zbierał ofiarę cieszyłam się, że będzie choć przez chwilę tak
blisko. Nie, nigdy o Nim nie marzyłam i nie dlatego chodziłam do
kościoła. Po prostu miło było choć przez chwilę zawiesić wzrok na
przystojnym mężczyźnie ;) Zdziwiłam się dopiero dzisiaj, gdy Go
zobaczyłam... w czarnej sutannie :O
Nieokiełznany, wiecznie imprezujący, wyszczekany i świadomy swej
urody... Taki zawsze był, a dziś rozdawał komunię wiernym. Ciężko
znaleźć mi odpowiednią szufladkę w głowie, by to zapakować. Chociaż, po
dłuższym namyśle stwierdzam, że może to i nawet dobrze? Może duchownymi
powinni być przede wszystkim Ci, którzy wszystkiego zaznali? Wtedy
rezygnowaliby z tych doznań świadomie, by na przyszłość ustrzec się
przed "pokusami" tego, co nieznane... Mój wujek- duchowny ma dwójkę
dzieci. I jestem prawie pewna, że przed święceniami nie zaznał ciała
żadnej kobiety...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz