Kierowca- zawód nadzwyczaj powszechny.
Nie raz jadąc krajówką widzimy mijane vany i ciężarówki: dostawca
sklepu spożywczego, chemicznego; przedstawiciel wybranej firmy. Zawód
nie byłby w nijaki sposób przeze mnie wyszczególniany, gdyby nie fakt,
że różni się znacząco czasem pracy od innych stanowisk. Przeciętny
dostawca pracuje osiem godzin dziennie (jak dobrze pójdzie). Kierowca
krajowej ciężarówki- od poniedziałku do piątku (w porywach do soboty),
a jeżdżący po całej Europie dwa, trzy a nawet cztery tygodnie. Co się
z tym więc wiąże? Przede wszystkim fakt, że im większy samochód, tym
jego prowadzący rzadziej bywa w domu.
Moimi sąsiadami
jest młode małżeństwo. Mogłabym równie dobrze napisać młoda matka z
dwójką dzieci, bo głowa rodziny jest bardziej gościem niż domownikiem.
Tata bowiem pracuje jako kierowca; jeździ po całej Europie i w domu
bywa raz na dwa, trzy tygodnie, w sezonie letnim co najwyżej raz na
miesiąc. Żona sąsiada jest wyjątkowo obowiązkową i zaradną kobietą: co
rano wyprawia dzieci do szkoły, idzie do pracy, po niej je odbiera;
gotuje obiad, na bieżąco sprząta, pierze, chodzi na zakupy i z
latoroślami na spacery. W tym też nie byłoby nic nadzwyczajnego (znamy
wiele przykładów wzorowych matek), gdyby nie fakt, że wszystko to,
mimo posiadania męża, robi sama. Rura jej pęknie w kuchni, szafka
spadnie, to biedna musi czekać całe tygodnie, by druga połówka mogła
się tym zająć. Gdy wreszcie się doczeka, naprawy domowe i tak nie są
pewne, bo mąż zmęczony po wielu tygodniach pracy, chce odpocząć i mieć
święty spokój... Ot, życie żony kierowcy.
A co z dziewczyną kierowcy? Gdy poznaliśmy się z Włóczykijem nie chciał mi od razu powiedzieć, czym się zajmuje. Bał się, że się wystraszę. Wreszcie po moich wyobrażeniach pracownika domu pogrzebowego lub kostnicy wyznał, że jest kierowcą. Od poniedziałku do piątku jest w trasie, na weekendy wraca do domu. Zareagowałam z ulgą (patrz- wcześniejsze domysły) i Go uspokoiłam mówiąc, że jeśli w każdy weekend jest w domu, to Jego praca naprawdę nie jest dla nas przeszkodą. Wszyscy znamy realia współczesnych zawodów: harówka od rana do wieczora, często w niedziele i święta, a jak ci się nie podoba to wypier....., bo na Twoje miejsce jest dziesięciu innych. Polska (i nie tylko) rzeczywistość. Najbliżsi i tak, nawet jeśli uda im się na tygodniu "minąć", rzadko mają czas, by porozmawiać, więc nie ma co się martwić tygodniową nieobecnością. Inna sprawa (przynajmniej dla mnie), gdy ta nieobecność jest dłuższa.
Włóczykij napomknął kiedyś o możliwości kursów po Europie. Doskonale wiem z czym to się wiąże, więc od razu postawiłam sprawę jasno: jeśli będziesz bywał w domu rzadziej niż raz w tygodniu, to nasza znajomość nie ma sensu. Wiem, że są kobiety, których mężów miesiącami nie ma w domu i z tym żyją. Nie krytykuję ich za to; jeśli są w stanie to zaakceptować to niech i tak będzie. Życie jednak to przede wszystkim wolna wola i możliwość decydowania, a ja mówię NIE. Nie chcę widywać swojej drugiej połówki od święta i za każdym razem Go na nowo poznawać. Są w życiu bowiem ważniejsze rzeczy od banknotów, bo bezcenne; to przyjaciele, rodzina i ukochana osoba. Posiadanie pieniędzy jest fajne, ale nie za wszelką cenę..
Włóczykij zrozumiał moją postawę i więcej do tego tematu nie wracał. Aż do wczoraj. Zwalnia się jeden z pracowników kursujących po Francji i otrzymał propozycję, by go zastąpić. Mówię mu i tłumaczę po raz "enty" dlaczego nie zmienię zdania, a On wciąż: "ale dlaczego; zobaczymy" itp... Przez samo Jego "zobaczymy" może się wszystko rozsypać, więc kto wie, czy za parę dni nie będę musiała zmienić tytułu postu na "była dziewczyna kierowcy"..
A co z dziewczyną kierowcy? Gdy poznaliśmy się z Włóczykijem nie chciał mi od razu powiedzieć, czym się zajmuje. Bał się, że się wystraszę. Wreszcie po moich wyobrażeniach pracownika domu pogrzebowego lub kostnicy wyznał, że jest kierowcą. Od poniedziałku do piątku jest w trasie, na weekendy wraca do domu. Zareagowałam z ulgą (patrz- wcześniejsze domysły) i Go uspokoiłam mówiąc, że jeśli w każdy weekend jest w domu, to Jego praca naprawdę nie jest dla nas przeszkodą. Wszyscy znamy realia współczesnych zawodów: harówka od rana do wieczora, często w niedziele i święta, a jak ci się nie podoba to wypier....., bo na Twoje miejsce jest dziesięciu innych. Polska (i nie tylko) rzeczywistość. Najbliżsi i tak, nawet jeśli uda im się na tygodniu "minąć", rzadko mają czas, by porozmawiać, więc nie ma co się martwić tygodniową nieobecnością. Inna sprawa (przynajmniej dla mnie), gdy ta nieobecność jest dłuższa.
Włóczykij napomknął kiedyś o możliwości kursów po Europie. Doskonale wiem z czym to się wiąże, więc od razu postawiłam sprawę jasno: jeśli będziesz bywał w domu rzadziej niż raz w tygodniu, to nasza znajomość nie ma sensu. Wiem, że są kobiety, których mężów miesiącami nie ma w domu i z tym żyją. Nie krytykuję ich za to; jeśli są w stanie to zaakceptować to niech i tak będzie. Życie jednak to przede wszystkim wolna wola i możliwość decydowania, a ja mówię NIE. Nie chcę widywać swojej drugiej połówki od święta i za każdym razem Go na nowo poznawać. Są w życiu bowiem ważniejsze rzeczy od banknotów, bo bezcenne; to przyjaciele, rodzina i ukochana osoba. Posiadanie pieniędzy jest fajne, ale nie za wszelką cenę..
Włóczykij zrozumiał moją postawę i więcej do tego tematu nie wracał. Aż do wczoraj. Zwalnia się jeden z pracowników kursujących po Francji i otrzymał propozycję, by go zastąpić. Mówię mu i tłumaczę po raz "enty" dlaczego nie zmienię zdania, a On wciąż: "ale dlaczego; zobaczymy" itp... Przez samo Jego "zobaczymy" może się wszystko rozsypać, więc kto wie, czy za parę dni nie będę musiała zmienić tytułu postu na "była dziewczyna kierowcy"..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz