Nijako mi. Bezpłciowo, bezsmakowo- po prostu nijako. Mam kolejne
remontowe dylematy i nawet takimi codziennymi sprawami nie mam się z
kim podzielić. D. jaki był taki był, ale rozmawialiśmy często. Pominę
fakt, że z różnym efektem, bo najważniejsze jest to, że miałam z kim
się tym wszystkim podzielić. Nie, niczego nie idealizuję. Rozstałam się
z D. i wciąż uważam, że to słuszna decyzja. Tylko, że teraz znów
jestem sama i gapienie się w ścianę to dziś moje jedyne kreatywne
zajęcie.
Otrzymałam komentarz do postu jestem nieszczęśliwa cytuję:
"znajdź sobie jakieś hobby". Ile ludzi, tyle poglądów, nawet tych w
dobrej wierze, ale mimo wszystko ręce mi opadły.. Znajdź sobie jakieś
hobby? Mam 29lat. Skończyłam dwa kierunki studiów i spełniam się w
swojej wymarzonej pracy. Posiadam mnóstwo zainteresowań i zajęć, a od
października idę na kolejne studia. Moje życie to częsta radość z małych
i większych rzeczy przeplatana nowymi twarzami i miejscami. Jedyny
minus tego wszystkiego to brak obok mnie odpowiedniej osoby, która cały
ten obraz dopełni. Czy hobby więc cokolwiek zmieni? Nie użalam się nad
sobą, nie rozdrabniam nad przyczynami- po prostu stwierdzam fakt.
Jestem sama, jest mi z tym źle i na pewno nie mam zamiaru leczyć się
wynajdywaniem "hobby", bo to absolutnie nic nie zmieni. Czas.
Oczywiście, że chodzi o czas. Ale póki on mi nie pomaga to stwierdzanie
faktów jak najbardziej, więc proszę: nie tuszujmy całej sprawy byle
"hobby" i bądźmy realistami- w wielu sytuacjach to naprawdę wzmacnia.
Co z R.? Nie może o mnie zapomnieć, ale nie wie, czy jest w stanie dać
mi trwały, poważny związek. Darujmy więc go sobie. Albo wszystko albo
nic- ja ochłapów ze stołu na pewno przyjmowała nie będę.
wtorek, 16 sierpnia 2011
poniedziałek, 15 sierpnia 2011
19. nienawidzę mężczyzn
Stało się- znów jestem sama. D. wciąż na mnie zależy, ale pogodzi się z
tym. Przyjmuję, że to nasza decyzja, bo on z czasem z pewnością
stwierdzi, że to był słuszny krok. Przeżywam to- mimo wszystko.
Początki były momentami cudowne i nigdy bym nie pomyślała, że tak to
się ostatecznie skończy. Szkoda.
Zadałam R. pytanie: czy chciałby byśmy do siebie wrócili. Pytanie retoryczne, bo przecież od momentu, kiedy mu podziękowałam, nie było tygodnia by nie pisał, że o mnie myśli, tęskni i że nawet chciałby ofiarować mi to, czego mi tak brakowało, gdy z nim byłam.
Odpowiedź: "pomyślę nad tym". Nienawidzę mężczyzn (!) Spędził ze mną miły wieczór, przeleciał i poszedł w długą. Głupia, głupia, głupia (!)
Zadałam R. pytanie: czy chciałby byśmy do siebie wrócili. Pytanie retoryczne, bo przecież od momentu, kiedy mu podziękowałam, nie było tygodnia by nie pisał, że o mnie myśli, tęskni i że nawet chciałby ofiarować mi to, czego mi tak brakowało, gdy z nim byłam.
Odpowiedź: "pomyślę nad tym". Nienawidzę mężczyzn (!) Spędził ze mną miły wieczór, przeleciał i poszedł w długą. Głupia, głupia, głupia (!)
18. literki
Pierwszą próbę zerwania z D. mam już za sobą. Nieudaną niestety. Po
słowach "to koniec" jeszcze tego samego dnia przyjechał do mnie z
Wrocławia. Było mi ciężko i nie udało mi się przezwyciężyć potrzeby
wsparcia. Ciągłe wyrzuty, kłótnie z mamą o pierdoły- ten remont zaczął
mnie powoli przerastać. Potrzebowałam kogoś, a był tylko on, więc.. nie
poradziłam sobie z próbą rozstania. Boże, jak on bardzo chce ze mną
być.. Ale nie można być z kimś na siłę i czas najwyższy skończyć tę
farsę.
Piątkowy wieczór i sobotni poranek stuprocentowo mnie w tym utwierdził. Spotkałam się z kimś, z kim kiedyś byłam. Trudno nazwać te trzy miesiące poważnym związkiem, ale wspomnienia i pamięć zostały. Zwłaszcza z jego strony. Jednak do rzeczy. Piątkowy wieczór spędziłam z R. (oby w przyszłości mi nie zabrakło literek alfabetu:P) i już nie pamiętam kiedy się czułam przy kimś tak swobodnie jak przy nim. W sobotni poranek spotkałam się z D. i nie minęła nawet godzina, a już się zdążyliśmy pohakać o bzdurę. Sobotni wieczór mieliśmy spędzić razem, a skończyło się tak, że każde z nas spędziło go ze swoimi znajomymi. Nic dodać nic ująć. Postawiłam kropkę nad "i"i absolutnie nie ma szans na to, bym zmieniła zdanie. I nieważne, czy zdecyduję się spotykać z R., czy cała ta sprawa rozejdzie się po kościach. Nigdy więcej nie pozwolę na to, żeby D. choć przez moment mnie unieszczęśliwiał. Podejrzewam, że nasze obecne nieodzywanie się bierze za kolejny zgrzyt, ale przy najbliższej okazji na pewno go uświadomię, że tym razem happy endu nie będzie.
M. się odezwał. Znów jest rozpatrywana kwestia spotkania, ale doświadczenie mnie nauczyło nie wiązać z tym większych nadziei.
Piątkowy wieczór i sobotni poranek stuprocentowo mnie w tym utwierdził. Spotkałam się z kimś, z kim kiedyś byłam. Trudno nazwać te trzy miesiące poważnym związkiem, ale wspomnienia i pamięć zostały. Zwłaszcza z jego strony. Jednak do rzeczy. Piątkowy wieczór spędziłam z R. (oby w przyszłości mi nie zabrakło literek alfabetu:P) i już nie pamiętam kiedy się czułam przy kimś tak swobodnie jak przy nim. W sobotni poranek spotkałam się z D. i nie minęła nawet godzina, a już się zdążyliśmy pohakać o bzdurę. Sobotni wieczór mieliśmy spędzić razem, a skończyło się tak, że każde z nas spędziło go ze swoimi znajomymi. Nic dodać nic ująć. Postawiłam kropkę nad "i"i absolutnie nie ma szans na to, bym zmieniła zdanie. I nieważne, czy zdecyduję się spotykać z R., czy cała ta sprawa rozejdzie się po kościach. Nigdy więcej nie pozwolę na to, żeby D. choć przez moment mnie unieszczęśliwiał. Podejrzewam, że nasze obecne nieodzywanie się bierze za kolejny zgrzyt, ale przy najbliższej okazji na pewno go uświadomię, że tym razem happy endu nie będzie.
M. się odezwał. Znów jest rozpatrywana kwestia spotkania, ale doświadczenie mnie nauczyło nie wiązać z tym większych nadziei.
wtorek, 9 sierpnia 2011
17. jestem nieszczęśliwa
Moje życie prywatne to totalne fiasko. Zmarnowałam trzy i pół roku
na pierwszą głupią miłość, potem kolejny rok na złudną i wielokrotnie
zdradzoną. Moja codzienność obfituje w zaloty, randki i fałszywe
nadzieje. Mężczyzn, którym się podobałam i z którymi się umawiałam było
mnóstwo.. nie jestem w stanie zliczyć, ale co z tego? Jeden okłamał,
drugi grał, trzeci porzucił.. u kolejnego wszystko było w porządku
oprócz mojego odwzajemnienia.
Mam DOŚĆ. Czuję przesyt, obrzydzenie i.. zawód. Znajomi, rodzina, nawet moi eks cieszą się związkami, a ja? Mam 29 lat i coraz częściej się zdarzają momenty, kiedy czuję się tak strasznie samotna jak teraz.. Czym ja sobie do cholery na to zasłużyłam? Tym, że zawsze jestem szczera i lojalna? A może ktoś tu coś pomylił? Może nie Bóg rządzi Ziemią, tylko Szatan? Może muszę być wredną, fałszywą suką, by osiągnąć szczęście??
Chcę miłości. Prawdziwej, gorącej, oddanej. Łaknę jej jak powietrza i umieram...jak bez powietrza. Jestem nieszczęśliwa.
Mam DOŚĆ. Czuję przesyt, obrzydzenie i.. zawód. Znajomi, rodzina, nawet moi eks cieszą się związkami, a ja? Mam 29 lat i coraz częściej się zdarzają momenty, kiedy czuję się tak strasznie samotna jak teraz.. Czym ja sobie do cholery na to zasłużyłam? Tym, że zawsze jestem szczera i lojalna? A może ktoś tu coś pomylił? Może nie Bóg rządzi Ziemią, tylko Szatan? Może muszę być wredną, fałszywą suką, by osiągnąć szczęście??
Chcę miłości. Prawdziwej, gorącej, oddanej. Łaknę jej jak powietrza i umieram...jak bez powietrza. Jestem nieszczęśliwa.
niedziela, 7 sierpnia 2011
16. przemyślenia dnia niedzielnego
Niedzielny komfort picia kawy. I nieważne, że na ścianach mam tylko
gładź, na suficie niezidentyfikowane ciapki, a w pokoju wciąż echooo.
Najważniejsze, że nie wpadam na robotników między pokojami, zamiast
wiertarki słyszę własne myśli i bezstresowo mogę wypić moją ulubioną
kawę... Co za szczęście móc gdzie usiąść i delektować się prywatnością
:) Za mną intensywny, stresujący, pełen bólów głowy i mięśni tydzień, a
przede mną kolejny podobnych zajęć:P Plusy: jestem bliżej końca niż
dalej, więc dziś czas na regenerację, nasycenie optymizmem i od jutra
znów lecimy :)
Lepper nie żyje. Nie należę do członków Samoobrony ani jej fanów, ale wciąż jestem w szoku. Byłam pewna, że to jeden z tych ludzi, których nic nie potrafi złamać, a tu jednak... Życie jest zdolne przygnieść nawet najsilniejszych, więc dlaczego polityka miałaby tego nie potrafić?
Kiedyś się tym wszystkim interesowałam; analizowałam dyskusje, obserwowałam polityczne rozgrywki. Wszystko jednak do momentu, w którym się zorientowałam, że wszystkie te kłótnie o władzę i tak w końcu bezpowrotnie i bez większego echa przeminą. Co bardziej pamiętamy? Rozgrywki polityczne, czy medale Polaków w olimpiadach? Lub inaczej: kłótnie o władzę, czy wyjazd rodzinny za granicę? Oczywiście nie mam na myśli momentów "historycznych": Solidarność, Okrągły Stół, katastrofa w Smoleńsku, ale reszta? Czy ktoś za rok będzie pamiętał o tym, że Tusk żąda przeprosin od Kaczyńskiego a Kaczyński od Tuska? Szczerze to nawet mało mnie interesuje za co te przeprosiny:P
Andrzej Lepper politykiem był i politykiem się powiesił. Przykład jego osoby przekonuje mnie maksymalnie, że polityka to sfera, która niszczy i wykańcza, więc najlepiej będzie trzymać się od niej z daleka. Tylko wybory mają moją dyspensę- uważam je za obywatelski obowiązek. Jednak jak tu wybierać nie mając o niczym zielonego pojęcia... Ok, w polityce się orientuję "tyle o ile" i na tym poprzestańmy- to tak dla świętego spokoju i własnego bezpieczeństwa.
M. mnie nie chce. I nie chodzi o kolejne nieudane spotkanie; utonęłam w remoncie, więc było mi to nawet na rękę. Umieszcza na facebooku demotywatory o kobietach i związkach, a ja w żaden sposób nie wiążę tego ze swoją osobą. M. nie pisze do mnie zbyt często i pewnie też nie myśli.. Skąd to przekonanie? Kobieca intuicja- naukowo niewytłumaczalna, ale też i niepodważalna. Co w takim razie z D.? Czy ma szansę na moją miłość? Oczywiście, że nie. Moje złudne nadzieje co do M. nie wpłyną na mój stosunek do jego osoby. Nie należę do kretynek, które traktują mężczyzn jak koła ratunkowe. Z D. już powoli "luzuję" kontakty, więc... znów zostanę sama.
"Karuzela karuzela, świat się kręci i umiera.."- piosenka zespołu T.Love jest idealna na zakończenie tego postu..
Lepper nie żyje. Nie należę do członków Samoobrony ani jej fanów, ale wciąż jestem w szoku. Byłam pewna, że to jeden z tych ludzi, których nic nie potrafi złamać, a tu jednak... Życie jest zdolne przygnieść nawet najsilniejszych, więc dlaczego polityka miałaby tego nie potrafić?
Kiedyś się tym wszystkim interesowałam; analizowałam dyskusje, obserwowałam polityczne rozgrywki. Wszystko jednak do momentu, w którym się zorientowałam, że wszystkie te kłótnie o władzę i tak w końcu bezpowrotnie i bez większego echa przeminą. Co bardziej pamiętamy? Rozgrywki polityczne, czy medale Polaków w olimpiadach? Lub inaczej: kłótnie o władzę, czy wyjazd rodzinny za granicę? Oczywiście nie mam na myśli momentów "historycznych": Solidarność, Okrągły Stół, katastrofa w Smoleńsku, ale reszta? Czy ktoś za rok będzie pamiętał o tym, że Tusk żąda przeprosin od Kaczyńskiego a Kaczyński od Tuska? Szczerze to nawet mało mnie interesuje za co te przeprosiny:P
Andrzej Lepper politykiem był i politykiem się powiesił. Przykład jego osoby przekonuje mnie maksymalnie, że polityka to sfera, która niszczy i wykańcza, więc najlepiej będzie trzymać się od niej z daleka. Tylko wybory mają moją dyspensę- uważam je za obywatelski obowiązek. Jednak jak tu wybierać nie mając o niczym zielonego pojęcia... Ok, w polityce się orientuję "tyle o ile" i na tym poprzestańmy- to tak dla świętego spokoju i własnego bezpieczeństwa.
M. mnie nie chce. I nie chodzi o kolejne nieudane spotkanie; utonęłam w remoncie, więc było mi to nawet na rękę. Umieszcza na facebooku demotywatory o kobietach i związkach, a ja w żaden sposób nie wiążę tego ze swoją osobą. M. nie pisze do mnie zbyt często i pewnie też nie myśli.. Skąd to przekonanie? Kobieca intuicja- naukowo niewytłumaczalna, ale też i niepodważalna. Co w takim razie z D.? Czy ma szansę na moją miłość? Oczywiście, że nie. Moje złudne nadzieje co do M. nie wpłyną na mój stosunek do jego osoby. Nie należę do kretynek, które traktują mężczyzn jak koła ratunkowe. Z D. już powoli "luzuję" kontakty, więc... znów zostanę sama.
"Karuzela karuzela, świat się kręci i umiera.."- piosenka zespołu T.Love jest idealna na zakończenie tego postu..
piątek, 5 sierpnia 2011
15. M.
M. jak miłość chciałoby się napisać, ale ta kwestia niestety nie zawsze się układa po naszej myśli.
M. poznałam na Sympatii kilka miesięcy temu. Oczytany, inteligentny chłopak, który ma w życiu jasno określone cele. W tym samym czasie poznałam również kogoś innego. Nie wiedząc na kim mam się "skupić" bardziej, postanowiłam z każdym z nich się umówić- oczywiście nie naraz:P
M. bez przerwy nadawał o Wrocławiu (jakby był jedynym miastem na tym świecie) i kilka razy podkreślił, że jesteśmy znajomymi. Te dwie rzeczy sprawiły, że postanowiłam wybrać tamtego chłopaka. M. jeszcze się parę razy odzywał, jednak ja go ot tak po prostu olałam; typowa kobieta. W krótkim czasie okazało się, że dokonałam złego wyboru. Szybko rozstałam się z tamtym chłopakiem i od tego momentu zaczęłam żałować, że nie doceniłam tego, co miałam przy M.
Rozpoczęłam próby naprawienia swojej wcześniejszej, błędnej decyzji. "Kreatywnie" się wytłumaczyłam M. w sprawie swojego milczenia (typowa kobieta na bis:P), jednak mimo moich wielu przekonujących starań jego stosunek do mnie diametralnie się zmienił. Udało nam się spotkać, ale jego dystans do mojej osoby okazał się niemożliwy do przekroczenia. Za całą tę sytuację oczywiście obwiniłam tylko i wyłącznie siebie. Nie doceniłam M. wtedy, gdy sam się starał, więc masz za swoje babo.
Zmiana nastawienia M. nie zniechęciła mnie tak szybko. Postanowiłam się starać aż do skutku. Momentami naprawdę już było sympatycznie, ale ostatecznie, tak jak ja wcześniej go olałam, tak tym razem on zrobił to samo wobec mnie. Tym sposobem koło się zamknęło. Odpuściłam. I sprawa byłaby naprawdę zamknięta gdyby nie to, że mimo wielu prób i absorbujących spraw wciąż o nim myślę... D. myśli o mnie, a ja myślę o M.- cholerne miłosne paradoksy:/
Po kilkumiesięcznej przerwie, 2 tygodnie temu odezwałam się do niego. Znalazłam pretekst i napisałam. Od tego czasu zamieniamy parę zdań i próbujemy się spotkać. Piszę "próbujemy", ponieważ obecny nawał w jego pracy wciąż nam w tym przeszkadza. Pomyślałabym, że jestem mu całkowicie obojętna, bo przecież dla chcącego nic trudnego, gdyby nie to, że coś pękło... Ten jego wcześniejszy dystans do mnie, mur chyba zmalał..:) Nasze rozmowy są tym razem zdecydowanie bardziej "świeże" i optymistyczne. I może tak właśnie miało być? Ja go olałam, potem on mnie, minęło trochę czasu i jesteśmy kwita:) Każde z nas ma na chwilę obecną taki sam start.
Matko, jakie to wszystko skomplikowane... Bez przerwy myślę o M. i bardzo chciałabym się z nim spotykać- ot, cała filozofia. I absolutnie go nie idealizuję. To wspaniały, szczery chłopak, którego poświęciłam niestety dla "mężczyzny z krwi i kości". Rzekomy "mężczyzna" bez przerwy mnie robił "na boku" a taki facet jak M. przeszedł mi koło nosa:/ Głupia, głupia, głupia (!) kobieta. Człowiek jest w stanie zmądrzeć, więc oby takie błędy również się dało naprawić...
M. poznałam na Sympatii kilka miesięcy temu. Oczytany, inteligentny chłopak, który ma w życiu jasno określone cele. W tym samym czasie poznałam również kogoś innego. Nie wiedząc na kim mam się "skupić" bardziej, postanowiłam z każdym z nich się umówić- oczywiście nie naraz:P
M. bez przerwy nadawał o Wrocławiu (jakby był jedynym miastem na tym świecie) i kilka razy podkreślił, że jesteśmy znajomymi. Te dwie rzeczy sprawiły, że postanowiłam wybrać tamtego chłopaka. M. jeszcze się parę razy odzywał, jednak ja go ot tak po prostu olałam; typowa kobieta. W krótkim czasie okazało się, że dokonałam złego wyboru. Szybko rozstałam się z tamtym chłopakiem i od tego momentu zaczęłam żałować, że nie doceniłam tego, co miałam przy M.
Rozpoczęłam próby naprawienia swojej wcześniejszej, błędnej decyzji. "Kreatywnie" się wytłumaczyłam M. w sprawie swojego milczenia (typowa kobieta na bis:P), jednak mimo moich wielu przekonujących starań jego stosunek do mnie diametralnie się zmienił. Udało nam się spotkać, ale jego dystans do mojej osoby okazał się niemożliwy do przekroczenia. Za całą tę sytuację oczywiście obwiniłam tylko i wyłącznie siebie. Nie doceniłam M. wtedy, gdy sam się starał, więc masz za swoje babo.
Zmiana nastawienia M. nie zniechęciła mnie tak szybko. Postanowiłam się starać aż do skutku. Momentami naprawdę już było sympatycznie, ale ostatecznie, tak jak ja wcześniej go olałam, tak tym razem on zrobił to samo wobec mnie. Tym sposobem koło się zamknęło. Odpuściłam. I sprawa byłaby naprawdę zamknięta gdyby nie to, że mimo wielu prób i absorbujących spraw wciąż o nim myślę... D. myśli o mnie, a ja myślę o M.- cholerne miłosne paradoksy:/
Po kilkumiesięcznej przerwie, 2 tygodnie temu odezwałam się do niego. Znalazłam pretekst i napisałam. Od tego czasu zamieniamy parę zdań i próbujemy się spotkać. Piszę "próbujemy", ponieważ obecny nawał w jego pracy wciąż nam w tym przeszkadza. Pomyślałabym, że jestem mu całkowicie obojętna, bo przecież dla chcącego nic trudnego, gdyby nie to, że coś pękło... Ten jego wcześniejszy dystans do mnie, mur chyba zmalał..:) Nasze rozmowy są tym razem zdecydowanie bardziej "świeże" i optymistyczne. I może tak właśnie miało być? Ja go olałam, potem on mnie, minęło trochę czasu i jesteśmy kwita:) Każde z nas ma na chwilę obecną taki sam start.
Matko, jakie to wszystko skomplikowane... Bez przerwy myślę o M. i bardzo chciałabym się z nim spotykać- ot, cała filozofia. I absolutnie go nie idealizuję. To wspaniały, szczery chłopak, którego poświęciłam niestety dla "mężczyzny z krwi i kości". Rzekomy "mężczyzna" bez przerwy mnie robił "na boku" a taki facet jak M. przeszedł mi koło nosa:/ Głupia, głupia, głupia (!) kobieta. Człowiek jest w stanie zmądrzeć, więc oby takie błędy również się dało naprawić...
środa, 3 sierpnia 2011
14. D.
D. wsiadł wczoraj po pracy w samochód i przyjechał do mnie z Wrocławia
na jeden wieczór. Stęsknił się. To miłe... i niestety w żaden inny
sposób nie potrafię tego skomentować.
Bardzo mu na mnie zależy- to widać. Często mi mówi, jaki jest ze mną szczęśliwy, jak bardzo za mną tęsknił i jak cudownie się przy mnie czuje.. Bywały dni, kiedy potrafiłam odwzajemnić jego uczucia. Wszystko jednak do momentu, gdy się zorientowałam, jak bardzo się od siebie różnimy i jak niemożliwe jest nasze porozumienie w wielu kwestiach. Kto by pomyślał, bo przecież początek był wręcz idealny...
Z D. znam się już naprawdę sporo czasu. Jednak słowo "koleżeństwo" oznaczałoby tutaj zdecydowanie zbyt wiele. To najlepszy kolega mojego kuzyna i w takich też okolicznościach został mi przedstawiony. Nasza znajomość ograniczała się tylko i wyłącznie do słowa "cześć" na ulicy lub paru zdań raz na kilka miesięcy w trakcie wspólnej, "osiedlowej" drogi do domu.
Odezwał się do mnie któregoś wieczoru, ok. 2 miesięcy temu i zaproponował wspólny wypad na miasto. I tak się zaczęła nasza przyjaźń. Liczne wieczory, długie rozmowy, spacery; naprawdę świetnie się rozumieliśmy i wręcz bajecznie spędzaliśmy czas. D. ma w sobie tyle samo z dziecka co ja;) Z entuzjazmem oglądał ze mną gwiazdy i jeździł na rowerze. Będąc razem szybko zapominaliśmy o problemach i trudach życia codziennego.
Ten pierwszy, cudowny miesiąc spędzaliśmy tylko i wyłącznie jako kolega i koleżanka. Od kilku tygodni jesteśmy razem i zdarzają się momenty, kiedy moglibyśmy wydrapać sobie oczy... W łóżku jest nam cudownie, ale co z tego, skoro na co dzień bez przerwy się kłócimy; i co najgorsze, nie jesteśmy w stanie znaleźć kompromisów. Kłótnia kończy się tylko i wyłącznie dlatego, że na horyzoncie znajduje się wiele absorbujących spraw, którymi trzeba się zająć. Żal pozostaje, ale niechęć do hałasów przeważa.
Owszem, próbowaliśmy z tym wszystkim dojść "do ładu", ale niestety bezskutecznie. Rzekome kompromisy nie przynosiły zadowolenia, a kłótni zamiast ubywać wciąż przybywało. Sytuacja nadal jest taka sama. Ja to widzę, ale D. za bardzo na mnie zależy, by mógł się zgodzić na nasze rozstanie. Jemu się chyba wydaje, że jak bez przerwy będzie wyznawał swoje uczucia wobec mojej osoby, to wszystko nagle będzie idealnie.
A przecież, gdy byliśmy znajomymi, tak świetnie się rozumieliśmy, tak rewelacyjnie spędzaliśmy ze sobą czas, więc co do jasnej cholery jest teraz nie tak?? Koleżeństwo a bycie ze sobą to kolosalna różnica- to jedyna odpowiedź jaka mi przychodzi do głowy.
Nie chcę być z D., wiem to na sto procent. Dlaczego mu jeszcze o tym nie powiedziałam? Bo mam ten remont na głowie, a co za tym idzie, mnóstwo spraw do zrobienia, załatwienia, więc wywoływanie kolejnych "problemów" absolutnie mi się nie uśmiecha. To nie będzie kwestia jednego telefonu i zdania. D. będzie naciskał, walczył o nas, a ja naprawdę nie jestem w stanie dźwigać tego teraz na swoich barkach.
Spokojnie. Na trudny moment przyjdzie odpowiednia pora. I to na pewno już niebawem.
Bardzo mu na mnie zależy- to widać. Często mi mówi, jaki jest ze mną szczęśliwy, jak bardzo za mną tęsknił i jak cudownie się przy mnie czuje.. Bywały dni, kiedy potrafiłam odwzajemnić jego uczucia. Wszystko jednak do momentu, gdy się zorientowałam, jak bardzo się od siebie różnimy i jak niemożliwe jest nasze porozumienie w wielu kwestiach. Kto by pomyślał, bo przecież początek był wręcz idealny...
Z D. znam się już naprawdę sporo czasu. Jednak słowo "koleżeństwo" oznaczałoby tutaj zdecydowanie zbyt wiele. To najlepszy kolega mojego kuzyna i w takich też okolicznościach został mi przedstawiony. Nasza znajomość ograniczała się tylko i wyłącznie do słowa "cześć" na ulicy lub paru zdań raz na kilka miesięcy w trakcie wspólnej, "osiedlowej" drogi do domu.
Odezwał się do mnie któregoś wieczoru, ok. 2 miesięcy temu i zaproponował wspólny wypad na miasto. I tak się zaczęła nasza przyjaźń. Liczne wieczory, długie rozmowy, spacery; naprawdę świetnie się rozumieliśmy i wręcz bajecznie spędzaliśmy czas. D. ma w sobie tyle samo z dziecka co ja;) Z entuzjazmem oglądał ze mną gwiazdy i jeździł na rowerze. Będąc razem szybko zapominaliśmy o problemach i trudach życia codziennego.
Ten pierwszy, cudowny miesiąc spędzaliśmy tylko i wyłącznie jako kolega i koleżanka. Od kilku tygodni jesteśmy razem i zdarzają się momenty, kiedy moglibyśmy wydrapać sobie oczy... W łóżku jest nam cudownie, ale co z tego, skoro na co dzień bez przerwy się kłócimy; i co najgorsze, nie jesteśmy w stanie znaleźć kompromisów. Kłótnia kończy się tylko i wyłącznie dlatego, że na horyzoncie znajduje się wiele absorbujących spraw, którymi trzeba się zająć. Żal pozostaje, ale niechęć do hałasów przeważa.
Owszem, próbowaliśmy z tym wszystkim dojść "do ładu", ale niestety bezskutecznie. Rzekome kompromisy nie przynosiły zadowolenia, a kłótni zamiast ubywać wciąż przybywało. Sytuacja nadal jest taka sama. Ja to widzę, ale D. za bardzo na mnie zależy, by mógł się zgodzić na nasze rozstanie. Jemu się chyba wydaje, że jak bez przerwy będzie wyznawał swoje uczucia wobec mojej osoby, to wszystko nagle będzie idealnie.
A przecież, gdy byliśmy znajomymi, tak świetnie się rozumieliśmy, tak rewelacyjnie spędzaliśmy ze sobą czas, więc co do jasnej cholery jest teraz nie tak?? Koleżeństwo a bycie ze sobą to kolosalna różnica- to jedyna odpowiedź jaka mi przychodzi do głowy.
Nie chcę być z D., wiem to na sto procent. Dlaczego mu jeszcze o tym nie powiedziałam? Bo mam ten remont na głowie, a co za tym idzie, mnóstwo spraw do zrobienia, załatwienia, więc wywoływanie kolejnych "problemów" absolutnie mi się nie uśmiecha. To nie będzie kwestia jednego telefonu i zdania. D. będzie naciskał, walczył o nas, a ja naprawdę nie jestem w stanie dźwigać tego teraz na swoich barkach.
Spokojnie. Na trudny moment przyjdzie odpowiednia pora. I to na pewno już niebawem.
wtorek, 2 sierpnia 2011
13. dzień drugi
Siedzę
na łóżku w swoim pokoju i rozglądam się wokół, bo na chwilę obecną nic
oprócz łóżka w nim nie ma:P Laptopa identyfikuję ze mną, więc prawie
się nie liczy;P
Puste, odrapane (jeszcze) ściany, łyse okno i echooo:) Nawet szynszyla wyemigrowała na czas nieokreślony. Póki co- brzydko tutaj jak cholera, ale nie pamiętam już kiedy ostatnio czułam się tak cudownie:)) Starych, pstrokatych, krzywych, rozwalających się mebli w moim pokoju już NIE MA !! Szkoda, że osobiście nie będę miała przyjemności ich spalić, ale jakoś przeżyję tę stratę;)
Podsumowując efekty wczorajszej pracy to generalnie czuję się jak Pudzian i podejrzewam, że reszta członków mojej rodziny podobnie. Zrobiliśmy wczoraj kawał dobrej roboty: pakowanie i przenoszenie gratów, rozkręcanie i wynoszenie mebli, zrywanie boazerii (niech żyje PRL:P) i ściąganie drzwi w jeden dzień to naprawdę nie lada osiągnięcie. Dziś drugi dzień heroicznych zajęć: zdzieranie tapety (a dokładniej jej trzech warstw). Bóle z powodu zastanych mięśni karku już wczoraj poszły w niepamięć- cudownie razy dwa:)
Wymierzanie mebli, wybieranie wykładziny, koloru ścian- rany, ale dziś będzie ciekawie:) I nieważne, że D. jeszcze nie wie, że nie chcę z nim być, a M. mnie olewa (lub nie); wszystkie "sercowe" sprawy to na chwilę obecną błahostki, bo spełnianie jednego z moich najważniejszych marzeń jest dziesięć razy bardziej intrygujące:]
Puste, odrapane (jeszcze) ściany, łyse okno i echooo:) Nawet szynszyla wyemigrowała na czas nieokreślony. Póki co- brzydko tutaj jak cholera, ale nie pamiętam już kiedy ostatnio czułam się tak cudownie:)) Starych, pstrokatych, krzywych, rozwalających się mebli w moim pokoju już NIE MA !! Szkoda, że osobiście nie będę miała przyjemności ich spalić, ale jakoś przeżyję tę stratę;)
Podsumowując efekty wczorajszej pracy to generalnie czuję się jak Pudzian i podejrzewam, że reszta członków mojej rodziny podobnie. Zrobiliśmy wczoraj kawał dobrej roboty: pakowanie i przenoszenie gratów, rozkręcanie i wynoszenie mebli, zrywanie boazerii (niech żyje PRL:P) i ściąganie drzwi w jeden dzień to naprawdę nie lada osiągnięcie. Dziś drugi dzień heroicznych zajęć: zdzieranie tapety (a dokładniej jej trzech warstw). Bóle z powodu zastanych mięśni karku już wczoraj poszły w niepamięć- cudownie razy dwa:)
Wymierzanie mebli, wybieranie wykładziny, koloru ścian- rany, ale dziś będzie ciekawie:) I nieważne, że D. jeszcze nie wie, że nie chcę z nim być, a M. mnie olewa (lub nie); wszystkie "sercowe" sprawy to na chwilę obecną błahostki, bo spełnianie jednego z moich najważniejszych marzeń jest dziesięć razy bardziej intrygujące:]
poniedziałek, 1 sierpnia 2011
12. poniedziałek
Poniedziałek, godz. 12.10- zaczynam nowy tydzień. Jak na początki to
dość nietypowa pora, ale zważywszy na to, co mnie w tym tygodniu
czeka...każda minuta później jest jak najbardziej uzasadniona. Remont:P
(i jeszcze jeden wywieszony jęzor: :P). Upragniony, wyczekiwany,
wymarzony..i wreszcie (!) osiągalny: generalny remont mojego pokoju.
Pytanie: skoro remont to powinnam być na nogach od bladego świtu, a nie
południa:P Ale to GENERALNY remont i musiałam się przed nim porządnie
wyspać, bo od dziś przede mną wiele nieprzespanych nocy:P
Jakby nie patrzeć, trochę na tym stracę; i nie chodzi tylko o kolosalne sumy na meble i różne "materiały", ale o straty z racji możliwości sprzedawania biletów do przybytku PRL-u. TAK, mój pokój i 90% rzeczy w nim zawartych jest tak stary. 22 lata? Jeśli mnie pamięć nie myli. Dlaczego więc dopiero teraz? Przyczyny dwie: 1. Studiując nie planowałam powrotu do domu 2. Pochodzę z domu, w którym się nie "przelewało". Po wyprowadzce ojca brakowało pieniędzy na rachunki a co dopiero na remonty. Wracając do domu również nie "grzeszyłam" groszem. Znalezienie stałej pracy było moim priorytetem, a gdy już go osiągnęłam, mogłam w końcu pomyśleć o konkretnych oszczędnościach.
I oto wreszcie nadszedł ten dzień:) Lata obrzydzenia widokiem moich rozpadających się mebli i odrapanych ścian wrzucę dziś bezpowrotnie do kosza. Wiem, że przede mną mnóstwo pracy, ale już teraz mogę z przekonaniem powiedzieć, że jestem szczęśliwa:) Urządzenie własnego pokoju jest dla mnie naprawdę czymś ważnym. Chcę się w nim czuć nie tylko dobrze i bezpiecznie,ale również... inspirująco:) Pokaż mi swój pokój, a powiem Ci kim jesteś- to od teraz mój przewodni cytat na cały tydzień:)
Jakby nie patrzeć, trochę na tym stracę; i nie chodzi tylko o kolosalne sumy na meble i różne "materiały", ale o straty z racji możliwości sprzedawania biletów do przybytku PRL-u. TAK, mój pokój i 90% rzeczy w nim zawartych jest tak stary. 22 lata? Jeśli mnie pamięć nie myli. Dlaczego więc dopiero teraz? Przyczyny dwie: 1. Studiując nie planowałam powrotu do domu 2. Pochodzę z domu, w którym się nie "przelewało". Po wyprowadzce ojca brakowało pieniędzy na rachunki a co dopiero na remonty. Wracając do domu również nie "grzeszyłam" groszem. Znalezienie stałej pracy było moim priorytetem, a gdy już go osiągnęłam, mogłam w końcu pomyśleć o konkretnych oszczędnościach.
I oto wreszcie nadszedł ten dzień:) Lata obrzydzenia widokiem moich rozpadających się mebli i odrapanych ścian wrzucę dziś bezpowrotnie do kosza. Wiem, że przede mną mnóstwo pracy, ale już teraz mogę z przekonaniem powiedzieć, że jestem szczęśliwa:) Urządzenie własnego pokoju jest dla mnie naprawdę czymś ważnym. Chcę się w nim czuć nie tylko dobrze i bezpiecznie,ale również... inspirująco:) Pokaż mi swój pokój, a powiem Ci kim jesteś- to od teraz mój przewodni cytat na cały tydzień:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)