I chce mi się iść i wręcz przeciwnie.
Początkowo chęci były i to dość spore. "Założę szpilki, wystroję się, wyfryzuję i przetańczę całą noc"- sobie myślałam. Ostatnia studniówka tak właśnie wyglądała, ale miała wiele cennych a nawet koniecznych czynników: uczyłam prawie wszystkie klasy maturalne, byłam wychowawcą również maturalnej klasy wieczorowej, która jako pierwsza w historii szkoły postanowiła w powyższym balu uczestniczyć, szło większość nauczycieli, w tym moja "paczka", osobą towarzyszącą mianowany został mój kuzyn i dzięki temu stopy bolały mnie przez tydzień ;P W tegorocznym balu wielu powyższych cech brakuje, mianowicie: nie jestem ani trochę wychowawcą, uczę połowę klas, niewielu nauczycieli idzie (żałoby itp. sprawy), nie mam (a jak mam to nieśmiało) pomysłu na osobę towarzysząca, a pójście samej mi się nie uśmiecha. Nie, nie potwierdzam mitu kiepskiej zabawy w pojedynkę, bo już nie raz udowodniłam samej sobie, że wcale tak być nie musi, ale.. chyba tym razem na taki "układ" nie mam ochoty. Moja szanowna "szalona" koleżanka zakłada, że obie wtedy posinglujemy i już na samą myśl zaciera ręce. Oczywiście nie złośliwie; po prostu wierzy, że w ten sposób raźniej a nawet świetnie spędzimy ten czas. A ja? A ja na samą myśl wywieszam jęzor do pasa, bo najzwyczajniej w świecie mi się nie chce...
Tak, myślałam, by zaprosić Włóczykija. W parze czuliśmy się świetnie, a i drygi jako takie posiada, więc na parkiecie nie groziłoby mi zjaranie cegły :P Tylko... nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Obecnie intensywnie nad tą opcją myślę. Z jednej strony uważam, że to głupie; nie wiem jak się po takim czasie będę czuć w jego towarzystwie, nie wiem, czy chcę znów z nim być i nie chciałabym, by z tego powodu poczuł się pewnie. Poza tym, to dość oficjalna impreza i nie wiem, czy jestem gotowa na jego towarzystwo w takiej formie. Aaa, i najważniejsze: takie zaproszenie to chyba nagroda, a czy on na taką nagrodę zasługuje??
Z drugiej jednak strony... co mi szkodzi?? To moja prywatna sprawa kogo i po co zapraszam. Teraz może być Włóczykij, a za rok Brad Pitt (do studniówki wtedy bym nie dotrwała, bo z pewnością umarłabym ze szczęścia :P )- więc, co za różnica?? Koleżanka nie moja żona ani kochanka, więc facet zawsze w takiej sytuacji jest lepszą opcją. A jeśli nawet z tego powodu Włóczykij przybierze pozę dumnego pawia, to co najwyżej otworzy mi tym oczy i przynajmniej stan niepewności się skończy.
Ok, wszystkie za i przeciw powiedziane i przemyślane trzy razy jednak ja wciąż nie wiem, czy chcę tam iść. Pewnie spotkanie z Włóczykijem podpowie mi coś niecoś w tej sprawie, ale mimo to byłabym wdzięczna, gdyby któraś z was poratowała mnie dobrą radą.
Ps. Dziękuję za podbudowujące komentarze do ostatniego posta. Ani przez chwilę nie pomyślałam, że coś ze mną "nie tak"- raczej wręcz przeciwnie ;) Dlatego tytułowy "reset" nie tyczy się diametralnej zmiany postępowania tylko co najwyżej lekkiej korekty, by nikt- ani ja, ani uczeń- nie przekroczył, choćby przypadkiem, jakiejkolwiek z niezbędnych granic.
A zatem miłej zabawy!
OdpowiedzUsuńIdź i baw się dobrze. Przecież to Ty masz się dobrze czuć w towarzystwie, a nie koleżanka. Udanej zabawy.
OdpowiedzUsuń