"Masz zbyt koleżeńskie relacje z uczniami"- to zdanie i kilka innych usłyszałam dziś od Wice. W ostatnich dniach zajmowała się hospitacją moich lekcji i stąd ta okazyjna "pogawędka". Oczywiście kwestia kontaktów uczeń- nauczyciel była poruszona poza uwagami a propos lekcji, jednak jako jedyna poważnie zapadła mi w pamięć. Nie oburzam się, nie złoszczę i, co najważniejsze, nie zaprzeczam. Bo wiecie co? Ona ma rację.
Moje relacje z uczniami nie są broń Boże na stopie "per Ty" itp. Lekcja jest lekcją, ja wciąż zasadniczym i wymagającym nauczycielem jednak w luźniejszych sytuacjach to wszystko chyba nie wygląda tak jak powinno.. Zaczęłam się dziś zastanawiać z czego to wynika? Na pewno to zdecydowanie moja wina, jednak dobrze sobie przemyślałam, co jest jej przyczyną.
Mój wiek, mój "stracony" okres liceum i moja często matczyna troska o dobro młodych, z którymi pracuję. Zacznę od liceum. Miałam wyjątkowo niezgraną klasę, a ponieważ mój charakter zapamiętuje tylko miłe i niesamowite przeżycia, wspomnień z tego okresu za wiele nie posiadam. Te braki staram się chyba obecnie nadrobić w mojej pracy, bo to właśnie w szkole średniej dziś uczę. Wiek. Mam zaledwie 30 lat, jeszcze 12 lat temu pisałam maturę, podczas której dziś pełnię nierzadko rolę przewodniczącej Komisji. Młoda nie jestem, ale też nie czuję się staro. Potrafię złapać świetny kontakt z uczniami, ponieważ doskonale ich rozumiem- nie tyle sam język, co różnorakie, dość jeszcze mi bliskie sytuacje. Poza tym w weekendy często wychodzę. Pub, klub- to pojęcia absolutnie mi nieobce, które obecnie dla mnie i ucznia są wciąż wspólnymi. Oczywiście absolutnie nie ma mowy o jakichkolwiek bliższych relacjach poza szkołą. Jeśli ich przypadkiem spotkam (a zdarza się to rzadko, ponieważ unikam miejsc, w których mogłoby do tego dojść) grzecznie mi mówią "dobry wieczór" i każdy idzie w swoją stronę. Matczyna troska. Martwię się o nich i tyle. Nie o wszystkich- nie przesadzajmy. Po prostu doskonale wiem, że bałagan w życiu prywatnym potrafi narobić zamieszania również w innych sferach, więc zdarza mi się ich pytać o samopoczucie, koleżeńskie relacje, pierwsze miłości itp. sprawy. Nauczyciel też powinien być człowiekiem- to moja ważna dewiza. I w sumie nic bym sobie nie miała do zarzucenia, gdyby nie fakt, że od jakiegoś czasu zdarzają się momenty, kiedy uczniowie przekraczają pewne granice... przede wszystkim reagując w niektórych sytuacjach na moją osobą, jak na koleżankę- żeby nie było, że nie wiadomo o co chodzi.
No i trzeba coś z tym wszystkim zrobić. Oczywiście wiem co, ale ważne, żebym się nad tym intensywnie skupiła. Tak sobie też myślę... mam taką koleżankę z pracy, która ma w wielu sprawach przysłowiowe "fiubździu" w głowie. Trzymam się z nią, bo innej opcji w tym gronie nie posiadam. Ma niecały etat i tymczasową umowę o pracę, dlatego generalnie na wiele rzeczy ma wyjeb... Nie wiąże swojej przyszłości ze szkołą i bliskie relacje z niektórymi uczniami nie uważa za nic złego. Jej podejście chyba mi się udzieliło... a nie powinno, bo jest zasadnicza różnica między nami: ja mam umowę na stałe a o pracy w szkole marzyłam od podstawówki. Czas zdystansować się maksymalnie wobec koleżanki, zresetować postępowanie i myśleć o koniecznych, nienaruszalnych granicach.
Dobra wiadomość na podsumowanie: tumi- i rękowisizm zwalczone ! Oby na dobre :P
Ps. Włóczykij dzwoni, pyta o spotkanie i czasem mówi takie rzeczy (oczywiście ze sporym skrępowaniem), że zaczęłam się w końcu zastanawiać, czy jego serce rzeczywiście nie zaczęło silniej bić z mojego powodu... W najśmielszych oczekiwaniach się nie spodziewałam takiego obrotu sprawy. Życie to jednak potrafi płatać figle ;)
Relacje z uczniami ..... myślę, żę każdy belfer sam je musi sobie wypracować bo one zależą i od jego charakteru i od środowiska, w którym pracuje. Jakiekolwiek by one nie były, jeśli prowadzą do oczekiwanych rezultatów to znaczy, że są właściwe.
OdpowiedzUsuńA ja uważam, że można być nauczycielem skutecznym i jednocześnie niezbyt srogim. Oczywiście nie można pozwolić sobie wejść na głowę, ale dużo łatwiej dotrzeć do ucznia szacunkiem i pozytywnym nastawieniem niż wredotą.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się koleżeńsko-nauczycielskie podejście do uczniów. Rozumiem, że są pewne granice i skoro rzeczywiście Oni je przekraczają, to może trzeba powiedzieć wprost kilka słów na ten temat. Nauczyciel, który zrozumie jest nauczycielem najlepiej wspominanym po zakończeniu szkoły. Dodatkowo nauczyciel, który zrozumie, że poza szkołą i kolejnymi wypracowaniami, kartkówkami, sprawdzianami, referatami itd. istnieje życie prywatne i np. nie pyta w poniedziałki jest najwspanialszym nauczycielem, jaki istnieje. Młodzi ludzie lubią, kiedy traktuje ich się, jak dorosłych, kiedy się ich naprawdę zrozumie i wczuje w sytuację. Pamiętam, że ja bardzo lubiłam porozmawiać z nauczycielami na luźniejszej stopie. O premierze nowego filmu, czy na temat książki. Zdaję sobie sprawę, że nie nalezy dać sobie wejść na głowę, ale na podstawie własnych szkolnych, nauczycielsko-uczniowskich stosunkach wiem, że można mieć szacunek do osoby, jako pedagoga, ale jednocześnie można z nim porozmawiać o róznych sprawach. Uczniowie muszę wiedzieć, gdzie jest ta granica i na ile mogą sobie pozwolić. Ja Cię uwielbiam za to, że nie terroryzujesz swoich uczniów, ale jesli masz mieć jakieś problemy, to trzymam kciuki, abyś je rozwiązała i była zadowolona z efektu :-)
OdpowiedzUsuńWyszła prawie, że epopeja, ale...ale zdarza się, że nie mogę zamnkąć się po jednym zdaniu.
Bardzo lubię Twoje "epopeje", więc nigdy się z ich powodu skarżyła nie będę :)
Usuń