Jakiś czas temu złapałam się na tym, że nie byłam pewna, czy mój
dalszy wujek żyje. Ciocia umarła lata temu, ale czy wujka też już wśród
nas nie ma?- nie umiałam na sto procent powiedzieć.. Starałam się
sięgać do najdalszych zakamarków mojej pamięci, by móc odnaleźć
odpowiedź na to pytanie, ale bezskutecznie. Oczywiście do moich dość
niespotykanych rozterek nikomu się nie przyznawałam, bo
prawdopodobieństwo oburzonej reakcji kogokolwiek z rodziny było
zdecydowanie za duże.
Odpowiedź wreszcie odnalazłam i to w sposób najpewniejszy- na
cmentarzu. Stanęłam osobiście przy grobie cioci, wujka i ich swego czasu
tragicznie zmarłego syna. I nie byłam pewna, co do obecnego wujkowego
"stanu" z racji braku szacunku, czy jakiejkolwiek formy lekceważenia Go.
Po prostu zawsze, odkąd pamiętam, był nieodłączną częścią rodzinnej
miejscowości mamy, dziadka i zakorzenił się w mojej głowie w tej
perspektywie do tego stopnia, że do dziś się tam znajduje.
Przyzwyczajenie? Przywiązanie? Nie jestem do końca pewna jak ten stan
nazwać.
Dziś znów się na tym złapałam. Słuchałam jednej z moich
ulubionych piosenek Whitney Houston i w pewnym momencie z przerażeniem
stwierdziłam, że przecież ona nie żyje (!) Oczywiście o jej śmierci
wiedziałam, swego czasu, od razu, jednak jakoś tak nie do końca
widocznie to do mnie dotarło..
A co jeśli ktoś kiedyś o mojej śmierci zapomni? Jeśli będzie miał podobne odczucia do moich to chyba się tylko cieszyć ;)
sobota, 28 lipca 2012
czwartek, 26 lipca 2012
39. Wambierzyce, Szczeliniec Wielki, Kudowa Zdrój
Czas na wycieczkę, a ściślej charakterystykę wycieczki w wyżej wymienione okolice.
Mama otrzymała kilka dni temu zaproszenie od znajomych, by potowarzyszyć im w jednodniowej "objazdowej" podróży w okolice Gór Stołowych. Takie zaproszenie otrzymałam również ja, ale szczerze musiano mnie trochę namawiać, bo po prostu nie miałam ochoty. Siła perswazji mojej mamy w końcu pokonała mój opór i dzięki temu mogę się "pochwalić", co takiego w tamtejszych miejscowościach można zobaczyć :)
Wycieczka przybrała miano "objazdowej" nie tyle z racji czasowego ograniczenia, co przede wszystkim niemłodego wieku organizatorów, którzy wielogodzinnymi wspinaczkami raczej się już nie fatygują.
Zaczęliśmy od Wambierzyc. Miejscowość ta słynie nie tylko z bogato zdobionego Kościoła Najświętszej Maryi Panny,
Mama otrzymała kilka dni temu zaproszenie od znajomych, by potowarzyszyć im w jednodniowej "objazdowej" podróży w okolice Gór Stołowych. Takie zaproszenie otrzymałam również ja, ale szczerze musiano mnie trochę namawiać, bo po prostu nie miałam ochoty. Siła perswazji mojej mamy w końcu pokonała mój opór i dzięki temu mogę się "pochwalić", co takiego w tamtejszych miejscowościach można zobaczyć :)
Wycieczka przybrała miano "objazdowej" nie tyle z racji czasowego ograniczenia, co przede wszystkim niemłodego wieku organizatorów, którzy wielogodzinnymi wspinaczkami raczej się już nie fatygują.
Zaczęliśmy od Wambierzyc. Miejscowość ta słynie nie tylko z bogato zdobionego Kościoła Najświętszej Maryi Panny,
(ławki przypadły mi do gustu najbardziej :) )
w którym od niedawna znajduje się relikwia z krwią Jana Pawła II,
ale również z unikatowej szopki (czy też
zbioru szopek), która ręcznie nakręcana zadziwia ruchomymi postaciami,
zwierzętami i innymi detalami.
Naszym kolejnym punktem był
Szczeliniec Wielki- najwyższy szczyt Gór Stołowych (919 metrów n.p.m.);
niestety nie jego kulminacyjny punkt, a tylko widok.
W drodze do Kudowy Zdroju oczarował mnie tamtejszy las
i zwróciłam uwagę na szlak prowadzący do Błędnych Skał, który na pewno przy najbliższej okazji wnikliwie wybadam :)
W Kudowie Zdroju nie zauroczyłam się
źródlaną wodą (o zgrozo płatną...), obfitością palm i bogactwem ryb, a
... szachami, którymi już dawno się nie zajmowałam jednak te od razu
zyskały sobie moją sympatię:)
Może partyjkę? ;)
Zapomniałabym o Kaplicy Czaszek w
Czermnej z trzydziestoma tysiącami szczątków ludzkich, w której niestety
nie można było robić zdjęć, więc co najwyżej możecie mi wierzyć na
słowo, że naprawdę warto ją/ to zobaczyć.
Jak na jeden dzień uważam, że grafik
wycieczki był wyjątkowo napięty i tak naprawdę tylko dzięki słonecznej
pogodzie mogliśmy go całego zrealizować. Byłam, zobaczyłam i nie żałuję
:) I tak sobie od dawna myślę, że urodzona ze mnie podróżniczka, bo
zawsze, gdy się nadarzy okazja wyjeżdżam; i to nie po to, by leżeć
brzuchem do góry, a przede wszystkim w celu zwiedzania i wzbogacania
swojej wiedzy o zabytki itp. miejsca.
poniedziałek, 23 lipca 2012
38. dziwne
Odkąd pamiętam, uważałam Go za jednego z najprzystojniejszych
facetów w mojej mieścinie. Miał ten błysk w oku i charakterystyczny
szelmowski uśmiech- powszechna kobieca słabość ;) A Jego miała jedna z
najbardziej seksownych, wyrafinowanych i bezczelnie pewnych siebie
kobiet z mojego osiedla. Ich "miłość" to czas mojego liceum i też, z
tego co pamiętam, w tym samym czasie się skończyła. Rzuciła Go. Ponoć
bardzo to przeżył, ale cóż- nawet On musiał żyć dalej.
Po powrocie ze studiów, rozpoznałam Go wśród ministrantów naszej parafii. Służenie do mszy jest dla mnie jednym z wielu chłopięcych/ męskich zajęć, więc jeszcze wtedy się nie zdziwiłam. Za każdym razem, gdy zbierał ofiarę cieszyłam się, że będzie choć przez chwilę tak blisko. Nie, nigdy o Nim nie marzyłam i nie dlatego chodziłam do kościoła. Po prostu miło było choć przez chwilę zawiesić wzrok na przystojnym mężczyźnie ;) Zdziwiłam się dopiero dzisiaj, gdy Go zobaczyłam... w czarnej sutannie :O
Nieokiełznany, wiecznie imprezujący, wyszczekany i świadomy swej urody... Taki zawsze był, a dziś rozdawał komunię wiernym. Ciężko znaleźć mi odpowiednią szufladkę w głowie, by to zapakować. Chociaż, po dłuższym namyśle stwierdzam, że może to i nawet dobrze? Może duchownymi powinni być przede wszystkim Ci, którzy wszystkiego zaznali? Wtedy rezygnowaliby z tych doznań świadomie, by na przyszłość ustrzec się przed "pokusami" tego, co nieznane... Mój wujek- duchowny ma dwójkę dzieci. I jestem prawie pewna, że przed święceniami nie zaznał ciała żadnej kobiety...
Po powrocie ze studiów, rozpoznałam Go wśród ministrantów naszej parafii. Służenie do mszy jest dla mnie jednym z wielu chłopięcych/ męskich zajęć, więc jeszcze wtedy się nie zdziwiłam. Za każdym razem, gdy zbierał ofiarę cieszyłam się, że będzie choć przez chwilę tak blisko. Nie, nigdy o Nim nie marzyłam i nie dlatego chodziłam do kościoła. Po prostu miło było choć przez chwilę zawiesić wzrok na przystojnym mężczyźnie ;) Zdziwiłam się dopiero dzisiaj, gdy Go zobaczyłam... w czarnej sutannie :O
Nieokiełznany, wiecznie imprezujący, wyszczekany i świadomy swej urody... Taki zawsze był, a dziś rozdawał komunię wiernym. Ciężko znaleźć mi odpowiednią szufladkę w głowie, by to zapakować. Chociaż, po dłuższym namyśle stwierdzam, że może to i nawet dobrze? Może duchownymi powinni być przede wszystkim Ci, którzy wszystkiego zaznali? Wtedy rezygnowaliby z tych doznań świadomie, by na przyszłość ustrzec się przed "pokusami" tego, co nieznane... Mój wujek- duchowny ma dwójkę dzieci. I jestem prawie pewna, że przed święceniami nie zaznał ciała żadnej kobiety...
piątek, 20 lipca 2012
37. starsza i młodsza
Rzecz poszła o głupie firanki.
Chcę długie i gładkie. Mama, gdy to usłyszała, postawiła oczy w słup i strzeliła gigantycznego focha. Zanim to zrobiła, podała konkretne argumenty: a bo długie były po wojnie i teraz już nie ma; a bo kaloryfer zasłonią a zimą to już dwa stopnie mniej; no i kto słyszał o firanach bez wzorów? szyjesz welon, czy ozdabiasz okno??
I mogłabym w ten sposób zacytować mnóstwo przykładów, przy których młode pokolenie spiera się ze starym o wystrój domu i nie tylko.. Ja- minimalistka: chcę wszystko proste, nieozdobione i, co za tym idzie, "świeże"; mama- wszędobylska: hołduje durnostójkom, sztucznym różom i wzorzyście kwiatowym.. wszystko co możliwe :P I jak tu się dziwić, że jak się kochamy, tak często kłócimy? Do dziś się zastanawiam jakim cudem przeżyłam zeszłoroczny remont..
Gusta gustami, a o firanki póki co mama przestała się do mnie odzywać. Zrobiła to zaraz po tym, jak napomknęła, że najlepiej będzie, jak się wyprowadzi :P Ach te mamy, babcie i inne ciotki.. Człowiek byłby za zdrowy bez waszej obecności ;) I żeby było śmiesznie- to firanki do mojego pokoju :))
Chcę długie i gładkie. Mama, gdy to usłyszała, postawiła oczy w słup i strzeliła gigantycznego focha. Zanim to zrobiła, podała konkretne argumenty: a bo długie były po wojnie i teraz już nie ma; a bo kaloryfer zasłonią a zimą to już dwa stopnie mniej; no i kto słyszał o firanach bez wzorów? szyjesz welon, czy ozdabiasz okno??
I mogłabym w ten sposób zacytować mnóstwo przykładów, przy których młode pokolenie spiera się ze starym o wystrój domu i nie tylko.. Ja- minimalistka: chcę wszystko proste, nieozdobione i, co za tym idzie, "świeże"; mama- wszędobylska: hołduje durnostójkom, sztucznym różom i wzorzyście kwiatowym.. wszystko co możliwe :P I jak tu się dziwić, że jak się kochamy, tak często kłócimy? Do dziś się zastanawiam jakim cudem przeżyłam zeszłoroczny remont..
Gusta gustami, a o firanki póki co mama przestała się do mnie odzywać. Zrobiła to zaraz po tym, jak napomknęła, że najlepiej będzie, jak się wyprowadzi :P Ach te mamy, babcie i inne ciotki.. Człowiek byłby za zdrowy bez waszej obecności ;) I żeby było śmiesznie- to firanki do mojego pokoju :))
środa, 18 lipca 2012
36. dziewczyna kierowcy
Kierowca- zawód nadzwyczaj powszechny.
Nie raz jadąc krajówką widzimy mijane vany i ciężarówki: dostawca
sklepu spożywczego, chemicznego; przedstawiciel wybranej firmy. Zawód
nie byłby w nijaki sposób przeze mnie wyszczególniany, gdyby nie fakt,
że różni się znacząco czasem pracy od innych stanowisk. Przeciętny
dostawca pracuje osiem godzin dziennie (jak dobrze pójdzie). Kierowca
krajowej ciężarówki- od poniedziałku do piątku (w porywach do soboty),
a jeżdżący po całej Europie dwa, trzy a nawet cztery tygodnie. Co się
z tym więc wiąże? Przede wszystkim fakt, że im większy samochód, tym
jego prowadzący rzadziej bywa w domu.
Moimi sąsiadami
jest młode małżeństwo. Mogłabym równie dobrze napisać młoda matka z
dwójką dzieci, bo głowa rodziny jest bardziej gościem niż domownikiem.
Tata bowiem pracuje jako kierowca; jeździ po całej Europie i w domu
bywa raz na dwa, trzy tygodnie, w sezonie letnim co najwyżej raz na
miesiąc. Żona sąsiada jest wyjątkowo obowiązkową i zaradną kobietą: co
rano wyprawia dzieci do szkoły, idzie do pracy, po niej je odbiera;
gotuje obiad, na bieżąco sprząta, pierze, chodzi na zakupy i z
latoroślami na spacery. W tym też nie byłoby nic nadzwyczajnego (znamy
wiele przykładów wzorowych matek), gdyby nie fakt, że wszystko to,
mimo posiadania męża, robi sama. Rura jej pęknie w kuchni, szafka
spadnie, to biedna musi czekać całe tygodnie, by druga połówka mogła
się tym zająć. Gdy wreszcie się doczeka, naprawy domowe i tak nie są
pewne, bo mąż zmęczony po wielu tygodniach pracy, chce odpocząć i mieć
święty spokój... Ot, życie żony kierowcy.
A co z dziewczyną kierowcy? Gdy poznaliśmy się z Włóczykijem nie chciał mi od razu powiedzieć, czym się zajmuje. Bał się, że się wystraszę. Wreszcie po moich wyobrażeniach pracownika domu pogrzebowego lub kostnicy wyznał, że jest kierowcą. Od poniedziałku do piątku jest w trasie, na weekendy wraca do domu. Zareagowałam z ulgą (patrz- wcześniejsze domysły) i Go uspokoiłam mówiąc, że jeśli w każdy weekend jest w domu, to Jego praca naprawdę nie jest dla nas przeszkodą. Wszyscy znamy realia współczesnych zawodów: harówka od rana do wieczora, często w niedziele i święta, a jak ci się nie podoba to wypier....., bo na Twoje miejsce jest dziesięciu innych. Polska (i nie tylko) rzeczywistość. Najbliżsi i tak, nawet jeśli uda im się na tygodniu "minąć", rzadko mają czas, by porozmawiać, więc nie ma co się martwić tygodniową nieobecnością. Inna sprawa (przynajmniej dla mnie), gdy ta nieobecność jest dłuższa.
Włóczykij napomknął kiedyś o możliwości kursów po Europie. Doskonale wiem z czym to się wiąże, więc od razu postawiłam sprawę jasno: jeśli będziesz bywał w domu rzadziej niż raz w tygodniu, to nasza znajomość nie ma sensu. Wiem, że są kobiety, których mężów miesiącami nie ma w domu i z tym żyją. Nie krytykuję ich za to; jeśli są w stanie to zaakceptować to niech i tak będzie. Życie jednak to przede wszystkim wolna wola i możliwość decydowania, a ja mówię NIE. Nie chcę widywać swojej drugiej połówki od święta i za każdym razem Go na nowo poznawać. Są w życiu bowiem ważniejsze rzeczy od banknotów, bo bezcenne; to przyjaciele, rodzina i ukochana osoba. Posiadanie pieniędzy jest fajne, ale nie za wszelką cenę..
Włóczykij zrozumiał moją postawę i więcej do tego tematu nie wracał. Aż do wczoraj. Zwalnia się jeden z pracowników kursujących po Francji i otrzymał propozycję, by go zastąpić. Mówię mu i tłumaczę po raz "enty" dlaczego nie zmienię zdania, a On wciąż: "ale dlaczego; zobaczymy" itp... Przez samo Jego "zobaczymy" może się wszystko rozsypać, więc kto wie, czy za parę dni nie będę musiała zmienić tytułu postu na "była dziewczyna kierowcy"..
A co z dziewczyną kierowcy? Gdy poznaliśmy się z Włóczykijem nie chciał mi od razu powiedzieć, czym się zajmuje. Bał się, że się wystraszę. Wreszcie po moich wyobrażeniach pracownika domu pogrzebowego lub kostnicy wyznał, że jest kierowcą. Od poniedziałku do piątku jest w trasie, na weekendy wraca do domu. Zareagowałam z ulgą (patrz- wcześniejsze domysły) i Go uspokoiłam mówiąc, że jeśli w każdy weekend jest w domu, to Jego praca naprawdę nie jest dla nas przeszkodą. Wszyscy znamy realia współczesnych zawodów: harówka od rana do wieczora, często w niedziele i święta, a jak ci się nie podoba to wypier....., bo na Twoje miejsce jest dziesięciu innych. Polska (i nie tylko) rzeczywistość. Najbliżsi i tak, nawet jeśli uda im się na tygodniu "minąć", rzadko mają czas, by porozmawiać, więc nie ma co się martwić tygodniową nieobecnością. Inna sprawa (przynajmniej dla mnie), gdy ta nieobecność jest dłuższa.
Włóczykij napomknął kiedyś o możliwości kursów po Europie. Doskonale wiem z czym to się wiąże, więc od razu postawiłam sprawę jasno: jeśli będziesz bywał w domu rzadziej niż raz w tygodniu, to nasza znajomość nie ma sensu. Wiem, że są kobiety, których mężów miesiącami nie ma w domu i z tym żyją. Nie krytykuję ich za to; jeśli są w stanie to zaakceptować to niech i tak będzie. Życie jednak to przede wszystkim wolna wola i możliwość decydowania, a ja mówię NIE. Nie chcę widywać swojej drugiej połówki od święta i za każdym razem Go na nowo poznawać. Są w życiu bowiem ważniejsze rzeczy od banknotów, bo bezcenne; to przyjaciele, rodzina i ukochana osoba. Posiadanie pieniędzy jest fajne, ale nie za wszelką cenę..
Włóczykij zrozumiał moją postawę i więcej do tego tematu nie wracał. Aż do wczoraj. Zwalnia się jeden z pracowników kursujących po Francji i otrzymał propozycję, by go zastąpić. Mówię mu i tłumaczę po raz "enty" dlaczego nie zmienię zdania, a On wciąż: "ale dlaczego; zobaczymy" itp... Przez samo Jego "zobaczymy" może się wszystko rozsypać, więc kto wie, czy za parę dni nie będę musiała zmienić tytułu postu na "była dziewczyna kierowcy"..
czwartek, 12 lipca 2012
35. trzeba się szanować
Znowu grzmi. Lato kojarzy mi się przede wszystkim z burzami i cykaniem świerszczy przed zaśnięciem.
Tak sobie myślę... a raczej sobie przypomniałam, że Pani wicedyrektor nie złożyła mi, tuż przed poczęstowaniem wszystkich tortem, urodzinowych życzeń. Celowe? Duże prawdopodobieństwo.
Nie lubię mieć wrogów gdziekolwiek, ale z drugiej strony nigdy więcej nikomu nie pozwolę sobą pomiatać. Zrobiłam to raz- pierwszy rok po studiach, w pierwszej pracy i na pewno to się więcej nie powtórzy. Nie ubliżali mi, ale maksymalnie wykorzystywali. Tu stało się na odwrót. Któregoś pechowego dla niej dnia, podeszła do mnie na okienku i odezwała się gorzej niż do psa. Nie pamiętam o co chodziło i jak dokładnie brzmiały te słowa, bo to już dzisiaj nieistotne. To nie był jej pierwszy raz w stosunku do mojej osoby i ten kolejny sprawił w końcu, że dopuszczalna granica pękła i powiedziałam dość: "Jeżeli Pani nie zna podstaw kultury osobistej, to proszę następnym razem kogoś wysłać, zamiast przekazywać mi tę informację osobiście".
Kolega z pracy mówi, że to nie jest zła kobieta, tylko samotna. Ma 50 lat, wciąż jest sama i najbardziej, co mi w niej imponuje, to zwiedzanie co roku najdalszych zakątków świata. Uczyła mnie kiedyś polskiego i kiedyś bardzo bardzo ją szanowałam, głównie z racji faktu, że ona szanowała i doceniała nas. Sytuacja się diametralnie zmieniła, gdy zaczęłam z nią pracować. Okazało się, że w relacjach zawodowych zdarza jej się "co poniektórych", z racji zajmowanego przez siebie stanowiska, traktować wyjątkowo z góry. Ani samotność, ani żadna inna "ułomność" jej, według mnie, nie tłumaczy, bo nikt nie ma prawa komukolwiek, z jakichkolwiek powodów ubliżać.
"Co poniektórych" to też specyficzna kwestia. Dla Karoliny, która ma męża prawnika jest miła, dla Agnieszki, która ma własną firmę podobnie, a Julicie, która przyjeżdża do pracy mercedesem za prawie sto tysięcy złotych już wyjątkowo włazi w dupę. Już dawno przestałam mówić, że wszystko w życiu widziałam i nic mnie nie zaskoczy. Przecież to historia niczym z durnej bajki o Kopciuszku! Faworyzowanie bogatych, uwłaczanie biednym.
Wszem i wobec oświadczam, że Pani wicedyrektor już dawno przestała być moim "idolem" i, z racji swojego postępowania, straciła z mojej strony tak cenny szacunek. A co do szanowania mojej osoby, niech tylko spróbuje znów mnie obrazić... Oczywiście zawsze kulturalnie i na poziomie jej odpowiem, ale z pewnością to zapamięta.
Tak sobie myślę... a raczej sobie przypomniałam, że Pani wicedyrektor nie złożyła mi, tuż przed poczęstowaniem wszystkich tortem, urodzinowych życzeń. Celowe? Duże prawdopodobieństwo.
Nie lubię mieć wrogów gdziekolwiek, ale z drugiej strony nigdy więcej nikomu nie pozwolę sobą pomiatać. Zrobiłam to raz- pierwszy rok po studiach, w pierwszej pracy i na pewno to się więcej nie powtórzy. Nie ubliżali mi, ale maksymalnie wykorzystywali. Tu stało się na odwrót. Któregoś pechowego dla niej dnia, podeszła do mnie na okienku i odezwała się gorzej niż do psa. Nie pamiętam o co chodziło i jak dokładnie brzmiały te słowa, bo to już dzisiaj nieistotne. To nie był jej pierwszy raz w stosunku do mojej osoby i ten kolejny sprawił w końcu, że dopuszczalna granica pękła i powiedziałam dość: "Jeżeli Pani nie zna podstaw kultury osobistej, to proszę następnym razem kogoś wysłać, zamiast przekazywać mi tę informację osobiście".
Kolega z pracy mówi, że to nie jest zła kobieta, tylko samotna. Ma 50 lat, wciąż jest sama i najbardziej, co mi w niej imponuje, to zwiedzanie co roku najdalszych zakątków świata. Uczyła mnie kiedyś polskiego i kiedyś bardzo bardzo ją szanowałam, głównie z racji faktu, że ona szanowała i doceniała nas. Sytuacja się diametralnie zmieniła, gdy zaczęłam z nią pracować. Okazało się, że w relacjach zawodowych zdarza jej się "co poniektórych", z racji zajmowanego przez siebie stanowiska, traktować wyjątkowo z góry. Ani samotność, ani żadna inna "ułomność" jej, według mnie, nie tłumaczy, bo nikt nie ma prawa komukolwiek, z jakichkolwiek powodów ubliżać.
"Co poniektórych" to też specyficzna kwestia. Dla Karoliny, która ma męża prawnika jest miła, dla Agnieszki, która ma własną firmę podobnie, a Julicie, która przyjeżdża do pracy mercedesem za prawie sto tysięcy złotych już wyjątkowo włazi w dupę. Już dawno przestałam mówić, że wszystko w życiu widziałam i nic mnie nie zaskoczy. Przecież to historia niczym z durnej bajki o Kopciuszku! Faworyzowanie bogatych, uwłaczanie biednym.
Wszem i wobec oświadczam, że Pani wicedyrektor już dawno przestała być moim "idolem" i, z racji swojego postępowania, straciła z mojej strony tak cenny szacunek. A co do szanowania mojej osoby, niech tylko spróbuje znów mnie obrazić... Oczywiście zawsze kulturalnie i na poziomie jej odpowiem, ale z pewnością to zapamięta.
środa, 11 lipca 2012
34. urodziny
Dziś są moje urodziny. W sumie już minęły- 21 minut temu, ale nie czepiajmy się szczegółów.
Nie jest to dla mnie ani nadzwyczajne święto, ani kompletnie obojętny dzień. Wystawnym tortem poczęstowałam ludzi z pracy i najbliższą rodzinę już tydzień temu. Nie robię tego co roku, bo najzwyczajniej w świecie nie lubię. Nie obchodzę imienin, bo nie czuję ku temu specjalnego zobowiązania (dodajmy styczniowe mrozy, zamiecie i poświąteczne wszechobecne przeżarcie, a kwestia okaże się nad wyraz uzasadniona); urodziny mam w wakacje i traktuję je co najmniej osobiście- wyjątek postanowiłam zrobić teraz z racji "okrągłego" świętowania.
A czemu nie lubię świętować? Bo jestem z tej grupy osób, które nie znoszą afiszowania się w gronie ludzi, wśród których co najmniej kilku składa nieszczere życzenia:/ Nie nie, nie jest tak źle u mnie w pracy; to po prostu norma polskiej rzeczywistości. Lubię swój kuluarowy świat i intymność prywatnego życia. Poza tym jestem leniwa (czyt. szykowanie, sprzątanie itp. bieganina).
Jakieś specjalne przemyślenia na dziś? Starzeję się cholera i kompletnie nie czuję jak to jest.
Ps. Czas na małą korektę wiekową w opisie tak a propos:P A może i nie? Przecież wciąż czuję się na siedemnastolatkę i określanie siebie jako trzydziestolatki byłoby po trosze zakłamaniem.. (?) Typowo kobiece myślenie nieprawdaż? ;)
Nie jest to dla mnie ani nadzwyczajne święto, ani kompletnie obojętny dzień. Wystawnym tortem poczęstowałam ludzi z pracy i najbliższą rodzinę już tydzień temu. Nie robię tego co roku, bo najzwyczajniej w świecie nie lubię. Nie obchodzę imienin, bo nie czuję ku temu specjalnego zobowiązania (dodajmy styczniowe mrozy, zamiecie i poświąteczne wszechobecne przeżarcie, a kwestia okaże się nad wyraz uzasadniona); urodziny mam w wakacje i traktuję je co najmniej osobiście- wyjątek postanowiłam zrobić teraz z racji "okrągłego" świętowania.
A czemu nie lubię świętować? Bo jestem z tej grupy osób, które nie znoszą afiszowania się w gronie ludzi, wśród których co najmniej kilku składa nieszczere życzenia:/ Nie nie, nie jest tak źle u mnie w pracy; to po prostu norma polskiej rzeczywistości. Lubię swój kuluarowy świat i intymność prywatnego życia. Poza tym jestem leniwa (czyt. szykowanie, sprzątanie itp. bieganina).
Jakieś specjalne przemyślenia na dziś? Starzeję się cholera i kompletnie nie czuję jak to jest.
Ps. Czas na małą korektę wiekową w opisie tak a propos:P A może i nie? Przecież wciąż czuję się na siedemnastolatkę i określanie siebie jako trzydziestolatki byłoby po trosze zakłamaniem.. (?) Typowo kobiece myślenie nieprawdaż? ;)
wtorek, 10 lipca 2012
33. zapiski dnia bieżącego
Kawa niezaparzona od razu smakuje jak rozpuszczona w wodzie gorzka czekolada. Porada dla zainteresowanych.
Na dworze upał- nic nowego. Zdążyłam zebrać około dwudziestu ukąszeń komarów jeszcze przed wieczorem. Jeśli będę dziubać ten post za długo- poprzednie zdanie straci na aktualności:P
Nie chciałam na wstępie pisać o bzdetach, ale stało się. Mam wakacje, mnóstwo domowo- porządkowych i innych planów, małego lenia i brak wyrzutów sumienia z tego powodu (nagroda za wielomiesięczną harówkę musi być).
Ważna obietnica na wstępie spełniona- nie piszę o facetach :] W następnym poście to zrobię ;))
Byłam na spacerze w lesie. Na co poniektórych drzewach zauważyłam zrobione czerwonym sprayem dziwne znaki. Myślałam, że to plan jakiejś wycinki, ale rozwiązanie zagadki okazało się zdecydowanie banalniejsze: to gówniarze itp. jajogłowi zrobili sobie graffiti w kształcie penisów (niech żyje smarkacza kreatywność!). Dalej puszki po piwach, butelki po wódce, śmieci po chipsach i co tam jeszcze komu w rękę wpadło... (czy też wypadło). A potem przyjazna dusza na spacerze z przygarniętym pieskiem, którego wcześniej wyrzucono z samochodu na ulicę. Kocham ten świat, ale ludzi często szczerze nienawidzę.
Na dworze upał- nic nowego. Zdążyłam zebrać około dwudziestu ukąszeń komarów jeszcze przed wieczorem. Jeśli będę dziubać ten post za długo- poprzednie zdanie straci na aktualności:P
Nie chciałam na wstępie pisać o bzdetach, ale stało się. Mam wakacje, mnóstwo domowo- porządkowych i innych planów, małego lenia i brak wyrzutów sumienia z tego powodu (nagroda za wielomiesięczną harówkę musi być).
Ważna obietnica na wstępie spełniona- nie piszę o facetach :] W następnym poście to zrobię ;))
Byłam na spacerze w lesie. Na co poniektórych drzewach zauważyłam zrobione czerwonym sprayem dziwne znaki. Myślałam, że to plan jakiejś wycinki, ale rozwiązanie zagadki okazało się zdecydowanie banalniejsze: to gówniarze itp. jajogłowi zrobili sobie graffiti w kształcie penisów (niech żyje smarkacza kreatywność!). Dalej puszki po piwach, butelki po wódce, śmieci po chipsach i co tam jeszcze komu w rękę wpadło... (czy też wypadło). A potem przyjazna dusza na spacerze z przygarniętym pieskiem, którego wcześniej wyrzucono z samochodu na ulicę. Kocham ten świat, ale ludzi często szczerze nienawidzę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)