Urlopowy wypad nad morze w głowie prawie dwa miesiące, a dziś..
już po urlopie. Powinnam być wypoczęta, psychicznie odciążona, życiowo
naładowana, a jest wręcz przeciwnie. Zmęczona, znerwicowana,
rozdrażniona i rozczarowana- te słowa w pełni charakteryzują mój obecny
nastrój. Same trudności ze zdobyciem wolnego przez Włóczykija już chyba
wtedy zapowiadały tę klapę..
Pięć dni przed wyjazdem Luby złamał nogę; zacznę od razu z
grubej rury :P Stąpnął nieszczęśliwie na chodniku i stało się :/
Lekarze, gipsy itp. sprawy, a potem mimo wszystko decyzja o wypadzie nad
morze. Już wtedy świtało mi w głowie: "i masz Babo placek..", ale kto
by pomyślał, że może być jeszcze gorzej.. Ja byłabym w stanie pogodzić
się z pozostaniem w domu, jednak determinacja Włóczykijowego kuzyna,
który za wszelką ceną, wraz ze swoją dziewczyną, chciał mieć towarzystwo
zwyciężyła. Więc "ok" rzekłam, spakowaliśmy się i wylądowaliśmy w
Dziwnowie.
Ze znalezieniem noclegów nie było większych problemów; mniejsza
miejscowość, końcówka sezonu, więc można było przebierać w ofertach. Ja
biegająca z bagażami, a Włóczykij o kulach. Nie marudziłam, nie miałam
żadnych pretensji, tylko jak taka wierna, oddana i opiekująca się
nieporadnym mężczyzną Baba cierpliwie się wszystkim zajmowałam. I
wierzcie mi lub nie, pomimo spacerów zaledwie 200 metrów w obrębie domu
(do morza mieliśmy ich jakieś 150), braku pogody, pustek na ulicach
wieczorową porą; pomimo konieczności spełniania roli "przynieś, podaj,
zamiataj" i podawania piw już słaniającym się mężczyznom byłabym z tego
wypadu naprawdę zadowolona. Dziś jednak nie jestem, bo Włóczykijowi
najzwyczajniej w świecie po paru dniach zaczęło odbijać.. Tak, tak-
ODBIJAĆ. Szukałam innych określeń na ten stan rzeczy, ale to niestety
pasuje najbardziej. Ja wiem, że nie mógł wiele robić; wiem, że
stęsknionym, ochoczym na kąpiel wzrokiem zerkał na morze i wiem, że z
racji bycia wyjątkowo ruchliwą osobą ciężko mu było znieść ociężały
gips, ale czy w związku z tym musiał utrudniać życie innym?? Innym to
znaczy mnie- w ramach wyjaśnień :/
Ja nawet nie wiem, jak to wszystko, co się stało mam ubrać w
słowa.. Jeszcze do tej pory nie ochłonęłam i mam w głowie straszny
mętlik :/ Krótko, zwięźle i na temat: Włóczykij zaczął od dziwnych
żartów, a skończył na robieniu mi na złość, chamskim przeklinaniu i
żenującyh odzywkach w moją stronę. Milczałam jeden, drugi raz i w końcu
wybuchłam.. najpierw płaczem, a potem złością- kolejności mi się
porypały :/ Pewne granice zostały do tego stopnia przekroczone, że
oznajmijam koniec naszej znajomości. Stwierdziłam, że mam dość ciągłego
zwracania mu uwagi i nie chcę z Nim być, bo najzwyczajniej w świecie
tego nie wytrzymam. A Włóczykij co na to? Przepraszał, przytulał, nie
kazał się denerwować i w tamtym momencie widać było doskonale, jak
bardzo mu na mnie zależy; w nagrodę jednak kilka godzin później historia
zaczynała się od początku..
Naprawdę chciałam Go zostawić, ale ostatecznie jakoś dotrwaliśmy
do przyjazdu do domu. Włóczykij uśmiechnięty, żartujący, a ja-
przygnębiona i zamyślona. Baran nie wpadł tak a propos na to, że coś
jest nie tak.
Myślałam o jakiejś przerwie, ale tak do końca nie jestem
przekonana, czy to przyniesie jakiś skutek. Dobrze nie jest, ale.. też
nie jest najgorzej. Gdyby to był nasz pierwszy wspólny wypad,
najprawdopodobniej wrócilibyśmy osobno. Jednak już raz spędziliśmy razem
kilka dni poza domem i przyznam szczerze, że to była jedna z
najbardziej udanych wycieczek w moim życiu. Piszę "już" no bo przecież
jesteśmy ze sobą zaledwie cztery miesiące..
I co tu teraz zrobić? Myślę i myślę i nic wymyślić nie mogę.. Na
pewno nie jestem desperatką, która za wszelką cenę chce mieć przy sobie
mężczyznę. "Wolę być sama niż z kimś, z kim miałabym się męczyć"- to
moja kolejna, ważna życiowa dewiza. Jednak żałować konkretnej decyzji
też bym nie chciała.. A może to był ten słynny kryzys, który musi w
końcu przejść każda para? Nieee, na to jest chyba zdecydowanie za
wcześnie.. Mam sporo wątliwości, więc chyba jedynie cierpliwość jest w
obecnej sytuacji najsłuszniejszym rozwiązaniem.
Do zdjęcia gipsu nie chcę Go widzieć- muszę psychicznie odpocząć; a po tym fakcie wszystko powinno się samo wyjaśnić.
środa, 29 sierpnia 2012
niedziela, 19 sierpnia 2012
46. tylko te przyjaźnie, o które dbamy, są w stanie przetrwać wiele lat
Wielu koleżanek w życiu nie miałam, bo z reguły nie przepadałam
za towarzystwem dziewcząt. Samych znajomych również namiętnie nie
gromadziłam. Hołdowałam zasadzie małego, ale cennego grona i nigdy nie
sprzyjałam dążeniu "poznania wszystkich" czy bycia lubianą i
rozpoznawalną w każdym towarzystwie. Taki charakter.
Agnieszka to koleżanka z licealnej ławki. Cztery lata chodziłyśmy razem co rano do szkoły i cztery lata w wielu szkolnych sytuacjach się wspierałyśmy. Z czasem dołączyła do nas zabawna i inteligentna Beata, z którą wspólnie obchodziłyśmy kolejne urodziny. Z uśmiechem na ustach wspominam te dawne dziecięce pomysły i dziwnie się czuję mając świadomość, że dziś nie ocalała z tego nawet cząstka...
Z Agnieszką poszłyśmy na studia do tego samego miasta. Razem znalazłyśmy mieszkanie, a gdy się wyprowadziłam do akademika, wciąż razem spędzałyśmy ze sobą czas. Sprawa się skomplikowała, gdy w kolejnym roku przydziału do studenckiego domu nie otrzymałam... Jak się okazało, byłam tylko koleżanką od fajnych "znajomości i słynnych akademickich imprez", bo gdy znalazłam się na lodzie, stałam się co najwyżej problemem. Z wymuszeniem gościła mnie u siebie dwa tygodnie, gdzie spałam w śpiworze na podłodze, podczas gdy za ścianą stało puste łóżko... Nie miałam się gdzie podziać, więc cały żal i rozczarowanie musiałam stłumić w sobie. Miarka się przebrała, gdy zobaczyłam ogłoszenie o poszukiwaniu współlokatorki z jej numerem telefonu (rzekomo najlepsza koleżanka, która mi tego nie zaproponowała...). Zwróciłam się wtedy o pomoc do studentów, których znałam zaledwie kilka miesięcy i to, o dziwo, dzięki nim udało mi się wyjść z tych wszystkich kłopotów. Od Agnieszki wyprowadziłam się bez słowa, a dzięki pomocy tamtych osób zyskałam miejsce w akademiku i przyjaciół na cały okres studiów. Wspomnianą koleżankę z liceum długi okres mijałam na ulicy bez słowa. Z czasem usłyszałam od niej "cześć" i postanowiłam, z racji dawnych licealnych lat, jej odpowiadać. Przyznam jednak, że zawsze towarzyszy temu konsternacja i co najwyżej poczucie obowiązku.
Beata wyjechała do Irlandii. Pisałam do niej kilka razy, pozdrawiałam przez mamę, ale bez odzewu. Może sporadycznie coś tam się pojawiło, ale nie zachęciło mnie to skutecznie do wznowienia prób. Była na ślubie Agnieszki i, z tego co wiem, jako jedyna stwierdziła, że "kogoś tu brakuje".
Olę, studentkę z roku, pamiętam, jak przez mgłę, bo kolegowałam się z nią tylko przez okres mojego semestralnego bytowania na mieszkaniu. Ona szybko znalazła sobie chłopaka, a ja nowe miejsce w akademiku.
Monika była moją sąsiadką z piętra, z którą byłam w tej samej grupie na roku. To właśnie z nią się najszybciej zakumplowałam i pewnie to trwałoby do dzisiaj, gdyby nie jej strasznie sporadyczne odzewy po studiach. Najlepsze koleżanki z akademika, a po wyprowadzce z niego... z jej strony kompletna cisza. Wiedziałam, że wyjechała do Anglii. Miałam do niej kontakty- pisałam, pytałam, skarżyłam się, że milczy. Dostałam wiadomość na Boże Narodzenie, a potem drugi raz- z zaproszeniem na ślub. Nie wiem, jak wy podchodzicie do takich życiowych sytuacji, ale ja koleżanek od święta nie uznaję. Jednak na ślubie nie dlatego nie byłam ; nie mogłam jechać, bo wtedy sama byłam świeżo po przyjeździe do nowego kraju i póki co, nie było mnie stać nawet na bilet do Polski. O prezencie weselnym, sukience, butach itd. już nie wspomnę. Napisałam Monice długą przepraszającą wiadomość i nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Tak nadszedł kres kolejnej, dobrze się zapowiadającej przyjaźni.
Kama. Inteligentna i kochana kobieta. Szkoda jednak, że tylko przez koleżanki, a nie mężczyzn. Jej wytrwałość w dążeniu do celu, świadomość bycia dla siebie ważnym i ciągła chęć kształcenia sprawiły, że naprawdę wiele się od niej nauczyłam. Po studiach kilka lat pisałyśmy do siebie długie maile. I potem nagle... cisza. Podejrzewam, że stało się to wszystko z racji natłoku obowiązków, ale z drugiej strony, czy to naprawdę nas tłumaczy przed zapominaniem o bliskich nam osobach? Dziś postanowiłam, że do niej napiszę i konkretnie za cały ten stan rzeczy zwyzywam. Po tym niech robi co chce; ważne, że ja nie będę miała sobie nic do zarzucenia.
Kasia- kochana Kasia :) Zaprzyjaźniłyśmy się na ostatnim roku naszych studiów. Marudna, bardzo wrażliwa i, chyba jako jedyna na tym świecie, potrafiąca mnie przegadać ;) Dziś ma nowy dom, męża, dziecko i chodzi z kolejnym w dwupaku, ale mimo to wciąż o mnie pamięta. Ba, nawet więcej- nie daje mi o sobie zapomnieć ;) Gdy byłam zapracowana, zabiegana; gdy przeżywałam kolejne miłosne zawody- ona wciąż była, pytała, dzwoniła i chciała odwiedzić. Ani razu nie zrezygnowała, ani razu, mimo wielu własnych problemów, nie zdarzyło jej się o mnie zapomnieć. Przedwczoraj byłam ją odwiedzić. Mieszkamy 50 kilometrów od siebie, więc to naprawdę nie jest trudne :) Poplotkowałyśmy przy kawusi i pożegnałyśmy się z obietnicą kolejnego rychłego spotkania.
I właśnie tę koleżanką dziś cenię najbardziej. Nie tłumaczy się nawałem pracy, czy brakiem czasu z innych powodów. Nigdy nie miała problemu ze znalezieniem dla mnie dłuższej chwili. Dzięki temu dziś wiem, że o tę znajomość warto i trzeba dbać. Sama wiele razy tłumaczyłam się brakiem czasu dla znajomych, a moja kochana Kasia swoim podejściem uświadomiła mi wreszcie , jaka to niewłaściwa i bezsensowna wymówka.
Napiszę wiadomość do Kamy, a potem podzwonię po znajomych. Odkąd jestem z Włóczykijem praktycznie wszystkich odłożyłam na bok. Wstyd mi z tego powodu, bo przecież zawsze gardziłam osobami, które, po znalezieniu drugiej połówki, od wszystkich automatycznie sie odseparowywały. Dla chcącego nic trudnego, więc od teraz koniec z tym (!) Tylko te przyjaźnie, o które dbamy są w stanie przetrwać wiele lat.
Agnieszka to koleżanka z licealnej ławki. Cztery lata chodziłyśmy razem co rano do szkoły i cztery lata w wielu szkolnych sytuacjach się wspierałyśmy. Z czasem dołączyła do nas zabawna i inteligentna Beata, z którą wspólnie obchodziłyśmy kolejne urodziny. Z uśmiechem na ustach wspominam te dawne dziecięce pomysły i dziwnie się czuję mając świadomość, że dziś nie ocalała z tego nawet cząstka...
Z Agnieszką poszłyśmy na studia do tego samego miasta. Razem znalazłyśmy mieszkanie, a gdy się wyprowadziłam do akademika, wciąż razem spędzałyśmy ze sobą czas. Sprawa się skomplikowała, gdy w kolejnym roku przydziału do studenckiego domu nie otrzymałam... Jak się okazało, byłam tylko koleżanką od fajnych "znajomości i słynnych akademickich imprez", bo gdy znalazłam się na lodzie, stałam się co najwyżej problemem. Z wymuszeniem gościła mnie u siebie dwa tygodnie, gdzie spałam w śpiworze na podłodze, podczas gdy za ścianą stało puste łóżko... Nie miałam się gdzie podziać, więc cały żal i rozczarowanie musiałam stłumić w sobie. Miarka się przebrała, gdy zobaczyłam ogłoszenie o poszukiwaniu współlokatorki z jej numerem telefonu (rzekomo najlepsza koleżanka, która mi tego nie zaproponowała...). Zwróciłam się wtedy o pomoc do studentów, których znałam zaledwie kilka miesięcy i to, o dziwo, dzięki nim udało mi się wyjść z tych wszystkich kłopotów. Od Agnieszki wyprowadziłam się bez słowa, a dzięki pomocy tamtych osób zyskałam miejsce w akademiku i przyjaciół na cały okres studiów. Wspomnianą koleżankę z liceum długi okres mijałam na ulicy bez słowa. Z czasem usłyszałam od niej "cześć" i postanowiłam, z racji dawnych licealnych lat, jej odpowiadać. Przyznam jednak, że zawsze towarzyszy temu konsternacja i co najwyżej poczucie obowiązku.
Beata wyjechała do Irlandii. Pisałam do niej kilka razy, pozdrawiałam przez mamę, ale bez odzewu. Może sporadycznie coś tam się pojawiło, ale nie zachęciło mnie to skutecznie do wznowienia prób. Była na ślubie Agnieszki i, z tego co wiem, jako jedyna stwierdziła, że "kogoś tu brakuje".
Olę, studentkę z roku, pamiętam, jak przez mgłę, bo kolegowałam się z nią tylko przez okres mojego semestralnego bytowania na mieszkaniu. Ona szybko znalazła sobie chłopaka, a ja nowe miejsce w akademiku.
Monika była moją sąsiadką z piętra, z którą byłam w tej samej grupie na roku. To właśnie z nią się najszybciej zakumplowałam i pewnie to trwałoby do dzisiaj, gdyby nie jej strasznie sporadyczne odzewy po studiach. Najlepsze koleżanki z akademika, a po wyprowadzce z niego... z jej strony kompletna cisza. Wiedziałam, że wyjechała do Anglii. Miałam do niej kontakty- pisałam, pytałam, skarżyłam się, że milczy. Dostałam wiadomość na Boże Narodzenie, a potem drugi raz- z zaproszeniem na ślub. Nie wiem, jak wy podchodzicie do takich życiowych sytuacji, ale ja koleżanek od święta nie uznaję. Jednak na ślubie nie dlatego nie byłam ; nie mogłam jechać, bo wtedy sama byłam świeżo po przyjeździe do nowego kraju i póki co, nie było mnie stać nawet na bilet do Polski. O prezencie weselnym, sukience, butach itd. już nie wspomnę. Napisałam Monice długą przepraszającą wiadomość i nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Tak nadszedł kres kolejnej, dobrze się zapowiadającej przyjaźni.
Kama. Inteligentna i kochana kobieta. Szkoda jednak, że tylko przez koleżanki, a nie mężczyzn. Jej wytrwałość w dążeniu do celu, świadomość bycia dla siebie ważnym i ciągła chęć kształcenia sprawiły, że naprawdę wiele się od niej nauczyłam. Po studiach kilka lat pisałyśmy do siebie długie maile. I potem nagle... cisza. Podejrzewam, że stało się to wszystko z racji natłoku obowiązków, ale z drugiej strony, czy to naprawdę nas tłumaczy przed zapominaniem o bliskich nam osobach? Dziś postanowiłam, że do niej napiszę i konkretnie za cały ten stan rzeczy zwyzywam. Po tym niech robi co chce; ważne, że ja nie będę miała sobie nic do zarzucenia.
Kasia- kochana Kasia :) Zaprzyjaźniłyśmy się na ostatnim roku naszych studiów. Marudna, bardzo wrażliwa i, chyba jako jedyna na tym świecie, potrafiąca mnie przegadać ;) Dziś ma nowy dom, męża, dziecko i chodzi z kolejnym w dwupaku, ale mimo to wciąż o mnie pamięta. Ba, nawet więcej- nie daje mi o sobie zapomnieć ;) Gdy byłam zapracowana, zabiegana; gdy przeżywałam kolejne miłosne zawody- ona wciąż była, pytała, dzwoniła i chciała odwiedzić. Ani razu nie zrezygnowała, ani razu, mimo wielu własnych problemów, nie zdarzyło jej się o mnie zapomnieć. Przedwczoraj byłam ją odwiedzić. Mieszkamy 50 kilometrów od siebie, więc to naprawdę nie jest trudne :) Poplotkowałyśmy przy kawusi i pożegnałyśmy się z obietnicą kolejnego rychłego spotkania.
I właśnie tę koleżanką dziś cenię najbardziej. Nie tłumaczy się nawałem pracy, czy brakiem czasu z innych powodów. Nigdy nie miała problemu ze znalezieniem dla mnie dłuższej chwili. Dzięki temu dziś wiem, że o tę znajomość warto i trzeba dbać. Sama wiele razy tłumaczyłam się brakiem czasu dla znajomych, a moja kochana Kasia swoim podejściem uświadomiła mi wreszcie , jaka to niewłaściwa i bezsensowna wymówka.
Napiszę wiadomość do Kamy, a potem podzwonię po znajomych. Odkąd jestem z Włóczykijem praktycznie wszystkich odłożyłam na bok. Wstyd mi z tego powodu, bo przecież zawsze gardziłam osobami, które, po znalezieniu drugiej połówki, od wszystkich automatycznie sie odseparowywały. Dla chcącego nic trudnego, więc od teraz koniec z tym (!) Tylko te przyjaźnie, o które dbamy są w stanie przetrwać wiele lat.
czwartek, 16 sierpnia 2012
45. miłość cierpliwa jest..
Nie, nie jestem po upragnionym wyjeździe, a wręcz przeciwnie- dopiero przed (podobno :P).
Włóczykij zapowiedzianego urlopu jednak nie dostał, ale kolejny tydzień twardo o niego walczy. Zagroził nawet odejściem z pracy i tym sposobem zarządził wolne od przyszłej środy. Jeden z pracowników wraca z chorobowego i jest to rzeczywiście realne.
A ja.. wciąż czekam. Dwa miesiące wolnego, a upragniony wyjazd nad morze szykuje się dopiero na ostatni gwizdek.. Jako cierpliwa i rozumna kobieta nie mam Włóczykijowi tego za złe, no bo przecież to nie jego wina. Ale konkretny wniosek z całej tej historii już wyciągnęłam: za rok nie ma co się oglądać, tylko co rusz śmigać w lipcu nad morze. Stały kompan tego typu wypadów w postaci mamy jest na tak :) Sezon letni to istny sajgon dla kierowców, więc nie chcę po raz kolejny wyczekiwać jak na szpilkach na Włóczykijowy urlop. Oczywiście jeśli go dostanie to wyjedziemy- ja jednak zrobię to już po raz drugi w sezonie :)
Za dwa tygodnie wracam do pracy.. i na samą myśl o tym dostaję gęsiej skórki. Dwa miesiące byczenia się, a mi wciąż mało- aż wstyd się przyznawać :/ Wszystko przez wrzesień- najbardziej stresujący i napięty miesiąc dla nauczyciela. Początek zeszłego roku szkolnego był dla mnie straszny (zmęczenie po dwumiesięcznym remoncie, natłok obowiązków, fatalne wychowawstwo..) i stąd te obawy. Oby w tym roku było całkiem na odwrót. W razie "W" dziś przynajmniej mam się komu wypłakać na ramieniu, bo rok temu niestety nie posiadałam takiego wsparcia.
Włóczykij zapowiedzianego urlopu jednak nie dostał, ale kolejny tydzień twardo o niego walczy. Zagroził nawet odejściem z pracy i tym sposobem zarządził wolne od przyszłej środy. Jeden z pracowników wraca z chorobowego i jest to rzeczywiście realne.
A ja.. wciąż czekam. Dwa miesiące wolnego, a upragniony wyjazd nad morze szykuje się dopiero na ostatni gwizdek.. Jako cierpliwa i rozumna kobieta nie mam Włóczykijowi tego za złe, no bo przecież to nie jego wina. Ale konkretny wniosek z całej tej historii już wyciągnęłam: za rok nie ma co się oglądać, tylko co rusz śmigać w lipcu nad morze. Stały kompan tego typu wypadów w postaci mamy jest na tak :) Sezon letni to istny sajgon dla kierowców, więc nie chcę po raz kolejny wyczekiwać jak na szpilkach na Włóczykijowy urlop. Oczywiście jeśli go dostanie to wyjedziemy- ja jednak zrobię to już po raz drugi w sezonie :)
Za dwa tygodnie wracam do pracy.. i na samą myśl o tym dostaję gęsiej skórki. Dwa miesiące byczenia się, a mi wciąż mało- aż wstyd się przyznawać :/ Wszystko przez wrzesień- najbardziej stresujący i napięty miesiąc dla nauczyciela. Początek zeszłego roku szkolnego był dla mnie straszny (zmęczenie po dwumiesięcznym remoncie, natłok obowiązków, fatalne wychowawstwo..) i stąd te obawy. Oby w tym roku było całkiem na odwrót. W razie "W" dziś przynajmniej mam się komu wypłakać na ramieniu, bo rok temu niestety nie posiadałam takiego wsparcia.
poniedziałek, 13 sierpnia 2012
44. pies ogrodnika
Z D. kiedyś byłam i nigdy, od czasu rozstania, nie pożałowałam,
że już nie jestem. Najlepszy kolega mojego kuzyna, bardzo dobry znajomy,
dla wielu przyjaciel, a dla mnie, mimo konkretnych prób, niestety nie
partner. Byliśmy ze sobą parę miesięcy. Przestaliśmy, gdy o normalnej
rozmowie można było jedynie pomarzyć, bo na każdym kroku, nawet w
błahych sprawach potrafiliśmy się już tylko kłócić. Mimo wszystko
zakochał się we mnie- widziałam to doskonale i złamałam mu serce
odchodząc.
Dziś, przy napotkanych okazjach, jako normalni, dorośli ludzie zamieniamy ze sobą parę słów. To już nie jest to, co kiedyś, ale mimo wszystko wciąż jest cenne. Ja mam chłopaka, a on od niedawna dziewczynę. Gdy pierwszy raz się o tym dowiedziałam, przyjęłam to całkiem normalnie, ale przyznam szczerze, że w duchu trochę ironicznie. Pomyślałam, że pewnie to kolejna krótka przygoda, która z racji dziecinnych zagrań D. i braku empatii niebawem się skończy. Wciąż nie byłam zdziwiona, gdy zobaczyłam ich wspólne pozowane zdjęcia, ale dopadło mnie to wreszcie, gdy dowiedziałam się, że razem zamieszkali. Nie chcę z nim być, nie żałuję, że się rozstaliśmy, ale na wiadomość o tym coś mnie ukłuło..
Tak, ewidentny syndrom psa ogrodnika: sam nie weźmie, ale obcemu nie da. Był rzekomo we mnie taki zakochany, a teraz inna odbiera jego telefon. Jaka ja czuję się z tym odruchem banalna i płytka; i dochodzę jednocześnie do wniosku, że kobiety to jednak proste i strasznie w niektórych sytuacjach przewidywalne stworzenia. Nie, nie będę się jeszcze bardziej pogrążać i nie opublikuję zdjęć z Włóczykijem. No może chociaż status zmienię na "w związku".. ale to tylko dlatego, że czas najwyższy (!)- chyba :P
Dziś, przy napotkanych okazjach, jako normalni, dorośli ludzie zamieniamy ze sobą parę słów. To już nie jest to, co kiedyś, ale mimo wszystko wciąż jest cenne. Ja mam chłopaka, a on od niedawna dziewczynę. Gdy pierwszy raz się o tym dowiedziałam, przyjęłam to całkiem normalnie, ale przyznam szczerze, że w duchu trochę ironicznie. Pomyślałam, że pewnie to kolejna krótka przygoda, która z racji dziecinnych zagrań D. i braku empatii niebawem się skończy. Wciąż nie byłam zdziwiona, gdy zobaczyłam ich wspólne pozowane zdjęcia, ale dopadło mnie to wreszcie, gdy dowiedziałam się, że razem zamieszkali. Nie chcę z nim być, nie żałuję, że się rozstaliśmy, ale na wiadomość o tym coś mnie ukłuło..
Tak, ewidentny syndrom psa ogrodnika: sam nie weźmie, ale obcemu nie da. Był rzekomo we mnie taki zakochany, a teraz inna odbiera jego telefon. Jaka ja czuję się z tym odruchem banalna i płytka; i dochodzę jednocześnie do wniosku, że kobiety to jednak proste i strasznie w niektórych sytuacjach przewidywalne stworzenia. Nie, nie będę się jeszcze bardziej pogrążać i nie opublikuję zdjęć z Włóczykijem. No może chociaż status zmienię na "w związku".. ale to tylko dlatego, że czas najwyższy (!)- chyba :P
poniedziałek, 6 sierpnia 2012
43. wreszcie (!)
Włóczykij wreszcie dostanie urlop (!). Piszę "wreszcie", bo
jeszcze kilka tygodni temu nie było wiadomo, czy się w ogóle nim będzie
cieszyć. Lato to wyjątkowo napięty sezon dla kierowców i musiał długo
walczyć o ten tygodniowy pobyt nad morzem. Tak, tylko tydzień, ale,
biorąc pod uwagę wcześniejsze obawy, dla nas "aż" tydzień.
Oczywiście jedziemy nad morze :) To jedyne miejsce, które potrafi naładować moje bateryjki, więc sprawa od początku była jasna. Była Gdynia, Władysławowo, Łeba, Ustka, a w tym roku padło na Świnoujście. Oboje nigdy tam nie byliśmy, a to nieodzowny warunek naszego urlopu. Wyjeżdżamy za tydzień, a w tv już od kilku dni trąbią o szkolnych wyprawkach.. Oj dwa miesiące wakacji dla uczniów i dla mnie wyjątkowo szybko w tym roku lecą.. Dlatego tym bardziej cieszę się na nasz wyjazd :)
Oczywiście jedziemy nad morze :) To jedyne miejsce, które potrafi naładować moje bateryjki, więc sprawa od początku była jasna. Była Gdynia, Władysławowo, Łeba, Ustka, a w tym roku padło na Świnoujście. Oboje nigdy tam nie byliśmy, a to nieodzowny warunek naszego urlopu. Wyjeżdżamy za tydzień, a w tv już od kilku dni trąbią o szkolnych wyprawkach.. Oj dwa miesiące wakacji dla uczniów i dla mnie wyjątkowo szybko w tym roku lecą.. Dlatego tym bardziej cieszę się na nasz wyjazd :)
piątek, 3 sierpnia 2012
42. o toporach i innych partnerskich narzędziach słów kilka
I topór wojenny, póki co zakopany. A przyznam, że łatwo nie było
:/ Ile ja się namartwiłam, ile nocy nie przespałam, telefonów od
Włóczykija nie odebrałam, ile wreszcie wieczornych piw na rozluźnienie
wypiłam..
Niektóre nieporozumienia, kłótnie potrafią być wyjątkowo męczące. I nie chodzi tu absolutnie o zdzieranie gardła; nie jestem typem kobiety, która podnosi głos i bez końca "zrzędzi". Argumentuję cokolwiek wyjątkowo konkretnie, a spotykając się z ciągłym "niepojmowaniem" sprawy przez drugą stronę zaczynam milczeć i cierpliwie czekać na to, aż facet się w końcu opamięta. Brzmi spokojnie i wyjątkowo statycznie, ale w rzeczywistości tak niewinnie to nie wygląda. Cały ten czas "zawieszenia" bowiem bardzo wewnętrznie przeżywam: popłakuję w kącie, popijam melisę na uspokojenie, na niewielu rzeczach potrafię się skupić i cierpię na okropną bezsenność. Oczywiście druga połówka nie ma o niczym zielonego pojęcia, bo przecież jestem "silna i twarda jak głaz". Mężczyzna jest głową a kobieta szyją, która tą głową kręci, więc nigdy nie okazuj, że jesteś bardziej oddana płci męskiej nić On Tobie (mimo iż często tak właśnie jest). Facet powinien być zawsze trochę bardziej za kobietą niż na odwrót- oto moja niezawodna i wynikająca z doświadczenia partnerska dewiza.
Włóczykij nie pokusi się o międzynarodowe wyjazdy. Regularnie będzie w każdym tygodniu wracał do domu, bo jest świadom, że tylko taki wariant sprzyja pielęgnowaniu naszego związku. Happy :)
Niektóre nieporozumienia, kłótnie potrafią być wyjątkowo męczące. I nie chodzi tu absolutnie o zdzieranie gardła; nie jestem typem kobiety, która podnosi głos i bez końca "zrzędzi". Argumentuję cokolwiek wyjątkowo konkretnie, a spotykając się z ciągłym "niepojmowaniem" sprawy przez drugą stronę zaczynam milczeć i cierpliwie czekać na to, aż facet się w końcu opamięta. Brzmi spokojnie i wyjątkowo statycznie, ale w rzeczywistości tak niewinnie to nie wygląda. Cały ten czas "zawieszenia" bowiem bardzo wewnętrznie przeżywam: popłakuję w kącie, popijam melisę na uspokojenie, na niewielu rzeczach potrafię się skupić i cierpię na okropną bezsenność. Oczywiście druga połówka nie ma o niczym zielonego pojęcia, bo przecież jestem "silna i twarda jak głaz". Mężczyzna jest głową a kobieta szyją, która tą głową kręci, więc nigdy nie okazuj, że jesteś bardziej oddana płci męskiej nić On Tobie (mimo iż często tak właśnie jest). Facet powinien być zawsze trochę bardziej za kobietą niż na odwrót- oto moja niezawodna i wynikająca z doświadczenia partnerska dewiza.
Włóczykij nie pokusi się o międzynarodowe wyjazdy. Regularnie będzie w każdym tygodniu wracał do domu, bo jest świadom, że tylko taki wariant sprzyja pielęgnowaniu naszego związku. Happy :)
środa, 1 sierpnia 2012
41. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego
Jutro kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego.
Powstanie Warszawskie było częścią planu operacyjnego o kryptonimie "Burza", który przewidywał włączenie się oddziałów Armii Krajowej do walki z wycofującymi się Niemcami i wyzwalanie obszarów znajdujących się do 17. września 1939 roku w granicach II Rzeczypospolitej. Na początku 1944 roku żołnierze AK wzięli m.in. udział w wyzwoleniu Lwowa, Wilna oraz Białostocczyzny i Lubelszczyzny jednak idąca jednocześnie od wschodu Armia Czerwona rozbrajała AK- owców a oficerów deportowała w głąb ZSRR. Nasi bohaterowie mieli do wyboru: wstąpienie do wojsk polskich walczących u boku Armii Czerwonej lub więzienie. Wieści o wydarzeniach na terenach wschodnich trafiły do Komendy Głównej AK w Warszawie. Zrewidowano plany, zgodnie z którymi Warszawa miała być wyłączona z planu "Burza". Podjęto decyzję o samodzielnym oswobodzeniu stolicy i wystąpieniu w roli gospodarzy wobec wkraczających Sowietów. Założenia te nie miały jednak dużych szans na realizację z powodu planów Stalina, który dążył do sprowokowania wybuchu powstania i pozostawienia walczących swojemu losowi.
31. lipca gen. Tadeusz Bór- Komorowski otrzymał, jak się później okazało, niesprawdzony meldunek, że na przedpolach Pragi pojawiły się oddziały wojsk radzieckich. Wydał wówczas rozkaz o wybuchu powstania w Warszawie 1. sierpnia 1944 roku o godz. 17 (godzina "W"). Przez pierwsze cztery dni powstańcy odnieśli wiele sukcesów. W ich rękach znalazły się: większa część Śródmieścia, Stare Miasto, Powiśle, Żoliborz, Wola i część Mokotowa. Zajęte przez powstańców dzielnice były jednak odseparowane od siebie. Żołnierze radzieccy w tym czasie zaprzestali działań bojowych i zatrzymali się na przedmieściach polskiej stolicy. Wycofali również swoje lotnictwo (które jeszcze w lipcu dominowało w przestrzeni powietrznej nad miastem), umożliwiając Niemcom ataki na pozycje powstańcze. Na wieść o wybuchu powstania Adolf Hitler rozkazał zniszczyć Warszawę i wymordować jej mieszkańców. Do walk skierowano ponad 50 tysięcy żołnierzy. Dysponowały one lotnictwem, czołgami i artylerią. Zdobywały dzielnicę po dzielnicy. Polacy najdłużej bronili Śródmieścia. Wreszcie w obliczu nieuchronnej klęski, 2. października 1944 roku został podpisany akt kapitulacji. Straty powstańców wyniosły ok. 18 tysięcy zabitych i 25 tysięcy rannych. 16 tysięcy Polaków wzięto do niewoli. Jednym z nich był gen. Tadeusz Bór- Komorowski, mianowany w ostatnich dniach powstania Naczelnym Wodzem Polskich Sił Zbrojnych. Oprócz tego śmierć poniosło ok. 180 tysięcy cywilów. Straty niemieckie to ok. 17 tysięcy zabitych i zaginionych oraz 9 tysięcy rannych. Ludność miasta wysiedlono, zaś jego budynki systematycznie wyburzano. W styczniu 1945 roku Warszawa była zniszczona w ok. 80 %.
Jak dziś obchodzimy rocznicę tego bohaterskiego wydarzenia? Dźwięk syren, okolicznościowe przemówienia, zapalenie zniczy i msza święta to jedne z wielu form upamiętnienia Polaków, którzy oddali życie za naszą ojczyznę. Wyraźmy jutro wobec nich szacunek co najmniej chwilą zadumy, bo to jedna z wielu ofiar, dzięki którym dziś możemy cieszyć się niepodległą Polską. I nieważne, że w kraju szaleje bezrobocie, politycy nasiąknięci są korupcją, drużyna piłkarska nie wyszła z grupy, a marzenia o olimpijskich medalach jedno za drugim rozpadają się w pył. Jesteśmy Polakami i tylko my sami "najmniejsi" decydujemy o tym, jaki jest nasz kraj i jak widzą go inni. Nie wstydźmy się go tylko róbmy co w naszej mocy, by był lepszy.
Tym, którzy interesują się nie tylko teraźniejszością, ale również i przeszłością polecam gorąco "lekcję historii" w Muzeum Powstania Warszawskiego. Poniżej prezentuję kilka zdjęć (oczywiście mojego autorstwa), które mam nadzieję zachęcą do odwiedzenia tego ważnego i nadzwyczaj ciekawego miejsca.
Powstanie Warszawskie było częścią planu operacyjnego o kryptonimie "Burza", który przewidywał włączenie się oddziałów Armii Krajowej do walki z wycofującymi się Niemcami i wyzwalanie obszarów znajdujących się do 17. września 1939 roku w granicach II Rzeczypospolitej. Na początku 1944 roku żołnierze AK wzięli m.in. udział w wyzwoleniu Lwowa, Wilna oraz Białostocczyzny i Lubelszczyzny jednak idąca jednocześnie od wschodu Armia Czerwona rozbrajała AK- owców a oficerów deportowała w głąb ZSRR. Nasi bohaterowie mieli do wyboru: wstąpienie do wojsk polskich walczących u boku Armii Czerwonej lub więzienie. Wieści o wydarzeniach na terenach wschodnich trafiły do Komendy Głównej AK w Warszawie. Zrewidowano plany, zgodnie z którymi Warszawa miała być wyłączona z planu "Burza". Podjęto decyzję o samodzielnym oswobodzeniu stolicy i wystąpieniu w roli gospodarzy wobec wkraczających Sowietów. Założenia te nie miały jednak dużych szans na realizację z powodu planów Stalina, który dążył do sprowokowania wybuchu powstania i pozostawienia walczących swojemu losowi.
31. lipca gen. Tadeusz Bór- Komorowski otrzymał, jak się później okazało, niesprawdzony meldunek, że na przedpolach Pragi pojawiły się oddziały wojsk radzieckich. Wydał wówczas rozkaz o wybuchu powstania w Warszawie 1. sierpnia 1944 roku o godz. 17 (godzina "W"). Przez pierwsze cztery dni powstańcy odnieśli wiele sukcesów. W ich rękach znalazły się: większa część Śródmieścia, Stare Miasto, Powiśle, Żoliborz, Wola i część Mokotowa. Zajęte przez powstańców dzielnice były jednak odseparowane od siebie. Żołnierze radzieccy w tym czasie zaprzestali działań bojowych i zatrzymali się na przedmieściach polskiej stolicy. Wycofali również swoje lotnictwo (które jeszcze w lipcu dominowało w przestrzeni powietrznej nad miastem), umożliwiając Niemcom ataki na pozycje powstańcze. Na wieść o wybuchu powstania Adolf Hitler rozkazał zniszczyć Warszawę i wymordować jej mieszkańców. Do walk skierowano ponad 50 tysięcy żołnierzy. Dysponowały one lotnictwem, czołgami i artylerią. Zdobywały dzielnicę po dzielnicy. Polacy najdłużej bronili Śródmieścia. Wreszcie w obliczu nieuchronnej klęski, 2. października 1944 roku został podpisany akt kapitulacji. Straty powstańców wyniosły ok. 18 tysięcy zabitych i 25 tysięcy rannych. 16 tysięcy Polaków wzięto do niewoli. Jednym z nich był gen. Tadeusz Bór- Komorowski, mianowany w ostatnich dniach powstania Naczelnym Wodzem Polskich Sił Zbrojnych. Oprócz tego śmierć poniosło ok. 180 tysięcy cywilów. Straty niemieckie to ok. 17 tysięcy zabitych i zaginionych oraz 9 tysięcy rannych. Ludność miasta wysiedlono, zaś jego budynki systematycznie wyburzano. W styczniu 1945 roku Warszawa była zniszczona w ok. 80 %.
Jak dziś obchodzimy rocznicę tego bohaterskiego wydarzenia? Dźwięk syren, okolicznościowe przemówienia, zapalenie zniczy i msza święta to jedne z wielu form upamiętnienia Polaków, którzy oddali życie za naszą ojczyznę. Wyraźmy jutro wobec nich szacunek co najmniej chwilą zadumy, bo to jedna z wielu ofiar, dzięki którym dziś możemy cieszyć się niepodległą Polską. I nieważne, że w kraju szaleje bezrobocie, politycy nasiąknięci są korupcją, drużyna piłkarska nie wyszła z grupy, a marzenia o olimpijskich medalach jedno za drugim rozpadają się w pył. Jesteśmy Polakami i tylko my sami "najmniejsi" decydujemy o tym, jaki jest nasz kraj i jak widzą go inni. Nie wstydźmy się go tylko róbmy co w naszej mocy, by był lepszy.
Tym, którzy interesują się nie tylko teraźniejszością, ale również i przeszłością polecam gorąco "lekcję historii" w Muzeum Powstania Warszawskiego. Poniżej prezentuję kilka zdjęć (oczywiście mojego autorstwa), które mam nadzieję zachęcą do odwiedzenia tego ważnego i nadzwyczaj ciekawego miejsca.
Kanały służyły jako droga komunikacji już
podczas powstania w getcie warszawskim. W 1944 roku Niemcy starali się
udaremnić możliwość przemieszczania się w ten sposób powstańcom i
ludności cywilnej, m.in. wpuszczali do kanałów gaz lub, wstrzymując
wcześniej regularny odpływ ścieków, spuszczali ich nadmiar topiąc w ten
sposób przemieszczającyh się tamtędy Polaków.
Subskrybuj:
Posty (Atom)