Nigdy nie leżałam w szpitalu. Byłam, odwiedzałam bliskich (choć dawno temu i rzadko), jednak jako pacjent nie przebywałam. Nigdy nie miałam wkłuwanego wenflonu, a co za tym idzie, i podawanej kroplówki. Igły mnie przerażają i wielokrotnie mówiłam, że na samą myśl o jednej z nich w mojej ręce zbiera mi się na wymioty. Nie pozwolę, nie wytrzymam, umrę- to jedyne deklaracje a propos tej tematyki z moich ust.
Nigdy aż do poprzedniego tygodnia. I z perspektywy tego najświeższego doświadczenia powyższe obawy są już jedynie zamgloną błahostką. Miałam wenflon (i to dwukrotnie wkłuwany), kroplówkę. badania krwi i nawet pieluchomajtki.. Pod względem fizycznym przeżyłam istny armagedon, ale pod względem umysłowo- duchowym bezcenne zatrzymanie się w czasie. Nawet najcenniejsze w moim dotychczasowym życiu.
Zaprzyjaźniłam się ze starszym panem, poznałam umierającego wujka i pobyłam w kaplicy. Nie tylko widziałam cierpienie, ale również go dotknęłam. Doświadczyłam cennej ludzkiej pomocy i o wszystkim na pewno sukcesywnie Wam opowiem, bo o tych sześciu dniach w szpitalu zawsze chcę pamiętać.
jej,jak to się stało,że dopadło Cię coś takiego? brzmi poważnie... cieszę się,że ten pobyt nie kojarzy Ci się jednak tylko z czymś złym,a jednak wyniosłaś z niego tyle dobrego. mam nadzieję,ze mój również przebiegnie tak,że nie będę tego wspominać jako najgorsze doświadczenie mojego życia...
OdpowiedzUsuńJa pod względem fizycznym wspominam fatalnie, ale za to pod względem psychicznym już znacznie lepiej.
Usuń