Uwielbiam wesela i NIE ZNOSZĘ jednocześnie.
Uwielbiam:
1. Spotkanie z dawno niewidzianą rodziną
2. Chwile wzruszenia podczas składania przysięgi
3. Zabawę i śpiew ;)
4. Konkursy i gafy ;>
Nie znoszę:
1. Przygotowań do wyjścia (:O)
2. Pseudofrancuskich frędzelkowych i tandetno- staroświeckich koków
na głowie (niedoczekanie kogokolwiek, że mnie w takiej lub podobnej
fryzurze ujrzy)
3. Kaca na drugi dzień
4. NIE MIEĆ ZIELONEGO POJĘCIA (lub pomysłu- w sumie obecnie to jedno i to samo :/) KOGO ZAPROSIĆ..
Na ostatnim punkcie skupię się bardziej, bo tak szczerze i blogowo
poufnie- nie mam z kim pójść :/ Do niedawna istniały dwie "możliwości",
dziś pozostała tylko jedna i ze względu na to TYLKO zaczynam mieć
momentami poważniejszego stresa.. :/ Ale po kolei..
Po powrocie z Anglii, mając za sobą tak świeże rozczarowania
stwierdziłam, że najlepszym wyjściem jest odpoczynek od "tłumu" i
świadoma, uspakajająca wszystkie zmysły samotność. Ale niestety, wiele
moich życiowych planów legło swego czasu w gruzach, więc dlaczego teraz
miałoby być inaczej? Przyjechali pewnego pięknego słonecznego dnia z
zaproszeniem: 3. października to data mojego sepuku..
Wiele problemów mam za sobą, ale co z tego, skoro następny
przede mną (to by mogło śmiało posłużyć jako oś dysputy o filozofii
życia, ale nie o tym nie o tym). Zostałam przyciśnięta do muru i chcąc
nie chcąc otwarłam się przed możliwością ewentualnej znajomości.
Zaczęłam nawet niespodziewanie szybko ;) Wybrałam sie do klubu i o dziwo
(no bo w klubie??) poznałam przesympatycznego chłopaka. Miał na imię
Marcin i już nie pamiętam kiedy ktoś wydawał mi się tak nadzwyczajnie
miły i normalny (w moim przedziale wiekowym z tym ostatnim to już
zaczyna być problem). Poprosił o mój numer i jakiś czas później
umówiliśmy się do kina. Miło spędziliśmy czas i co.. i NIC! Znaleźliśmy
wiele wspólnych tematów, poglądów; obejrzeliśmy zabawny film i.. zaraz
po nim wróciłam do domu. Załamana, rozczarowana i w totalnej kropce :/
Nie wiem nawet jak opisać to, co się stało (a raczej, co ostatecznie nie
miało miejsca); chyba najzwięźlej: nie zaiskrzyło, zabrakło tego
"czegoś".. Dla mnie osobiście kompletna klapa, nawet intensywniejsza nić
"facet, który jest taki taki i owaki" i dlatego mi nie odpowiada. Bo
Marcin naprawdę przypadł mi do gustu i to nawet BARDZO, ale.. jako
rozumna i szanująca się kobieta nawet przez moment nie pomyślałam o
ewentualności wyjątkowych starań z mojej strony. Zamiast choć trochę się
do siebie zbliżać, coraz bardziej się oddalaliśmy i nie mam zielonego
pojęcia skąd taki dziwny chłód i dystans między nami.. Momentami miałam
wrażenie, że to on z jakiś powodów rozpoczął stopniową rezygnację, ale
absolutnie nie mam zamiaru się nad tym dłużej zastanawiać: każdy, bez
względu na okoliczności powinien być sobą, bo to tak naprawdę jest w nas
najcenniejsze. Wysiadłam z jego samochodu ze stuprocentowym
przekonaniem, że to nasze ostatnie spotkanie. Podsumowując (tak poważnie
i szczerze): byłabym przeszczęśliwa mając przy sobie taką osobę jak on
(sympatyczny, pracowity, schludny, poukładany, lubiący muzykę i
zabawę..), jednak tym razem nie było mi dane tej radości zaznać :/
Wariant numer dwa: Piłkarz (tak go nazwę ze względu na, swego
czasu, czynne zamiłowanie do tego sportu). Piłkarza znam, jak na mnie,
spooory czas i jestem mu bardzo wdzięczna za obecną interesowność, bo
zamiast w kropce, wylądowałabym pewnikiem w wielkiej czarnej dziurze :/
Piłkarz ze mną kiedyś był, zawalił sprawę i oszalał ponownie na moim
punkcie, bo rzekomo zmądrzał a ja.. no cóż.. swego czasu, niezdziwiona
już długimi zresztą wyrazami ponownej miłości wobec mojej osoby,
nagrodziłam go zasłużoną reprymendą i koszem, jednak dziś.. DESPERACKO
POTRZEBUJĘ PARTNERA NA WESELE--> no i wszystko jasne :P Ciąg dalszy
nastąpi. Ps. Stąpanie po krawędzi czarnej dziury wystarczająco mnie
stresuje, więc OBY NASTĄPIŁ (!)
CYTAT NA DZIŚ:
BYCIE KOBIETĄ TO STRASZNIE TRUDNE ZAJĘCIE, BO POLEGA GŁÓWNIE NA ZADAWANIU SIĘ Z MĘŻCZYZNAMI- joseph conrad
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz