Po powrocie z zamku ustanowiłam termin dwumiesięcznego milczącego
czekania na konkretne czyny ze strony M. Jakież było moje zdziwienie i
nieopisana radość jednocześnie, gdy te dwa miesiące zamieniły się w..
dwa dni (!). Zapytał, czy nie chciałabym przyjechać do Niego i tam też
"zaczynać". Jeszcze zanim poruszył tę kwestię wiedziałam, że na pewno
się zgodzę, ale jako rozsądna i taktowna kobieta odpowiedź dałam kilka
dni później;) Rozpoczął szukanie pracy dla mnie, bo ustaliliśmy, że nie
możemy sobie pozwolić na mój przyjazd kompletnie " w ciemno". Zaczęłam
się psychicznie nastawiać na rychłą emigrację. Jak nigdy byłam
przeszczęśliwa z tego powodu:)) Wierzyłam, że wreszcie zakończy się moje
skomplikowane, momentami tułacze życie: wyjadę po to, by być
zarabiającą i planującą wspólne życie ze swoją drugą połową niezależną
kobietą..
I WRESZCIE nadszedł ten czas-TAK, spakowałam niemalże
cały swój "dobytek" w jedną walizkę i wyjechałam.. Początki były
naprawdę pełne entuzjazmu; M. wynajął mi pokój w przepięknym mieszkaniu z
bardzo miłymi współlokatorami (to wszystko oczywiście do momentu
znalezienia czegoś dla nas dwojga) i parę dni po przyjeździe byłam już
po wstępnej rozmowie w sprawie pracy:) Nigdy bym w tamtym momencie nie
przypuszczała, że życie szykuje mi w najbliższym czasie aż tak silną
dawkę kolejnych zawirowań..
Zaczęło się od telefonu z Polski (choć
tak naprawdę początek całego pasma problemów pojawił się między mną a
M., ale wtedy jeszcze nie chciałam tego zauważać). Miesiąc po moim
wyjeździe do Anglii okazało się, że dyrektor szkoły, w której uczyłam na
zastępstwie w pierwszym semestrze chce mi zaproponować od września
pracę- najprawdopodobniej już na stałe. Mama płakała ze szczęścia, gdy
mi o tym mówiła.. A jaka była moje pierwsza reakcja? Przede wszystkim
niesamowity szok i potok łez...i o dziwo ani trochę ze szczęścia.. Byłam
zrozpaczona..! Wyjeżdżałam spokojna i szczęśliwa, bo wreszcie znalazłam
swe miejsce- nie tyle na Wyspach, co przede wszystkim przy KIMŚ, a tu
nagle stanęłam przed tak strasznie trudną decyzją.. Całe życie marzyłam o
pracy w szkole, bezskutecznie się kilka lat o to starałam.. Jedno
zastępstwo za drugim, wciąż tylko nadzieja przeplatana kolejnymi
rozczarowaniami- miałam DOŚĆ, serdecznie dość! Wtedy w Anglii naprawdę
wierzyłam, że wreszcie mogę być spokojna..
Ostatecznie, gdy
opadły pierwsze emocje wyjątkowo trzeźwo spojrzałam na całą sprawę.
Wiadomość o tym, czy praca w tej szkole jest pewna miałam otrzymać
miesiąc później; postanowiłam do tego momentu nic nie mówić M.,
zachowywać się jak gdyby nigdy nic się nie stało i spokojnie czekać aż
sprawa sama się choć trochę wyklaruje. Dziś szczerze przyznaję, że to
była jedna z najrozsądniejszych decyzji w moim życiu. Owszem, cały
problem sam szybko się rozwiązał.. ale to wcale nie znaczy, że w ogóle
na tym nie ucierpiałam..
Co mnie najbardziej urzekło w M.? Przede
wszystkim jego dojrzałość, niezależność i trzeźwe spojrzenie na świat.
Niestety to spojrzenie okazało się ostatecznie nie tyle trzeźwe, co
wręcz oschłe i egoistyczne. M. bardzo się na początku starał. Ale
pięknie, kolorowo i wspaniale było jedynie do momentu aż nie stałam się w
jego oczach zwyczajną, potrzebującą opieki i czułości kobietą. A On nie
chce takiej ani nawet innej kobiety przy sobie- Jego ideałem mogą być
co najwyżej niezobowiązujące relacje.. tak- wolny związek to jedyne, na
co mógłby się zgodzić. Nie uwierzyłabym nigdy w taki tok myślenia, gdyby
nie to, że przez ten czas pobytu w Anglii dobrze poznałam M. Od
początku zaczęły się uwidaczniać między nami dość poważne różnice, które
prędzej czy później zniszczyłyby wszystko- już zresztą wtedy zaczęły.
JA planowałam w bliższej czy dalszej przyszłości wrócić do kraju, do
rodziny- ON absolutnie nie dopuszczał do siebie takiej myśli; JA- mimo
iż uparta i niezależna- wiedziałam, że w przyszłości chcę znaleźć
prawdziwy DOM i założyć rodzinę (pobyt w Anglii jeszcze bardziej mnie w
tym utwierdził)- ON nigdy nie chce mieć dzieci, a jeden z jego
ważniejszych życiowych planów to kolejna emigracja- tym razem do
Australii; JA pragnęłam związku pełnego uczucia, szczerości i
zrozumienia- ON męczył się trzymając mnie za rękę, nie o wszystkim ze
mną rozmawiał i zaczął coraz częściej okłamywać; nie wstydziłam się Jego
obecności przy sobie, a ON nigdy mnie nie przedstawił swojemu
najlepszemu przyjacielowi..; JA jestem osobą pełną energii, codziennych
pomysłów i życiowych planów, a ON.. wiecznie ziewał, był zmęczony i
jedyne, czego bym się przy nim doczekała to rychłej starości.. ze
znudzenia i rutyny na pewno :P ; JA przyleciałam do Anglii SAMA, bez
żadnych "powiązań" z przeszłości- ON utrzymywał kontakty ze swoją
eks-dziewczyną, nie tyle nawet rozmawiał, co spędzał towarzysko
weekendy.. W ogóle to chyba wszystko się właśnie od niej zaczęło. Nie,
nie zdradzał mnie- przynajmniej na początku, ale utrzymywanie przez
mojego chłopaka częstych kontaktów ze swoją "eks" jest dla mnie
niedopuszczalne; dla Niego o dziwo było czymś nadzwyczaj normalnym i
nawet miłym. Przykro mi, może świat jest nowocześniejszy, a ja pod tym
względem jestem "starej daty", ale ja naprawdę NIGDY tego typu relacji
nie zaakceptuję.
No i cóż tu więcej pisać. Mieszkaliśmy ze sobą
zaledwie dwa tygodnie.. Rozstaliśmy się bez kłótni, jak dojrzali
dorośli ludzie. Oboje byliśmy świadomi fundamentalnych życiowych różnic
między nami, więc jaki sens się ścierać skoro każdy ma sam prawo
decydować o tym, czego oczekuje od życia i otaczających go ludzi. Chciał
bym została- bo przecież mam pracę, jakieś plany- On mi nawet chętnie
pomoże (?? :D ). A ja- hmm.. o niczym mu nie powiedziałam. Po konkretnej
dawce nieszczerości z Jego strony nie chciałam, by cokolwiek wiedział o
moich planach. Przyznam szczerze, że zastanawiałam się nad
utrzymywaniem sporadycznych kontaktów (zależało Mu na tym), ale po moim
powrocie do Polski wyszły na jaw kolejne, tym razem już bezczelne
kłamstwa z Jego strony i definitywnie zakończyłam jakiekolwiek kontakty.
Otacza mnie wąskie grono osób, ale jest to grono przede wszystkim
ZAUFANE, a człowiekowi takiego pokroju jak On po prostu nie można ufać.
Piszę to tak spokojnie i dojrzale, ale Bóg jeden wie, jak bardzo to
przeżyłam. Tak, doskonale wiem, że nigdy nie mogłabym być z takim
człowiekiem, ale po raz kolejny się nie udało.. Znów straciłam czas,
znów się zawiodłam.. i już nie wiem po raz który znowu JESTEM SAMA.
Ciężko mi było to zaakceptować zwłaszcza, że nawet K. mnie dziś nie
chce.. I czemu ja się dziwię?? Okłamywałam go, zdradziłam, wyjechałam do
innego i kompletnie zostawiłam i teraz nagle ma przybiec na moje
zawołanie?? Dobrze, że zmądrzał, żałuję jednak strasznie, że tak wiele
przeze mnie wycierpiał.. SZCZEROŚĆ- K. zasługiwał na szczerość! Bo
przecież i tak nie chciałam z nim być, więc po co ta próba powrotu?? Z
samotności, wszystko z tej przeraźliwej samotności.. Opuszczony,
strasznie przeze mnie zraniony słusznie mnie odtrącił.. A co mądralińska
do entej potęgi w związku z tym zrobiła?? Potrafiła Go za wszystko
obwinić- i to chyba w nagrodę za Jego rozsądek.. Zerwał ze mną wszelki
kontakt i już na zawsze się ode mnie odwrócił.. GŁUPIA GŁUPIA (!), ale
rozczarowana, zraniona i momentami naprawdę bardzo samotna.. To
wszystko, co mam na swoje usprawiedliwienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz