Jestem straszna, okropna i na pewno się będę smarzyć w Piekle..
Sama nie wiem czego chcę.. Przecież On jest taki wspaniały.
Dobry, czuły i tak bardzo się o mnie troszczy. Zawsze dzwoni, przyjeżdża
i w każdej godzinie udowadnia, jak strasznie mnie kocha. Wszystkie Jego
decyzje, gesty, czy plany są determinowane moją osobą. Nieważne o czym
On myśli, czego Jemu brak- liczę się tylko JA, moje potrzeby i marzenia.
Ze świecą szukać kobiety, która by się Nim nie zachwycała. Najpierw
świetną posturą, cudownym uśmiechem, a potem wspaniałą duszą. A co JA
robię?? Odpowiedź cholernie mi znana- TO SAMO co zawsze. Z tą różnicą,
że tym razem bardzo z tego powodu cierpię. W ramach wyjaśnień, powyższe
TO SAMO dotyczyło wielu moich poprzednich prób bycia z kimś. Pierwsza,
druga randka, może szczęśliwie trzecia i tyle mnie widział. Podobał mi
sie ten i ten, a potem nawet tamten, ale.. no właśnie- zawsze po kilku
spotkaniach było jakieś ALE. Nie szukałam nieistniejących ideałów, wiem,
że ludzie mają wady, jednak wciąż odchodziłam.. nigdy nie umiałam się
do czegokolwiek zmuszać.
Gdy moje drogi z K. się spotkały, nareszcie poczułam, że
nadszedł kres mej singlowej tułaczki. Bo przecież było całkiem inaczej-
jak nigdy przedtem. Pamiętam, gdy te pół roku temu zerkałam na Niego z
daleka. Już w tamtym momencie Go kochałam. A te motyle w brzuchu :)
Dowiedziałam się, że K. jest zaledwie w okolicy, a one wnet przyfruwały
:) Pierwszy pocałunek, pierwszy wspólny poranek i to szczere, niczym
niezakłócone szczęście. Mijał jeden, drugi, trzeci miesiąc i
zapomniałam, co to znaczy mieć wątpliwości. Widać są jednak diabelsko
uparte.. bo znów przyszły.. i znów mnie ciągną za rękę..
Czuję potrzebę, by o nim napisać, ale kompletnie nie wiem co.
Tam, gdzie chcę jechać jest bowiem ktoś, kto na mnie czeka. Poznałam go
jeszcze przed K.- wirtualnie i dziś jest dla mnie kimś naprawdę
szczególnym. Uwielbiamy ze sobą rozmawiać. Mamy nie tylko wspólne
zainteresowania, ale i marzenia. Intelektualnie, poglądowo jest mi tak
cholernie bliski, że wręcz realny. A z K. po dwóch, trzech zdaniach
zapada cisza.. Staram się podzielić z nim swoimi myślami, obserwacjami,
pragnieniami, ale On mnie nie rozumie.. widzę to i zaczynam się od Niego
oddalać. M. jest mi bliski, ale jego towarzystwo to również wiele obaw.
Jest doświadczony, obeznany ze światem i taki niezależny. No właśnie-
niezależny.. możliwe, że do tego stopnia, że w każdym momencie będzie
mnie mógł bez wyrzutów sumienia zostawić. A ja mam dość tych
emocjonalnych tułaczek, mam dość samotności.. K. sprawia, że czuję się
potrzebna. Daje mi ciepło, interesowność.. i coraz częściej przechodzi
to w takie rozmiary, że zaczyna mi brakować powietrza; coraz skwapliwiej
zamyka mnie we własnym pudełeczku. M. pachnie swobodą, wolnością, a K.
chce, bym została Jego żoną i urodziłam mu trójkę dzieci. Ktośc pomyśli:
"Ciesz się w takim razie, przecież tego pragnie każda kobieta."
Poprawka- prawie każda, bo ja chyba jednak nie. Pragnę dziecka, ale chcę
by było dopełnieniem mojego życia, a nie "przeciążeniem". Nie chcę się
obudzić któregoś dnia i stwierdzić, że tak naprawdę nigdy nie żyłam. A
życie mamy przecież tylko jedno. Tylko kto mi da gwarancję, że nie
pomyślę tak przy każdym z nich? Wiem, że zadręczanie się, gdybanie nie
rozwiąże problemu. Dlatego staram się o tym nie myśleć, bo wierzę, że
zwykła cierpliwość temu wszystkiemu zaradzi. Ale czasami po prostu się
nie da.. nie da się nie czuć przygnębiającego smutku z powodu takiego
rozdarcia. Nie da się nie cierpieć przez świadomość nadchodzącego
nieszczęścia.. i kolejnej, z mojej strony, ludzkiej krzywdy.. Bo
przecież co z tego, że marzę o miłości "aż po grób"? Może ja po prostu
na to nie zasługuję? Umrę jako stara, zgorzkniała panna, a moimi
jedynymi rozrywkami będą: bujany fotel i zakurzone zdjęcia, które swego
czasu zatrzymały mą dziewczęcą urodę. I pewnie jeszcze jakiś nałóg dla
urozmaicenia.. tak.. bo jestem straszna, okropna i NA PEWNO się będę
smarzyć w Piekle..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz