Zaczęłam od przyczyn takiego stanu. W pracy lenia mam tak naprawdę już od września. Są momenty "zapędu", ale to co najwyżej wyjątki- nie codzienność. Gdy w poprzednim roku szkolnym pracowałam za dwóch, studiowałam i ogarniałam klasę maturalną byłam w stanie zrobić pięć razy więcej niż dziś. I to chyba właśnie dlatego. Bo teraz nie mam nawet etatu, pracuję trzy dni w tygodniu i pewnie z racji niedoboru zawodowych zajęć najzwyczajniej w świecie brakuje mi zapału. Jak człowiek dużo pracuje, to chodzi jak "nakręcony"-taki z tego wniosek.
Druga przyczyna- za dużo chcę zrobić naraz. Bo taki niestety mam strasznie pokręcony i kreatywny charakter, że mnóstwem rzeczy się interesuję i co najmniej tyloma chcę się zająć. W pracy nie mam z tym większego problemu, ale poza nią...ogromny. Chcę się zająć modą, paznokciami, fryzurami, książkami, zdjęciami, puzzlami, blogami, zwierzętami, szachami i nie wiadomo czym jeszcze. Nawet P. ostatnio z oburzeniem stwierdził, że marzę o tylu rzeczach naraz i chcę tyle rzeczy naraz ogarnąć, że w końcu i dla niego zabraknie mi czasu.
Skłonię się w tej kwestii do ograniczeń. Jednak niewielkich, bo wciąż uważam, że moim największym problemem jest zwyczajne lenistwo. Gdybym chodziła "nakręcona" to we wszelkich dziedzinach byłabym w stanie osiągnąć sukces. A tak...jestem ulizana, zaniedbana i wiecznie śpiąca. I nawet z niezbędnymi ciuchowymi zakupami mam problem :/ Mój "kochany" kreatywny charakter sprawia, że nawet zegarka sobie nie potrafię kupić. Jest bowiem taki ich wybór, że z racji mojego niezdecydowania wciąż noszę stary z wytartym paskiem niczym "gołodupiec" :/
Chcę znowu spróbować i nie skończę, dopóki wreszcie nie osiągnę sukcesu. Kto nie walczy, nigdy nie będzie zwycięzcą! Kolejna zawodowo-stylowa próba od jutra :-)) A nawet od dziś-ogarniam przecież zaległości na blogu ;-)