Czekałam, czekałam i wreszcie (!) się doczekałam- rozpoczęłam właśnie mój upragniony urlop :) I nie wyglądałam go niecierpliwie tylko dlatego, by móc wreszcie bezkarnie poleniuchować. Wręcz przeciwnie! Wreszcie będę mogła zrobić mnóstwo rzeczy- spoza pracy i w związku z nią. Tak, tak właśnie mam zamiar spędzić wakacje :) Oczywiście wyjazdy, odwiedziny znajomych, pobyt nad morzem również są przewidziane, ale wszystko to na pewno nie obejdzie się bez nadrabiania zaległości w lekturze (książka, czasopismo itp.), zrobienia niezbędnych ważnych zakupów (tv, laptop), porządkowych spraw w różnych zakątkach mieszkania itd. itp. Strasznie się na samą myśl cieszę, bo błogi odpoczynek (którego oczywiście również sobie nie odmówię;) ) lubię tak samo mocno jak konstruktywne zajęcia :)
Ostatni post był dość wymowny, więc napomknę przy okazji o sprawach sercowych.
1. Kwestia Norberta nie uległa zmianie. Raz na "ruski rok" coś tam napisze (oczywiście co najwyżej na fb) i tyle. Dla mnie ta sprawa jest już dawno zamknięta.
2. Byłam na randce (jejj;)) ), ale ekscytacja jest z leksza sztuczna ;) Nie było oczywiście tak źle, bo tiramisu smaczne a pocałunki bardzo bardzo przyjemne;>, ale większych planów w związku z tą znajomością nie mam. D. jest dość sympatyczny, elokwentny a przez telefon ma naprawdę.. rozbrajający głos jednak jednocześnie bardzo bardzo dużo pracuje. Jego "podchody" wobec mojej osoby sprzed roku właśnie dlatego skończyły się fiaskiem, więc tym razem przewiduję podobny finał. Umówiłam się z nim, bo nie miałam nic do stracenia. Czy zgodzę się na to ponownie? Możliwe, jednak pod warunkiem, że nie będę umówiona na randkę z kimś innym ;) Nie, nie ma drugiej osoby (niestety:P), ale na taki wariant jestem otwarta :)
3. Tym razem W. jak Wakacje :D Mam zamiar się bawić, poznawać nowych ludzi, bywać w nowych miejscach, chodzić na randki, całować albo całować i chodzić na randki lub nie ;) Po prostu nie mam sobie zamiaru niczego odmawiać! Jestem kobietą do cholery i tego potrzebuję ! Komplementów, pocałunków, czułości- choćby na chwilę i tylko przelotnie. Po prostu chcę i już i nie mam zamiaru sobie tego odmawiać :)
I na koniec najważniejsza sprawa: dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim postem. Bardzo mnie podbudowały i po raz kolejny przypomniały dlaczego tu jestem :) Nauczycielkom życzę miłych wakacji a nie-nauczycielkom jak najdłuższego urlopu :)
niedziela, 30 czerwca 2013
niedziela, 9 czerwca 2013
101. jego strata
Dziś mam bardzo chwiejny nastrój..czy może po prostu dwojaki dla uproszczenia.
Z jednej strony czuję się taka.. beznadziejna. Trędowata wręcz- serio. No bo przecież historia tak naprawdę się powtarza ! Od Włóczykija swego czasu usłyszałam, że było zauroczenie a nie ma zakochania. Że stanął między jednym a drugim. Po tych słowach go wtedy zostawiłam, ale to on mnie zranił, nie ja jego. To on mnie tak naprawdę zostawił.
Z Norbertem sprawa ma się podobnie. Było zauroczenie, ale nie przyszło nic więcej. Najpierw mnóstwo spontanicznych smsów, rozmowy o wszystkim i o niczym; chwalenie się mamie, że poznał fajną dziewczynę i aluzje a propos dwóch, czekających go w tym roku wesel. A potem, po kilku tygodniach nagle wszystko się rozpłynęło... Pisze co kilka dni, niby to w jakiejś sprawie, niby przypadkiem na facebooku i tyle. Było zauroczenie, jakaś wzajemna iskierka, ale nie rozgrzała się do ognia tylko po prostu zgasła.
To dlatego dziś jestem taka przygnębiona.. No bo czy to znaczy, że ze mną jest coś nie tak ?? Że z jakiegoś powodu nikt nie może się we mnie zakochać ?? Czy jestem aż tak marną i nudną dziewczyną ??..
Drugi nastrój to ten charakterystyczny dla tej silniejszej części mojej osobowości. Idealnie go odzwierciedla ten obrazek :
..i słowa mojej bardzo dobrej koleżanki, może już nawet psiapsióły : "Miej wyjeb... a będzie Ci dane. Nie warto na ten temat dywagować, szkoda nerwów i urody na takie sytuacje. Jesteśmy piękne, młode, zajebiste i samodzielne! Głupki i duzi chłopcy trzymający palec w buzi nie są nam potrzebni !!" Uwielbiam ją za to, bo sprawiła dosłownie w kilka sekund, że poczułam się znacznie lepiej :) Wiem, że jej słowa ani trochę nie są naciągane. Norbert po prostu nie jest mnie wart i nie powinnam tracić czasu nawet na rozmyślanie o tym. Trzeba iść do przodu bez oglądania się za siebie. JEGO STRATA. O!
Z jednej strony czuję się taka.. beznadziejna. Trędowata wręcz- serio. No bo przecież historia tak naprawdę się powtarza ! Od Włóczykija swego czasu usłyszałam, że było zauroczenie a nie ma zakochania. Że stanął między jednym a drugim. Po tych słowach go wtedy zostawiłam, ale to on mnie zranił, nie ja jego. To on mnie tak naprawdę zostawił.
Z Norbertem sprawa ma się podobnie. Było zauroczenie, ale nie przyszło nic więcej. Najpierw mnóstwo spontanicznych smsów, rozmowy o wszystkim i o niczym; chwalenie się mamie, że poznał fajną dziewczynę i aluzje a propos dwóch, czekających go w tym roku wesel. A potem, po kilku tygodniach nagle wszystko się rozpłynęło... Pisze co kilka dni, niby to w jakiejś sprawie, niby przypadkiem na facebooku i tyle. Było zauroczenie, jakaś wzajemna iskierka, ale nie rozgrzała się do ognia tylko po prostu zgasła.
To dlatego dziś jestem taka przygnębiona.. No bo czy to znaczy, że ze mną jest coś nie tak ?? Że z jakiegoś powodu nikt nie może się we mnie zakochać ?? Czy jestem aż tak marną i nudną dziewczyną ??..
Drugi nastrój to ten charakterystyczny dla tej silniejszej części mojej osobowości. Idealnie go odzwierciedla ten obrazek :
..i słowa mojej bardzo dobrej koleżanki, może już nawet psiapsióły : "Miej wyjeb... a będzie Ci dane. Nie warto na ten temat dywagować, szkoda nerwów i urody na takie sytuacje. Jesteśmy piękne, młode, zajebiste i samodzielne! Głupki i duzi chłopcy trzymający palec w buzi nie są nam potrzebni !!" Uwielbiam ją za to, bo sprawiła dosłownie w kilka sekund, że poczułam się znacznie lepiej :) Wiem, że jej słowa ani trochę nie są naciągane. Norbert po prostu nie jest mnie wart i nie powinnam tracić czasu nawet na rozmyślanie o tym. Trzeba iść do przodu bez oglądania się za siebie. JEGO STRATA. O!
sobota, 8 czerwca 2013
100. cierpliwość jest cnotą
A na dziś...coś a propos cierpliwości. Bezosobowo i na budujące, solidne podsumowanie wszystkiego.
piątek, 7 czerwca 2013
99. cztery tysiące smsów i 5 dni
Kolejny kiepski koniec kolejnej ładnie zapowiadającej się historii.
Nie było kłótni, żali, brzydkich numerów itp. szopek. Pewnie dobrze, chociaż w takich przypadkach plusem jest niesamowita ulga po gwałtownym wyrzuceniu z siebie wielu negatywnych emocji. Rozeszło się po kościach, czy może.. stało się tak, jak się tego obawiałam. Norbert to niezależny facet, ale w wielu przypadkach jego niezależność jest po prostu egoizmem.
Zauważyłam to tuż po tym, jak mnie odwiedził. Wcześniej częściej pisał, myślał a nawet trochę tęsknił. Potem nagle coś się stało. Niby taki zapracowany tydzień, ale wcale to nie zniwelowało mojego niepokoju. Przecież dla chcącego nic trudnego. Nie chciałam się zastanawiać, czy zrobiłam coś źle, bo przecież w tym wszystkim nie o to chodzi. Nikt nie jest idealny, więc dobieranie się w "pary" nie polega na wzajemnym wytykaniu sobie wad. Kolejny raz widzieliśmy się w sobotę (patrz: poważna rozmowa), ale negatywne myśli wiszące w powietrzu wcale nie odleciały. Gdy rozmawialiśmy mówił do mnie momentami tak... jakbym bez przerwy czekała w blokach startowych na jego "przychylność" a on wciąż się zastanawiał, czy w ogóle wyjść na bieżnię. Głupio się czułam, bo przecież kto powiedział, że tylko on nie jest pewny całej, dopiero się zakreślającej znajomości?
Poniedziałek, wtorek- zwyczajne smsy. O późniejszej porze i krótsze, ale były. A potem nagle cisza. Środa, czwartek, piątek... odezwał się w końcu w niedzielę. Zapytał co u mnie słychać. 5 dni nie raczył się tym zainteresować, 5 dni nawet mu przez myśl nie przeszło, by zapytać co porabiam. Na moją obecność na facebooku zareagował "ucieczką"i po tylu dniach, w niedzielę wieczorem nie potrafił nic innego napisać, jak tylko "co słychać?". Mężczyźni...
Odpowiadałam krótko i rzeczowo. Na pewno zauważył moją oschłość, ale kompletnie na nią nie zareagował. Najzwyczajniej w świecie to olał, bo przecież po tym kolejne dwa dni się nie odzywał. W końcu nie wytrzymałam i sama napisałam. Te dni zawieszenia mnie po prostu za bardzo dręczyły. I nie dlatego zaczęłam to wszystko przeżywać, by "nie stracić" faceta. Po prostu nienawidzę takich niejasnych sytuacji. Jeśli się rozmyślił to powinien mi to powiedzieć i problem z głowy. Dla niego i dla mnie.
Odezwałam się na podobnej zasadzie. Co słychać itp. pierdoły. Wiedziałam, że prędzej czy później i w taki sposób wybadam grunt. A rozmowa, tak jak dawniej, najzwyczajniej w świecie się rozkręciła. Skończyło się miło, sympatycznie, "dobranoc" z buziaczkami, ALE absolutnie z tego powodu nie klaskałam uszami. Doszły do mnie myśli, że może praca rzeczywiście go przygniotła, jednak z drugiej strony...wcześniejsze dni milczenia potraktował jak niebyłe a na siedzenie w tym czasie na facebooku chwilę dla odmiany potrafił znaleźć. Czas zawsze daje nam wszystkie odpowiedzi dlatego postanowiłam się nie głowić zbyt mocno i poczekać co będzie dalej. Nie musiałam nawet długo czekać. Rozmawialiśmy przedwczoraj i po tym do dziś nie napisał ani słowa. Pewnie się odezwie w niedzielę i to, tak jak ostatnio, późnym wieczorem, żeby nie ryzykować, że przypadkiem będę wymagać, by do mnie przyjechał. Porażka. Jego oczywiście, ani trochę moja.
Norbert to, tak jak napisałam wcześniej, niezależny facet, ale jednocześnie egoistyczny i bardzo wygodny. Myśli o mnie kiedy chce, pisze kiedy chce- żyć, nie umierać. Nie jestem jego koleżanką, ale dziewczyną też nigdy nie będę, bo po co zmieniać coś, co nie wymaga żadnej fatygi??
Kolejny zawód i kolejne przeżycie. Dodając do tego permanentne zmęczenie pracą wychodzą nam naprawdę fatalne dwa tygodnie. I na co najbardziej wyczekiwałam? Na płacz. Tak, właśnie na to, bo tylko on w takich sytuacjach może sprawić, że poczuję się lepiej. Im dłużej tłumię w sobie negatywne emocje, tym gorzej się czuję. Potrafię być bardzo dzielna, a nawet odważna, ale nigdy wtedy, gdy jestem chodzącym kłębkiem nerwów. Nie zaangażowałam się w to wszystko aż tak bardzo, mój rozsądek i obiektywizm zawsze są przy mnie, ale po tylu miłych chwilach i iskierce nadziei na coś "wyjątkowego" po prostu nie da się inaczej. Jestem kobietą i dlatego nie jestem z kamienia.
Płacz długo nie przychodził. Dawno nie byłam tak twarda, ale w końcu udało mi się go "wydobyć" na światło dzienne. Akurat zajmowałam się szynszylą i wciąż doskonale pamiętam jak ta, zwykle strasznie ruchliwa, momentalnie wystraszona zdębiała. Zwierzaki to jednak bardzo mądre istoty ;)
Cieszę się, że piszę o tym wszystkim dopiero teraz. Post napisany wcześniej byłby na pewno zdecydowanie "cięższy". Byłam taka...rozczarowana, rozgoryczona a nawet załamana. Na nic nie miałam ochoty, a co dopiero na optymistyczne patrzenie w przyszłość. Spotkało mnie w życiu tak wiele zawodów i jedyne, o czym potrafiłam myśleć, to o odpowiedzi na pytanie: "za jakie grzechy to wszystko??" Czułam się naprawdę bardzo bardzo źle..i kto by pomyślał, że płacz potrafi zdziałać tyle dobrego. Nie stałam się nagle niepoprawną optymistką, ale na pewno czuję się trochę lepiej. Jestem spokojniejsza i lżejsza o kolejne zmartwienie i wiem, że powoli, z każdym dniem będę czuła się lepiej.
A jak zakończę sprawę z Norbertem? Bo oczywiście nie ma takiej możliwości, by jeszcze cokolwiek z tego było. Na pewno nie będę mu robić wyrzutów, awantur i nie wiadomo czego jeszcze. Nigdy nie zniżam się do takiego poziomu. A nawet gdyby to przecież na jakiej podstawie? Nie jesteśmy parą.. Z pewnością potrzebna jest rozmowa, czy raczej mój monolog. Krótki, rzeczowy i absolutnie nie przez telefon. W końcu prędzej czy później natknę się na niego w klubie, w którym się poznaliśmy. Nie udam, że go nie znam, takich szczeniackich zachowań również nie praktykuję; przywitam się i w odpowiednim momencie (nie zwlekając za długo) powiem mu jak sprawa stoi. Było miło i sympatycznie, ale nic nas nigdy więcej nie będzie łączyć jak tylko zwykła, bezemocjonalna znajomość- coś w tym stylu. I dzięki temu pokażę mu coś, na co go nie stać: szczerość i zdecydowanie. Przecież odkąd go znam wielokrotnie podkreślał, że to w ludziach ceni, podobnie jak ja, najbardziej, a co do czego przyszło sam nie był w stanie się na to zdobyć. Uniki itp. uciekanie od danej sprawy to, moim zdaniem, cecha patałachów. O!
Na koniec piosenka...o tym, że wciąż, tak samo jak już wiele wiele lat pragnę miłości...
Nie było kłótni, żali, brzydkich numerów itp. szopek. Pewnie dobrze, chociaż w takich przypadkach plusem jest niesamowita ulga po gwałtownym wyrzuceniu z siebie wielu negatywnych emocji. Rozeszło się po kościach, czy może.. stało się tak, jak się tego obawiałam. Norbert to niezależny facet, ale w wielu przypadkach jego niezależność jest po prostu egoizmem.
Zauważyłam to tuż po tym, jak mnie odwiedził. Wcześniej częściej pisał, myślał a nawet trochę tęsknił. Potem nagle coś się stało. Niby taki zapracowany tydzień, ale wcale to nie zniwelowało mojego niepokoju. Przecież dla chcącego nic trudnego. Nie chciałam się zastanawiać, czy zrobiłam coś źle, bo przecież w tym wszystkim nie o to chodzi. Nikt nie jest idealny, więc dobieranie się w "pary" nie polega na wzajemnym wytykaniu sobie wad. Kolejny raz widzieliśmy się w sobotę (patrz: poważna rozmowa), ale negatywne myśli wiszące w powietrzu wcale nie odleciały. Gdy rozmawialiśmy mówił do mnie momentami tak... jakbym bez przerwy czekała w blokach startowych na jego "przychylność" a on wciąż się zastanawiał, czy w ogóle wyjść na bieżnię. Głupio się czułam, bo przecież kto powiedział, że tylko on nie jest pewny całej, dopiero się zakreślającej znajomości?
Poniedziałek, wtorek- zwyczajne smsy. O późniejszej porze i krótsze, ale były. A potem nagle cisza. Środa, czwartek, piątek... odezwał się w końcu w niedzielę. Zapytał co u mnie słychać. 5 dni nie raczył się tym zainteresować, 5 dni nawet mu przez myśl nie przeszło, by zapytać co porabiam. Na moją obecność na facebooku zareagował "ucieczką"i po tylu dniach, w niedzielę wieczorem nie potrafił nic innego napisać, jak tylko "co słychać?". Mężczyźni...
Odpowiadałam krótko i rzeczowo. Na pewno zauważył moją oschłość, ale kompletnie na nią nie zareagował. Najzwyczajniej w świecie to olał, bo przecież po tym kolejne dwa dni się nie odzywał. W końcu nie wytrzymałam i sama napisałam. Te dni zawieszenia mnie po prostu za bardzo dręczyły. I nie dlatego zaczęłam to wszystko przeżywać, by "nie stracić" faceta. Po prostu nienawidzę takich niejasnych sytuacji. Jeśli się rozmyślił to powinien mi to powiedzieć i problem z głowy. Dla niego i dla mnie.
Odezwałam się na podobnej zasadzie. Co słychać itp. pierdoły. Wiedziałam, że prędzej czy później i w taki sposób wybadam grunt. A rozmowa, tak jak dawniej, najzwyczajniej w świecie się rozkręciła. Skończyło się miło, sympatycznie, "dobranoc" z buziaczkami, ALE absolutnie z tego powodu nie klaskałam uszami. Doszły do mnie myśli, że może praca rzeczywiście go przygniotła, jednak z drugiej strony...wcześniejsze dni milczenia potraktował jak niebyłe a na siedzenie w tym czasie na facebooku chwilę dla odmiany potrafił znaleźć. Czas zawsze daje nam wszystkie odpowiedzi dlatego postanowiłam się nie głowić zbyt mocno i poczekać co będzie dalej. Nie musiałam nawet długo czekać. Rozmawialiśmy przedwczoraj i po tym do dziś nie napisał ani słowa. Pewnie się odezwie w niedzielę i to, tak jak ostatnio, późnym wieczorem, żeby nie ryzykować, że przypadkiem będę wymagać, by do mnie przyjechał. Porażka. Jego oczywiście, ani trochę moja.
Norbert to, tak jak napisałam wcześniej, niezależny facet, ale jednocześnie egoistyczny i bardzo wygodny. Myśli o mnie kiedy chce, pisze kiedy chce- żyć, nie umierać. Nie jestem jego koleżanką, ale dziewczyną też nigdy nie będę, bo po co zmieniać coś, co nie wymaga żadnej fatygi??
Kolejny zawód i kolejne przeżycie. Dodając do tego permanentne zmęczenie pracą wychodzą nam naprawdę fatalne dwa tygodnie. I na co najbardziej wyczekiwałam? Na płacz. Tak, właśnie na to, bo tylko on w takich sytuacjach może sprawić, że poczuję się lepiej. Im dłużej tłumię w sobie negatywne emocje, tym gorzej się czuję. Potrafię być bardzo dzielna, a nawet odważna, ale nigdy wtedy, gdy jestem chodzącym kłębkiem nerwów. Nie zaangażowałam się w to wszystko aż tak bardzo, mój rozsądek i obiektywizm zawsze są przy mnie, ale po tylu miłych chwilach i iskierce nadziei na coś "wyjątkowego" po prostu nie da się inaczej. Jestem kobietą i dlatego nie jestem z kamienia.
Płacz długo nie przychodził. Dawno nie byłam tak twarda, ale w końcu udało mi się go "wydobyć" na światło dzienne. Akurat zajmowałam się szynszylą i wciąż doskonale pamiętam jak ta, zwykle strasznie ruchliwa, momentalnie wystraszona zdębiała. Zwierzaki to jednak bardzo mądre istoty ;)
Cieszę się, że piszę o tym wszystkim dopiero teraz. Post napisany wcześniej byłby na pewno zdecydowanie "cięższy". Byłam taka...rozczarowana, rozgoryczona a nawet załamana. Na nic nie miałam ochoty, a co dopiero na optymistyczne patrzenie w przyszłość. Spotkało mnie w życiu tak wiele zawodów i jedyne, o czym potrafiłam myśleć, to o odpowiedzi na pytanie: "za jakie grzechy to wszystko??" Czułam się naprawdę bardzo bardzo źle..i kto by pomyślał, że płacz potrafi zdziałać tyle dobrego. Nie stałam się nagle niepoprawną optymistką, ale na pewno czuję się trochę lepiej. Jestem spokojniejsza i lżejsza o kolejne zmartwienie i wiem, że powoli, z każdym dniem będę czuła się lepiej.
A jak zakończę sprawę z Norbertem? Bo oczywiście nie ma takiej możliwości, by jeszcze cokolwiek z tego było. Na pewno nie będę mu robić wyrzutów, awantur i nie wiadomo czego jeszcze. Nigdy nie zniżam się do takiego poziomu. A nawet gdyby to przecież na jakiej podstawie? Nie jesteśmy parą.. Z pewnością potrzebna jest rozmowa, czy raczej mój monolog. Krótki, rzeczowy i absolutnie nie przez telefon. W końcu prędzej czy później natknę się na niego w klubie, w którym się poznaliśmy. Nie udam, że go nie znam, takich szczeniackich zachowań również nie praktykuję; przywitam się i w odpowiednim momencie (nie zwlekając za długo) powiem mu jak sprawa stoi. Było miło i sympatycznie, ale nic nas nigdy więcej nie będzie łączyć jak tylko zwykła, bezemocjonalna znajomość- coś w tym stylu. I dzięki temu pokażę mu coś, na co go nie stać: szczerość i zdecydowanie. Przecież odkąd go znam wielokrotnie podkreślał, że to w ludziach ceni, podobnie jak ja, najbardziej, a co do czego przyszło sam nie był w stanie się na to zdobyć. Uniki itp. uciekanie od danej sprawy to, moim zdaniem, cecha patałachów. O!
Na koniec piosenka...o tym, że wciąż, tak samo jak już wiele wiele lat pragnę miłości...
Subskrybuj:
Posty (Atom)